jeździecki "staż"
O rany ! Jak sobie pomyślę, że jeżdżę .... dzieści lat to mnie zatyka ! Od 11 roku życia do 21 regularnie ok 3 razy tygodniowo. W warunkach szczególnych (może odezwie się ktoś kto znał TKKF Wołczowo ?). Potem okres jazd sporadycznych z miejscowymi nasileniami wakacyjnymi, jakimiś szkoleniami w Popówku itp. Od chyba 10 lat powrót do jazd regularnych, teraz 5 rok na wlasnych koniskach (latem jak długo jasno to nawet 2 godziny dziennie codziennie żeby ruszyć oba).
Ale ile jeszcze przede mną ! Moja mama, rocznik 1936 nadal regularnie jeździ.
Co do umiejętności: skoro serca duuużo ale taleńcik drobniutki to im dłużej jeżdżę tym bardziej widzę ile jeszcze nie umiem.
Zaczynałam 11 lat temu w stajni rekreacyjnej, w ktorej uczylam sie dosc intensywnie i nauczylam wiekszosci z tego, co teraz wiem. To byly 3 piękne lata, liznelam po trochu wszystkiego, wliczajac powozenie.
Pozniej roznie bywalo... pomagalam w kilku stajniach i bywaly okresy, ze i udawalo sie sporo z trenerem pojezdzic, ale zwykle instruktora brakowalo i tylko kolezanki zwracaly uwage na podstawowe błędy.
Mialam roczna przerwe kiedy rozpadla sie 'moja stajnia', po czym uznalam, ze trzeba do koni wrocic i zrobilam kurs instruktorski (wiec wzielam sie ponownie ostro za jazdy z trenerem, przed i po kursie).
Obecnie bardziej sie cofam niz rozwijam... na swoich koniach jedynie woze sie w terenie(doslownie), przez co pewnie nabralam mase zlych nawykow.
Mam to szczescie, ze w mojej irlandzkiej pracy, do ktorej jezdze kilka razy w roku, szefowa sędziuje i naucza( 😉 )dressage'u, wiec przez te kilka miesiecy w roku mam regularne treniengi na super koniach.
Co nie zmienia faktu, ze teraz na widok L-ek nogi mi drża, a kiedys potrafilam swobodnie śmigac duzo wiecej. Albo szefowa skutecznie przerabia mnie na pingwina, albo na starosc taki tchorz sie ze mnie robi...
Jakos ostatnio wole popracowac z mlodym koniem z ziemi niz ladowac sie na siodlo. I tak chodze sobie do stajni, wymiziam koniki, czasem przewieziemy sie w teren... i tak pewnie bedzie do nastepnego wypadu do Irlandii..eh.
Dla mnie ocena umiejętności po długości stażu to głupota
Ja "jeżdzę" od 6 lat 🤣
Tylko jak ta jazda wygląda 🙄
Przewalanie się przez liczne warszawskie szkółki, od groma błędów w podstawach, po kolei nabywane lęki itp
Dopiero rok temu zaczęłam uczyć się wszystkiego od początku (pozbyłam się strachu przede wszystkim) i szczerze mówiąc - bardzo wiele przede mną (znaczy jak znów zacznę jeździć, od wakacji nie jeżdzę).
O wiele więcej jestem w stanie zrobić z koniem "z ziemi" niż z góry. Praca w stajni lepiej mi wychodzi niż jazda. Heh
No właśnie po latach bardzo ciężko jakiekolwiek wnioski wyciągnąć. Trzeba zobaczyć żeby się przekonać co taki dany delikwent sobą reprezentuje.
Ja niby jeżdżę jakieś 11-12 lat ale co z tego jak pierwsze 5-6 to jazda czysto rekreacyjnie, początkowo raz w tygodniu ( o tak czekało się aż przyjdzie niedziela i tato zawiezie na jazde do stajni :hihi🙂, później coraz bardziej intensywnie. Następnie dostałam pierwszego młodego konia którego jeździłam pod okiem instruktorki, później instruktorka odeszła ze stajni a ja dostałam jakimś trafem dwa inne młodziaki (bo ten pierwszy jak się troche podjeździł to poszedł w dzierżawę do jakiejś dziewczynki) i tak się to przez pewien czas toczyło. Samopas coś próbowałam robić z tymi końmi, a jak się troche obyły no to szły w świat. Następnie w listopadzie 2006 trafił się kolejny młodziak - Replay 😍 Piękny, wielki, nietypowej maści.... chcący pozabijać wszelkie istoty ludzkie 🤣 Ale to inna historia, nie do tego wątku 😉 I tak się zaczęła nasza współpraca, początkowo wcale nie kolorowa. Jednak pojawił się progres i szliśmy po omacku do przodu. W marcu 2008 udało się pojechać na pierwsze zawody skokowe i ujeżdżeniowe - pierwsze moje i pierwsze jego, czyli taki sobie skład ale no niestety nikt mi nie dał wcześniej gotowego konia do wożenia pupy po parkurach/czworobokach. Nie było tak strasznie 😉 Po paru startach w obu dyscyplinach postawiliśmy na ujeżdżenie. W ciągu 2008 roku udało się zrobić III klasę sportową / licencje, wystartować na MPMK, na AMPach (tiaaa akademicka mistrzyni Polski we własnej osobie!... amatorów 🤣 😉)
W tym roku udało się ujechać II klasę 😀
Cieszę się że idziemy z siwym razem przez kolejne etapy, uczymy się razem mimo że nie jest to układ uważany za najlepszy to jednak daje wiele satysfakcji gdy coś wychodzi i wiem że to tylko nasza wspólna zasługa i nikogo więcej... nikogo do niedawna 😉 Bo od prawie 2 miesięcy WRESZCIE mamy Trenerke 😅
Chyba troche zboczyłam z tematu ale .. tak mi się jakoś zebrało na bajdurzenie 😉
Wybaczcie :kwiatek:
Jeszcze nie jeżdżę. Cały czas mam nadzieję, że zacznę.
