jeździecki "staż"

jak w temacie...
zawsze mam wątpliwość, kiedy  ktoś mierzy swoje zaawansowanie jeździeckie ilością lat spędzonych w siodle.
więcej niż często, lata te nie mają żadnego rzeczowego wymiaru...pamiętam jak juniora młodszego od nauki anglezowania, do występu na OOM robiło sie w 12 miesiecy...i to był standart.
z drugiej strony można się dowiedzieć ,że ktoś " jeździ już konno 13 lat" a prezentuje widok godny dupotłuka ,który odkrył tajemnicę anglezowania w poprzedni weekend...
jak to jest, jakie kryteria przyjąć, żeby mieć pewność,że osoba z którą rozmawiamy, spełnia jakieś wcześniej określone minima wiedzy i doświadczenia jeździeckiego?
Myślę,że staż liczony w latach- może być bardzo mylący.
Świetnie brzmi we wpisie na forum- to prawda.
Ale może o czymś świadczyć,ale nie musi.
Raczej lepiej jest zerknąć na fotkę /może być też upozowana,wybrana / a najlepiej na żywca kuknąć.
Uczciwie będzie na własnym przykładzie:
- kiedyś napisałam na forum / 😡/ -no niech będzie idą święta trzeba uczciwie - napisałam - jeżdżę od ponad 30 lat . W pewnym sensie to prawda.
Ale jest to 5 lat w młodości-klub sportowy na prowincji ,potem okazyjnie co 10 lat klepania tereniku na mule, no i 5 lat mam własnego konia i Treser mnie praktycznie od nowa usiłował poukładać- regularne jazdy 3x w tygodniu.
I przyznam,że wiek taki jak mój  jest zaporą trudną do pokonania - bo bardzo ogranicza możliwości.
Uffff- w sumie fajne pytanie- bo mnie jakoś stale było głupio,że kiedyś zadeklarowałam staż jak jakiś Kowalczyk czy coś. 😡
Poczułam się jak nożyce i się odezwałam. Kryterium czasu może być mylące.
I przyznam,że wiek taki jak mój  jest zaporą trudną do pokonania - bo bardzo ogranicza możliwości.
Mnie mój trener pociesza, że ludzie starsi  😁 tacy jak my, to po prostu za duzo myślą co może się stać. Jako ludzie dorośli mamy wyobraźnię, że jak nas koń zbryknie i np złamiemy rękę, to nici z pracy czy coś tam. Wiadomo, że nikt tego nie zakłada, ale siedzi to w nas i tyle. Mam nadzieję, że tylko w dyskretny sposób nie próbuje ukryć mojego beztalencia  😎
A ja jeżdżę 11 lat. Z czego można powiedzieć, że uczę sie jeździć od marca tego roku.
Według mnie lata mają jakieś znaczenie, mają je w kwestii obycia z koniem, jakiegoś doświadczenia🙂 Owszem, można jeździć 2 lata  fajnie, a można 15 lat i do dupy. Ale osoby jeżdzące dłużej łapią już to "coś". Znam wiele osób które jeżdżą rok, dwa. Startują w zawodach, ale na 1 rzut oka widać, że coś jest nie tak...

W sumie ja nie mam co porównywać. W Warszawie czy innych większych miastach to i w pół roku można jeźdźca zrobić, świetni trenerzy, kupić drobrego konika, najlepiej gotowca i dziewczynka jeżdząca pół roku jedzie na zawody i wszystko wygrywa 😉  tylko ciekawe czy poradziłaby sobie z trudniejszym konikiem🙂
Jak szukałam pracy, to owszem, pytano się mnie, ile lat jeżdżę, ale oprócz tego musiałam opowiadac, jakie zawody jeździłam, w jakich stajniach pracowałam, co osiągnęły konie, które jeździłam itp. Moim zdaniem nie powinno się pytac, ile się jeździ, tylko w jakim czasie co się osiągnęło (np. od zera do galopu zajęło mi x tygodni, od zera do pierwszej wygranej zajęło mi x miesięcy)

Poza tym bardzo ważną miarą, moim zdaniem najważniejszą jest to, jak koń wygląda dzięki naszej jeździe - czy jest rozluźniony, szczęśliwy, czy umie prawidłowo pracowac w skokach czy dresażu. Osiągnięcia w sporcie też są bardzo mylące, gdyż dziewczynki ledwo siedzące w siodle mogą wygrac puchar w Pścimiu Dolnym gminy Wólka Mała na zrobionych koniach, albo ktoś, kto jest profesjonalistą byc 20 - tym na międzynarodowych zawodach, mimo, iż koń był bardzo trudny.

