była to spora impreza w Albuerze na południu Hiszpanii. z okazji 200 - setnej rocznicy. trwała prawie 2 tyg, burmistrz - bo przed wyborami było - ogłosił wielką fiestę.
ile było koni nie wiem - około 150 na pewno. była spora grupa Polaków (kawaleria, piechota), Litwini, Anglicy, Szkoci, Hiszpanie, Francuzi, Niemcy. Co jest dla mnie miłym zaskoczeniem - sporo było dziewczyn na koniach, acz z Angielkami walka była ciężka.
konie zapewniali organizatorzy, były od zaganiania bydła, ze szkółek, z corridy. niektóre spokojne, niektóre wręcz niebezpieczne. niektórzy mieli swój sprzęt, inni dostawali sprzęt od Hiszpanów. dość przerażające wędzidła, bardzo mocne w działaniu. tamte konie nie znały batów, znały za to ostrogi, których wręcz wymagano. czym karmione - nie wiem. każdy podkuty, normą, którą nam Hiszpanie zaprezentowali były galopy po asfalcie. zwierzęta zadbane, bardzo energiczne, ze świetną kondycją. pierwszego dnia spędziliśmy na grzbietach 6 godzin, zaliczyliśmy na manewrach z Francuzami deszcz, potem skwar. a to była ledwie wiosna hiszpańska. Polacy, Litwini, Białorusini się gotowali, a Hiszpanie chodzili w kozakach i kurtkach.
do 15 nie ma życia na ulicach, co najwyżej w knajpach ktoś z tubylców siedział. za to po zmroku miasteczko (Albuera to maleństwo) żyło. budziło się. nastawienie ludzi do nas, rekonstruktorów (jestem w grupie bardzo długo, w Polsce patrzą na nas jak na dziwadła) było wspaniałe - ludzie się tym bawili, sami ubierali się w stroje z epoki.
po angielski można się było porozumieć z każdym, ale nie z Hiszpanami. oni najchętniej rozmawiali z tymi, którzy mówili po hiszpańsku.
przygoda życia. inna niż Austerlitz, Waterloo, może dlatego, że taki kawał od domu. w przyszłym roku zaś - Borodino.

edit - dodanie zdjecia