Obijam się na końskich grzebietach od 10 lat.
U mnie zaczeło sie od praktyki w gospodarstwie agroturystycznym jakies 2 lata temu 🙂 Pozniej obijalam sie po roznych stajniach....tuptam wyłacznie rekreacyjnie i robie mase błedów. Teraz coraz rzadziej mam okazje pojezdzic....bo i czasu brak, niema kto zawiezc i do pożądnej stajni daleko 🙁 wiec jesli jazdy to wyłacznie czysto rekreacyjne tereny (ktore juz wiele mnie nauczyly).
Mam nadzieje ze wkoncu wezme sie do roboty bo 2 lata to kruchutko...
Ja ma podobną sytłacie jak u Burzy. Jeżdże 8 lat. pierwsze dwa była to jazda rekreacyjna, nauka od zera, nie powiem- ze świetną instruktorka. Potem kolejny rok jazdy typowo rekreacyjnej. Kolejne 3 lata dzierzawilam klaczke, na ktorej nauczylam sie duzej czesci rzeczy jakie wiem teraz, a moze nawet wiekszosci rzeczy. Trenowałam, a właściwie jezdzilam skokowo, miałam zaczynać starty w p'tkach moze czasem n. Przeszkodziła mi choroba konia. Dzierzawa jak i mozliwosc treningow sie skonczyla. Przestalam jezdzic, ale nie wytrzymalam bez jazdy dluzej niz pare miesiecy. Wrocilam do tej samej stajni, ale inneg instruktora i konia, a wlasciwie dwuch koni. na jedym uczylam sie elementow ujezdzeniowych, na drugim ciagnelam skoki, a ze skokami w tym czsie przyszedl kryzys. tak minal kolejny rok. Cofnelam sie w rozwoju a kilka lat, klepalam sie po siodle, trenerka byla zalamana. ja tez. przez nastepny rok szlifowalam podstawy, tylko na plaskim. potem znowu powrot do skokow z jak najlepszymi skutkami. nastepnie kilku miesieczna dzierzawa, klaczki ktora trzeba bylo uczyc prawie od zera. Dzierzawa byla krotka, bo wlasciciel sie wycofal, stwierdzil ze kucka jest juz gotowa dla jego corki. znowu wrocilam do ujezdzenia, a raczej jego podstaw. Nie miałam checi robic niczego noweg, uwielbialam skoki (nadal zreszta uwielbiam) ale nie szly mi zupelnie. Potem spotkałam moją wymarzona i najcudowniejsza konine- zaczelo sie ukladac, przyszlysmy caly 2 tygodniowy kryzys, ale potem bylo super. Ja na swoim koniu czuje sie pewniej, nie robie tych bledow ktorych nie udalo sie wyperwadowac mi wczesniej.
Taka krotka historia mojego jezdziectwa...
O tak z tym stażem jeździeckim to ciekawa sprawa.
Moja przygoda z końmi zaczeła się w 1999 rok, czyli 10 lat temu = połowa mojego dotychczasowego życia.
Po 2 latach regularnej nauki, dostałam własne konie więc nigdy nie miała dłuższej przerwy niż 2 tyg = uraz kręgosłupa.
Jeździłam pod okiem różnych trenerów, w międzyczasie 2 lata sama jeździłam z pomocą taty patrzącego z dołu i książki Bertalan'a de Nemethy "Metoda Nemethy", z której stosowałam wszelkie ćwiczenia.Aż do 2005 roku kiedy trafiłam na mojego obecnego szkoleniowca, który wywrócił moje jeździectwo do góry nogami, 2 pierwsze(!) miesiące naszej współpracy uczyłam się kłusowac poprawnie.