Ja osobiście jeżdżę 8 lat z tego 2 lata to było tłuczenie się w byle jakiej stajni, potem rok bardzo dobrej pracy dresażowej, potem rok gibania się na paskudnych koniach bez instruktora, potem 3 lata z instruktorem, którego wiedza była średnia i na różnych koniach, potem pół roku jazdy byle jakiej, a teraz pół roku sportu, z czego miesiąc na prawdę profesjonalnej pracy. Gdybym od samego początku miała warunki takie, jak przez te pół roku, to bym pewnie mogła jechac Puchar Świata 😁, a takto jeżdżę sobie L -ki
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
18 grudnia 2009 08:00
tiaa...ja też o sobie mogłabym powiedzieć,że jeżdżę od 15 lat i nawet mam na koncie tytuł IIv-ce Mistrza Polski...co z tego,że Akademickiego i co z tego,że amatorów?dla niektórych tytuł,to tytuł 😂

na powaznie jeżdżę od 3,5 roku,bo 3 lata temu zrobiłam III licencję,III klasę...w kolejnym roku odnowiłam III klasę, potem rok pauzowałam,w tym zrobiłam II....ale cholera tytułów żadnych znaczących nie zdobyłam 😵
Trzeba kupić konika za 100tys chodzącego wysokie konkursy i jeździć LLki i będą tytuły, znam paru takich ludzi 😀DD
To rzeczywiście ciekawe zagadnienie. Formalnie rzecz biorąc jeżdżę 17 lat i to nawet nie jest nieprawda, bo w tym okresie nigdy nie miałem przerwy dłuższej niż pół roku, a zwykle jeździłem regularnie przynajmniej raz w tygodniu. Jednak mimo to zaczynam od początku bodaj po raz czwarty!  🤔 Najpierw dużo jeździłem jako student - kupowałem po 3 abonamenty (6 godzin jazdy tygodniowo), wyjeżdżałem na 4-godzinne tereny w Puszczy Bolimowskiej (jak niedawno jechaliśmy do Kuźni Nowowiejskiej to, kurczę, nie było dróżki, której bym nie pamiętał - choć, samochodem i tak nie trafiłem, trzeba się było ludzi pytać, bo jednak z wysokości kulbaki świat inaczej wygląda  🙂 ), nawet coś skakałem - choć akurat stajnia, w której emocjonalnie na 4 lata wtedy utknąłem nie była sportowa.

Pod koniec studiów zaczęła się praca, nie było ani czasu ani pieniędzy na jazdy i miałem wtedy chwilę przerwy, podczas której cofnąłem się praktycznie do zera. Tak, że kiedy się zebraliśmy i zaczęliśmy jeździć ze znajomymi, zresztą cały czas do tej samej stajni, zacząłem uczyć się od początku. Tym razem miałem o tyle silniejszą motywację, że w kilka miesięcy po tym powrocie kupiłem moją Dalię wlkp - a że dzika była niesamowicie, trzeba się było przynajmniej nie dać jej zabić  😎 Bardzo mi wtedy pomógł mój przyjaciel Sebastian, rajdowiec i adept naturalnych metod - po pół roku byliśmy w stanie z Dalią wlkp zrobić wszystko! Pamiętam minę koniuszego w Łącku, jak ją rozładowałem pod niewłaściwym wejściem i zamiast obchodzić dookoła, zeszliśmy po prostu po schodkach, a kobyła nawet nie mrugnęła! Albo jak, kiedy już była źrebna, po przeniesieniu na drugą stronę Warszawy, różne dziwne przygody pomyślnie razem przebyliśmy.

Niestety, po wyźrebieniu znowu jeździłem o wiele mniej, a przy tym stajenny, który bał się mojej kobyły, skutecznie mi ją pod względem obsługi naziemniej znarowił tak, że znowu nie dało się do niej podejść nie ryzykując kopa czy gryza. W międzyczasie zakoniliśmy się już kompletnie i bardzo arystokratycznie - a że przybyło mi też kilogramów i jakoś tak ubyło pewności siebie, to nasze achałtekinki próbowaliśmy powierzać profesjonalistom, sobie nie dowierzając. W efekcie na mojej ukochanej Melemahmal za jej życia siedziałem bardzo krótko raz jeden!

