Koniec z jeździectwem?
Tyle ze ja nie mogę sie wynieść ,mam stajnie na wsi i po prostu ludzie non stop plotkują i komentują
Konie raz dla nich są biedne skrzywdzone a raz ze mam zapasione nieroby w stajni i ciagłe przekręcanie i oczerwnianie
Nigdy pod nikogo nie sralam tak jak oni podemnie !!!!
Sąsiedzi wiedza o moich koniach wszystko chyba nawet kiedy sie "wysrały" i dają mi złote rady i co oni by jakby te konie byle ich.
porpostu niewiem czy to zazdrość czy co do cholery porostu tryskają jadem, i tyle wiader pomyj na mnie sie polało ze mam dość
fin, a ja Cie doskonale rozumiem. Zachcialo mi sie wlasnego konia zeby sie rozwijac, zeby wiecej startowac itp. itd.
Jak do tej pory wystartowalam na nim 3 razy. Pracowalam lacznie z 6-7 miesiecy. A ile go juz mam widac na suwaczku pod postem (prawie 2 lata). Przeszlismy juz nawet operacje i pobyt w klinice. Teraz wychodzimy z kolejnej kontuzji. Na razie jest dobrze.... ale...
Do tej chwili wiecej przelalam lez niz sie usmiechalam. Trace jakakolwiek przyjemnosc z tego co robie. I z przerazeniem zauwazam, ze powoli mi to wszytsko "nie robi". Ot rutyna, widze, ze cos jest nie tak, dzwonie do weterynarza, diagnostyka, kolejna pieniadze, kolejne leczenie, rekonwalescencja, chwila pracy... kontuzja, telefon, diagnostyka, leczenie......
I dobrze wiem, ze jesli kolejny raz sie sypnie to bedzie po moim jezdziectwie. Nogi mojego konia sa bardzo urazogenne (budowa sciegien, skatowanie zadow itp.), teraz dodatkowo juz po wielu przejsciach. Mojego konia nigdy w zyciu nie sprzedam, na dwa nie mam czasu i kasy. Tak wiec zapewne zakoncze przygode. Zapal do treningow i startow juz stracilam. Co bedzie dalej??
Caroline, przeciez napisałam. Zastanawiałam sie nad rezygnacją, ale podjełam decyzję i tyle. Po prostu twierdzę, że jeśli teraz przestanę jeździc, a później zacznę znowu, bo będę mogła kupować sobie najlepsze konie i jeździc u najlepszych trenerów to nic z tego moze nie wyjsć-bo duzo większe szanse są , kiedy będę się uczyc jako młoda osoba.
Poza tym zgadzam sie z Toba, przecież właśnie dlatego jeżdżę.
Ja tam z jeździectwem kończyłam z 5 razy...
Kupiłam konia. Profesora. Miał mnie nauczyć skakać, miałyśmy startować, miałam mieć treningi. Nagle wyszła stara kontuzja, zalany staw skokowy. Niby mam pozwolenie od weterynarzy na jazdy. Jazdy stępem i kłusem, bez skoków i bez galopu. Dla dobra konia skończyłam prawie w ogóle z jazdą, a jak już wsiadam to na spacer stępem dookoła jeziorka.
Marzenia, plany odeszły na drugi plan. Na pierwszym jest teraz Ona. Dla niej porzuciłam chęć prawdziwej jazdy na rzecz spacerów w ręce i takiego zwykłego obcowania z koniem.
Mam ją 5 lat. Przeszłyśmy...sporo. Mnóstwo kolek, kulawizny, straszny zimowy wypadek. To mnie przekonało że ten "stary" koń jest dla mnie Wszystkim.
Co jakiś czas miewam kryzysy. Każdy chyba chce się rozwijać. Chciałam z tym skończyć, oddać konia do fundacji na emeryturę, kupić nowego, zdrowego i spełniać marzenia. Ale zawsze z tych kryzysów wyciągają mnie oczy mojego konia. Oczy pełne szczęścia.
kot witaj w klubie zawistnych sąsiadów, Ja po wielu latach walki z ludźmi mam już święty spokój ,ale zdarzają się ludzie co mnie jeszcze wkurzą .