Teraz po 4 latach naszej współpracy moge powiedzieć,że umiem jeździć ale przedemną jeszcze wiele lat nauki aby dobrze jeździć.
I jak pomyślę,że wcześniej śmiałam twierdzić,że umiem dobrze jeździć to aż mi wstyd.
Czyli jeżdzę lat 10, trenuję 4.
Formalnie rzecz biorąc jeżdżę 17 lat i to nawet nie jest nieprawda, bo w tym okresie nigdy nie miałem przerwy dłuższej niż pół roku, a zwykle jeździłem regularnie przynajmniej raz w tygodniu.
Raz w tygodniu to nie regularnie 😀 Na Darze też tak jeździłeś?
Nie rozumiem pytania? Być może raz w tygodniu to zbyt rzadko - ale przecież nie nieregularnie! "Regularnie" znaczy tylko tyle, że stale, w tych samych odstępach czasu. Raz na rok też będzie regularnie, jak będzie się powtarzać przez kilka lat 😉
A Dara ujeżdżałem już mając dużo wolnego czasu, więc jeździłem nie rzadziej niż 3 - 4 razy w tygodniu...
o to ja chyba mam najkrótszy staż, 3 letni, a zaczęłam w wieku tzw, balzakowskim (może ktoś z młodych wie co to znaczy) tzn. że przygodę z końmi rozpoczęłam w późnym wieku realizując swoje młodzieńcze marzenia, najpierw zaczynałam od szkół jeździeckich , zwłaszcza bardzo dobrze wspominam TKKF Podkowa gdzie nauczono mnie samodzielności, teraz dzierżawię konia od osoby która nie ma absolutnie czasu na poświęcenie koniowi tyle uwagi na ile zasługuje, a ja mam czas i mogę poświęcać go koniowi .
Bardzo dużo się nauczyłam opiekując się tym koniem, nawet nie chodzi mi o samą jazdę ale o obcowanie z nim, poznałam jego zachowanie , wiem na co go stać.
Jest to koń bardzo energiczny a ja do tej pory miałam do czynienia jedynie z końmi szkółkowymi raczej do pchania niż do wstrzymywania. Nawet nie przypuszczałam w swoich najśmielszych oczekiwaniach że będę miała do czynienia z takim koniem, ale właścicielka mi zaufała powiedziawszy że najważniejsze jest serce dla koni. Owszem w stajni jest trener u którego biorę lekcję po to aby nie zrobić krzywdy koniowi swoim niumiejętnym zachowaniem ale to chyba nie o to chodzi , najważniejsza jest więź człowieka z koniem .Ja wyczuwam i koń wyczuwa kiedy się zgramy a kiedy jest coś nie tak w naszej jeździe, oczywiście mówię tu o typowej rekreacji a nie o sporcie i muszę się pochwalić że pode mną koń nie bryka a pod swoją właścicielką tak, chyba wie że ma do czynienia z żółtodziobem ? 🤣
Po raz pierwszy dosiadłam konia w 2001 roku, czyli osiem lat temu. Kawał czasu, ale tak naprawdę naprawdę to jeżdżę od około półtora roku.
Bo wcześniej najpierw rekreacja raz, góra dwa w tygodniu, potem praca w szkółce jeździeckiej i opieka nad swoim ulubieńcem, na którym regularnie niby, bo parę razy w tygodniu jeździłam, były nawet regularne treningi i starty.
Ale dopiero od niedawna ulubieniec ze szkółki został wyciągnięty, jest mój, mam trenera, regularne treningi i starty. I oprócz tego jeszcze drugiego konia dla siebie, młodego zresztą. Także dwa konie dziennie. Dopiero teraz zaczynam jeździć.
Ja jeżdżę 5 lat, ale jakieś 2 lata mam w plecy i pracować zaczęłam dopiero jakieś 1,5 roku temu. Jak się zaczęło? Chciałam się przejechać na koniku, aktualnie zaczynam startować 😉
Nie rozumiem pytania? Być może raz w tygodniu to zbyt rzadko - ale przecież nie nieregularnie! "Regularnie" znaczy tylko tyle, że stale, w tych samych odstępach czasu. Raz na rok też będzie regularnie, jak będzie się powtarzać przez kilka lat
Oczywiście, znaczenie ogólnoużytkowe słowa 'regularnie' może obejmować nawet zdarzenie cyklicznie powtarzające się co 30 lat i chodzi nam o pewną powtarzalność.
