Dziękuję Wam za słowa otuchy. Jak się czyta/słyszy od innych ludzi, że zrobiło się wszystko co tylko można było jakoś łatwiej człowiekowi w to wierzyć. Chociaż ten ból i pretensja do siebie jeszcze gdzieś tam we mnie siedzą i pewnie nigdy się z tym nie pogodzę jak i nigdy nie będę gotowa na to żeby podjąć ten krok i ją uśpić a będzie trzeba gdy już nie będziemy jej w stanie 'kupować' czasu lekami...
Wiadomości z frontu walki są takie, że noc była nieprzespana, Leyla drżała, zwinęła się w kulkę i nie chciała na nikogo patrzeć, więc całą noc leżała zwinięta a ja wokół niej i na zmianę przykrywałam ją kocem i odkrywałam bo na zmianę było jej gorąco i zimno, no i dyszenie, pewnie po części z bólu. A dostała przed nocą pyralginę w zastrzyku... O 3 w nocy byliśmy już gotowi jechać do kliniki ale na szczęście chyba fala bolesności odeszła i Leyla zasnęła. Rano nie chciała za bardzo wyjść na dwór a jak wyszła to zaraz ciągnęła do domu. Znowu 2 godziny później sama ciągnęła na dwór i nie chciała wracać do domu, potem rzuciła się na jedzenie z największym apetytem, ogólnie widać, że jest ok. Jak jest dobrze to wraca 'stary' pies-uśmiechnięty i wesoły chociaż widać, że już trochę zmęczony, a jak jest źle to mam dosłownie żywe zwłoki psa... I jak tu być mądrym i wiedzieć kiedy jest optymalny moment żeby jej pomóc skoro mamy taką huśtawkę...
Jestem wykończona, całymi dniami z nią siedzę przykrywając/odkrywając, podłączając/odłączając kroplówkę, podając antybiotyk, podając coś przeciwbólowego, podnosząc i znosząc ją z kanapy, karmiąc z łyżki 6 razy dziennie żeby nie jadła za szybko bo będzie ją bolał żołądek, oglądając czy nie jest zbyt blada albo czy nie jest jej za zimno/za gorąco, mierząc temperaturę, licząc oddechy.
Jestem jej to winna i nie mam nic przeciwko jeśli miałabym się nią zajmować jeszcze x czasu ale jestem po prostu zmęczona psychicznie od popadania w histerie (bo ona znów się źle czuje) do stanu wręcz zbytniego wyluzowania kiedy czuje się świetnie i spokojnie sobie śpi bo mój umysł już wie, że wtedy może się na chwilę odprężyć. No i fizycznie też już wysiadam, ona waży ponad 20kg i podnosić ją i znosić po kilka razy dziennie to mój kręgosłup nie lubi, ale musi, od prawie dwóch tyg nie było momentu żebym przespała całą noc-takie spanie w kratkę albo i wcale. A na dodatek drugi pies-Lucky też daje już o sobie znać bo nie wie o co chodzi. Nagle jego dzień się zmienił bo nie możemy jak zwykle pójść na kilka godzin na dwór, bo nagle ciągle woła się do Leyli a nie do niego...
Kocham te psy okrutnie, wręcz za bardzo i zarówno starałam się zrobić jak i zrobię wszystko, żeby miały jak największy komfort a i Leyla żeby żyła jeszcze sto lat aby bez bólu ale nie wiem jak długo to wytrzyma mój organizm, który całym sobą angażuje się w aktualną sytuację...
Pigi z wczoraj:
Thymos, trzymam i podziwiam za gotowość na drugiego piesa po stracie pierwszego. Pokazuj kulę jeśli zabierzesz dzisiaj