Nieco ponad rok temu zacząłem zajeżdżać syna Dalii, Dara. To wyglądało na pozór beznadziejnie, bo gdzie mi tam, z moją nadwagą, kiepskim dosiadem, niestabilną ręką i łydką do zajeżdżania młodego konia? A jednak, jakoś nam się udało go nie zepsuć - i, mimo że zaraz po sprzedaży okulał w bardzo tajemniczy sposób, to serce mi rośnie jak słyszę jaki jest wrażliwy, uważny, skupiony na człowieku i chętny do pracy  😀 Znajoma, która wsiadła na niego latem po kilku minutach krzyknęła: o jej, on ma wrażliwy pysk!

Teraz, w wakacje byliśmy zajęci przeprowadzką, potem byłem przez miesiąc jednoręki i dopiero niedawno zacząłem jeździć, jeśli tylko pogoda pozwala, codziennie. Powoli dochodzimy do porozumienia z Wielkim Strasznym Zwierzem, czyli z Dalią wlkp. No i siedziałem już (raz co prawda) na Osman Guli i wygląda na to, że jak nic się nie stanie, tej zimy ją zajeździmy. Jak na razie, jest to bardzo przyjemne.

Sportowcem już raczej nigdy nie będę. Wydaje mi się, że ja mam po prostu od urodzenia kiepską koordynację ruchową, co nie tylko w jeździe konnej się przejawia - a, gdybym konno nie jeździł, to pewnie miałbym problem z chodzeniem po schodach. Tańczyć, w każdym razie nie umiem i mimo kilku prób w tym kierunku absolutnie nie jestem w stanie się nauczyć. Podobnie jest z pływaniem. Nie jestem też w stanie powtórzyć najprostszej nawet melodii - co jasno dowodzi, że cały problem tkwi w genach i w głowie, a nie w jakichś zaniedbaniach. Więc cóż z tego, że jeżdżę 17 lat, a dwa miesiące temu zacząłem po raz czwarty..?
sam staż jeździecki tak jak wrotek pisze jest mylącym terminem
bo w sumię wożę się w siodle 20lat z czego ( dokładnie 18 bo ponad 1,5 roczna przerwa całkowicie z dala od koni) :
porządna jazda to były lata w KJ Skarb Kozienice ( 3lata)
tłuczenie się na młodych koniach i ich zajeżdżanie ( 2lata)
wożenie się turystyczno-rekreacyjne po lesie i wsiadanie na konie znajomych  by zapewnić im i sobie ruch  podczas studiów ( 6 lat)
powrót od prawdziwej jazdy- regularne treningi, przygotowanie się do zawodów, konkretna praca nad moimi i konia problemami od momentu kiedy znalazł mnie Drapacz, jego właściciel i teraz mój trener- w marcu będzie 2gi rok
czyli porządnej progresującej jazdy zadawalającej mnie, konia i trenera około 4-5lat z przerwą w środku
a reszta..reszta to mało ambitna rekreacja i wożenie się dla przyjemności ( nie zawsze mojej, nie zawsze konia😀)
Rok temu poznałam chłopaka - nie miał zielonego pojęcia o koniach. Codziennie miał jakieś 30 minut jazdy, instruktorzy bardzo mało mu tłumaczyli, praktycznie nic. Po tygodniu galopował (i nawet fajnie przy tym wyglądał) a po miesiącu skakał przeszkody metrowe i nawet to nie kłuło w oko! 🤔 Ja po 3 latach regularnych jazd z instruktorami wyglądałam gorzej!
aniapa   Niedobre zwierzę wierzchowe nieznanego gatunku.
18 grudnia 2009 08:30
To i ja się dołączę. Jeżdżę w sumie może z 10 lat (rocznikowo), a po drodze różne dziwne przerwy - a to uraz po upadku, a to kontuzja konia... Ale prawdziwą pracę i można powiedzieć pracę od zera zaczęłam ok. miesiąca temu od przywiezienia nowego konia - jest sensnowny koń, jest sensnowny trener, który prowadzi nas za rączkę i może jeszcze coś z tego będzie. Ale prawda jest taka, że bardzo cięzko odpracować te 10 lat różnych dziwnych nawyków, a przede wszystkim ogólnego usztywnienia - o wiele trudniej niż gdyby zaczynać z solidnym trenerem 10 lat temu. I myslę, że właśnie te błędne nawyki są rzeczą, która u wielu jeźdźców hamuje rozwój w momencie, gdy juz trafią na "konia życia" i dobrego trenera.
Zuziasta   Zakupoholik na odwyku...
18 grudnia 2009 09:10
Heh. Ja teoretycznie jeżdżę od lat 5. 🙂
Od 2 i pół roku mam konia...
Trenuję od.. roku.  😂
Trenować z moją obecną trenerką zaczęłam jeszcze na poprzednim koniu, od praktycznie 0 do LL (na czysto, albo na trąby 😀iabeł: ), potem dostałam konia na którym startuję P i od którego BARDZO dużo się uczę. 🙂
I zastanawiam się jak teraz wyglądałyby moje parkury na poprzedniej kobyle. 😉
Klepałam zadek lata całe bez koncepcji. Od 2006 roku zaczęłam jeździć z kimś, z przerwami na różne przedziwne kontuzje mojego konia. Mamy 3 licencję i klasę w wkkw. Apetyt rośnie 😉
dempsey   fiat voluntas Tua
18 grudnia 2009 10:06
mi sie wstyd przyznac jak dlugo juz jezdze  😡... i ciagle nic
powinno sie wyodrebnic okresy jezdzenia i okresy jezdzenia z progresem
tych drugich u mnie malo
Bałam się przeczytać ten wątek, kiedy zobaczyłam tytuł, ale w sumie nie odstaję bardzo od większości forumowiczów. 13 lat temu rodzice zapisali mnie na naukę jazdy, po 6 latach kupili mi konia, a na serio jeżdżę właściwie rok, bo w listopadzie zeszłego roku zaczęłam cotygodniowe jazdy z moim treserem. Co z tego, że 5 lat temu startowałam w regionalkach w skokach, jak ni chu chu mi nie szło i nie pociągało, bo bałam się skoczyć wszystko co miało powyżej 80 cm  😵. Dopiero po 12 latach jazdy nauczyłam się (i nauczyliśmy konia) robić łopatki, ciągi, zwroty na zadzie, trawers i renwers... 😡
jeżdżę konno od roku 1998, nie chce mi się liczyć ile to już lat 😉
mój poziom mogę określić jako "radzę sobie w siodle" 😉

