Wpadam tylko opowiedzieć Wam pewną historię. A w sumie skopiować ją, bo drugi raz pisać mi się nie chce, chociaż widzę niedociągnięcia, to jednak lenistwo bierze górę. Na bardziej szczegółowe wspominki zapraszam osobiście 🙂 Jednak konio się pojawił tutaj na rv, więc może ktoś jest ciekawy jego losów. W sumie Maja (Druhna) i Itaka też się pojawiły na starych kartach forum - bo to już naście lat... matuniu! Także lecimy:
Historia jest długa, bo i ja stara jestem. Dawno, dawno temu pomagałam w pewnej jastrzębskiej stajni. Stajnia ta wtedy dopiero powstawała - 4 konie na krzyż, malutka zagroda. Jednak właściciel miał w planach dużo więcej.
Nasze drogi się rozeszły, ale że bez koni jakoś moje życie jest niepełne, szybko znalazłam nowe miejsce. Z bardzo dużym potencjałem. Dziś szperam po folderach ze zdjęciami, żeby przypomnieć sobie datę, bo dzień pamiętam doskonale. 18.09.2005. Tak twierdzi komputer.
Jedyne dożynki, w jakich aktywnie uczestniczyłam. I Itaka! Pamiętacie Itakę? W marcu po tylu latach znowu się spotkałyśmy. Zamieszkała w Naszej Szkapie. Wracając jednak do tamtego dnia... Jak to w przypadku imprez masowych, było dość nerwowo. Zwierzęta, ludzie, hałas i chaos. Kiedy wieczorem w końcu dotarłam do domu, zadzwonił telefon. Klacz, z "rozstanej wcześniej stajni", która podczas pochodu się przewróciła, została przewieziona na teren ośrodka jeździeckiego, jednak nadal leży. I pytanie zawierające również prośbę - gdzie szukać pomocy?
Podzwoniłam, popisałam. Zaprzyjaźniona organizacja zgodziła się ją kupić. Rozpoczął się więc wyścig z czasem. Diagnoza: mięśniochwat. Czyli takie nasze zakwasy. Tylko że dla koni śmiertelne. To był pierwszy koń, o którego życie walczyłam. Wtedy zaczęłam myśleć o tym, że to może być moja droga na życie.
Internety pamiętają:
http://www.przystanocalenie.pl/index.php/podopieczni/28-w-naszej-pamieci/192-majaUmarła. Myślałam, że to koniec historii.
Kilka miesięcy temu, w ramach odstresowania, przeglądałam ogłoszenia na olx. Jak odchodzi kolejny zwierz, zabijam myśli w ten właśnie sposób. Schemat jest prosty: zwierzęta gospodarskie, 75km od Kazimierzy Wielkiej. Jakim cudem trafiłam wtedy w opolskie? Ni wuj nie wiem. Ale udało mi się. Patrzę na konia i wiem, że musi być mój. No to dzwonimy. Nieaktualne.
Znowu pomyślałam, że to koniec historii.
Kilka tygodni później znalazłam post na forum jeździeckim. Uratowany dosłownie spod noża, a zdjęcie przedstawiało "mojego" konia. Zgadnijcie, co mi przyszło do głowy... Koniec historii.
I nastała środa. Wiadomość na fp Naszej Szkapy - czy nie pomożemy. Patrzę i nie wierzę... "Mój koń"! Jednak bardziej uwierzyć nie potrafiłam, kiedy poznałam jego pochodzenie. To syn tamtej klaczy, która 12 lat temu umierała mi na rękach.