Parę razy byłam już skłonna się wynieś ale się uparłam jak osioł i się nigdzie nie ruszę z tego miejsca co mieszkam .Ludzie dokuczają wszędzie i każdemu i nie ma sensu się wyprowadzać bo nie wiadomo na jakich sąsiadów się trafi . Przez parę lat walczyłam ,bo wiecznie miałam ogrodzenia rozwalane a konie mi uciekały ,po wielu przemyśleniach znalazłam sposób na sąsiadów ,powiedziałam że wszystkie szkody co są spowodowane zostaną pokryte i zostanie mi wypłacone odszkodowanie za narażenie moich koni na niebezpieczeństwo ,po prostu jak jeszcze raz ogrodzenie będzie rozwalone to przyjedzie policja z psami i znajdzie się sprawca .Od paru lat mam spokój a ogrodzenie stoi bez problemu .
Ludzie nonstop mi jeszcze dogadują ,że ja mam tyle koni bo biorę dotacje za nie ,i non stop trzeba im tłumaczyć że najpierw muszą się dowiedzieć jakie te konie muszą spełniać warunki a nie gadają głupoty ,żaden koń mi się nie łapie w dotacje .
Ostatnio jedna baba powiedziała przymnie do mojego męża ,że na jego miejscu to by mnie do roboty pogonił a nie utrzymuje moje konie dla moich zachcianek .Wkurzyłam się ogromnie ale mój mąż ładnie jej wytłumaczył, że jak mi zazdrości to ma zmienić chłopa żeby jej zachcianki spełniał .
Nieraz mam dosyć wszystkiego ale po paru minutach w stajni albo na łące stwierdzam że warto trzymać te cholery moje . 💘 Najlepiej donżyć do celu ,zawsze chciałam mieć konie i teraz je mam ,jeszcze mi nie wychodzi pojechać na zawody ale nadtym pracuje i myślę że na drugi rok w końcu pokaże się na moim hanowerku .
Jako założycielka tematu czuję się zobowiązana coś napisać.
Wyłączył mi się już tryb "sport albo nic". Chcę pracować z jednym, pasującym mi koniem, piąć się po piramidce ujeżdżeniowej i jeździć na nim coraz wyższe konkursy. Ale na spokojnie i bez nacisków. W międzyczasie obejrzałam około 50 koni, lepszych i gorszych, chciałam znaleźć tego jedynego przy którym poczuję to "coś" i będę wiedziała, że to na nim chce jeździć. Widziałam parę ciekawych koni, ale żaden nie złapał mnie za serce. Niedawno byłam nad morzem, zwabiła mnie tabliczka z napisem "jazda konna". Poszłam, pojeździłam. Dowiedziałam się że mają ujeżdżeniową mlodą klacz na sprzedaż. Ten koń mnie zupełnie oczarował, pomimo że nie jest wybitny, nie zakłada sobie łap za uszy klusując to i tak chce go wziąć ze sobą. Za 4 godziny ruszam z weterynarzem spowrotem nad morze. Mam nadzieję ze wszstko będzie ok.
Los bywa przewrotny. Szukałam konia, jeździłam po Polsce, a ten się znalazł zupełnie przypadkiem.
I z tego miejsca chcialabym podziękować voltowej Wizji. :kwiatek:
Mam nadzieję, że nie stracę tego rozpędu, że studia mnie nie zabiją czasowo i podołam temu wyzwaniu. Czasowo, finansowo i psychicznie.
rtk, znalazłaś coś fajnego w Pogorzelicy? 🙂
tak was czytam i zadaje sobie pytanie... czy waszym zdaniem po trzydziestce to juz tylko trumna?