tak pomyślałam, że gdybym od 1998 roku jeździła regularnie chociaż raz w tygodniu nieźle musiałabym już wymiatać 🙂
niestety do 2000 ( zawsze wszystko wyznaczam według roczników 😉) zdarzało mi się poklepać na lonży raz na jakiś czas.
naukę bez lonży zaczęłam w 2000 roku
trochę się bujałam tu i tam, głównie na jazdy raz w tygoniu
w 2004 roku spadło na mnie jeździeckie oświecenie 🙂 dzięki wspaniałemu instruktorowi.
w końcu mogłam powiedzieć że coś umiem, że radzę sobie w siodle.
potem ciąża i dość długa przerwa, od 2006 zmieniłam stajnię trafiając znowu na doskonałego instruktora gdzie zaczęło się szlifowanie niedoskonałości.
teraz znów mam przerwę, już z pół roku ale co miesiąc mówię sobie, że "za tydzień pojadę do stajni" 😉



podsumowując - mimo tego ile jeżdżę, nie smucę się już jak kiedyś, że mogłam osiągnąć więcej, patrząc na pozostałe osoby, nie czuję, że zmarnowałam te lata. cieszę się że umiem jeździć, robię to gdy mam ochotę, nie mam ochoty na własnego konia i nie wstyd jest mi się przyznać, że po tylu latach nie wiem bardzo wiele. wystarczy mi świadomość, że w chwili gdy tego potrzebuje mogę jechać do stajni, wziąć konia do lasu i - odpowiednio do nastroju wyciszyć się lub wyszaleć
jeżdżę konno od roku 1998, nie chce mi się liczyć ile to już lat 😉
mój poziom mogę określić jako "radzę sobie w siodle" 😉

