Koniec z jeździectwem?

Lanka_Cathar   Farewell to the King...
27 czerwca 2024 12:50
Dla mnie hitem było jedno wdrożenie, na którym panowie z Indii nie byli w stanie wyjojczyć się po angielsku, więc mój mąż nie wytrzymał i powiedział, żeby dogadali się między sobą w hindi i potem to przetłumaczyli na angielski. Nie było opcji. Panowie byli z dwóch różnych regionów i mówili w innych dialektach.

A zachowania w stylu "taka, tak, sir, będzie gotowe", a finalnie nie było - standard.

I znów mamy okołowątkowy OT.
Facella   Dawna re-volto wróć!
27 czerwca 2024 13:59
Lanka_Cathar, to długo nie potrwa, bo niektóre firmy już poznały się na hinduskiej solidności i zaczynają wyciągać stamtąd swoje zaplecze IT.
Szkoda, że niektóre zaś nie uczą się na błędach innych i przerzucają do Indii swoje IT 😂
Zauważyłam że oni nigdy nie przyznają, że nie potrafią czegoś zrobić i zgadzają się na zrobienie wszystkiego. Obiecują, robią z błędami, na odwal albo wcale, ale nigdy nie powiedzą "tego nie zrobimy bo nie umiemy" i potem wychodzi jak wychodzi, trzeba po nich poprawiać albo toczyć batalię żeby zrobili porządnie.
"Tak" - to cecha narodowa 😉 ale tak właściwie to mało kto potrafi powiedzieć "tego nie zrobimy, bo nie umiemy", to nie dotyczy tylko Hindusów.
Natomiast fakt, Hindusi na wszystko raczej powiedzą "yes, of course" (a już na pewno tak powiedzą na grupowym spotkaniu, gdzie mogliby narazić się na hmmm, rysę na wizerunku), a czy zrobią - czy nie zrobią,... ale to się też wiąże z takim mocnym "myśleniem tu i teraz" gdzie to "dzisiaj" oznacza jednocześnie "dzisiaj o 10😲0" i "dzisiaj o 23😲0", serio.
No albo właśnie zrobią, ale niedbale - no ale jest zrobione, było dowiezione, nie? 😉

Ja to w ogóle mam wrażenie, że niektóre firmy powinny najpierw iść na jakieś, nie wiem, szkolenia kulturowe... wtedy może wybrano by z tych Indii po prostu lepszą firmę dostarczającą usługi.... Bo są Hindusi-super mózgi, ogarniający co się dzieje i potrafiący świetnie coś wyjaśnić i pokazać, ale, no, to nie będzie to "tanie IT"....
No i chyba nikt nie potrafi tak nawijać, owijać i rozciągać jednego slajdu jak Hindusi....


Lanka_Cathar, O matko, to mieliście serio jakiś "niezły" sort jak nawet po angielsku słabo gadali....

No ale też prawda jest taka, że w Indiach nie wszyscy mają dostęp do dobrych szkół, kastowość jest silnie zakorzeniona i nie do zmiany. Nie wiem dokładnie jaki dostęp do edukacji etc itp mają hmmm.... nie najwyższe kasty, ale Hindusi z tych bogatych rodzin bywają w miarę ogarnięci, mogą studiować za granicą, wyjeżdżać, chodzić do prywatnych szkół, dostać się na porządne studia etc - tylko, że taki Hindus raczej nie będzie siedział na helpdesku....
ofc generalizuję mocno, doświadczenia mam różne, od złych do dobrych.

No ale też prawda jest taka, że w Indiach nie wszyscy mają dostęp do dobrych szkół, kastowość jest silnie zakorzeniona i nie do zmiany. .

