Kupno konia - dylematy
jeżdżę. w sumie mam taką sytuację, że współdzierżawię konia... ale jeżdżę tylko w weekendy bo wtedy ma mnie kto zawieźć najczęściej i jest tam wtedy ktoś. o tym siedzeniu w domu to miałam na myśli czas w tygodniu, kiedy np. mam trochę luzu. a nie jeżdżę wtedy do tego konia bo po prostu nie ma tam nikogo do pomocy jakby co, bo konie mogą być na pastwisku, a ten na którym jeżdżę jest taki, że jak ma jakieś nastroje to... albo się płoszy, wydziwia i wgl.
no cóż nastawienie, jak nastawienie. ale głupotą to się wykazałam. było mi głupio wszystko odkręcać. mogłam myśleć wcześniej... a i nawet teraz nie jestem w 100% pewna czy zrobiłam dobrze.
Ale nie masz pewności, że ten, którego kupisz nie będzie się płoszył itp. Skoro mówisz, że sama nie do końca sobie radzisz z obecnym koniem, to lepiej poczekaj. Poza tym, skoro czekasz już długo, to zrób najpierw prawko, a potem wróć do myśli o kupnie konia- rozwiążesz problem z dojazdami 🙂
Jeśli nie masz własnego samochodu i kasy na benzynę albo blisko pensjonatu albo konia u siebie w domu.... to na studiach niestety, nie ma czasu dla konia.
Nie można być dzień w dzień w stajni i spędzać tam kilku godzin, bo kiedy człowiek wraca do domu, jeszcze jak ma godzinę jazdy busem do stajni, to zwykle bywa zdechnięty, padnięty i nie ma ochoty na nic, a tu trzeba zrobić 5 zadań na następny dzień, uczyć się na kolosy, robić projekty, pisać prace i inne takie cuda-wianki.
Odległość to jest m.in. powód dla którego przenoszę konia bliżej. Żeby móc pojechać z miejsca studiowania 20 minut a nie 1,5 godziny w jedną stronę, porobić coś z koniem, nawet tylko go wyczyścić i wrócić do domu w czasie 30 minut, a nie prawie godziny. I w ostatecznym rozrachunku jestem w domu o 16 i coś zrobiłam z tym koniem, mam czas na przygotowanie się na następny dzień i jeszcze czas, żeby wejść w internet. Oczywiście wszystko przy założeniu, że kończę szybko.
Druga rzecz przy studiach & koniu.... to fakt, gdzie zamierzasz studiować. Ja to tam pół biedy, bo studiuję w miejscu zamieszkania, ale gdybym miała wyjechać do innego miasta to kategorycznie koń musiałby jechać ze mną. No i cuduj człowieku z pensjonatem, a dodatkowo za mieszkanie/akademik trzeba zapłacić, za życie tam trzeba zapłacić.
Druga, ta lepsza strona medalu jest taka, że....posiadanie konia to naprawdę fascynujące, niesamowite i piękne przeżycie. Za żadne skarby świata nie dałabym sobie odebrać mojego młodego oraz z ręką na sercu tylko raz w życiu żałowałam, że go kupiłam - na samym początku, kiedy pokazał różki.😉 a jest ze mną rok i kilka miesięcy. Nic na świecie nie jest tak wspaniałą nagrodą jak para ufnych, końskich oczu, jak poczucie, że się do tego zwierzątka należy, że się jest za niego odpowiedzialnym, że można robić coś razem, wspólnie. Dla takich chwil warto się denerwować, męczyć i kombinować, tylko pytanie czy się da radę.
znaczy radzić sobie... to jakoś dajemy radę. na razie się trzymam i podziwiam siebie, że jestem w stosunku do niego taka cierpliwa. na razie jak były te mrozy to nie mogłam z nim zabardzo popracować, bo zimno było i ja już po 40 minutach jazdy miałam ręce skostniałe..
