Chyba dalej nie mogę ignorować tego tematu, prawda? 😂
Jeśli ktoś spodziewa się, że teraz wyjawię, jaka była sztuczka która mnie przemieniła, to się zawiedzie. Prawda jest taka, że jestem potwornie zaciętą w sobie osobą. Wystarcza mi w zupełności uporu, by mieć w patyku upływ czasu, litry wylanego potu i swoje własne nerwy, jeśli już postawię przed sobą jakiś cel. Na nieszczęście tych wszystkich koni wybrałam sobie jeździectwo. Pierwsze zdjęcie pewnie jest znane voltopirom ze starej gwardii, gdyż wrzuciłam je w 2006 roku chcąc się pochwalić, jakiego mam fajnego konia i jak fajnie mi się na nim jeździ. Wtedy jeżdżąc na nim w kółko myślałam, ze kiedyś, daleko, daleko w przyszłości pojadę klasę P, a może nawet N w skokach. Swoim marzeniem nie dzieliłam się z trenerem bo uważał mnie za totalny antytalent, co zresztą powiedział mi wtedy wprost. No może nie tymi słowami, ale kiedy trenował mnie i moją siostrę razem, to trudno było nie zauważyć że jej poświęca niemal cały swój czas, a ja sobie głównie jeżdżę po orbicie. Jeździłam po orbicie oczywiście na Walorze, dzikim ogrze, o którym radośnie trollowałam w różnych dziwnych wątkach na forum voltahorse. Znalazłam nawet takie urocze fotki:


Te kreski narysowałam jak mi voltopiry powiedziały, że pomiędzy tymi zdjęciami nie zaszła żadna zmiana i nadal jeżdżę beznadziejnie. Ja miałam ochotę im wtedy powiedzieć "jak to żadne zmiany wy durne mendy, jestem o kroczek, cholerny milimetr bliżej swojego celu i mi nie wmówicie że jest inaczej, bo jeśli byście mi to wmówili, to okazałoby się że mój ślepy upór jest nic niewarty". Więc i tak mieliście szczęście że były tylko kreski 😉
Treningi się bardzo szybko skończyły, a zaraz potem koń, którego przejęła ode mnie moja siostra. Ja zostałam tylko ze swoimi ogrodniczymi rękawiczkami, adidasami i przekrzywiającym się kaskiem. I niesłabnącym apetytem na jeździectwo. Okazało się, że nawet tak beznadziejny jeździec, jakim wtedy byłam, jest w stanie usadzić tyłek na nie swoim koniu. O ile godzi się ryzykować własnym karkiem żeby jeździć na koniach, których nikt inny nie chciał. Wtedy też ujeździłam (nieświadomie) pierwszego konia w swoim życiu - właściciel nie powiedział mi, że kobyła jest surowa, a ja nie wypytywałam, ciesząc się że udało mi się znaleźć cokolwiek do jazdy. Tak przejeździłam całe gimnazjum, codziennie pojawiałam się u dwóch powierzonych mi koni, w sezonie jesienno-zimowym jeździłam na placu zupełnie bez oświetlenia. Wtedy rozwinęłam sobie echosondę, którą do dziś używam - no i zawsze mogłam liczyć na nieco księżyca i trochę powszechnego zanieczyszczenia światłem. Powoli zaczęłam sobie uświadamiać własną beznadziejność, co mnie dobijało bardziej niż to, że jestem bez trenera i prawdopodobnie jeszcze długo tak będzie, że mam dwa fatalnie chodzące konie, na których jeżdżę po betonowym podłożu totalnie bez sensu. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zrezygnowała; stwierdziłam że pieprzę to, nie jestem utalentowana, po prawdzie może nawet jestem antytalentem jak mi mówił trener, ale to nie znaczy że się poddam, to znaczy że włożę w to jeszcze więcej wysiłku i czasu.
To te dwie kobyły - Grota i Jakla:



Potem i ta stajnia się skończyła. Właściciel pewnego dnia znalazł sobie innego jeźdźca, więc ja spakowałam swoje graty i się wyniosłam. I ponownie uśmiechnęło się do mnie szczęście - znalazłam kolejnego konia, na którego ujeżdżenie nie było chętnych. Tego już znacie - to gniadulec. Już wiedziałam, że zabieram się za surową trzylatkę, trochę trzęsłam portkami bo jeździłam jeszcze słabo, robiłam hard porno w siodle... ale w ogóle nie brałam pod uwagi rezygnacji z tego konia, bo mniej mnie obchodziły moje kości niż możliwość posadzenia swojego tyłka w siodło.

Napięcie było ogromne ale się udało ujeździć konia 🙂
Oczywiście gniadulec nie był jedynym koniem w tej stajni, objeżdżałam wszystko co się dało, tak nawinęła mi się pod tyłek Newa i Blondi. Historię z gniadą już znacie bo regularnie wrzucałam z nią zdjęcia, mając nadzieję że internetowy trening mi wystarczy, bo na żaden inny nie miałam perspektyw. Wciąż jeździłam na łące przy naturalnym oświetleniu, ewentualnie pod lasem, wciąż bez trenera ale wyjeździłam już tyle dupogodzin, ze przynajmniej nie woziłam się tak całkowicie bez celu z tym koniem. Nadal uważałam, że ciężka praca i ślepy upór wystarczą, żeby coś osiągnąć - wierzyłam w to do tego stopnia, że nawet nie chciałam wymienić fatalnego siodła. Uznałam, że dobry jeździec pojedzie na każdym, a skoro chcę być właśnie takim jeźdźcem, to muszę zagryźć zęby i jeździć aż do porzygu. Tak też było - spędzałam w stajni codziennie wiele godzin, w klasie maturalnej dałam sobie spokój z codziennym jeżdżeniem do koni tylko na jeden tydzień... bo nie zdążyłabym na egzaminy 😀
Potem trafił się wyjazd do Warszawy, wreszcie jakiś trener na horyzoncie, ujeżdżone nie przeze mnie konie i poczułam, że trafiłam dokładnie tam, gdzie zawsze chciałam trafić - i w związku z tym że muszę jeszcze popracować, najlepiej na wszystkich koniach które uda mi się dorwać 😉 No a potem to się pojawiło w sieci zdjęcie mnie na Skwarku i musiałam coś opowiedzieć 🙄