🤣
carolin, też tak je czytam i jak sobie pomyślę, że naprawdę zaczęłam uczyć się jeździć mając 29 lat, parajeździectwo to ujeżdżenie, a ja mam konia który ujeżdżeniowo jest zielony zupełnie, za to kocha skakać, ja za to skakać boje się tak, że mnie paraliżuje, a ujeżdżeniowo jestem na poziomie L, a wciąż mówię sobie, że wszystko przede mną, że do 60-tki kupa czasu i na olimpiadę mogę pojechać i może emerytury olimpijskiej się dorobię,
to się zastanawiam, czy dziewczyny takie pesymistki, czy ja jestem nienormalna optymistka 🤣
Jestem nienormalna ❓
Może nie nienormalna 😉, ale chyba trochę marzycielka,co? No chyba, że masz wyraźny talent ku temu sportowi. Wówczas zawsze można pokonać stracony czas w dzieciństwie.
Wiadomo, że są jednostki wybitne, które są w stanie osiągać wysokie noty zaczynając jazdę późno.
Ale chyba się zgodzicie, że zwykłemu śmiertelnikowi o wiele łatwiej jest osiągnąć duży sukces jeździecki, kiedy zaczyna bardzo wcześnie. Oczywiście sam wiek nie gra roli, bo wpływa na to cała masa innych czynników, ale myślę, że wiek jest jednak bardzo ważny.
tundira, marzycielka jak najbardziej, tylko, że nie raz już przekonałam się, że marzenia się spełniają.
Czy mam talent, nie wiem. Lepiej nie wiedzieć, lepiej wciąż pracować nad sobą i wciąż samemu wytykać sobie błędy i braki, wciąż dążyć do doskonałości i wciąż mieć ten niedosyt, że może być lepiej. Na mnie to działa. Do wszelkich pochwał i pień zachwytu podchodzę z dystansem i podejrzliwa się robię. Na szczęście z trenerką się pod tym względem dobrałyśmy, gdy inni pieją od niej słyszę - to było źle, to było źle, to mogło być lepiej, reszta nieźle, fajne było to.
Nie wiem, czy mam talent, ale mam chęci.
Oczywiście na Olimpiadę w ujeżdżeniu, to raczej porywanie się z motyką na słońce. Ale myślę, że paraolimpiada będzie kiedyś w moim zasięgu. A nawet jeśli się nie uda, to myślę, że "końska przygoda" będzie ze mną do końca życia. Codzienne pokonywanie swoich słabości dobrze mi robi, a poza tym Portek oddaje mi do dyspozycji swoje 4 zdrowe nogi i mogę robić to, co na własnych nogach nie bardzo mi idzie - baaaaaaaaaaaardzo szybko biegać i tańczyć.
Dlatego nawet jeżeli nie będę w stanie realizować swoich marzeń z jeździectwa nie zrezygnuję. Choć aspiracje mam wielkie. 😜
Caroline, spróbuję.
Pierwsze, co muszę zrobić, to zacząć jeździć pod okiem kogoś z ziemi. Może jak ruszy, to pójdzie 🙄
DZIĘKI, Caroline :kwiatek: :kwiatek:
może jak będziesz w Lublinie, to wpadniesz do Nas w odwiedziny? 😡
I dobrze wiem, ze jesli kolejny raz sie sypnie to bedzie po moim jezdziectwie.
To samo powiedziałam ostatnio, dokładnie to 😲 🙄
Trzymaj się, Klami!
Wyłączył mi się już tryb "sport albo nic"
a mi się włączył 🤔
ElMadziara- z całego serca POWODZENIA. 😀
Z tym, że jak sama piszesz- "a nawet jeśli się nie uda, końska przygoda będzie ze mną do końca życia". Ja to rozumiem, bo też już sobie nie wyobrażam życia bez koni. Choćbym nawet nie mogła kiedyś jeździć. Wtedy nie wiem.....dwukółkę se pewnie kupię. 😉
Ale jeśli ktoś zasmakował sportu i chce piąć się tylko wyżej i wyżej, to dla niego ważne jest to jakie ma realne szanse na to. Zwłaszcza, że poświęca inne sprawy. Często równie ważne. A moim zdaniem młodszy wiek daje większe szanse na odniesienie sukcesu niż starszy. Tylko tyle. I rozumiem osoby narzekające na to, że są już przy stare na to by naprawdę zaistnieć. Aczkolwiek bez walki niczego się nie osiągnie.