tylko po prostu wiem, że nie jest mój, nie chcę brać całkowitej odpowiedzialności, jeżeli mi np. ucieknie przy schodzeniu z pastwiska bo jest takie dziwne wyjście, że zawsze druga osoba pomaga, a szczególnie jak są młodziaki na pastwisku, a obok jest ulica, nie chciałabym żeby na nią wybiegł.
koń był wybrany, na którym już jeździłam... po prostu wymarzony.
a no fakt. ja nie mam studiów w miejscu zamieszkania. najbliżej to jakieś w Opolu, a i tam jaką mam gwarancję, że akurat tam mnie przyjmą. praktycznie żadnej. bo mogę się dostać tam, mogę gdzie indziej. konia ze sobą osobiście bym wzięła, ale rodzice mi nie pozwolą ze względu na fakt, że wtedy już się w domu nie zjawię...
ech masz rację to fascynujące... ale myślę, że jeżeli inni zdołali odłożyć te plany to ja także zdołam. Może nabiorę większego doświadczenia, podszkolę się w jeździe, zdam maturę, zobaczę gdzie się dostanę i wtedy pomyślę... a jak nie to po studiach - niestety.
Rezygnacja z marzeń jest straszna, a myślę, że straszniejsze byłoby to gdyby nagle miało się okazać, że muszę sprzedać przyjaciela...
przecież nie musisz rezygnować 😉 wystarczy trochę poczekać. Moja mama też zawsze marzyła o koniu będąc mniej więcej w naszym wieku.. No i marzenie spełniło się dopiero jak kupiłyśmy go wspólnie, chociaż mama miała już ponad 40 lat. Ale się doczekała 😀
Jeśli nie masz studiów w miejscu zamieszkania, i 100% pewności, że dasz rade utrzymać konia gdzie indziej, to nie ryzykuj.
vaqueros, Mam takie samo zdanie jak Smarcik🙂 Przecież odłożenie kupna konia nie równa się rezygnacja w ogóle!🙂 Przemyśl to jeszcze raz, może znajdziesz jeszcze jakieś inne rozwiązanie, może uda Ci się kupić konia po pierwszym albo drugim roku studiów... Nigdy nie wiadomo, co może przynieść przyszłość.🙂
Normalnie się wzruszyłam czytając ten post.
Widzę,że nie tylko ja mam takie dylematy - co będzie gdyby...lepiej poczekać, będzie lepsza pora na realizację marzeń.
Niby człowiek po studiach, w miarę poukładany a wiecznie czarne myśli..bo kryzys ekonomiczny, bo coś wypadnie...
i wiecie co....jade w poniedziałek pokomplikować sobie życie 😀
Dzięki za mądre słowa - re-volta rulez :kwiatek:
Jeśli nie masz własnego samochodu i kasy na benzynę albo blisko pensjonatu albo konia u siebie w domu.... to na studiach niestety, nie ma czasu dla konia.
Nie można być dzień w dzień w stajni i spędzać tam kilku godzin
Wybacz Sankaritarino wyrwanie z kontekstu, ale jestem żywym dowodem na to, że się da. Nie mam żadnej z wymienionych rzeczy, na uczelnię dojeżdżam godzinę, do konia 2 godziny, a jestem u niego prawie codziennie. Dodatkowo robię dwa kursy językowe i pracuję dorywczo. Oczywiście kosztem wielu innych rzeczy, tzn. zaniedbań innych dziedzin (typu: towarzyszkich), spędzania w domu tylko kilku godzin przeznaczonych na sen, wiecznymi tłumaczeniami przed rodziną. Ale da się. Fakt jest taki, że ja za utrzymanie nie muszę płacić. Odpada więc konieczność pracy stałej, przynoszącej taką ilość pieniędzy, by wystarczyło na utrzymanie konia. Mogę pracować z doskoku (tylko na tyle starcza mi czasu przy takim trybie życia- więc jest to kolejny minus), na to czego osobiście potrzebuję.
Fakt też, że oddałabym wszystko, żeby mieć konia bliżej.