Niemniej odnoszę wrażenie, że zakres znaczeniowy 'regularności' w jeździectwie nieco się zawęża. Operując przykładami; jeśli jakiś fachowiec chciałby zajmować się Twoim złotkiem 'regularnie', to oczekiwałbyś chyba nieco więcej, niż coniedzielne jazdy? Ostatecznie, jeżdżąc co tydzień, naprawdę trudno osiągnąć cokolwiek więcej, niż zakwasy - jakikolwiek progres poza naukę trzymania się w siodle w każdym chodzie i podstawowej kontroli nad torem ruchu jest możliwy jedynie z naprawdę świetnym szkoleniowcem, o ile w ogóle. A koń jeżdżony co tydzień to w sensie treningowym zupełne nieporozumienie...
Możemy się upierać, że użycie przymiotnika 'regularna' nawet w stosunku do jeżdżenia co miesiąc jest językowo poprawne - tylko w kontekście tego tematu, czyli oceny jeździeckiego stażu na podstawie deklaracji ocenianego, wywoła to bardzo przekłamany obraz na temat umiejętności tego 'regularnie' jeżdżącego 😉 .
I jak pomyślę,że wcześniej śmiałam twierdzić,że umiem dobrze jeździć to aż mi wstyd.
Czyli jeżdzę lat 10, trenuję 4.
no właśnie i akurat Ponia jest jedną z ostatnich osób na tym forum które mogą mieć tą wątpliwośc 😉
...no właśnie, skąd mieć pewność,że to "dzisiaj" to już jest jeździectwo, w odróżnieniu od "wczoraj" którego się wstydzimy?
przeczytałem wypowiedzi kilku osób, które deklarują ,że kiedyś im się tylko wydawało że "jeżdżą konno" a tak naprawdę tylko przesiadywały w siodle...mam dobrą pamięć i mógłbym śmiało i pewnie wskazać nie mniej niż 3 forumowiczów, którzy dziś deklarują,że kiedyś jeździecko błądzili...a chronologia wskazuje,ze w tamtych czasach na forum deklarowali zasadnicze zaawansowanie...
...pojawi się wątek ze słowem "Canossa" w tytule? 😎
ps. pozwolę sobie tylko skopiować cytacik z innego forum
(...)zgadzam się z tobą, sama od niecałego roku uczę się westu mimo 13 letniej jazdy klasycznej. Sprzedałam klasyczny sprzęt (a nie było łatwo rozstac się z ogłowiem kieffera i kilkoma czapraczkami )(...)
busch, ale o co Ci chodzi? Czy ja napisałem, że jestem świetnym jeźdźcem i na olimpiadę tylko przez zawiść kolegów nie pojechałem..? Niczego takiego nie napisałem! Jestem zwykłym dupotłukiem z marną koordynacją ruchową i (coraz to mniejszą) nadwagą. Mimo, że przez 17 lat jeździłem regularnie nie rzadziej niż raz w tygodniu - a bywały okresy, kiedy jeździłem o wiele więcej. Np teraz jeżdżę codziennie (no, przy -10 stopniach to nie są długie jazdy, a jak padał śnieg, musiałem ograniczyć się do lonżowania, bo koniom grzbiety nie schły). I po raz czwarty uczę się tak naprawdę od początku. To, jak mi się wydaje, napisałem. To skąd ten upór w drążeniu kwestii "regularności" czy "nieregularności" tak, jakbym kiedykolwiek twierdził, że raz w tygodniu to wystarczy, żeby nie wiadomo jakie jeździeckie wyżyny osiągnąć..? Nie wydaje mi się też, żebyś miała rację z tym "zawężaniem pojęcia" regularności w świecie jeździeckim - bo nigdy wcześniej nie spotkałem się z nikim, kto by tego terminu używał inaczej niż w rozumieniu powszechnie przyjętym...
fajny wątek
przynajmniej pocieszam się że nie jestem sama
"jeżdżę" ponad 14 lat, ok 13 bo w tym rok przerwy
jak komuś to mówię to słyszę wielkie wow
od miesiąca jeżdżę z trenerem i okazało się, że chyba nic nie robię poprawnie
siedzę do dupy, jak skęcam to pomoce w jedną stronę, moje ciało w drugą
nigdy nie jeżdziłam z instuktorem
uczyłam się z książek i ze zdjęć - co robię źle, co już jest lepiej (wg mnie oczywiście)
więc teraz zaczynam od początku
ale muszę przyznać że tych lata doświdczenia w obyciu nie da się pominąć
jeżdżę beznadziejnie
ale wiem co zrobić jak koń robi to czy to
potafię przewidzieć pewne zachowanie
i ciężko mnie wysadzić z siodła
co w pewnych okolicznościach jest też ważne
ale faktem jest, że pytając powinniśy bardziej pytać co potraisz z koniem zrobić, a nie ile lat siedzisz w siodle 🙂
przeczytałem wypowiedzi kilku osób, które deklarują ,że kiedyś im się tylko wydawało że "jeżdżą konno" a tak naprawdę tylko przesiadywały w siodle...mam dobrą pamięć i mógłbym śmiało i pewnie wskazać nie mniej niż 3 forumowiczów, którzy dziś deklarują,że kiedyś jeździecko błądzili...a chronologia wskazuje,ze w tamtych czasach na forum deklarowali zasadnicze zaawansowanie...