Sankaritarina, ja mam inne i bardzo niepoprawne politycznie zdanie w tym temacie. Powszechny i wmuszany dostęp do tzw. edukacji jest największą zarazą przyniesioną przez europejczyków do tego kraju.
Indie, to kraj gdzie rośnie prawie wszystko. Do tego regionów gdzie jest "zima" jest mało. Mając poletka i żyjąc w lokalnej społeczności kastowej można się wyżywić, mieć rodzinę, mieć choćby lepiankę i - być szczęśliwym i mieć gwarancję tego, że dzieci też będą miały co jeść. Niestety zachód usilnie pracuje nad "edukacją". Dzieci są zabierane wręcz rodzicom do szkól, gdzie nie wolno im mówić w ojczystych językach - tylko angielski. system zachodniej edukacji tam wdrażany jest oparty o stary model pruski. Nie uwzględnia tego, że nawet jak uda ci się zostać topowym neurohirurgiem to u siebie będziesz nadal ze swojej kasty🙂
tak więc najzdolniejsi opuszczają kraj, bo są no jakby to powiedzieć, troszkę przeprogramowywani religijnie przez model zachodni.
Dzieci, które wracają ze szkoły (a tam jest multum szkół z internatem) nie potrafią rozmawiać ze swoimi rodzicami- bo jak 5-7 letnie dziecko na rok wywieziesz z rodzinnej wioski, a w szkole, w której było żadne inne dziecko nie mówiło danym dialektem- to ono często już nie umie mówić potem biegle w swoim własnym języku! Traci kontakt z rodziną i ze swoją lokalną społecznością i kulturą.
Te dzieci, potem jako dorośli nie wracają na swoje wsie do wiejskiego życia więc tego czego się nauczyły nie mogą wnieść i ubogacić swoich społeczności. Nie ma komu uprawiać ziemi, jak dzieci są w szkole nie ma kto pracować, rodzice zostawieni sami nie dają rady- sprzedają ziemie korporacjom.
Takie "wyrwane z korzeniami" hordy mężczyczn szukają potem życia w wikszych miastach stojąc na ulicach i sprzedając używaną elektronikę... bo nawet gdy wiele "zachodnich firm" przenosi swoje dizały tam, to ilu realnie znajdzie pracę, przy płacach jakie te firmy chcą oferowac. Albo ilu zostanie lekarzem, czy adwokatem? Większość lekarzy potem tam to jedynie administratorzy badań leków na ludziach. Bo zachodowi bardzo się opłaca produkowacć tam głupków z dyplomem, bo można potem właśnie na ludiach bezkarnie eksperymentować, bo oni nie przyjdą się skarzyć, że mają "efekty uboczne', bo się poją, że ich do następnego badania nikt potem nie weźmie, czyli nie zarobią.
Raz tylko, gdy testowano na dzieciach pewne rzeczy i było multum zgonów to tłum się wściekł i zlinczował (dosłownie) lekarzy. Raz.

Mój przyjaciel prowadzi program zachowania zasobów genetycznych w żywności w Indiach. Jeździ po wioskach i pomaga rolnikom się jednoczyć i przeciwstawiać monsanto i innym gigantom, uświadamia ludzi, że nasiona które posiadają i ziemia są ich największą wolnością, bo tam jest wszystkiego niesamowite bogactwo odmian odpornych i przystosowanych do warunków ko nkretnych wisoek przez setki lat tak hodowane. a przychodzi korpo i sru rzuca swoje genetycznie modyfikowane ziarno i potem rolnik jest uzależniony od pestycydów i susza go zabija bo te ziarna mają płytki system korzeniowy.

Także jak dla mnie to jest problem bardziej złożony, gdzie "dostęp do edukacji' jest przyczyna problemu.
kotbury, zgadzam się z tym co piszesz. Zachodnie realia nie przystają do rzeczywistości wielu krajów, w których są forsowane. I to nie tylko edukacja dzieci, ale też inne kwestie. Jasne, w idealnym świecie wszyscy są szczęśliwi i bogaci, mają pracę, a dzieci są zdrowe, najedzone, umyte i z uśmiechem chodzą do szkoły w wyprasowanych mundurkach. Tyle tylko, że świat to nie utopia.
Ja mam też dość drastyczne zdanie na temat pracy dzieci. Moim zdaniem w wielu przypadkach, w wielu krajach/regionach te dzieci muszą pracować. Rodzice nie wyżywią rodziny jeśli dzieci nie będą pracować w polu czy w lokalnej fabryce dorzucając się do domowego "budżetu". Alternatywą dla tych dzieci jest głód albo bycie sprzedanym. Mało to jest takich historii? Już lepiej, żeby pracowały.
kotbury, Ale to jest zupełnie inny temat. I nie wyrywaj z kontekstu kawałka zdania mojej wypowiedzi, bo wyraźnie napisałam, że NIE wiem jaki jest dostęp do szkół w kastach średnich.

Wyższe często wysyłają swoje dzieci do prywatnych szkół, gdzie te dzieci uczą się też m.in. zarządzania, prowadzenia biznesu i potem zajmują się rodzinnymi biznesami w Indiach - albo rodzinnym biznesem indyjskim za granicą. Tylko to nie są takie "rodzinne biznesy" w stylu mikro-firma na 5 osób, która "potrzebuje pomocy Zachodu", bo wcale nie potrzebuje. Rynku zbytu, o, może prędzej... . To nie jest "ten powszechny" dostęp do edukacji, bo taka edukacja jest płatna.