tak pomyślałam, że gdybym od 1998 roku jeździła regularnie chociaż raz w tygodniu nieźle musiałabym już wymiatać 🙂
niestety do 2000 ( zawsze wszystko wyznaczam według roczników 😉) zdarzało mi się poklepać na lonży raz na jakiś czas.
naukę bez lonży zaczęłam w 2000 roku
trochę się bujałam tu i tam, głównie na jazdy raz w tygoniu
w 2004 roku spadło na mnie jeździeckie oświecenie 🙂 dzięki wspaniałemu instruktorowi.
w końcu mogłam powiedzieć że coś umiem, że radzę sobie w siodle, zaczęłam jeździć naprawdę dużo i często na różnych koniach które dużo mnie nauczyły
potem ciąża i dość długa przerwa, od 2006 zmieniłam stajnię trafiając znowu na doskonałego instruktora gdzie zaczęło się szlifowanie niedoskonałości.
teraz znów mam przerwę, już z pół roku ale co miesiąc mówię sobie, że "za tydzień pojadę do stajni" 😉



podsumowując - mimo tego ile jeżdżę, nie smucę się już jak kiedyś, że mogłam osiągnąć więcej, patrząc na pozostałe osoby, nie czuję, że zmarnowałam te lata. cieszę się że umiem jeździć, robię to gdy mam ochotę, nie mam ochoty na własnego konia i nie wstyd jest mi się przyznać, że po tylu latach nie wiem bardzo wiele. wystarczy mi świadomość, że w chwili gdy tego potrzebuje mogę jechać do stajni, wziąć konia do lasu i - odpowiednio do nastroju wyciszyć się lub wyszaleć
Staż nie jest kryterium.
Sama jeżdżę 10 lat i słyszę zawsze "woow, to Ty pewnie już super jeździsz"

A tak na prawdę... no cóż  😡
Jeżdżęjuż jakiś czas , lecz tak na prawdę to staż jeździecki dopiero mi się powoli zaczyna choć ze względu na wiek mam nadzieję ,że szybko się nie skończy 🙂

Jeżdżę od 25 lat pewnie, ale tak bardziej świadomie to dopiero zaczynam.
ale głupi wątek

ja jeżdżę 19 lat, ale jestem cienki Bolek 🏇
busch   Mad god's blessing.
18 grudnia 2009 13:26
Formalnie rzecz biorąc jeżdżę 17 lat i to nawet nie jest nieprawda, bo w tym okresie nigdy nie miałem przerwy dłuższej niż pół roku, a zwykle jeździłem regularnie przynajmniej raz w tygodniu.
Raz w tygodniu to nie regularnie  😀  Na Darze też tak jeździłeś?

Ja się od jakiegoś czasu wstydzę przyznać, ile to już wiosen z końmi mam spędzonych. No dobra, to będzie 11 lat ale jak na taki poważny staż umiem żenująco mało. Przez całe swoje jeździeckie życie nie miałam żadnego regularnego wsparcia trenera. Za regularne nie uważam kilku treningów, które odbyły się właściwie 'przez przypadek. Obozy jeździeckie też właściwie nie powinny się liczyć, bo to 10 dni w ciągu roku, na obcych koniach i trudno wymagać od takiej kliniki stałych rezultatów.
Jedynym okresem w moim życiu, kiedy miałam do czynienia z naprawdę kompetentnym i dobrym szkoleniowcem i jeździliśmy według jakiegoś konkretnego planu,są tegoroczne wakacje. Czyli wygląda na to, że przez 11 lat swojej jeździeckiej kariery miałam zaledwie 2,5 miesiąca (trochę sobie jeszcze w czerwcu pojeździłam) TRENINGÓW, a nie wożenia się  😵
Cała reszta polegała na próbach samokontroli, metodzie prób i błędów oraz metodzie filmowo-zdjęciowej.

Pewny sposób na ocenę jeździeckich umiejętności? Jedynie obserwacja tegoż jeźdźca, lub też obejrzenie filmików w dobrej jakości. Zdjęcia mogą przekłamywać, a wyniki jeszcze bardziej. A na samookreślenie się badanego już w ogóle najlepiej nie patrzeć: bo chyba maksymy House'a nikomu przypominać nie muszę?
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
18 grudnia 2009 14:21
Mój staż liczę od listopada 1994 roku. Kiedy to w lokalnym sklepie na wsi gdzie mieszkałam znalazłam ogloszenie o tym że poszukuja osoby do półdzierżawy spokojnego konia, kuca właściwe pół connemara pół islandzkiego. Próba jazda wypadła pozytywnie, co prawda nie pamiętałam jak się siodła itp. ale za to koń o dziwo pode mną chodził.