Na własnej skórze przeszłam właśnie taki syndrom "miszcza świata"... I myślę, że w dużej mierze był spowodowany środowiskiem, w jakim byłam, faktem, że byłam "najlepszym wśród najgorszych". Do tego nie miałam porównania z innymi metodami szkolenia, innymi trenerami. Teraz jestem "najgorszym wśród najlepszych" - wiele rzeczy sobie uświadomiłam, wiele zobaczyłam, przejrzałam na oczy.
Ze 2 lata wstecz byłabym dumna ze swoich "umiejętności" - teraz było mi dziś wstyd wyjechać na zawodach stajennych na parkurek 50 cm - nie wyjechałam. Bo uważam, że prawdziwą pracę zaczęłam miesiąc temu - z dużym naciskiem na ujeżdżenie. Trenerka już dostrzega niewielki progress, ale myślę, że jakieś zawody pojadę dopiero w sezonie otwartym.
To skąd ten upór w drążeniu kwestii "regularności" czy "nieregularności" tak, jakbym kiedykolwiek twierdził, że raz w tygodniu to wystarczy, żeby nie wiadomo jakie jeździeckie wyżyny osiągnąć..? Nie wydaje mi się też, żebyś miała rację z tym "zawężaniem pojęcia" regularności w świecie jeździeckim - bo nigdy wcześniej nie spotkałem się z nikim, kto by tego terminu używał inaczej niż w rozumieniu powszechnie przyjętym...
Nie chodzi mi absolutnie o Ciebie :kwiatek:
Raczej dostrzegam możliwość nieporozumień, na przykład w tym temacie ktoś deklaruje "Od 5 lat jeżdżę regularnie" albo "Od 7 miesięcy regularnie trenuję". Ja na przykład po takiej osobie nie spodziewałabym się, że chodzi jej o regularność jednej jazdy na miesiąc 😉
Ale może to ja jestem dziwna i osoby deklarujące się, że jeżdżą/trenują 'regularnie' mogą jeździć nawet raz na rok (cyklicznie w pierwszą środę listopada) i dla nikogo innego poza mną nie będzie to dysonans 😉
...no właśnie, skąd mieć pewność,że to "dzisiaj" to już jest jeździectwo, w odróżnieniu od "wczoraj" którego się wstydzimy?
Obawiam się, że problem jest w samej specyfice jeździeckiej zawarty, a nie tylko w syndromach mistrza świata. Całe jeżdżenie nasze opiera się na szukaniu dobrych odczuć i unikaniu złych - czyli nasze subiektywne obserwacje są naszym papierkiem lakmusowym. A w tych odczuciach dokonują się prawdziwe rewolucje w miarę regresów i postępów. Podam przykład: ja kiedyś myślałam, że 'dawanie łydki' to taka przenośnia i wszyscy wiemy, że w rzeczywistości daje się koniowi piętę 😵
Potem myślałam, że polecenie 'nie majzlowania' to też taka przenośnia i w rzeczywistości trzeba majzłować, tylko nie tak znowu zbyt mocno.
Itp. itd. koń 'lekki' na poziomie L-klasy ujeżdżeniowej jest nieporównywalnie bardziej ciężki do konia 'lekkiego' na poziomie GP. A osoba, która zawsze jeździła na L-klasowym nie ma pojęcia o pojęciu, jak można czuć lepiej ujeżdżonego konia - siłą rzeczy uważając, że wcale nie jest z nią tak bardzo źle.
Oczywiście są też inne kryteria oceny swojej jazdy, jak na przykład wyniki na zawodach, wygląd na zdjęciach czy oceny innych ludzi. Ale w końcu na zawodach w ujeżdżeniu sędziowie się uwzięli, w skokach zrzutki były przypadkowe, momenty uchwycone na zdjęciach są niefortunne, a inni ludzie są zawistni i nam zazdroszczą 😂 . Tak może wytłumaczyć siebie jeździec lub wytłumaczyć go trener i mamy dopiero kilka lat później cudowne olśnienie, że jednak nie bylo tak puchato i różowo 😉
A ja nie wiem co napisać, na pewno ilośc lat nie jest miarodajna jeśli chodzi o umiejętności. Wpływają na to na pewno pewne predyspozycje, talent danej osoby (kiedyś np. usłyszałam taki pogląd, że muzycy lub osoby majace słuch i poczucie rytmu uczą się szybciej, łatwiej im wyczuwac konia, rytm, tempo) ale również częśtotliwośc jazd i to na kim i z kim jeździmy.
