Już pędzę z krótką relacją ze ślubu w Tajlandii 🙂
Było... zabawnie 🙂 Państwo młodzi są ogólnie wyluzowaną parą, więc na szczęście brak powagi całej tej akcji ich nie wkurzył 😀 Ksiądz mówił tak łamanym angielskim, że nawet ja (lektorka angielskiego) rozumiałam średnio co 5 słowo, a mój brat raz automatycznie go poprawił 😀 No ale przysięgę powiedzieli z pamięci a nie powtarzając za nim, więc wyszło spoko. No i na koniec było "You can kiss the bride" więc jak na filmach 😀 Kościół... No jak to kościół katolicki w Tajlandii - tandetny i niszowy. Na ceremonię jechaliśmy z naszej wyspy na większą wyspę motorówką 😀 Po ceremonii była sesja zdjęciowa na plaży, bo kościół był nad samym morzem. Potem wróciliśmy motorówką na naszą wyspę do willi, gdzie czekał na nas bufet z owoców morza - nie do przejedzenia!! Zupa z mleczkiem kokosowym pełna różnych owoców morza, kraby (góra krabów!), krewetki z grilla (takie wielkie, ze w Polsce w życiu takich nie widziałam), kilka rodzajów sałatek, super wołowina w słodkim sobie, skrzydełka kurczaka podane w czymś dziwnym i mnóstwo innych rzeczy. Impreza była na 11 osób, bo tyle nas było. Zrobiła nam to restauracja, która była po sąsiedzku z naszymi willami - poprosiliśmy dzień wcześniej i normalnie to co zastaliśmy nas zamurowało. A zapłaciliśmy grosze, jak to w Tajlandii.
No dobra, to teraz fotorelacja 🙂
Tak wyglądał kościół


Tak nasza ekipa i wspomniany ksiądz w środku

Tutaj kawałek sesji na plaży (nie mam jeszcze zdjęć od fotografa)

Tutaj ze mną po prawej

Powrót motorówką, już na luzie 🙂

I super sprawa - jak się ściemniło puszczaliśmy lampiony! Każdy miał swój. Pięknie to wyglądało, nie wiem dlaczego było bardzo wzruszające 🙂

Tyle, nie chcę zawalać wątku 🙂 Jak wam się podoba 🙂?