To ja też coś dodam do wątku...
Nasza historia zaczyna się podobnie jak pewnie wiele innych.
Od dzieciństwa wiedziałam, że konie to magiczne istoty, wolne duchem i piękne... Imponowały mi swoją siłą i nieposkromionym charakterem... Emanowała z nich siła i pewność siebie, których mnie jako dziecku brakowało.
Odkąd więc pamiętam, dążyłam do tego, aby doczekać się dnia, kiedy będę mogła pozwolić sobie na ten luksus, jakim jest własny koń. Zaczynając od opieki nad koniem sąsiada w wakacje (typowym grubaskiem), poprzez naukę jazdy w klubie, obozy konne, opiekę nad końmi w zamian za jazdy... W końcu na długiej przerwie w jeździe kończąc... Tak mijały lata.
Aż dotarłam do tego etapu w moim życiu, gdy postanowiłam zrealizować to, co było moim największym marzeniem.
Miał być młody, wysoki, najlepiej ujeżdżony, spokojny, kary lub siwy i... miał być klaczą.
Zaczęłam swoje poszukiwania tego właśnie jedynego... Ale jak to w życiu bywa, nie do końca zawsze wychodzi zgodnie z planem.
Gdy przeglądałam ogłoszenia jak co wieczór, wzrok mój przykuł kary źrebak sześciomiesięczny, w typie pogrubionym, z gwiazdą i chrapką oraz pięknymi trzema białymi skarpetami. Na zdjęciu był uchwycony w galopie; widać było, że wyro-śnie na mocnego konia. Ale był to był ogierek, a ja szukałam klaczy, w do-datku starszej...
Kilka dni później, przeglądając ogłoszenia w dalszym poszukiwaniu swojego przyszłego wierzchowca, „zawędrowałam” na któreś z forów i trafiłam na wzmiankę, że źrebak Kufel trafi przedwcześnie na zielone łąki, jeśli go ktoś nie kupi. Szybko przypomniałam sobie to charakterystyczne imię i jeszcze raz sprawdziłam... Tak, to był właśnie ten piękny galopujący kary źrebak ze zdjęcia.
Czasu było bardzo mało; nawiązałam szybki kontakt z Moniką, dzięki której cała akcja miała początek. Fundacje próbowały zebrać określoną kwotę i zdążyć przed handlarzem, który lada dzień miał zabrać małego „bąka”.
To była szybka decyzja... Widząc już najgorsze, zadzwoniłam. Dwa dni później pojechałam pod Częstochowę. Razem z Moniką, która doglądała w wolnych chwilkach koni „hodowcy”, pojechałam na miejsce. Maluszek tak mnie ujął, że nie było już odwrotu – klamka zapadła.
Wpłaciłam zaliczkę, wymuszając jednocześnie na właścicielu zaszczepienie źrebaka i odrobaczenie, bo brzuszek miał rozdęty jak balonik. Skończyło się jednak na samym szczepieniu, zaś odrobaczenie było za plecami właściciela, dzięki Monice i jej koleżance.
Właściciel zgodził się przetrzymać maluszka przez miesiąc, do uzbierania ustalonej sumy, która rzecz jasna musiała być wyższa, niż dawał handlarz.
Po miesiącu, dokładnie 1 grudnia 2007 r., dzień przed moimi urodzi-nami, pożyczoną przyczepą pojechałam z przyjacielem po małego. Droga minęła bez większych problemów, jedynie na postoju Kufel, wyraźnie zaniepokojony, dawał znać, że nie do końca pasuje mu stanie w zimnej przyczepie, i rżeniem żądał, żeby już jechać dalej. Gdy dojechaliśmy do stajni, było już ciemno; pan Aleksander, właściciel pensjonatu, czekał już na nas z przytulnym boksem dla nowego podopiecznego. Mały wszedł dość niepewnie do nowego domu i po chwili zabrał się jakby nigdy nic spokojnie za jedzenie. Ten nawyk obżarstwa został mu do dziś 🙂.