Ja pierwszy raz na konia wsiadłam hm.. kiedy to było w 3 klasie podstawówki to chyba z 11 lat temu ale to było kilka jednorazowych jazd i koniec. Regularnie (ale niekoniecznie często) jeżdże od 8 lat. Początkowo przez jakiś rok było to raz w tygodniu i była to typowa rekreacja, na pewno jakimś przełomem był moment, w którym przestałam na kazdej jeździe jeździć na innym koniu, a zaczęłam pracować z jedną klaczą. Pracą tego pewnie nazwać nie można, ale to dzięki niej zaczęłam jeździć częściej (wtedy to chyba 2-3 razy w tygodniu już było), zaczęłam się od niej uczyć, bo umiała dużo więcej niż ja, potem były pierwsze starty towarzystkie, jakieś regionalki, pewnie jeździłabym na niej dalej i nauczyłabym się jesz ze więcej gdyby nie to, że już jest na sportowej emeryturze i nie startuje. Ale po tym epizodzie poznałam już smak zawodów, smak jeździectwa i wiedziałam, że to jest to co kocham i co chce robić Kolejne lata to kolejne konie nadal nie swoje, od których dużo się uczyłam, ale które w końcu ja musiałam też czegoś uczyć. I tak mijały kolejne lata. Od dwóch lat jeżdżę na Reszce i też jest to pewien nowy etap w moim jeździectwie bowiem, w koncu jeżdże na koniu, którego mam tylko dla siebie, na którego w międzyczasie nie wsiada rekreacja i z którym mogę pracować tak jak chcę. Mimo, że nie ma predyspozycji sportowych i pewne dużo nie osiągniemy nauczyła mnie wiecej niż jakikolwiek inny kon, te 2 lata naprawde dały mi dużo nowych doświadczeń, od momentów załamania, do pierwszych mini sukcesów. A no i muszę nadmienić, że w tych 8 latach miałam 4 miesiące przerwy z powodu kontuzji (a potem kolejne 2 lekkiej jazdy i wracania do tego co było wczesniej).
Obecnie twierdzę, że moge powiedzieć, że jeżdżę, może nie dobrze, może nie zawsze pięknie, ale uważam, że poradzę sobie z każdym koniem dzieki nabytym doświadczeniom na bardzo róznych zwierzakach, jednak wciąż jeszcze więcej jest rzeczy, które musze się nauczyć niż które umiem:. Teraz tylko praca, praca i praca, no i jeszcze koń by się przydał, który pozwoli się dalej rozwijać, ale to inna bajka.
busch teraz rozumiem. Masz rację! Właśnie zsiadłem z Osman Guli. Baaaajka! Kobyła miała jeden krótki momencik zawachania, ale tak poza tym, to nie do porównania z tym, jak drugi raz na Darze siedziałem - różnica jest i w zachowaniu (kobyła o wiele bardziej skupiona, skoncentrowana na tym, co się na jej grzbiecie dzieje, uważna) i w potencjale: poza tym, oczywiście, że łydkami trzeba konia poszukać, bo to przecież śledź, to czułem się jak na rakiecie międzykontynentalnej co najmniej - jakaś taka elastyczna, ale i sprężysta potęga. To zupełnie inna kategoria! Z jednej strony łatwiej - koń po prostu chce pracować, jak by nie było tak zimno, dłużej byśmy się pobawili, bo stoi teraz z łbem w stronę naszej chatki i czeka na dalszy ciąg. Z drugiej strony - nie można sobie na najmniejszą dekoncentrację pozwolić... Oj, będzie nam jeszcze fajnie! A ludzie się Darem zachwycają, jakby było czym:
http://stajnia-wilczowola.blog.onet.pl/ 🤔wirek:
Dobry temat. Z końmi od blisko 20 lat. A jeździecko... na początku drogi. W latach szkoły na końskim grzbiecie prawie codziennie, ale tylko początki pod okiem fachowców. Potem wiele lat jazdy dla własnej przyjemności i nabierania złych nawyków. Miałam nadzieję na regularną naukę, ale kontuzja konia znów wykluczyła. Ale jak już będę miała zdrowego konia, lub środki na zakup nowego oraz opłacenie treningów to wreszcie nauczę się jeździć 😁
