ash, ale super to wszystko wygląda! My się wybieramy już 3-ci rok i coś nam zawsze nie po drodze. 😵
buyaka, drzwi z ostatniego zdjęcia mega! Powiesz coś więcej o jedzeniu?
Bardzo spóźnione, ale co do
Bośni i Hercegowiny, byliśmy w sumie 7 dni, uważam, że przynajmniej o 2 za mało, ale niestety w tym roku nie udało się dłużej. Sam kraj wg mnie jest świetny, ma naprawdę wiele do zaoferowania i zdecydowanie nie trzeba się przeciskać przez tłumy turystów (oprócz Mostaru oczywiście). Niesamowita jest ilość VW Golfów na drogach (wersje I, II i III), stacji benzynowych i arbuzów.
Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie ludzie, w zasadzie wszyscy byli bardzo przyjaźni, pozytywni, uśmiechnięci. Nie mieliśmy większych problemów z dogadaniem się, nawet w małych mieścinkach po drodze można było rozmawiać po angielsku, ba! mojemu mężowi w Sarajewie kilka razy udało się przeprowadzić pełną konserwację z Bośniakami po szwedzku.
Gdyby ktoś miał ochotę na bardziej szczegółową relację i dużo więcej zdjęć, zapraszam na mojego bloga. Opisałam też i inne wycieczki, między innymi zeszłoroczną Kubę. Będzie mi miło, jeśli komuś się spodoba. Tutaj wrzucę skrót. :kwiatek:

Odwiedziliśmy kilka miast, trasa wyglądała tak:
Tuzla > Banja Luka > Jajce > Blagaj > Počitelj > Wodospady Kravica > Mostar > Sarajewo TUZLAWylądowaliśmy dosyć późno i nie mieliśmy w zasadzie większych planów. Miasto miało być stacją przesiadkową, gdyż w pasującym nam terminie nie było żadnych lotów do Sarajewa, a okazało się być naprawdę interesujące i ładne. Mieliśmy też szczęście trafić akurat na ciekawe występy zespołu ludowego i pyszne jedzenie we włoskiej restauracji. Tuzla po zmroku jest miastem bardzo żywym, na ulicach i w knajpach jest wielu ludzi, z czego turyści stanowią może 5%. Polecam na dłużej niż kilka godzin.
BANJA LUKAPo wypożyczeniu auta w Tuzli (polecam wypożyczalnię Guma X) ruszyliśmy do Banja Luki, która niezbyt nas zachwyciła, ale tutaj po raz pierwszy mieliśmy szansę spróbować lokalnych przysmaków: burka ze szpinakiem i lodów ‘Plazma’ (naprawdę przepysznych) które są mieszanką tamtejszych ciasteczek i lodów śmietankowych. Zwiedziliśmy też starą twierdzę i ogród meczetu (byliśmy kompletnie źle ubrani, żeby wejść do środka). Po kilku godzinach ruszyliśmy do miejscowości Jajce, gdzie zostaliśmy na noc.
JAJCEJajce są niezwykle ciekawe i urokliwe, jest tu naprawdę dużo do zobaczenia, nie ma też zbyt wielu turystów. Zaczęliśmy od wizyty w twierdzy, skąd rozciąga się piękna panorama okolicy, a potem wybraliśmy się do katakumb i bardzo małego muzeum etnograficznego. Na sam koniec zostawiliśmy oglądanie urokliwego wodospadu i kolację w restauracji serwującej tradycyjne bośniackie potrawy. Tutaj też napotkaliśmy pierwszy problem związany z faktem, że z mięsa jemy tylko ryby. Kuchnia bośniacka jest mocno zorientowana na potrawy mięsne, ale obsługa szybko zaproponowała nam skompletowanie dania wegetariańskiego. Podano nam przepyszny ser i chleb, warzywa, surówki, pieczone ziemniaczki i sos. Wszystko bardzo smaczne i niedrogie.
Następnego dnia rano pojechaliśmy zobaczyć Mlinčići, gdzie znajdują stare, XIX-wieczne, malutkie młyny, które są chyba najbardziej znaną i popularną atrakcją miasta. Jakkolwiek głupio to nie brzmi, najlepsze określenie jakie przychodzi mi do głowy kiedy chce je opisać to słowo „urocze”. Świetny punkt wycieczki.