Po złożeniu dokumentów okazało się, że maluch musi zostać przechrzczony na pierwszą literę, na jaką zaczyna się imię ojca (pkz), który w przeciwieństwie do matki (śl) małego miał pochodzenie (i to nie byle jakie). Mały otrzymał nowe imię –
Tornado.
Z nowym imieniem i lepszą przyszłością Tornado mógł zacząć nowe życie. Początki były bardzo ciężkie, gdyż konik w wieku ośmiu miesięcy nie umiał zupełnie nic, a był już sporej wielkości „maluchem”... Najwięcej pracy było z dawaniem nóżek. Początkowo nie za bardzo był zadowolony z tego całego zamieszania wokół siebie i wyraźnie przepędzał tylnymi nóżkami i podszczypywaniem, jak na ogierka przystało.
Minęło dobrych kilka miesięcy, nim pozwolił na podnoszenie nóżek bez protestów; z czasem nabrał do mnie takiego zaufania, że pozwala się wszędzie głaskać i cierpliwie znosi wszelkie zabiegi pielęgnacyjne. No i tu, na moje nieszczęście, byłam jedyną osobą, której na to pozwalał. Z czasem udało mi się go jednak przekonać do kowala, ale nadal z dużą dozą nieufności podchodzi do obcych, głównie do mężczyzn.
Teraz ma już skończone 3 lata i nadal rośnie. Zeszłego roku przestał być ogierkiem, ale nadal potrafi pokazać, jak coś mu nie pasuje.
Wiem, że zawsze jest, zawsze czeka i potrafi mimo młodego wieku wybaczyć wiele moich błędów – ja tak samo staram się wybaczać jemu... Kiedy tylko przyjeżdżam do stajni, on już wie, że to ja, i czasem rży już od progu, nim mnie zobaczy.
Pewnie zastanawiacie się, czemu po tylu latach wyczekiwania na tego jedynego zdecydowałam się na konia bez pełnego pochodzenia, pogrubionego, a w do datku młodego ogierka.
Cóż, chyba sama nie umiem Wam na to pytanie odpowiedzieć; serducho czasem płata różne figle i chyba tak było i tym razem. I mimo tego, że zdarzyło mi się słyszeć: „A po co ci taki koń, z niego nic nie będzie prócz kabanosów”, to widzę i głęboko w to wierzę, że z każdym dniem on stara się po-kazać, że jest wart całego wysiłku – i ku zdziwieniu początkowo nie-przychylnych nam ludzi udowadnia, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Jest mądrym i przyjacielskim koniem, który w niczym nie jest gorszy od innych koni, który równie mocno potrafi okazywać swą wdzięczność i oddanie jak ko-nie, którym los nie planował takiej przyszłości, a śmiem nawet twierdzić, że bardziej.
Tak w głębi duszy wiem, że nie tylko ja mu pomogłam, chroniąc go od losu, który gotował mu poprzedni właściciel, ale i on mnie...
Bo to był taki czas w moim życiu, w którym i ja potrzebowałam wsparcia i pomocy – i czasem mam wrażenie, że to on mnie uratował, a nie ja jego. Mam nadzieję, że te kilka słów pomoże podjąć trafną decyzję komuś, kto do wyboru będzie miał konia z papie-rami, cudownie wyszkolonego, i konia, w którym nikt nie pokłada nadziei i który nie dostał nawet szansy, by móc się wykazać... Bo czy nie zdarzyło się Wam, że ktoś w Was zwątpił i nie dał Wam szansy? Albo że ktoś Was ocenił, nim Was lepiej poznał? Mój maluch właśnie dostał taką szansę i mnie nie zawiódł.
Ja w niego uwierzyłam i dzięki temu jest ze mną, żyje... A życie to najpiękniejszy dar na Ziemi…


Prawie oryginalny artykuł (zaktualizowany) z czasopisma 4kopyta listopad 2008Historia Dakoty to już zupełnie inna bajka...