to się zastanawiam, czy dziewczyny takie pesymistki, czy ja jestem nienormalna optymistka 🤣
Jestem nienormalna ❓
No co ty 🤣 Po prostu każdy musi czasem pomarudzić, nie? 😉
I rozumiem osoby narzekające na to, że są już przy stare na to by naprawdę zaistnieć. Aczkolwiek bez walki niczego się nie osiągnie.
Dlatego właśnie chce spróbować, powalczyć. Może się uda 🏇
Dzięki :kwiatek:
Pewnie, że młodszym łatwiej. Tylko, że na szczęście jeździectwo to ten sport, z którego nie trzeba zrezygnować koło 30-stki. Patrząc na zawodach międzynarodowych na startujących panów po 50-tce z lekkim brzuszkiem, przekonuję się, że jest czas, żeby jeszcze nadrobić "stracone" lata.
Dla mnie cała zabawa to gonić króliczka, a nie go złapać. Więc nawet jeśli z różnych względów nie uda mi się osiągnąć poziomu, który chcę osiągnąć, ogromną frajda będzie samo dążenie do jego osiągnięcia. Nawet jeżeli zamiast paraolimpiady będą tylko starty w zawodach ogólnopolskich. Widocznie na tyle mnie będzie stać. Ale nigdy nie zarzucę sobie - nie próbowałam i nie będę myśleć, co by było gdyby.
Ale rozumiem momenty załamania pt. nic z tego nie będzie i trza se dać spokój. Rozumiem rozterki typu co poświęcić dla czego i czy warto. Każdy ma w życiu takie chwile. Trzeba wtedy zrobić rachunek sumienia i iść za głosem serca, żeby móc żyć w zgodzie z samym sobą.
Więc po marudzeniu trza się zabrać do walki o swoje marzenia. POWODZENIA ❗
Wyłączył mi się już tryb "sport albo nic"
a mi się włączył 🤔
skąd ja to znam 🤔
fin, Strucelka to jakaś epidemia ostatnio... Bo i "skąd ja to znam"...
A ja się złamałam. Umówiłam sie we wtorek na jazdę.. zwierza swojego już nie mam, więc pozostaje mi jeździc na tym, co mi dadzą pod tyłek. W każdym razie byłam, oglądałam, pan koń chodzi niemieckie M , więc zobaczymy.. heh.. mam nadzieję, ze kolejne rozstanie z jeździectwem nie będzie tak bolesne, jak poprzednie 🙄
tak was czytam i zadaje sobie pytanie... czy waszym zdaniem po trzydziestce to juz tylko trumna?
🤣
Nie! Jestem najlepszym przykladem. Teraz zaczynam sie dopiero uczyc. 😀 a wiec? Nigdy nie jest za pozno. 😉
Ja zrezygnowałam z jeździectwa rok temu i jakoś udaje mi się przeżyć, chociaż do koni ciągnie niesamowicie i myślę o nich codziennie. Ale rodzice nie podzielają mojej pasji, przez co ponad 8 lat tłukłam się w rekreacji na tym samym poziomie (przy kupowaniu nowych bryczesów ciągle słyszałam "to ci się znudzi, a tyle pieniędzy to kosztuje" i tak co 8 lat). Jeśli chciałabym się zacząć uczyć czegoś konkretnego to potrzebowałabym pieniędzy, a ich nie mam (nie zarabiam) i rodzice również mi ich nie dadzą.
Dlatego postanowiłam na pewien czas zaprzestać jeździectwa, uczyć się języków i szkolić w wymarzonym kierunku pracy, która zapewni mi tyle pieniędzy, że będę mogła do tego sportu wrócić i nauczyć się czegoś konkretnego. Nie interesuje mnie to, że będę miała 30-40 lat i będę już "stara" i nie wszystko będzie wchodzić. Chcę jeździć dla siebie, nie po to, żeby zdobywać puchary czy tytuły.