BLAGAJNastępnie udaliśmy do miejscowości Blagaj ze słynnym klasztorem derwiszów który wyłania się ze skały. Tego dnia temperatura wzrosła do mało przyjemnych wysokości więc całe popołudnie, zupełnie jak nie my, spędziliśmy na małym basenie który mieliśmy w hotelu. Muszę szczerze przyznać, że taki moment totalnego resetu bardzo nam się przydał. Wieczorem w restauracji wybraliśmy wielki talerz ryb i owoców morza - wszystko wręcz absurdalnie świeże i bardzo smaczne. Rankiem udaliśmy się w stronę klasztoru. W planie było najpierw zjedzenie śniadania w którejś z pobliskich knajpek, ale okazało się to niestety wykonalne, bo żaden kelner nie miał najwyraźniej w planach przyjąć od nas zamówienia. 😁 Zaopatrzyliśmy się więc w ciasteczka Plazma i zaczęliśmy zwiedzanie. Tutaj zdecydowanie ilość turystów była o wiele większa, 90% przyjeżdżało autokarami z Chorwacji na jednodniowy wypad do Hercegowiny. Sam klasztor i jego położenia wprawiają w osłupienie. Jedyne nad czym ubolewam to ilość kolorowych parasoli w pobliskich knajpach, które zwyczajnie nie pasują w tym miejscu, nie zmienia to jednak faktu, że Blagaj bardzo nam się podobał.
POČITELJKolejnym miejscem, wg planu, miały być Wodospady Kravice, ale z uwagi na to, że w Blagaju spędziliśmy o wiele mniej czasu niż planowaliśmy, spontanicznie zdecydowaliśmy na pojechanie do miasteczka Počitelj.
Centrum jest zbudowane w całości z kamienia, z dachami włącznie - wpływy rzymsko-tureckie są tu mocno zauważalne. Na małych, wąskich uliczkach sprzedawane są różne wyroby, łącznie z domową, mrożoną lemoniadą w plastikowych butelkach po coca-coli i innych napojach. Bardzo cieszę się też, że mimo 34 stopni w cieniu postanowiliśmy wspiąć się na samą górę, w celu zobaczenia tamtejszego zamku, skąd rozciąga się naprawdę przepiękny widok, zwłaszcza, że po drodze napotkaliśmy małą, cudowną pracownię lokalnego, niezwykle sympatycznego artysty, który widząc nas z wywieszonymi językami od razu przybiegł na ratunek z zimną wodą. Jego prace były bardzo ciekawe i oryginalne, postanowiliśmy więc kupić jedną z rycin z budynkami z miasta.
Po kilku godzinach spędzonych w kamiennym mieście wskoczyliśmy z powrotem do naszego Talismana i wyruszyliśmy w kierunku wodospadów.
WODOSPADY KRAVICAMuszę szczerze przyznać, że to miejsce nas troszeczkę rozczarowało. Sam wodospad jest niesamowity, ale miejsce zostało przekształcone w mały park rozrywki z knajpami i kolorowymi parasolami w tle (te parasole prześladowały mnie przez całą wycieczkę). Mimowolnie porównywałam Kravicę z zeszłorocznym El Nicho na Kubie i być może dlatego byłam zawiedziona? Na wzmiankę natomiast zasługuje krystalicznie czysta, ale zimna jak 150 woda. Mój mąż pływał bez większego problemu, ale ja łapałam skurcz za skurczem i w zasadzie byłam prawie pewna, że w ogóle nie uda mi się zanurzyć choćby do pasa. Koniec końców dałam jednak radę.
MOSTARNastępna na liście była stolica Hercegowiny, gdzie zwróciliśmy samochód i spędziliśmy 2 pełne dni. To właśnie tutaj na ulicach nastąpiła istna powódź turystów. Mostar jest jednak tak piękny, że wcale się temu nie dziwię. Kamienne uliczki i mosty, ze Starym Mostem na czele przenoszą Cię do zupełnie innej epoki, nawet mimo zalewających ulice pamiątek produkowanych masowo w Turcji. Nad brzegiem Neretwy jest jednak uroczy sklepik z antykami, gdzie udało nam się dostać bośniacki dywan i zaparzaczce do kawy produkowane w lokalnej pracowni.
Wiele miejsc przypomina tu wojnie domowej. Szczególnie poruszającym miejscem, była dla nas Wystawa Zdjęć wojennych, zaraz przy sławnym moście. Dopóki nie obejrzałam tego pięknego, ale niezwykle smutnego reportażu nie zdawałam sobie do końca sprawy z ogromu tragedii i zniszczeń. Historia całego kraju jest niezwykle burzliwa, dlatego warto wystawić nos kawałeczek poza samą starówkę i zobaczyć wciąż nie wyburzone ani nie wyremontowane ruiny oraz wieżę snajperską, która pokryta jest teraz niesamowitym grafitti.