Jeździłam totalnie samopas, uczył mnie podręcznik jazdy konnej (cos na kształt naszego Pruchniewicza) czasami jakieś rady dawała koleżanka co te konie miala.

Potem w rekreacji legijnej od lipca 1996 do 2002, potem był kon dzierżawiony od 2002 do 2003, potem moj 1szy własny kon na spółke z córką,  cotygodniowe spotkania z trenerem przez rok, w międzyczasie  jazdy na różnych koniach z sekcji 5-bojowej, potem mój drugi koń, którego sama wyszkoliłam od poziomu dopiero-co-zajeżdżonego do poziomu powiedzmy P.

Bo do tego stażu trudno w sumie wliczać 2 miesięczny kurs jazdy konnej - 2 razy na tydzień po pół godziny - czyli 8 godzin w sumie - mającego miejsce w roku 1979. Podczas którego nauczyłam sie anglezować i galopowac po zamkniętym okólniku, ale za tu nigdy samodzielnie poza nim ani w terenie nie byłam.

Ani też raczej się chyba nie wlicza do stażu jeźdżenie na oklep na koniach na wsi w wakacje poczynając od 10 r.ż.

Mój staż kompletnie nie obrazował na przestrzeni lat stopnia zaawansowania jeździeckiego.

Zaczęłam jeździć 12 lat temu.
Najpierw 2 lata rekreacji w szkółce gdzie mnie przez ten okres nawet nie nauczono konia siodłac i czyścić 🙄
Tak więc jak kupiłam Lagunę tak naprawdę zaczęłam edukację od zera (nawet to jak założyć kantar i ogłowie)
W trakcie wspólnej nauki jej i mojej jeździłam pod okiem instruktora, który nauczył mnie podstaw i jakoś tam "liznęłam" ujeżdżenia z elementami do "N" włącznie. Jednak progres na tak długi okres czasu i pieniądze jakie na tego trenera wydałam też nie były współzależne.
Potem nastąpił najpiękniejszy okres mojego życia w 2006 r gdy mogłam odbyć kilka konsultacji na Łosiu pod okiem trenera który w te kilka godzin od nowa posadził mnie w siodle i nauczył więcej niż wcześniejsze kilka lat na Lagunie i Cyronie.

Tak naprawdę był to dopiero poczatek eliminacji błedów i nauki "pracy" na koniu.
Coś mi w głowie zostało, resztę analizowałam przez późniejsze 3 lata oglądając te treningii na DVD, eksperymentowałam, podpatrywałam przy pracy innych.
Ale jeździłam sama.
Nabrałam przez ten okres sporego doświadczenia, gdyż z racji pracy luzaka dosiadałam różnych koni (od surowych 3-latków po konie chodzace Dużą rundę w skokach) jednak jestem pewna że nabrałam pewnie też jakiś złych nawyków.

Tak więc mój bilans wg mnie wygląda tak: staż jeździcki 12 lat. Ale tak naprawdę rozwinęłam się jeździcko dopiero przez ostatnie 4 lata
darolga   L'amore è cieco
18 grudnia 2009 14:45
Powiem inaczej.
Na konia wsiadam od 10 lat, uczę się od 5 lat (no, z roczną przerwą z powodu wypadku), jeżdżę od 2 lat (Siwa), a trenuję od 7...miesięcy (trener - w końcu...)  😁 i praktycznie wszystko od nowa trzeba poukładać 😉

Lata przy koniach nie są wyznacznikiem poziomu jazdy, ale doświadczenia ogólno końskiego raczej tak. Bo od 10 lat mam styczność z końmi i wiem o nich co nieco, mam trochę doświadczenia, wyobraźni i tak dalej. A jeśli chodzi o umiejętności jazdy - no niby od tych 10 lat wsiadam, ale daję sobie rękę uciąć, że osoba mająca styczność z koniem po raz pierwszy przy dobrym trenerze od samego początku nauczyłaby się tego wszystkiego w rok albo i krócej.
Wszystko zależy od trenera, konia, samozaparcia, wieku... dobre podstawy najważniejsze, tak ciężko potem wyplenić złe nawyki.

Tak więc...

nauczyć się bardzo dobrze jeździć konno można i w miesiąc, ale
NAUCZYĆ SIĘ ROZUMIEĆ I POZNAĆ KONIE można dopiero po X latach
- zarówno dupogodzin, jak i boksowych pogaduch, przesiadywanek na pastwisku, miziań, głaskań (z "brualniejszym mizianiem ze strony konia" włącznie) i tak dalej...