Scottie, a nie mozesz teraz znalezc sobie pracy i jezdzic?
kujka, mogę, właśnie jej szukam. Ale kasa niestety będzie głównie szła na moje studia (Bezp.Wew. nie należy jednak do tanich), do tego moja rodzina jest teraz w poważnym dołku finansowym i będę musiała się dokładać do utrzymania. Tego, co zostanie będzie raczej niewiele (zdaje sobie sprawe, ze nie bede zarabiac kokosow), ale jeśli już, to wolałabym zainwestowac w przyszlosc i przeznaczyc np. na nauke jezykow. Chociaz na konie tez chce odlozyc i jesli tylko bedzie to mozliwe, to bede jezdzic.
Naszła mnie taka refleksja, że załamanie i wątpliwości nachodzą tych, którzy już dużo maja i sporo zrobili dla swojego jeździectwa. A może w chwili zwątpienia warto jednak wrócić do korzeni, pomyśleć jak to było zanim marzenia o sporcie, własnym zwierzaku itd. zaczęły się spełniać.
Niedosyt bierze się stąd, że cały czas chcemy więcej. Ambicje warto mieć, ale nie można się dać zwariować i zapomnieć od czego wszystko się zaczęło.
Wydaje mi się, że ludzie nie potrafią docenić tego co mają 🙄
Są i tacy, którzy są wiecznie niezadowoleni, bo zbyt łatwo im wszystko przyszło (znam takie przypadki osobiście).
Ja niestety stoję w martwym punkcie jeśli chodzi o konie. Oczywiście chciałabym się nareszcie czegoś nauczyć, być na jakimś poziomie, chociaż sportowego zacięcia nie mam. Iść do przodu tylko dla własnej satysfakcji.
Kiedy nachodzą mnie myśli, żeby rozstać się z końmi, przypominam sobie jaką radość mi one dawały od samego początku i ile się starałam, żeby mieć z nimi jakikolwiek kontakt. Wracam do swoich korzeni, pewnie że nigdy nie było różowo, nie otarłam się nawet o konkretniejsze jeździectwo, ale nie zamieniłabym tych 11 lat na nic innego.
Cały czas sobie myślę, że to dopiero początek mojej jeździeckiej drogi 😉
zgadzam sie praktycznie w calosci z pauli. u mnie zwatpienie przyszlo w kilka miesiecy po urodzeniu dziecka, po tak naprawde zalozeniu swojej rodziny. gdzie okazalo sie, ze odpowiedzialnosc za malzenstwo, za dziecko bywa na jednej szali- na drugiej spoczywal kon. miotalam sie bardzo czesto pomiedzy tym, czy zostawic dziecko wieczorem i jechac do stajni czy zostac w domu. jechac do stajni w ciagu dnia z dzieckiem czy pojsc do lasu na spacer. wyjsc gdzies razem w weekend czy pojechac do stajni. to mnie naprawde ostro frustrowalo. w pewnym momencie powiedzialam sobie 'dosc'. nic na sile. docenilam wlasnie to, ze stac mnie na to, zeby postawic konia blisko domu, stac mnie na to, ze zaplacic komus zeby na nim jezdzil. ja bylam z doskoku, jak mialam czas i ochote. nie bylo nic gorszego niz przyjazd do stajni z wyrzutem sumienia wobec tego, ze czas chce poswiecic koniowi a nie rodzinie 🤔wirek:
powiem jedno- 3 lata zlecialy prawie jak jeden dzien. naprawde nie wiem kiedy- teraz nie spalam sie w miotaniu w co rece wlozyc. staram sie ukladac sobie tak dzien, zeby miec czas i na prace i na dziecko i na stajnie. gorzej bylo po wypadku, ale to juz za mna- i sam fakt, ze wtedy, kiedy najprosciej mi bylo zostawic jezdzenie- nie zostawilam. calkiem swiadomie brne w to dalej, tkwie po same uszy- i wiem, ze juz z tego 'nie wyrosne'.