Ja jezdże jakieś ... 28 lat ? Wieeem wiem, stara jestem. W wieku 7 lat byłam z rodzicami w górach. Koło naszego osrodka była stadnina i mama postanowila mnie zapisać na jazdę na kucyku. Już nawet nie pamiętam imienia konika. Pamiętam tylko jak do pana ktory mnie lonżowal powiedzialam "Za Chiny ludowe nie wsiądę na duzego konia.... Nigdy!". Przez około tydzień jeździłam codziennie, a gdy wróciłam do domu bardzo chciałam dalej jeździć. Pojechałam do szkółki jeździeckiej i wsiadłam na wysoką, gniadą klacz o imieniu Menora. Bardzo mila kobyłka, ale miała już swoje lata. Gdy już umiałam w miare dobrze kłusować, rodzice na I komunie wydzierżawili mi na pół roku konika polskiego i imieniu Helios. Jazdy mialam z miłym instruktorem - panem Jackiem. Nauczylam się galopować, chociaż ten galop wygladał masakrycznie. Niestety po pół roku Helios musiał wyjechać do osrodka w ktorym prowadzona była hipoterapia. Do 11 roku życia jeździłam od szkółki do szkółki. Pamiętam jak szukałam ośrodka w którym nie było ćwiczeń na koniu 😉 Nie znosiłam ich. Nigdy nie zapomnę jaka byłam zła gdy pan jurek kazal mi anglezować bez strzemion, albo robić nożyce. Gdy byłam w pierwszej klasie gimnazjum rodzice kupili mi klacz Wlkp o imieniu Fellada, a ja na nia mówilam Felka. Zdałam na niej odznakę brązową, potem srebrną. Zaczęłam bardziej intensywne treningi i pierwsze starty w zawodach. LL i L. Niestety nie mieliśmy aż tyle pieniędzy, zeby trenować nie wiadomo ile razy i startować w każdy weekend. Były to raczej sporadyczne wyjazdy. Pod koniec trzeciej klasy rodzice kupili wałacha folbluta o imieniu Senegal. Wspaniały koń. Folblut, a skakał wyśmienicie. Zaczęłam na nim skakać wyższe przeszkody, startowalam pierwszy raz w P. Cudowne chwile jednak szybko minęły. Po zdaniu matury musiałam wyjechać na studia medyczne. Nie było nas stać na utrzymanie dwóch koni + moich studiów + mojego miejsca zamieszkania... Musiałam sprzedać oba konie... To byla najtrudniejsza decyzja w moim zyciu... Mialam do wyboru być lekarzem, albo zostać w domu . Na szczęscie Felka i Senegal trafiły do wspaniałego domu. Na studiach było bardzo ciężko. Niedaleko mnie pewien pan trzymał klacz o imieniu Pasja. Nie mial na nią czasu, więc się nią zajmowałam. Jak tylko mialam wolne weekendy zabierałam ją na przejażdżki w teren, startowałyśmy w zawodach towarzyskich. Było wspaniale. A po prawie 6 latach, gdy ukończylam studia musiałam wrócić do siebie. Trudno było się rozstać, ale mialam w planach w przyszlym miesiącu do niej wpaść. Los chcial inaczej. Mialam problemy w znalezieniu pracy... więc wylecialam do irlandii żeby pracować jako neurochirurg. Tam zarobiłam i odłożyłam troche pieniążków i wróciłam do Polski. Wykupilam Pasję. Lecz po jakimś czasie okazało się, ze koń choruje na trzeszczki... Mialam zaciągnięty duży kredyt i nie było mnie stać na te wszystkie kucia, zdjecia Rtg. Znowu musialam sprzedać kochanego konia... kupiło ją mlode malżeństwo dla swojej niepełnosprawnej coreczki. Mała od razu pokochała klaczkę.
Teraz już wszystko wyszło na prostą. Razem ze znajomym mamy spółkę, tzn. klinikę. Obecnie mam 9 koników z czego dwie klaczki w ciąży. Mam wspaniałego meża, razem wybudowaliśmy stajnię. Teraz jeżdżę co dziennie albo co drugi dzień... Niestety nie mam czasu na częste starty w zawodach, bo niestety praca mi na to nie pozwala...
Moja końska przygoda nauczyła mnie, ze w życiu może się przydarzyć prawdziwa sielanka, ale moze także ona zostać odebrana w jednej chwili... Lecz po każdym upadku trzeba wstać i nie poddawać się... Nie wiem jakby się moje życie potoczyło gdyby nie konie... gdyby nie wyjazd na studia...
Ja jezdże jakieś ... 28 lat ? Wieeem wiem, stara jestem. W wieku 7 lat byłam z rodzicami w górach. ...... Gdy byłam w pierwszej klasie gimnazjum rodzice kupili mi klacz ......
