dla mnie to juz drugie takie rozstanie... kon nie moj. ale bylam do niej przywiazana bardzo.

najbardziej brzydzi mnie to, ze sama kiedys tu na forum, napisalam laurke osobie, ktora to zrobila. bronilam jej w aferze o brudne konie w kr. napisalam, ze to taka dobra i kochana osoba. dobra i kochana, jak ma problem z koniem to dzwoni do wlasciciela, do osoby, ktora w tego konia rowniez byla zaangazowana i mowi- mam problem, nie radze sobie, zabierajcie ja, albo przyjezdzajcie z nia pracowac. a nie mowi wlascicielowi, ze kon idzie do zajazdki w bryczke, na co wlasciciel sie zgadza (no bo czemu nie? jesli jest taki kozak, ze ja tego nauczy, to na zdrowie). ja nie twierdze, ze konia trzeba trzymac az padnie ale tu sa dwie sprawy- kon nie byl jej. a po drugie, jak mozna, pytam sie jak mozna sprzedac konia w takie warunki??? nawet jesli ten kon tak zdziczal, ze byl niebezpieczny, to moglismy podjac decyzje o uspieniu. ona nie musiala przechodzic gehenny u dziada (ktory powtarza, ze cieszy sie, ze zyje, bo tak go skopala- ja sie nie dziwie, bylam tam, widzialam wszystko. widzialam zrebaka, ktorego za nia dostal. wezwalam straz dla zwierzat, bo to w jakich warunkach przebywa to zrebie i pies wola o pomste do nieba.), nie musiala przez to wszystko przechodzic. ona sie bala, to nie byl zlosliwy kon.