spotkalo mnie kolejne szczescie w postaci drugiego konia, ktory uczy mnie zupelnie innych relacji czlowiek-kon. co z tego wyniknie- zobaczymy.
dodam jeszcze, ze gdyby nie pieniadze, to nie wyszloby mi to wszystko. niestety. takze goraco popieram postawy osob, ktore najpierw chca sie spokojnie 'dorobic' a potem powrocic do jazdy na zupelnie innym poziomie 'doznan', z wiekszym komfortem psychicznym.
jestem bardzo wdzieczna losowi (i sobie po czesci rowniez), ze mam taka sytuacje, ze moge godzic obowiazki matki, pracownika i jezdzca. staram sie dzielic swoj czas tak, zeby miec go i na dziecko, i na prace, i na konie. juz teraz wiem, ze nie moge byc w calosci oddana jednej sprawie, bo tak sie nie da zyc. za to da sie byc oddanym na 100% temu, czym akurat w danej chwili sie zajmuje. jesli jestem z dzieckiem, to jestem dla niego w calosci etc. ten uklad duzo lepiej mi sie sprawdza.
stad wlasnie ostatnio uprzytomnilam sobie, ze konie sa ze mna 17 lat 😲 pamietam doskonale kazdy szczegol z dnia, kiedy spotkalam kurorta, pamietam jak bylam ubrana, pamietam prawie kazdy detal z jego wygladu (paskudny ogon, paskudne zebra, grzywa nie widzaca trymera od lat- za to oko- pomimo, jak sie pozniej okazalo, zlego traktowania, kurort mial jeszcze iskre, zapal). pamietam jak sama bylam ubrana, jak mialam zmarznieta dlon, kiedy weszlam go poglaskac. pamietam pierwsza jazde na nim, pamietam dzien, kiedy zdecydowalam sie na rozmowe z jego wlascicielem o kupnie kurorta. pamietam zaporowa cene za niego, pamietam negocjacje, pamietam..
i nadszedl ten dzien, kiedy zlozylam podpis na kartce papieru z umowa, kiedy wreczylam pieniadze i kiedy tak naprawde wszystko sie dla mnie zaczelo od nowa. podkreslalam to juz nie raz- ale ten kon dal mi wiecej jezdziecko niz chyba jakikolwiek inny. nauczyl tez strachu, nauczyl obaw, nauczyl scisnietego zoladka kiedy wsiadam. mimo wszystko przypominam sobie wlasnie ten jesienny dzien, kiedy przechodzac po korytarzu stajennym zwrocilam uwage na duzego, skarego konia z zawadiackim okiem. a prywatnie? zupelnie jak historia z taniego harlekina. gdyby nie ten skary lobuz, nie poznalabym przyszlego meza.
w chwilach zwatpienia wracam wlasnie do odkopania tych pierwotnych emocji, ktore skierowaly moje nogi do stajni (mamo, chce jezdzic konno. powaznie? tak, chce sprobowac. pojedziemy w weekend? dobrze). i ktore to potem kierowaly mnie tam przez kolejne nascie lat. to bylo to, to byl kontakt o jakim moglam tylko marzyc- tam zapominalam o swoim dziecinstwie, o przykrym rozwodzie rodzicow, o wielu bolesnych sprawach, ktore innym szczesliwym dzieciom- bardzo mocno wczesno podstawowkowym- byly przez los oszczedzone. ja kiepsko mowilam po polsku (a treaz prosze, mgr fil.polskiej), kiepsko nawiazywalam kontakty. moze to wlasnie dzieki zaangazowaniu w 'konie' moglam sie jakos z tym uporac?