Fakt kolejny- mam ogromną nadzieję i zamiar zmienić obecną sytuację w ciągu najbliższych kilku miesięcy.
Vaqueros, trzymaj się swojej decyzji, odłóż kupno konia na moment kiedy będziesz tego w 100% pewna. Daję głowę, że w sprzyjających okolicznościach wszystko daje więcej radości :kwiatek:
wendetta przy zdaniu wyrwanym z kontekstu to faktycznie jest tak jak mówisz 😉 ja co prawda jestem dopiero w liceum, ale mieszkam poza Lublinem i autobusem dojeżdżam do szkoły godzinę. A miasto, w którym mieszkam, leży dokładnie w połowie drogi między Lublinem a stajnią, co lepsze- z mojego miasta do stajni nie mam żadnego połączenia, więc tak czy inaczej żeby do niej pojechać muszę jechać do Lublina a później się wracać 🤔wirek:
stałam w 2 stajniach, które były bliżej.. ale nie żałuję przeprowadzki, mimo że nie mogę być u konia codziennie. W poprzednich stajniach mogłam- tylko co z tego, jeśli np przez miesiąc nie mogłam jeździć bo ciągle lał deszcz 🙄
ale w sprawie vaqueros myślę że dojazd (choć kilka innych kwestii też) to czynnik zdecydowanie przemawiający przeciw kupowaniu konia w tym momencie.
wendetta, Może jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę? 😉
Nie no, być może też za bardzo generalizuję, ale z doświadczenia widzę, że jest to ciężkie. Na godzinę do konia udaje mi się przyjechać tylko co mi po godzinie czy nawet dwóch jak w tym czasie na 95% nic z koniem nie zrobię. Kiedy miałam wolne przyjęłam sobie system "tyle czasu, ile potrzebuje koń", system zdecydowanie sprawdzający się, no i raz to było 20 minut, raz prawie godzina, a stałam [no, stoję jeszcze przez tydzień] w dużej stajni, gdzie wiele ludzi korzysta z dobrodziejstw pensjonatu i trzeba było na wolną halę/ujeżdżalnię poczekać. O towarzyskich spotkaniach zapomniałam już dawno temu, a niestety, co mnie też denerwuje - nie umiem spać po 4-5 godzin, muszę minimalnie 7-8 🙁 Teraz sobie wesoło siedzę 24 h w domu i mnie szlag trafia, bo wiecznie chora jestem dodatkowo.
Skoro już tak mowa o wyjątkach od reguł 😁 Jestem wyjątkiem, który w zasadzie kupił konia "na żywioł", nie był tak do końca pewny i.... trafił w dziesiątkę 😁 Fakt, że miałam pewne doświadczenie hmm, nieracjonalne, nielogiczne i absolutnie bez sensu [w które jednak wierzę, po ostatnim, moim doświadczeniu, kiedy wg logicznego punktu widzenia powinnam zapukać do bram nieba, czekać aż mi otworzą i już stamtąd nie wychodzić]. Mianowicie.... mój przyszły wtedy koń mi się przyśnił dokładnie dzień przed ostateczną decyzją. Obudziłam się zlana potem i o czwartej rano stwierdziłam "kupujemy!".😁 No i po czasie okazało się, że kupiłam konia idealnego pod względem charakteru, dobranego do mnie i absolutnie wytrzymałego, zdrowego i przeza*bistego. Nie polecam jednak takich rozwiązań, bo fakt, że jednemu biedakowi takiemu jak ja zdarzył się fuks przy kupnie konia nie znaczy, że ten fuks przydarzy się każdemu, a rozczarowanie ciągnące za sobą decyzje czy sprzedaży czy nawet wydzierżawienia konia komuś czy nawet oddania w trening(kasa, kasa i kasa) nie są decyzjami łatwymi. Jeśli w przyszłości zdecyduję się na drugiego konia to będę wybierać bardziej z głową, tylko wtedy, gdy będę na 100% pewna swojej decyzji, nawet jeśli kupowałabym z tego samego źródła.