Nie chcę się czepiać, ale z Twojego opisu wychodzi że masz 35 lat. A wtedy nie było gimnazjum... 🙄
Ostatecznie, jeżdżąc co tydzień, naprawdę trudno osiągnąć cokolwiek więcej, niż zakwasy - jakikolwiek progres poza naukę trzymania się w siodle w każdym chodzie i podstawowej kontroli nad torem ruchu jest możliwy jedynie z naprawdę świetnym szkoleniowcem, o ile w ogóle. A koń jeżdżony co tydzień to w sensie treningowym zupełne nieporozumienie...A ja tutaj się z Tobą nie zgodzę. Na początku jeździłam 2 miesiące na słabych koniach rekreacyjnych, w gospodarstwie agroturystycznym, pod okiem dziewczyny, która instruktora jeszcze nie miała. Tak 3-4 razy w tyg, to było na wakacje. Coś tam się nauczyłam, ale nie za dużo. Później odpuściłam sobie jazdę, bo nie miałam instruktora. A od lutego jeżdżę w mojej obecnej stajni, pod okiem obecnego trenera, który zdołał mnie do maja przygotować do brązowej odznaki, przy częstotliwości jazd- raz w tygodniu. Zdanej dość dobrze, z Panem Mickunasem za sędziego, który nie przepuszczał wszystkich jak leciało. A zanim przyjechałam do obecnej stajni, nigdy nie skakałam, miałam problemy ze zrobieniem normalnego koła w galopie.
Od października jeżdżę częściej, bo dostałam konia pod opiekę. Ale wstawię zdjęcia z początków z moim trenerem i z października, przed rozpoczęciem częstszych jazd. I zrobiłam takie postępy, jeżdżąc raz w tygodniu.
luty albo marzec

październik

edit: coś się z cytatami porąbało.
edit2: i z datą 2 zdjęcia
Wiem, ale pisałam tak jak na te czasy. Przyzwyczaiłam sie już mówiac gimnazjum a nie np. 7 klasa, 8 klasa itd. Jak każdy pisze gimnazjum to też mi tak wpadło. Mój tata pomimo, że ma ponad 60 lat to opowiadajac swojemu wnukowi (synowi mojego brata) swoje dawne czasy tez uzywa określenia gimnazjum chociaż gdy on byl młody to gimnazjum w ogóle nie był znane. Jego szkola była dosyć "prymitywna".
Nie chodzi głównie o rodzaj szkoły, ale o wiek. Podstawowy, gimnazjalny, licealny itd.
Zmyślać, nie zmyślam. Nie miałabym powodu.
Capriola bo kiedyś było gimnazjum, jeszcze po wojnie. Potem zlikwidowali i wprowadzili (???) 15 lat temu? Jasne, że nie masz powodu kłamać, tylko inny wątek i inna historia....
Parę lat temu jeździłam w pewnej szkółce jeździeckiej. Była tam klacz srokata, dosyć wysoka i strasznie do przodu. Nie powiem... bałam się czasami na niej jeździć. Po pierwszym z niej upadku bałam się przez jakiś czas galopować. Bałam się, że znowu mnie poniesie i zrzuci. W terenach potrafiła pokazać prawdziwe diabelskie rogi. To był mój pierwszy koń którego sama osiodłałam i okiełznałam, z którego spadłam. Przyznam się, że jak ją dostawałam na jazdę to jeździłam pełna strachu i złości. Po paru latach zakończyłam historię z tą stajnią. Nie jeździłam tam bardzo długo, zlikwidowali szkółkę. 21.01.08r. pojechałam na zwiady zobaczyć jak tam jest, czy są jeszcze jakieś konie. I okazało się, że jest Kartagina (ta klacz). Coś tak nagle zaiskrzyło. Już się nie bałam... nic! Pokochałam ją i odkryłam, że gdzieś w głębi serca mi jej brakowało. Zaczęłam jej przypominać co to w ogóle lonża itp. , bo kobyła zdziczała. W kwietniu wsiadłam na nią. No i... tak się nasza historia ciągnie 😉 Nie boję się jej jak kiedyś, zauałyśmy sobie. Teraz to moooja Kartaginka i juz nie wsiadam na nią ze łzami w oczach 😉
Zaczelam prawie 12 lat temu, trenuje od 7. Mam nadzieje, ze poki co, to "jezdze" a zaczne jeszcze prawdziwie jezdzic.
Ja jeżdżę od 12 lat.
Myślałam, jak się odnieść do stażu, syndromu miszcza świata i prawdziwych umiejętności. Sama przechodziłam etap "jestem najlepsza" i doskonale rozumiem tych co po dwutygodniowym obozie "jutro jadą na olimpiadę". Największe postępy (a może po prostu najbardziej spektakularne) robi się na samym początku nauki. Jak po tygodniu jazdy zaczyna się samemu prowadzić konia, pierwsze galopy, jakiś ciupkie skoki itd. można świat zdobywać. Dopiero wraz ze stażem przychodzi świadomość, że to dopiero kruszynka lodu na wierzchołku góry lodowej, że żeby współpracować z koniem trzeba dużo więcej umiejętności, doświadczenia, wyczucia i diabli wiedzą czego jeszcze.
Tak więc im dłużej jeszcze, mimo że idzie mi o wiele lepiej, mam coraz większą świadomość jak dużo jeszcze mi brakuje, żeby powiedzieć o sobie "jestem dobrym jeźdźcem".