To o czym mówisz, dzieje się na całym świecie, gdzie państwo "pomaga edukacją" zniweczyć rdzenne tradycje i kulturę - tylko, że z takich, jak to mówisz, "hord" nie wiem czy wyjdzie dobry specjalista.
To jest trochę podobnie tak jak bootcampy & szkoły programowania/analizy/*wpisz cokolwiek modnego, chodliwego, klikalnego, w Europie czy gdziekolwiek.
kotbury, Ale to jest zupełnie inny temat. I nie wyrywaj z kontekstu kawałka zdania mojej wypowiedzi, bo wyraźnie napisałam, że NIE wiem jaki jest dostęp do szkół w kastach średnich.


Sankaritarina, nie, że wyrywam. Chodzi mi o to, że tam dostęp do szkół nie pomaga, a przeszkadza. Kasty średnie są średnie- bo są od wieków średnie. Żeby wykształcić dziecko to rodzina się zapożycza. A żadna szkoła nie uczyni z grup (bo pewnie są jednostki wyjątki), które są społecznie lokowane jako średnie - jednostek wybitnych. Za to wyprodukuje masę nieszczęśliwych ludzi bez "ziemi"- czyli szarpiących się o środki do życia.

Ja mam zdanie, że w Polsce powoli też mamy za dużo ludzi "wykształconych ponad poziom swojej inteligencji" i to jest problem rynku pracy, że mamy nadmiar magistrów i "licencjatów", nieumiejących nic i naprawdę nie za bardzo chcących robić konkretnie coś, poza "chadzaniem do biura", bo zostali tak zaprogramowani "chadzaniem do szkoły" i "chadzaniem na uczelnię". Winę za to ponoszą w równej mierze uczelnie, które tworzą kierunki z dupy dla zarabiania kasy. Bo nie trzeba przez 5 lat nic nie robić na kierunku "turystyka i hotelarstwo", żeby pracować w recepcji!
100% się zgadzam w temacie bootcampów i modnych kierunków. Tylko u nas nawet jak jesteś blokersem, to po takiej szkole nic nie tracisz. Często studiujesz w rodzinnym mieście i nie kosztujesz starych fortunę i oni w tym czasie nie potrzebują cię, abyś "robił w domu", bo sami mają pracę u kogoś. Nie mają niczego poza spółdzielczym m3, w czym mógłbyś pomagać. Nie tracisz kontaktu z rodziną do tego stopnia, że nie znasz kultury i języka.
A tam to jest mega problem.


ja akurat jestem zdania, że dostęp do edukacji zawsze pomaga.
Albo inaczej - gorzej, jeśli to nie jest "dostęp do edukacji", a hmm.... nie wiem jak to nazwać.... program asymilacji/aneksji, zamknięty pod hasłem "edukacja"? W Polsce się to nie dzieje - albo inaczej - dzieje się "nie tak mocno". Jeśli ze wsi Kociopołek liczącej 20 mieszkańców, młody człowiek wyjedzie na studia do jakiegokolwiek większego miasta, to też w pewien sposób "traci kontakt" z tą lokalną społecznością i już może "nie rozumieć", nie wrócić na swoją ziemię i nie uprawiać tych ziemniaków - chociaż nie wiem, obstawiam, że to nie dotyczy bogatych rolników.
No ale blokersa to już kompletnie nie dotyczy, to prawda.

No i gorzej z "ukierunkowaniem" tej edukacji.
Wprawdzie ja trochę nie wierzę w tą nadprodukcję magistrów jako problem nadmiaru magistrów na rynku pracy "nie umiejących nic". Słyszę o tym od 20 lat, ale tak naprawdę to jakoś tego nie widzę.
Za to jednak widzę sporo "nieukierunkowanych", którzy nie wiedzą co chcą robić w życiu, nigdy się nad tym nie zastanawiali...

Za to faktycznie mam wrażenie, że czkawką się odbijają kierunki zwłaszcza szkół prywatnych, takie kierunki o "fancy" nazwach - analityka biznesowa, digial tester cośtam, ito no i bootcampy, szkoły programowania etc. Raz, że nie ma po tym żadnej pewności znalezienia nawet stażu za darmo, a dwa - wchodzą do IT ludzie, którzy tam wcale być nie chcą, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Dowiadują się po roku-dwóch i albo są sfrustrowani, "to nie tak miało być", albo szukają czegoś innego. Aczkolwiek, hmm, no kurde pytanie, czy to też nie jest tak, że każde doświadczenie, które zdobywasz, wpływa końcowo na wynik, na miejsce do którego dojdziesz....?
Post został usunięty przez moderatora
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się