Też mam dylemat.
Bo jeśli podejmę pracę, to bez problemu na tego konia uzbieram i będę miała na pensjonat.
Tylko, sama nie wiem... Koń ma 14 lat, do najtańszych nie należy...
No ale sentyment.
Kurczę, za połowę tej ceny miałabym duużo młodsze zwierze 😵
Wistra radzę najpierw podjąć tę pracę uzbierać, a później kupować, z koniem w tym wieku łączy się cała masa wydatków, jak z resztą z każdym koniem 😉 Radzę to jeszcze przemyśleć, na pewno kupisz super konia, a że odwlecze się to w czasie to tylko Cię to wzmocni 😉
Jasne, że będzie w takiej kolejności 🙂
Dzięki :kwiatek:
Ja jestem przykładem jak NIE decydować o posiadaniu swojego własnego konia.
ja-pół życia w stajni i przy koniach. kasa była, miejsce było, czas był, pomoc rodziny była. A decyzji nie było. Nie czułam się na siłach.
Potem ciężko zachorowałam, szanse na wyjście z tego niewielkie, i dopiero wtedy stwierdziłam, że tak, że dam radę. Nie wiem co mną kierowało, ale dostałam takiego kopa-motywacyjnego. Stanęłam na nogi. Pozbierałam się, udało się wyjść z choroby, chociaż skutki uboczne zwalczam nadal-chociażby w formie wagi( :icon_redface🙂.
Póki co moje posiadanie konia ogranicza się do sprzątania stajni, zadawania paszy, dbania o kopytne. To wreszcie czuje, że żyję, ta świadomość, że jestem niezbędna i potrzebna wyciągnęły mnie z dołka. Kupno konia było taka terapią. Teraz z perspektywy czasu, wydaje mi się to szczeniackie i nieodpowiedzialne...Pewnie gdybym pomyślała drugi raz nie było by u nas koni.
Nie żałuję. Chociaż nikomu w mojej sytuacji bym nie przyklasnęła. Ba! stwierdziła bym, że robi źle. Bardzo źle. Ot, ironia losu. 🙄
Mój obecny koń (Maurice) jest moim trzecim w życiu koniem... Ale po kolei... Pierwszego swojego konia (klacz Bonita) dostałam od rodziców jak miałam 16 lat (byłam w 2 klasie Liceum)... spełnili jedno z moich marzeń... klaczkę znałam od tygodniowego malucha i była moją największą "końską miłością"... trzymałam ją w pensjonacie u kuzynki przez ponad 3 lata... w międzyczasie zaźrebiliśmy Bonitę, ale w 8 miesiącu poroniła bliźnięta... 🙁 strasznie mnie to podłamało... konia pomagali mi utrzymywać rodzice, ja część hotelu odpracowywałam pomagając kuzynce w stajni. Wszystko dla konia kupowałam z zarobionych dorywczo pieniążków i z kieszonkowego... i był to najszczęśliwszy okres w moim życiu... Ponieważ moi rodzice mieli wtedy gospodarstwo, zapadła decyzja o kupnie drugiego konia, budowie stajni i przeniesieniu koni "do domu"... i tak w klasie maturalnej stałam się właścicielką 1,5 rocznej Flawii... Przez ponad 2 lata zajmowałam się moimi klaczami codziennie, nie mogłam nigdzie wyjechać, bo konie... Poszłam na studia, zaczęły się problemy finansowe, moje zdrowotne i... musiałam sprzedać konie... nie byłam w stanie wybrać, którą mam zostawić... Klaczki odeszły, ja się załamałam, przestałam