W Mostarze odkryliśmy naszą ulubioną bośniacką przekąskę: donuty uštipci podawane z kremowym serem kozim (lokalne sery zasługują na uwagę, są bardzo smaczne). Istne niebo w gębie. Zamawialiśmy je później wszędzie, gdzie się tylko dało. Tutaj też miałam szansę spróbować lokalnego białego wina, które również było przepyszne.


SARAJEWOOstatnim miastem na liście było Sarajewo do którego udaliśmy porannym pociągiem. Podróż była bardzo komfortowa, chyba aż nadto, bo oboje ją przespaliśmy, mimo, że widoki za oknem były cudowne. Spodziewałam się, że stolica kraju będzie mi się podobać, ale zaskoczyło mnie to jak bardzo. Sarajewo jest niezwykle ciekawe, tętniące życiem. Na każdym kroku zderzają się różne kultury co nadaje miastu naprawdę wyjątkowy charakter. Oprócz kilku muzeów pojechaliśmy też na stary żydowski cmentarz znajdujący się wysoko na wzgórzu skąd widać praktycznie całe miasto. Niesamowite jest to, że patrząc na tę panoramę widać praktycznie całą historię kraju, od czasów bizantyjskich po prawej, aż do modernistycznych budowli po lewej. Najlepszym punktem programu i miejscem które naprawdę trzeba odwiedzić jest perfumeria Kalem i Misk gdzie można kupić robione na zamówienie perfumy. Proces jest niezwykle interesujący i magiczny - mój zapach na przykład ma w sobie nuty sosny i irańskiej róży. Wyszliśmy zaopatrzeni w buteleczki dla całej rodziny i uważam, że jest to naprawdę świetna i niepowtarzalna pamiątka. Odwiedziliśmy też klasycznie kilka antykwariatów, gdzie znaleźliśmy plakat z Zimowych Mistrzostw Olimpijskich, który na szczęście udało nam się dowieźć do domu bez większych problemów, mimo, jego rozmiarów. Najedliśmy się tu też w świetnych knajpach i wybór opcji wegetariańskich albo pescetariańskich był o wiele większy niż w innych miejscach. Niestety nie udało nam się odwiedzić wielu wielu miejsc, więc już szykuję się na powtórkę za kilka lat.


Bośnia i Hercegowina mnie absolutnie w sobie rozkochała i zaczarowała. Bardzo poruszyła mnie tragiczna historia tego kraju i mimo tego, że oczywiście wiedziałam o niej i przed przyjazdem, zobaczenie wszystkiego na własne oczy kompletnie zmienia perspektywę i chwilami wprowadza prawie w stan letargu. Niezwykle cieszę się, że to nieduże państwo, mimo wielu problemów i konfliktów podnosi się na nogi, lecz przykre jest to, że większość turystów po prostu omija ten kraj lub wpada na przypadkowe 10 minut z Dubrownika, bo Bośnia ma naprawdę bardzo wiele do zaoferowania. Wielu mieszkańców pytało nas zresztą czy jesteśmy na wycieczce z Chorwacji albo Czarnogóry i byli zdecydowanie mile zaskoczeni, kiedy mówiliśmy, że przyjechaliśmy tutaj na tydzień na wakacje. Być może miasteczka nie wyglądają tutaj tak idealnie jak we Włoszech czy Grecji, ale klimat tego kraju jest niezwykle specyficzny i absolutnie wciągający. My na pewno planujemy powrót w przyszłości, zwłaszcza, że do zobaczenia został nam między innymi piękny Park Narodowy Rzeki Una, Trawnik i opuszczony tor bobslejowy w Sarajewie. Łatwo tu, przemierzając kolejne miejscowości, poczuć się jak w przeszłości, by zaraz za chwilę, wręcz w mgnieniu oka, powrócić do XXI wieku. Pokochaliśmy tu jedzenie i ludzi, ciekawe, górskie drogi, istny misz-masz kulturowy, pogodę i architekturę, ale najpiękniejsza ze wszystkiego jest chyba jednak woda i jej głęboki, przenikający, szmaragdowy kolor. W połączeniu ze szczytami gór, przyrodą, kamiennymi miasteczkami, twierdzami i meczetami, moim zdaniem tworzy to krajobraz, który naprawdę zapiera dech w piersiach i mimo krążących wciąż nad państwem duchów przeszłości, ma się tu niezwykłe poczucie luzu, dzikości i całkowitego spokoju, co daje niepowtarzalną szansę na kompletny reset i naładowanie baterii.