Mam w koncu okazje sie odezwac w watku. 😂
Mieszkam na codzien w Argentynie, ale ze niestety z totalnego braku czasu kontakt z konmi mam jedynie od wielkiego dzwonu i to glownie na meczach polo albo (kiedys tu opisywanego) pato.
20 wrzesnia swietowany byl tu Dzien Konia i w koncu dowiedzialam sie dlaczego akurat tego dnia 😁
Generalnie konie w stolicy miasta sa obecne, glownie dzieki dwom ogromnym zielonym oazom w centrum miasta - jeden z nich to tor wyscigow konnych a drugi to boiska do gry w polo.
I to na tym drugim przez caly weekend odbywaly sie mecze polo i pato wlasnie.
Ale ja nie o nich, tylko o Dniu Konia wlasnie i dlaczego wlasciwie przypada on akurat 20 wrzesnia.
A dlatego, ze pewien szwajcar, po kilku latach spedzonych w argentynie doszedl do wniosku, ze pojedzie konno z Buenos Aires do... Nowego Jorku. Po ponad 3 latach (podroz rozpoczal w 1925r), 20 wrzesnia 1928r dojechal do celu(i to zakonczyl podroz nie byle gdzie tylko na Piatej Alei...). Chcialam zauwazyc, ze trasa miala okolo 20 tysiecy kilometrow.

Cala historia jest niesamowita, bo za kompanow podrozy wyznaczyl sobie dwa typowe argentynskie koniki, tzw. criollo. Totalnie dzikie. Jeden mial 15 a drugi 16 lat w momencie gdy sciagnal je z Pampy celem ich ujezdzenia. Jeden zwal sie Gato (czyli kot) a drugi Mancha (plama).

Nie bylo latwo nagle zmienic rutyne koni ktore prawie dwie dekady spdzily jedynie na argentynskiej pampie nie robiac kompletnie nic. Ale sie udalo.


Trasa byla niewyobrazalna: pampa, wzgorza, gory i doliny, wsie i miasta(przypominam: te konie byly totalnie dzikie! W zyciu nie widzialy nawet stajni na oczy!), przekroczyli tez Andy (zaledwie 5,500 mnp). Amplituda temperatur byla ogromna, od -18C do 52C.

Aime Tschiffely. bo tak sie nazywal ten szalony czlowiek, nawiazal ogromna wiez ze swoimi konmi. Jakby nie bylo, dziarsko maszerowali przez caly kontynent tylko we trojke.
Jak napisal w swojej ksiazce, podczas podrozy nigdy nie musial ich nigdzie uwiazywac. Zawsze trzymaly sie blisko niego. Nawet podczas noclegow puszczal je luzem.


Gdy w koncu dojechali do Nowego Jorku (choc bez Gato, ten zostal w Meksyku. Po tym jak go potraktowal pewien mul nabawil sie kontuzji i okulawil) byly fanfary, usciski, zdjecia i artykuly.
Konie, juz na statku, wrocily do Buenos Aires 20 grudnia tego samego roku.
A Tschiffley skapal sie w chwale, napisal kilka ksiazek, spotkal sie z owczesnym prezydentem USA i dalej podrozowal po swiecie.

Konie za to zostaly pod opieka ich pierwszego stajennego.
Zmarlo mu sie przed nimi, wiec mu towarzyszyly w jego ostatniej drodze.

Mancha i Gato dozyi sedziwego wieku, odeszly, w 1944 y 1947, majac odpowiednio: 36 i 40 lat.
I tu nadchodzi czesc rozumienia argentynczykow.
Bo oni chyba kochaja... wypychac zwierzeta.
Jesli chodzi w muzea przyrody, no, to jeszcze zrozumiem.
Jesli chodzi o psa-pupila zalogi statku wojennego, to juz mniej.
Ale zeby czuc potrzebe wypchania tych koni wlasnie? 🤔wirek:
Ponoc ich kosci zlozone zostaly w... no tak, ich pierwszej stajni.
A do muzeum miasta trafily jako eksponat:

Czasem je chyba nawet osiodlaja
[img]
https://media.historiahoy.com.ar/adjuntos/231/imagenes/000/012/0000012427.jpg?0000-00-00-00-00-00[/img]
Sa i normalniejsze sposoby na upamietnienie ich wyczynu: pomniki.



No i Dzien Konia swietowany rok rocznie w centrum Buenos Aires 😉