jeździć... skończyło się dla mnie jeździectwo... Na 3 roku studiów kuzynka namówiła mnie na kurs instruktorski i pracę w wakacje u znajomego... Wszystko wróciło... zajmowałam się wieloma końmi i marzenia o własnym koniu wróciły... ale... trzeba było skończyć studia, rodzice odmówili pomocy... Obiecałam sobie, że jak skończę studia i podejmę pracę, kupię swojego konia... Dwa lata po studiach, pełnych wyczekiwań, rozczarowań, płaczu... w moim życiu ponad 2 miesiące temu pojawił się zwariowany kłusak Maurice... kupiony za moje pieniądze, przeze mnie w części utrzymywany (trzymam go w stajni, w której pracuję i nie płacę za hotel...)... Jest to koń "specjalnej troski", do "unormowania" , ale jest kochany i mój... 😅 Mam go codziennie, przy sobie, sama się nim zajmuję i dbam o niego... jest mój... i powiem... warto było poczekać... jestem świadoma, z czym się wiąże posiadanie własnego konia... i decyzję o jego kupnie podjęłam świadomie, choć wątpliwości czasami się pojawiają, czy dam radę, ale to jest normalne... Na pomoc rodziców liczyć nie mogę, tato obraził się jak mu powiedziałam, że kupiłam konia... Cóż... moje życie...mój koń...moja sprawa i "problemy"... Ale jak rano idę codziennie do stajni, to wiem, że on tam jest...i to jest warte wszystkiego... 😉
Kasia Konikowa, zaciął Ci się przycisk z kropką?
te kropki oznaczają łezki jakie roni opowiadając o tym ... (chlip chlip chlip) 😉
Tak równo roni - zawsze po trzy łezki? 😉
własnie, należałoby ją podpytać jak jej się udaje tak równo, jak spod igły, chlipać 😉
U mnie wyglądało to inaczej 🙂
Miałam własne pieniądze na konia i sprzęt - i marzenie od dziecka, żeby mieć czterokopytnego .
"Trenowałam" aż w końcu pogadałam z rodzicami, co i jak się ma, że mam takie a takie fundusze i czy oni mogli by tylko opłacać prywatny pensjonat 600zł miesięcznie. Oczywiście poruszaliśmy tematy co, gdy zachoruje, jakiego konia szukam do jakiej kwoty czego oczekuje itp. No więc, po ustaleniu podstawowych rzeczy zaczęłam szukać konia. Myślałam, że najlepiej zaufać trenerom (trenerce i trenerowi z jakimi jeździłam), żeby mieć pewność, że koń będzie dla mnie i żeby się nie naciąć jakoś - teoretycznie wiadomo dobrze jest móc się do kogoś w tej sprawie zwrócić natomiast mnie to akurat bardzo dużo kosztowało. Miałam upatrzone dwa konie jedną w Lublinie bodajże gniadoszkę jak dobrze pamiętam i później pod Warszawą ciemnogniadą. Obie oczywiście pojechałam obejrzeć. Obie mnie urzekły z tym, że z tą z Lublina miałam problemy kobyła była raczej trochę za do przodu, a ta z pod Warszawy młoda, spokojna i w ogóle. Oczywiście na dniach okazało się (- do tej pory nie wiem czy to była prawda czy tylko kłamstwo mojego trenera), że kobyła z Lublina ma problem ze stawami skokowymi itp. i żebym sobie raczej darowała. A młoda zdrowa - więc wiadomo wybór był prosty.
