Ok, to ja wreszcie mogę coś napisać o naszej wycieczce na
KUBĘ.
Na wyspie byliśmy równo 14 dni i odwiedziliśmy kilka miast. Lądowaliśmy w
Hawanie, potem pojechaliśmy do
Viñales,
Santa Clara,
Sancti Spiritus,
Trynidadu,
Cienfuegos i znów do
Hawany. Generalnie jesteśmy bardzo zadowoleni, były to zdecydowanie zupełnie inne wakacje niż zwykle.
Spaliśmy tylko i wyłącznie w ich Bed&Breakfast czyli Casa Particulares, gdzie ma się swój prywatny pokój z łazienką, śniadania jak w hostelach/hotelach (do jedzenia głównie owoce, jajka, chleb, ser).
Kubańczycy są mili i otwarci, miasta są bezpieczne, temperatura dla ciepłolubnych, przejścia dla pieszych nie istnieją, chodniki tylko dla anorektyków, a drogi dla poszukiwaczy wrażeń. Pierwsza rzecz, która nas uderzyła po opuszczeniu lotniska to wilgoć (ale w zasadzie odczuwalna tylko pierwszego dnia) i bieda. Kuba jest piękna, ale na pewno nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Czas się zatrzymał w '59, kiedy Batista opuścił państwo i to czuć na każdym kroku. Oczywiście spodziewaliśmy się kontrastu, wszak to komunistyczny kraj, ale zderzenie z rzeczywistością było silniejsze niż się spodziewałam. Większość domów i budynków wygląda bardziej jak slumsy, to, co oglądamy w Casach, które są zwykle raczej wyremontowane, mają czyste prysznice z ciepłą i zimną wodą, toaletę i umywalkę, nijak się nie ma do tego jak mieszkają Kubańczycy, którzy nie wynajmują pokoi.
Miałam przyjemność odwiedzić kubański dom blisko centrum w Cienfuegos i jest to widok który pozostaje w pamięci. Tylko zimna woda, ledwo zipiący prysznic, brak deski klozetowej, brak możliwości korzystania ze spłuczki, mimo, że stoi normalna toaleta, generalnie bieda i brak podstawowych wygód z papierem toaletowym włącznie. W całym kraju nie można oczywiście wrzucać papieru do sedesu - zamiast tego idzie do kosza. W wielu knajpach coś takiego jak deska klozetowa w ogóle nie istnieje. W mniejszych barach etc zwykle nie ma też i możliwości spłukiwania, ani umycia rąk. Z takich mało sympatycznych rzeczy jest jeszcze to, że oboje mieliśmy zatrucie pokarmowe przez bite 2 tygodnie - zwalamy winę na lód w napojach (ostrzegano nas przed tym), ale było tak gorąco, że nie mogliśmy sobie go odmówić. 🤣 Interenet w domach też nie istnieje, są w miastach wyznaczone punkty wi-fi, można wykupić hasło na godzinę lub pięć. Jeśli gdzieś jest duża grupa ludzi wpatrzonych w smartfony - na bank jest to właśnie punkt wi-fi. 😎
Na pewno rzeczą, którą na długo zapamiętamy jest ciągłe słuchanie kilku powtarzających się słów: "taxi amigo", "peso", "taxi Varadero", "caballo" i "where are you from". 🤣 Kubańczycy starają się zarobić w każdy z możliwych sposobów, więc jeśli zaprowadzą cię do knajpy będą chcieli 1 peso, jeśli jesteś biały - na bank będą za tobą biegać i pytać czy chcesz taksówkę, koniecznie do Varadero na plażę, albo może wycieczkę konną, a jak nie to może potrzebujesz casy etc etc. Rozumiem to doskonale, biorąc pod uwagę jakość życia na Kubie, ale niestety, po chwili czujesz się jak chodzący bankomat, staje się to uciążliwe i niestety powoduje, że kiedy ktoś jest bezinteresowny i chce po prostu pogadać to od razu zapala Ci się czerwona lampka. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie są bardzo pogodni i pomocni.
Na każdym kroku, i to dosłownie NA KAŻDYM widać elementy związane z rewolucją, Fidelem i Che. Znając historię komunizmu w Polsce jest to dla mnie trochę przerażające. Wielu ludzi jest w nich ciągle zapatrzona, mimo tego, że kraj stoi w miejscu i wszystkiego brakuje.
Bardzo drogi jest transport, zwłaszcza taksówki. Naczytaliśmy jak to tanio będzie przemieszczać się między miastami taxi colectivos z innymi turystami, ale na tym straciliśmy małą fortunę płacąc po 40 peso za przejazd 80km między miastami. Szczerze polecam wszystkim wcześniejszą rezerwację biletów na turystyczny (Kubańczycy raczej rzadko z niego korzystają) autobus Viazul - wrażenia jak z lat 90, ale jest klimatyzacja i ceny są w porządku. Oczywiście my gringos płacimy zawsze inne kwoty niż Kubańczycy. 😀
Ze wszystkich miejsc które odwiedziliśmy najbardziej rozkochała nas w sobie
Santa Clara, mimo, że wcale nie była najpiękniejsza. Klimat tego miasta jednak zrobił swoje, nie czuliśmy się w nim obco, ludzie byli bardzo przyjaźni, pomocni i otwarci, a całe miasto ma taki trochę buntowniczy charakter. Tutaj odwiedziliśmy cudowny klub Mejunje - serwują tam pyszne drinki, jest niesamowita aura - klub powstał w ruinach dawnego hotelu, codziennie są tematyczne imprezy, a w weekendy pałeczkę przejmuje tamtejsza scena LGBT włącznie z drag queen. To jedno z najprzyjemniejszych miejsc w którym byliśmy, poznaliśmy tam fantastycznych młodych kubańczyków, takich którym zależy na zmianach i rozwoju, a przy tym nie traktowali nas jak maszynek do pieniędzy. 💘