ehh, cos sie sentymentalna zrobilam. chyba czas sie z kims poklocic 😁
Scottie, w takim razie bede trzymac kciuki, jak bedziesz kiedys miala ochote to zapraszam na stare smieci 😉
zen, dobrze sie czyta Twoja historie. a co do niesmialych dzieci, majacych problemy z kontaktem z otoczeniem i ich zmianie dzieki koniom i jezdziectwu - cos w tym jest. sama taka bylam i mnostwo dzieci ktore znalam ze stajni takie byly, a dzieki koniom otworzyly sie i wyrosly na ludzi, o ktorych w zyciu by sie tak nie powiedzialo. ciekawa rzecz 🙂
Ech, Zen poruszyła istotną dla mnie kwestię - pieniądze. Tez jestem z opcji "jak już będę całkowicie samodzielna, będę na siebie zarabiać, będę sama decydować co zrobić z rezerwą pieniędzy - tego, co zostanie z zarobku po opłaceniu rachunków, jedzenia itd. - to wrócę."
Nie widzę w tym nic złego, bo w momencie, gdy ciągnę od rodziców pieniądze czy to na konie, czy na taniec, jogę itd. - zaczynają mi wypominać, że mnie utrzymują, a w końcu mam już 22 lata, i wedle mojej mamy oznacza to, że powinnam pracować na cały etat, studiować, i najlepiej to już posiadać własną rodzinę. Więc wolę zacisnąć zęby i poczekać. Bo wtedy będzie mi to sprawiało przyjemność, bez ciągłych myśli, że zaraz będą mi wypominać, jaka to zła i niedobra jestem bo ciągnę kasę, i bez wewnętrznego oskarżania się, że wcale nie jesteśmy bogaci, a ja mam takie egoistyczne pobudki. Wybieram więc spokój ducha, bo w sercu zawsze konie zostaną i nie zapomnę.
kujka- niesmialosc to moze nie bylo to, ja po prostu za dobrze wiedzialam, ze jestem inna. teraz sa takie czasy, ze bycie z rodziny 'rozbitej' lub bycie dzieckiem 'nieslubnym' to po prostu zwisa i powiewa (generalizuje, ale w wiekszosci tak jest, zwlaszcza w duzych miastach). ale te moje nascie lat temu? nie dosc, ze w domu tylko mama (i to pozno, bo sama realizowala sie zawodowo, ja w sumie bylam zawsze dzieckiem samopas praktycznie rzuconym), to jeszcze klopoty z jezykiem ojczystym, znoszenie dziwnych spojrzen rowniesnikow kiedy bylo wiadomo, ze 'o kurde, ONA nie ma taty w domu! jeeeejaaa, ale fatalnie..' chcoiaz nigdy nie spotkalam sie z jakas przykra uwaga czy czyms takim. mialam sporo kolezanek, ale nigdy nie czulam sie w pelni taka jak one. nie bylo miejsca dla mnie, gdzie czulam sie dobrze tak na 100%. zwierzetami zawsze bylam otoczona, ale dopiero cala atmosfera stajni podzialala na mnie tak, ze wiedzialam, ze 'tak, to jest wlasnie TO miejsce'. tylko ze keidys tez byly inne stajnie, inaczej to wygladalo. raz, ze w mazowieckim moglam je policzyc na palcach jednej reki- dwa- nauczanie jazdy konnej dopiero zaczynalo sie rozpowszechniac na wieksza skale. bylo kameralnie, malo koni, byl czas na pogaduchy o wszystkim i o niczym. do dzisiaj pamietam imiona wszystkich koni w tamtej stajni, czego nie moge powiedziec teraz- ja nawet nie wiem jak sie nazywaja konie w pensjonacie, gdzie stoi kurort (kojarze chyba 6..)