Kupiłam młodą ciemnogniadą zabrałam tego samego dnia do nowej stajni i ucieszona jechałam z papierami do domu. Przyjemność bycia jej właścicielem długa nie była. Po okresie ok. pół roku w okresie letnim zaczęła a to jak by łykać - więc wiadomo założyliśmy łykawkę i można powiedzieć, że pomogło. Potem jak by kaszel - no to wiadomo, kurzyło się itp. daliśmy syrop pomogło. Po czym zaczęły się kolkowania - ale nie takie dajmy na to raz na miesiąc co wiadomo nie jest dobre, ale dużo rzadsze niż było u nas. Moja kobyła potrafiła kolkować pare dni pod rząd np. co tydzień. Oczywiście jak później się okazało kolka typową kolką nie była tylko był to objaw czegoś innego. Przyjechał weterynarz jeden, drugi, trzeci - a to nospa domięśniowo, a to co innego, ale kobyła nadal to samo jakiś czas poprawa i znowu to samo. W końcu powiedziano, że mogą to być wrzody na żołądku - no to oczywiście telefon do doktora Hecolda - przyjechał zrobił wywiad porównał obiawy i usłyszałam "daje 50 % szans na to, że się to wyleczy .. dla jednych aż 50%, dla drugich tylko 50% - oczywiście co z tym zrobimy to już nasza prywatna sprawa" oczywiście mówię leczymy. Więc wizyta na SGGW na gastroskopie i okazało się, że kobyła nie ma tego od hmm .. 5 miesięcy o nie.. to się zaczęło zanim ja ją kupiłam .. zobaczyliśmy już faze bliznowacenia. Oczywiście za klinikę zapłacone i porwót z lekami do stajni. po roku takiego jeżdżenia i leczenia konia przyszło siedzenie z koniem 24h i robienie meszy z ranigastem i inntymi lekami które musiałam dosypywać do jedzenia, lonżowanie konia bo się już pokładała, robienie zastrzyków domięśniowych itp. - katorga ostatnie pół roku było straszne. Oczywiście pieniądze wydane i ni z tąd ni z owąt koń wyzdrowiał,ale tylko na tydzień .. 10 kwietnia padł.
Tak się zakończyły moje doświadczenia z pierwszym koniem. Oczywiście w między czasie okazało się, że mój koń nie był nawet w połowie wart ceny jaką zapłaciłam .. czemu? - bo miał iść do rzeźni .. ale mój trener postanowił zarobić i dogadał się z kolegą (od którego kupowałam konia - pseudo hodowcy), że sprzedadzą i kasą podzielą się po połowie. Potem jeszcze znajomy ze stajni mówił, że widział jak trener przychodził do boksu i dosłownie lał kobyłę batem gdzie popadnie.. - czy to było prawdą nie wiem, ale oczywiście dowiedziałam się tego dopiero jak konia pochowałam.
Co najlepsze .. koń padł, ale co z nim zrobić? przecież na plecach go na sekcje na SGGW nie zatacham.. Wiec jak kobyła padła ok 13.30 tak od jej godziny szukałam kogoś kto mógł by pomóc .. znajomi ze stajni, właściciele stajni - nie wiedzieli co można z takim delikfentem zrobić .. internet też nie pomógł .. dopiero po jakiś 2 h pomógł mi jedem wet. mówiąc, że trzeba "bakutlia" samochód z wciągarką i tyle. Tylko pytanie jak tego kogoś znaleźć .. (dotego jeszcze jeżdżąc z lesznowoli na SGGW i z powrotem samochodem.. który w pewnym momencie zrobił kaput).
Cóż "bakutila" znalazłam przyjechał pomogłam zapakować kobyłe do innych kolegów (w samochodzie już była padnięta krowa i koń jak dobrze pamiętam).. i tak potem stałam patrząc jak wciągana by byłą do środka. Kurs na SGGW pomóc wypakować kobyłę na "wózek" i do lodówki.
Podsumowanie : SGGW sekcja ok 3 tys w plecy, SGGW Klinika 650zł, kupno i leczenie konia ok 15-20 tys..
Minął jakiś czas stwierdziłam .. może czas poszukać sobie konia znowu - i tak też zrobiłam.
Kupiłam kobyłę z Lesznowoli - wszystko było dobrze pojechała ze mną na mazury, gdzie pracowałam przy koniach, wróciła do Warszawy i nic wszystko dobrze prawie rok spokoju i świadomość "tak koń zdrowy nic się nie dzieje, może w końcu dobrze trafiłam" - cóż jednak nie .. oczywiście Wet konia oglądał przy kupnie, ale co się okazało po prawie roku .. Z dnia na dzień kobyła padła - pytanie dla czego? przecież obiawówy, żadnych nie było..
Po przyjeździe Weterynarza okazało się, że kobyła miała raka trzustki.