Znam wiele osób, które jeżdżą kilka miesięcy i jeżdżą super, ale koni to one nie rozumieją...
A sztuką jest nie tylko jeździć, radzić sobie z koniem i bla bla bla, ale być dla niego przyjacielem, partnerem i szefem także z ziemi.
Pierwszy rok niesystematycznych jazd w szkółkach dał mi umiejętność anglezowania, jako takiego kłusa wysiadywanego, umiejętność zagalopowania  i nie spadania w galopie. 🙂

Potem 3 lata posiadania własnego konia i tak naprawdę dopiero te 3 lata można nazwać jakimś tam stażem jeździeckim. Ale pod okiem instruktora nie jeździłam systematycznie NIGDY. Od czasu do czasu ktoś mądry na mnie popatrzy, zmieni coś, wytłumaczy i .. każe zastosować się do tego.  😉 I tyle.
No i pracujemy nad sobą. W lasku za stodołą. Żółwim tempem. I dobrze nam.

Znam osoby, zwłaszcza młode, które postępy robią olbrzymie. Kilka miesięcy systematycznej pracy z instruktorem i nagle okazuje się, że można próbować pierwszych startów w LL na dobrze ujeżdżonym koniu. W całkiem przyzwoitym stylu.

Spotkałam się z podawaniem orientacyjnej liczby godzin spędzonych na końskim grzbiecie. Też niedoskonały przelicznik (bo nic nie mówi o jakości tego czasu), ale zawsze lepszy niż liczenie stażu w latach.

Edit. U mnie "staż w latach" to 17 lat. I rośnie. Szybciej niż "staż w dupogodzinach". Mniej jazdy, więcej pracy z końmi z ziemi. Czyli inny rodzaj stażu. Też można by liczyć na upartego, choć nie wiem po co.
Pierwszy raz wsiadłam na konia mając 9 lat (teraz mam 27  :zemdlal🙂
Od tamtej pory się zaczęło.
Na początku mama kupowała mi karnety w szkółce, później jazdy się odpracowywało.
Najwięcej jednak jeździłam niestety sama (już znając podstawy i pewnie siedząc w każdym z chodów)- bez wskazówek instruktora.
Ba, nawet "ujeździłam" kilka młodych koni  🤔
Wydawało mi się nawet przez pewien czas,  😂że jeżdżę dobrze.
Kilka lat temu powoli zaczęłam zmieniać zdanie.
Teraz śmiem powiedzieć, że nic nie wiedziałam o prawdziwej jeździe konnej.
W lipcu tego roku zmieniłam stajnię i od tej pory właściwie mogę zacząć odliczanie mojej przygody z jeździectwem  🙂
Na konia wsiadam już prawie 12 lat, pierwsze 5 lat w tereny i zastęp na ujeżdżalni, naprawdę zaczęto mnie uczyć jeździć jakieś 5-6 lat temu. A najwięcej ostatnie dwa lata. Więc staż ho hoo i co z tego 😉
Nauke jazdy rozpoczęłam jakieś 11 lat temu...
Przez pierwsze 6 lat nie nauczyłam się praktycznie niczego, klepałam tyłkiem w siodło.
Później zaczęłam zwracać uwage na równowage i takie tam  😡
Dopiero w 2005 roku zaczęłam jeździć "od początku".
Godziny ćwiczeń, masa wzlotów i upadków.
W 2006 kupiłam własnego konia i nauczyłam sie porządnie jeździć.
Regularne treningi pod okiem doświadczonych osób, koń "profesor".
Doszliśmy do etapu "C" w ujeżdzeniu (bez startów w zawodach) i skończyła się moja "kariera" jeździecka z powodu dyskopatii  🙁
Od początku 2008 r wsiadam sporadycznie, cofamy się w rozwoju (razem z koniem  😉 ), ale zwykła rekreacja od czasu do czasu mi wystarcza a koń też chyba nie narzeka 😁

Hehe pamiętam terenowe galopy... jak jeszcze nie wiedziałam nawet co to półsiad  😡
Biedne konie... a ja... o dziwo, że jeszcze zyje po tym wszystkim  🤔wirek:
"Jezdze" od 7 lat, ale ciezko to nazwac nauka / praca. Straszna strata czasu i pieniedzy na wozenie czterech liter na grzbiecie.
Jezdze od roku dopiero.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się