..warunek byl jeden ze strony mojej mamy- jazda raz, dwa razy w tygodniu (tylko wtedy na tyle bylo nas stac) i lekcje maja byc zrobione, pies po spacerze, obiad zjedzony. wtedy moglam jechac do stajni. pamietam jak dzisiaj, ze sroda to byl moj dzien jazd 🤔wirek: reszte dni po prostu bylam w stajni, czyscilam konie, chlonelam wiedze. i pamietam, ze pierwszy raz galopujac (w terenie zreszta) mialam jakies zolte dzinsy i sweterek w kratke. jakie to musialo byc wazne dla mojej psychiki, ze to pamietam. takze jak tylko dopadaja mnie ogromne watpliwosci, to siadam i wspominam 😉 swoja przyjaciolke tez w stajni poznalam (przyjazn trwa do dzisiaj), pamietam jak siadalysmy na hustawkach, bujalysmy sie wysoko wyobrazajac sobie, ze skaczemy przez przeszkody. kurcze, to bylo jakies szalenstwo 🤣
szepcik- w moim odczuciu slusznie robisz chcac najpierw miec swoje pieniadze. ja tak szybko i luzno liczac- wydaje na konie ok. 25 000 rocznie. to jest kupa kasy. jak sama pracowalam majac tylko kurorta- to i tak byla to kwota ok. 8 000 rocznie (jeden kon, kilka lat temu, kiedy moglam sobie pzowolic jechac do stajni 2 godziny w obie strony). pewnie znowu wyjde na jakas nowobogacka, ale powaznie uwazam, ze bez zaplecza finansowego to kiepsko wiekszosc spraw wyglada. czy to konie czy to dzieci czy..
z mezem nie mielismy jakiegos wielkiego dolka finansowego, mimo wszystko 'dostajac' parkana raz sie ucieszylam jak wariat- a dwa- od razu zapalila mi sie lampka 'chwila chwila, stac nas na to? dziecko, konie..' teraz widze, ze jednak daje rade finansowo wszystko pogodzic, nie rezygnujac w sumie z niczego. i takiego spokoju zycze kazdemu :kwiatek: poza tym, w planach mialam jeszcze odchowanie drugiego dziecka i dopiero za te 3, 4 lata w koncu porzadnie nauczyc sie jezdzic 😁 takze jestem optymistka, faktycznie, zycie nie konczy sie po 30tce 😉
zen, dokładnie. Gdzieś w połowie mojej jeździeckiej przygody, z rodzicami postanowiliśmy wykupić na emeryturę mojego przyjaciela i nauczyciela, wtedy 25-26 letniego arabka. Ale właścicielka dalej musiała na nim zarabiać, więc nie zgodziła się na sprzedaż. Nie wyszło, wkrótce rozstałam się z tamtą stajnią i porzuciłam wszelkie marzenia o własnym koniu. uważałam, że to nierealne. Teraz nie trenuję, nie mam instruktora, jeżdżę dzięki uprzejmości Leny. Ale wiem, że to tylko okres przejściowy. Jeszcze tylko 5 lat studiów, 3, 5 roku aplikacji i już. kupię własnego, wymarzonego konia. I będę go utrzymała za własne pieniądze. To tylko 8 lat. Co prawda własnego konia zakupię po 18 latach od rozpoczęcia przygody z jeździectwem, ale najbardziej smakuje i doceniamy to, co zdobyliśmy z największym trudem i dzięki największym wyrzeczeniom. Jeszcze tylko 8 lat...
Ja czekalam na to, co mam teraz, mniej wiecej 21 lat. 21 lat marzen o tym zawodzie, w takiej stajni, majac takie wlasnie konie do dyspozycji. Moj los czychal na mnie za rogiem, tylko ja nie wiedzialam, ktorym. 😉 Nie zzera mnie chora ambicja, ale jestem na tyle ambitna, aby chciec bic sie w gore, jak dlugo mam mozliwosc nauki. Pokory jest nadmiar... i pewnego dnia bede moze miec wlasnego konia, lub wlasna stajnie, lub kto wie, co jeszcze, a jesli nie, to nic. Takie jest zycie. Jednak nie walcze o to z calych sil, bo to by mnie wlasnie zwalilo z nog.
Moze zaprzepascilam dwie, trzy szansy bedac durna nastolatka, ale zycie daje ich wiecej, trzeba tylko patrzec pod nogi 😉