Tym razem straciłam ogółem ok 9 tys.
Mój wniosek kupić konia czy nie: - teraz raczej nie .. tylko dzierżawa.
Po moich doświadczeniach podkreślając, że nie chodzi tu o pieniądze, ale o mnie o moje nerwy, zawaloną szkołę itp rzeczy, sama wiem, że minie teraz dużo czasu zanim podejmę się kupna konia. Tak znajomi mówią "może do trzech razy sztuka ..". Ale to takie proste nie jest. Co mi z tego, że zrobię komplet badać i koń względnie jest zdrowy .. jak potem okazuje się np. o rak trzustki i pyk konia nie masz.. Oczywiście przy kupnie o takiej chorobie prawdopodobnie się nie dowiesz. Ale tak to właśnie jest .. nawet przy wynikach na tak, takie sytuacje się zdarzają, ale większość z nas raczej tylko przygotowuje się na np. kontuzję, kolki - to co z codzienności może przyjść.
Oczywiście nie chce powiedzieć - Nie! Nie kupuj konia trafisz tak jak ja.. - oczywiście, że nie 🙂 ile jest osób, które kupiły konie zdrowe.
Na pewno bardziej polecałabym wzięcie konia w dzierżawę na jakiś czas - teoretycznie zawsze, gdyby coś się objawiło nie kupiłaś konia i nie masz w sumie takiego kłopotu jak by był Twoim własnym.
Więc jeśli chcesz kupić konia: zastanów się ze sto razy, rozważ każde za i przeciw .. stajnie,trenera,stan zdrowia, oczekiwania, użytkowanie konia, koszty, weterynarzy, kliniki, dyspozycje czasem, ew. pomoc rodziny w sytuacji kryzysowej i każde inne obawy, które masz bo kupić jest łatwo 😉
Przepraszam oczywiście za dłuuuugość wypowiedzi, ale może moje hmm.. doświadczenia kogoś w pewnym stopniu ochronią przed fałszywymi ludźmi i stratą pieniędzy, nerwów i czasu.
Medziiik bardzo Ci współczuję tych wszystkich doświadczeń, ale pamiętaj do trzech razy sztuka, także wierzę, że jak się otrząśniesz i będziesz gotowa na kupno własnego, to będzie to najlepszy i najzdrowszy koń na świecie 😉
anja to nie chodzi o otrząśnięcie .. 🙂 ja wiem, że moge teraz kupić konia - tylko szczerze nie mam po prostu do tego chęci. Głównie z powodu, że znalezienie takowego delikwenta będzie po prostu bardzo długie i z listą pytań w ręce do właściciela taką, że chyba mu się odechce ze mną dobijać targu. 😁
vaqueros też mam podobny problem. Od jakiegoś czasu marzy mi się mój własny koń, jednak mama na samą wzmiankę o kupnie konia dostaje białej gorączki. Lecz z drugiej strony, za rok idę na studia do Wrocławia, zakładam, że kupię teraz konia i co z nim zrobię w przyszłym roku? Nie wezmę go ze sobą, bo nie stać mnie na wrocławskie pensjonaty, a zostawić go tutaj też jest głupotą- jaki sens, jak do domu bedę przyjeżdżała moze 1-2 razy w miesiącu, a koń w tym czasie będzie się marnował?
Doszłam więc do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie dzierżawa, i o ile będzie taka możliwość, taką opcję będę sobie załatwiała (ale dopiero w lecie).
Medziik, a może spróbuj na wakacje pojechać do jakiejś stadniny i poobserwować konie przez 2 miesiące albo dogadać się z kimś na dzierżawę z opcją kupna - dzięki temu będziesz zawsze miała szansę się przyjrzeć koniowi i zauważyć jakieś niepokojące objawy.
Magwis, no ja aktualnie współdzierżawię, ale chciałabym na wakacje jechać gdzieś do pracy, gdzie wzamian są jazdy.
I chyba już na pewno muszę odłożyć zakup konia. Trudno poczekam, jeżeli trzeba. I potem tak jak Kasia Konikowa kupię kiedy będę mieć pracę i swoje pieniądze...W tedy na pewno jest większa satysfakcja bo nikogo nie muszę się prosic o pozwolenie i o kasę, jestem niezależna. Będę po studiach i nie będę się martwic różnymi rzeczami związanymi ze szkołą, wyjazdami. A poza tym teraz mam czas, żeby jeszcze się podszkolić w jeździe. ; )
Dzięki wszystkim. Przekonaliście mnie, że jednak nic na siłę. Lepiej poczekać i się potem nie martwic. : )
ja kupiłam konia niby po wieku latach marzeń, po jednym juz "rzuceniu" jeździectwa i jak miałam własna kase - ze stypendium naukowego na studiach, ponieważ mieszkam na wsi warunki były choć mocno skromne i karta przetargowa była kalkulacja że hodowla koni (kierunek który studiowałam) wymaga ciągłego szkolenia i własny koń taniej wyjdzie. cóż pierszy koń był super ale i nie łatwy ale zostałam przez weta oszukana - historia w wątku o naturalnym struganiu - i konia sprzedałam kupując kuca/hc po przejściach i wtedy dopiero sie zaczeło... dobre w moim życiu 🙂 naprawde to co ta kobyła ze mna wyrabiała to ludzkie pojecie przechodzi. Nauczyła mnie wszystkiego co umiem bo dopiero ona zmusiła mnie do myslenia, w końcu mam zdrowego konia, wychowałam pierwsze źrebie, nauczyłam sie imprintingu (nawet mgr z tego wykreowałam 😉) przerzuciłam sie na natural i nadal sie uczę 🙂 jestem szczęśliwa że mam maje 2 panny i teraz juz przestałam panikować że coś sie ze zdrowiem np dzieje tylko sie ucze pytam itd. Fakt trzeba przemysleć zakup - ja np teraz założyłam rodzine kasy jest niewiele czasu jeszcze mniej - o tym sie nie myslało kupując konia na studiach i wystawiam moja kobyłke ciągle na sprzedaz ciesząc sie w duchu że nikt odpowiedni sie nie trafia bo jeszcze tragedii nie ma żeby juz trzeba było sprzedać. I powiem ciekawostkę - tak z drugirj strony jako sprzedający -moim warunkiem żeby sprzedac jest to że ktoś musi odemnie najpierw konia wydzierżawić i jak naucze jak sie z nia obchodzić, jak sie dogadaja i bede pewna że relacje ok i że człowiek ok to wtedy sprzedam a tu - chetnych takich brak :P
Ja przed kupnem miałam okazję jeździć na Dramce i nic sie nie działo. Zaraz po "formalnym" zakupie miała poważną kontuzje. 😵
A na Dramkę zaciągnełam wysoko oprocentowany kredyt gotówkowy w banku - jednocześnie musiałam opłacać pensjonat. Było mi bardzo ciężko 🤔
Ale było warto..
Były trudne chwile i pewnie jeszcze będą nie raz.
Sankaritarina, pisalas ze jak sie rownoczesnie studiuje i pracuje to trzeba miec konia blisko, albo prawko i samochod.. a ja sie przenioslam wlasnie do stajni do ktorej dojazd + spacer 2,5 km zajmuja mi w sumie 2h 😀 nie mam samochodu, studiuje dziennie.
dodam ze na studiach idzie mi chyba calkiem calkiem, bo nie mialam ani razu /jeszcze/ poprawki. i ze w tym roku pisze prace licencjacka.
widzę, że dużo osób kupiło konia dopiero będąc na studiach. ale wiecie co mam pytanie. bo słyszałam i nie wiem czy to prawda, że podobno trzy pierwsze lata są najgorsze, a 4 i 5 rok to już takie lajtowe. to prawda?
3 lata studiów, czy posiadania konia? 😁 przecież wszystko zależy od kierunku 😉