Bardzo urzekło nas też miasteczko
Viñales, gdzie na całe szczęście zatrzymaliśmy się w miejscu położonym w zasadzie w dolinie, która zapiera dech w piersiach. Mieliśmy tam przepyszne jedzenie, czas na relaks i leżenie w hamaczkach i czytanie książek, a także na wycieczkę konną na szczyty wzgórz, gdzie w małym drewnianym domku piliśmy cudną lemoniadę i mojito i słuchaliśmy relacji z finałowego meczu Chorwacja-Francja. Odwiedziliśmy też i farmę tytoniu. Widoki są absolutnie przepiękne. Niestety smutnym aspektem jest to, jak wyglądają zwierzęta, z końmi na czele oraz idiotyczni turyści którzy wsiadają na kulejące, przemęczone szkielety. Właściciel naszych koni na szczęście wie, że trzeba o nie dbać i karmić - dostaliśmy fajne, kasztanowate wałaszki: Durango i Bad Boy'a. Mój narzeczony generalnie koni się boi i nie jeździ więc jestem z niego bardzo dumna, bo trasa była ciężka, a na koniec zaliczyliśmy galopy z naszym przewodnikiem - o dziwo bez ofiar w koniach i ludziach. 🤣 Co śmieszne, na Kubie sposób komunikacji z koniem jest komiczny, krzyczy się do niego "caballo!" czyli po prostu "koń!". 🤣

Sancti Spiritus i
Trynidad to bardzo malownicze miasteczka, wiele uliczek jest ciasnych i wyłożonych kamieniami lub brukiem. Sancti Spirtius nie jest aż tak często odwiedzany przez gringos, ale to tutaj zjedliśmy najsmaczniejszy obiad na całej Kubie. Trynidad jest chyba najdroższy i najbardziej turystyczny, co nie odbiera mu jednak malowniczości, zwłaszcza, że położony jest między oceanem, a górami, architektura jest przepiękna, a widoki z tarasów na dachach nie do zapomnienia. Stąd wybraliśmy się też na wycieczkę katamaranem na Cayo Iguana gdzie można sobie było podrapać iguany i hutie kubańskie - polecam. Jest tam też cudna plaża, woda gorąca i czyściutka. Odwiedziliśmy też Disco Ayala, czyli klub który znajduje się w jaskini. Bardzo oryginalna miejscówka, ale zdominowana przez turystów.


Najmniej urzekło nas chyba
Cienfuegos, chociaż miało normalne, pełnowymiarowe chodniki. 🤣 Nie poczuliśmy klimatu tego miasta, ale pokochaliśmy stary cmentarz z rzeźbami z marmuru. Stąd też wybraliśmy się na wycieczkę nad wodospad El Nicho, która była naszym ulubionym punktem całych wakacji. Zakochaliśmy się w tym miejscu, żadne zdjęcia nie oddają jego uroku. Krystalicznie czysta, bardzo zimna, orzeźwiająca woda, przepiękna flora, cudowne skały - mogłabym tam wracać codziennie! Po kąpieli w basenach wodospadu nawet upał był niestraszny. Byliśmy też w Guanaroca Lagoon, gdzie mieszkają flamingi, ale widzieliśmy tylko 2. 🙁 Były za to kraby i pelikany!


W
Hawanie z kolei zakochaliśmy w targu staroci i książek - znaleźliśmy tam różne perełki: bilet lotniczy z '53 linii Cubana, stare mapy i kompasy, obrazki i tysiące dziwnych kopii różnych książek, z tymi związanymi z Fidelem i dziełami Hemingwaya na czele, które wykonane były chyba na ksero i domowej drukarce. 🤣 Trafiliśmy też do przepysznej i bardzo taniej knajpki El Chanchullero w Havana Vieja do której wracaliśmy praktycznie codziennie. Porcje ogromne, jedzenie bardzo smaczne, dobre drinki i cudowny, industrialny wystrój. Bardzo miło wspominamy też spacer nad zatoką z widokiem na zamek i sporą różnorodność.



Kubę generalnie polecam, jest unikatowa, pełna historii i kultury, dobrej muzyki, przepysznych drinków i lemoniady, ciekawej architektury i malowniczych krajobrazów. Jeśli ktoś nie lubi gorąca, lepiej wybrać inny termin niż lipiec, ale nawet ja, z moim uciążliwym uczuleniem na pot jakoś dałam radę.
Kuba wywołuje skrajne emocje, chwilami zapiera dech w piersiach, chwilami bawi, zachwyca i pozwala na relaks, chwilami irytuje, zasmuca, powoduje niedowierzanie, a łzy same napływają do oczu. Na pewno można pojechać do Varadero i smażyć tyłek na bielutkiej plaży omijając wiele aspektów tej wyspy, ale to nie nasze klimaty. Uważam też, że do tego typu wakacji są lepsze miejsca na świecie. Nas podróż bardzo wzbogaciła, sprawiła radość, ale też zmęczyła i dała szansę na dużą refleksję.
Więcej zdjęć
tutaj, jeśli ktoś ma FB i ma ochotę je oglądać. Przepraszam za esej, ale może kogoś zainteresował. :kwiatek: