Sprawy sercowe...
ashtray, no nie, dlatego rozumiem, że w temacie "ukochanych" to jednak rzeczywiście spalony temat i nie ma co się wikłać w takie jednostronnie zaangażowane układy.
Murat-Gazon, ale czy na pewno to już jest przemoc psychiczna? Czy to nie przesada aż tak to nazywać? Np. to co opisuje macbeth? Ja bym tego przemocą nie nazwała. Ot, niedojrzałość, brak prawdziwego zaangażowania, nie zależy mu tak w pełni na mnie. I... i tyle.
Czym jest przemoc psychiczna? Bo mi to określenie kojarzy się z agresywnym "gnojeniem". Ale niekoniecznie wprost z wykorzystywaniem. Nie z tym, że ja w relacji jestem "bardziej", a ta druga osoba "mniej".
faith, dobre pytanie...
Z mojego punktu widzenia - relacja z jedną osobą nie oznacza blokowania się na innych. To po pierwsze. A po drugie... a jeśli nie ma "kogoś innego"?
Ascaia, ja bym u siebie nazwała to mydleniem oczu. Było mu dobrze, że znalazł taką nawiną co zawsze pomogła, wysłuchała itd.
Ascaia przemoc psychiczna to nie tylko "agresywne gnojenie". Można kogoś latami maltretować psychicznie, będąc pozornie miłym, grzecznym, kulturalnym i nie podnosząc głosu.
Właśnie ze względu na pogląd, który przedstawiłaś, jest to rzecz tak trudna do wykrycia i uświadomienia sobie. Bo często same ofiary latami nie wiedzą, co jest im robione. "No przecież nie wrzeszczy i nie wyzywa". 🙁
Ascaia skoro sie nie blokujesz i masz lepsze relacje, no to po co podtrzymywac te toksyczna?🙂 a jak nie ma innej... no to trzeba ja zbudowac, na swiecie jest 5mld ludzi, czy nawet 6 🙂 dla mnie to kompletnie nie jest powod zeby tkwic w czyms co mnie unieszczesliwia.
Zostalam skutecznie przekonana, ze zeby inni ludzi byli ze mna szczesliwi to najpierw musze byc szczesliwa sama ze soba 🙂 Roznie to bywa z ludzmi, kazdy ma inne progi tego co toleruje, no ja nie bylabym szczesliwa bedac w relacji ciagle w pozycji obronnej.
Ktoś kiedyś powiedział " że trzeba być dla kogoś żeby go mieć". Jeśli dwie strony to rozumieją, to jest dobra relacja.
Mam kilka osób, które mnie denerwują. Czasem nawet jakaś łza poleci ale są to tak wartościowe osoby, które dają tyle radości i wsparcia (czasem nawet nieświadomie) że nie umiem z nich zrezygnować. I jak dla mnie to normalne, że czasem musi być źle.
Ascaia, ale tak samo jest z takimi jednostronnymi "przyjaźniami". W relacjach rodzinnych też się może zdarzyć, tylko tu już trudniej się odciąć. Ale jak można, to nie ma sensu tkwić w czymś, co sprawia, że się cierpi.
Hmmm... Murat-Gazon, racja, można krzywdzić pozornie miłymi słowami. No ale w takim razie czym zdefiniować przemoc / maltretowanie psychiczne.
Zgodzę się z macbeth, że to o czym ona pisała czy to co w ogóle często jest tutaj opisywane to jednak takie właśnie "mydlenie oczu", a nie zachowanie zasługujące na nazwanie przemocą.
A drążąc dalej - czy jeśli mamy świadomość, że ktoś nam tak mydli oczy, ale ze względu na jakieś inne pozytywy utrzymujemy kontakt to jesteśmy naiwni? Moim zdaniem, nie.
Ascaia chodzi o cel i skutek, tak z grubsza rzecz biorąc. Przemoc psychiczna jest działaniem intencjonalnym, stosowanym po to, żeby zyskać kontrolę nad drugą osobą, i powodującą w dłuższej perspektywie trwałe lub nawracające problemy natury psychologicznej, zaburzenia w funkcjonowaniu w społeczeństwie i zaburzony obraz samej/samego siebie.
Tym się różni od przypadkowego powiedzenia komuś czegoś przykrego.
Murat-Gazon, tak trochę offtopowo, ale idealnie zobrazowałaś dlaczego chcę złożyć wypowiedzenie w obecnej pracy :kwiatek:
No to tym bardziej nie chodzi w takim razie o brak zaangażowania. 😉
Ascaia, ale można być bardzo zaangażowanym w relację i jednocześnie powodować dramatyczne skutki psychiczne. Mamy wątek o "potworach w rodzinie" - tam masz mnóstwo przykładów, jak to działa.
Poza tym przemoc psychiczna jest możliwa do zastosowania w zasadzie tylko wtedy, gdy ofiara jest w jakiś sposób związana ze stosującym ją, więc to już samo przez się włącza czynnik zaangażowania jako konieczny.
Jasne, jasne. Ale mam wrażenie, że w tej chwili rozjechałyśmy się w dyskusji.
Zaczęło się od odcinania się od ludzi. Mój tok myślenia jest taki, że w większości przypadków nie warto postępować aż tak drastycznie by zupełnie zrywać kontakt. Bo "mydlenie oczu" czyli brak zaangażowania czy nie aż takie, jakiego oczekujemy po danej relacji to jeszcze nie toksyczność, to jeszcze nie przemoc.
Ascaia, każdy jest inny, nie każdy jest tak odporny psychicznie, żeby w ciągu dnia być uśmiechniętym i dalej mieć kontakt z taką osobą, a wieczorami ryczeć w poduszkę.
Ascaia, moim zdaniem jeśli dana relacja wnosi w nasze życie nic albo niewiele, to nie jest nam w gruncie rzeczy potrzebna. Czasem warto zapytać samego siebie, co się w moim życiu zmieni, jeśli zakończę tę czy tamtą relację. Bywa, że odpowiedź brzmi "nic". Albo że zmiany będą wyłącznie na lepsze. Bo np. przestaniemy się martwić, denerwować, analizować, zastanawiać, przeżywać.
Przy czym czasem żeby zerwać kontakt, wcale nie trzeba jakichś drastycznych kroków. Wystarczy... przestać go inicjować.
Zupelnie zgadzam sie z Murat 🙂
Jasne, jasne. Ale mam wrażenie, że w tej chwili rozjechałyśmy się w dyskusji.
Zaczęło się od odcinania się od ludzi. Mój tok myślenia jest taki, że w większości przypadków nie warto postępować aż tak drastycznie by zupełnie zrywać kontakt. Bo "mydlenie oczu" czyli brak zaangażowania czy nie aż takie, jakiego oczekujemy po danej relacji to jeszcze nie toksyczność, to jeszcze nie przemoc.
A kiedy "warto" zrywać kontakt? Jak pierwszy raz krzyknie? Pierwszy raz uderzy? Pierwszy raz powie, że jesteś beznadziejna w łóżku? To jeszcze nie będzie toksyczność ani przemoc?
Mi największą krzywdę psychiczną wyrządziła kochanka mojego faceta. Tam nie było krzyku, nie było wyzwisk, nie było przykrych słów. Miłym i rzeczowym tonem opowiadała mi o jego rzekomych wyczynach, od czasu do czasu z płaczem opowiadając o jego agresji (taaa...). Doszło do momentu w którym bałam się własnego cienia a mimo to cały czas byłam pewna, że jesteśmy dwiema kobietami skrzywdzonymi przez potwora. No bo kto by pomyślał, że przemoc psychiczna ukrywa się pod blond uśmiechem, współczującym tonem i miłymi słowami?
Ostatnio udało mi się zrozumieć jedną rzecz - dopóki czegoś sami nie przeżyjemy to nie wiemy absolutnie NIC na ten temat. A nawet jeśli przeżyjemy coś podobnego to nie siedzimy w głowach danych osób i wszelkie 'dobre rady' mogą narobić jedynie więcej szkody niż pożytku..
Ok, rozumiem to stanowisko. 🙂
Dla mnie dopóki ktoś mnie intencjonalnie, silnie nie skrzywdzi to nawet "niewiele" to już "coś". Według mnie w każdym człowieku jest coś pozytywnego, coś wartego uwagi. I każdy kontakt jest jakimś doświadczeniem, które warto gromadzić. Nie muszę z resztą od kogoś czegoś "dostawać" szczególnie, żebym czuła, że dana znajomość jest mi "potrzebna".
Może to stąd wynika, że sama z siebie analizuję, zastanawiam się, przeżywam i denerwuję się. 😉 Inni ludzie nie wypływają u mnie ani na zwiększenie, ani na zmniejszenie tego stylu bycia. 😉 No i wychodzi, że chyba mam wysoki poziom progu bólowego nie tylko w kwestiach fizycznych, ale też psychicznych.
Ruszył mnie ten temat, bo kilka z Was napisało o tym odcinaniu się od kogoś sugerując, że robiłyście tak wielokrotnie, że to było kilka lub kilkanaście osób. U mnie na 30-parę lat życia były takie dwie osoby (z resztą zbiegiem okoliczności obie w ciągu ostatnich 12 miesiącach), a i tak wcale nie zarzekam się, że to "odcięcie się" to stan permanentny. Co nie znaczny (niestety), że nie byłam w życiu raniona. Ale tylko te dwie osoby potraktowały mnie w moim odczuciu aż tak źle, by się w pełni zdystansować.
smarcik, nie umiem się ustosunkować do Twojego postu, bo jak napisałam w zacytowanym przez Ciebie fragmencie nie w tę stronę idą moje rozważania. I wydaje mi się, że odpowiedź na Twoje pytanie jest już tam zawarta.
Kiedy ktoś nas ewidentnie, świadomie i z premedytacją krzywdzi to trzeba o siebie zadbać. Tyle ode mnie.
Ascaia owszem, każda znajomość to jakieś doświadczenie, a każde doświadczenie jest warte przeżycia, nawet przykre - tu się zgadzam. Ale jeśli już wiemy, że dane doświadczenie jest dla nas przykre, to przedłużanie go w imię nie wiadomo czego, kiedy można je zakończyć, to już zakrawa na masochizm.
Ascaia no ciężko ogarnąć w którą stronę idą Twoje rozważania a w którą nie i o czym pisać w danej chwili nie wolno. Starałam się pokazać, że ofiara rzadko kiedy ma świadomość bycia krzywdzoną 'z pełną premedytacją'. A jeśli tej świadomości nie ma to co? Nie powinna się odcinać bo może 'on/ona wcale nie jest taki zły'?
Nie odcinanie się od ludzi wcale nie świadczy o silnej psychice, a często niestety wprost przeciwnie. Psychoterapeuci to fajnie tłumaczą, jest sporo artykułów w internecie do poczytania, polecam wszystkim 😉
I w pełni podpisuję się pod tym co napisała Murat :kwiatek:
Murat-Gazon, racja. Cały czas tylko dla mnie jest kwestia skali. Dla mnie nie jest przykrym, nie jest krzywdą i przemocą to, że ktoś nie chce się tak zaangażować we mnie, jak ja w niego. I dla mnie to nie jest powód by się od kogoś odcinać. Tylko trzebasobie szczerze powiedzieć na czym się stoi. No ale to, jak napisała Muchozol indywidualne odczucia.
Ponieważ
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2599074#msg2599074 date=1475080395]
Ale jeśli już wiemy, że dane doświadczenie jest dla nas przykre, to przedłużanie go w imię nie wiadomo czego, kiedy można je zakończyć, to już zakrawa na masochizm.
[/quote]
to uciekam, bo wypowiedzi Smarcik jakoś podejrzanie zaczepnie mi brzmią. 😉
Ascaia, ja Ci odpowiem w jakich sytuacjach zrywałam kontakt, dyskusja zeszła trochę na ogólniki i pisanie ogólnie o wszystkich ludziach, ale zaczęła się od ucinania kontaktu z facetami.
Kiedyś się zakochałam, pierwszy raz, byłam wtedy gówniarą, bo mieliśmy po 16 lat, 2 lata później się odkochałam, zauważyłam, że ta osoba mnie irytuje już swoim zachowaniem (próbował mnie kontrolować, robił wyrzuty o mój wolny czas, był zaborczy) i po prostu powiedziałam mu, że to koniec. Ucięłam kontakt (chociaż on nachodził mnie przez3 miesiące, bardzo dużo zdrowia mnie to kosztowało niestety), bo tak było najłatwiej, dla mnie i dla niego też, ale zrozumiał to później.
Drugi raz był gdy to ja się zauroczyłam, bez wzajemności. Facet trochę mnie wodził za nos, niby nic nie chciał, ale zapraszał na obiadki, na piwo itd, pisał, że jestem taką fajną dziewczyną i on nie chce zerwania kontaktu, ale związku też nie chce, powodów nie podawał, coś tam mówił że kiedyś kogoś bardzo zranił i nie chce tego powtórzyć - ja uważam, że nie warto się męczyć i robić nadziei, dlatego po prostu mu napisałam, żeby się do mnie więcej nie odzywał, bo ja nie widzę go w roli kolegi. Tak bym zrobiła też na miejscu Soniki, bo uważam, że sama robi sobie krzywdę... niby się chciała odkochać, ale facet po pijaku ją całuje i wszystko wraca - to jest robienie sobie krzywdy. Po co?
Trzeci raz był trochę podobny do drugiego, ale trwało to krótko i było łatwiej, teraz jesteśmy znajomymi, chociaż na początku nie gadałam z nim 1,5 roku.
EDIT: trafiłam na kolejnego, z którym początki były dość skomplikowane, też trochę robił mi nadzieję i sam nie wiedział czego chce, ale moja intuicja zadziałała, kazała mi poczekać, dać mu czas, nie narzucać się, ale też nie uciekać, a przy tym wszystkim mieć do siebie szacunek. A zakochałam się jak głupia i często było mi już ciężko z tą sytuacją, bo trwało to trochę za długo 😉 I co? Facet dojrzał, odpowiedział sobie na kilka życiowych pytań pt. "czego chcę od życia?", świata poza mną nie widzi, a za rok bierzemy ślub 😉
Ja nie lubię być raniona i uważam, że wiele kobiet (i mężczyzn też) robi sobie krzywdę tkwiąc w takich relacjach, z których wiadomo, że nic nie wyniknie, w których facet (lub kobieta) wodzi drugą stronę za nos, czasem flirtuje, czasem specjalnie robi nadzieję, bo nie widzi w tym nic złego, albo ma jakieś inne powody. Niektórzy po prostu lubią być adorowani.
Ja mam w sobie za dużo dumy, żeby dać się komuś mamić. Można powiedzieć, że jestem zbyt godna :P Nie chcesz mnie? To nie, choćby mnie nie wiem jak bolało, nie spotkam się i nie odezwę, bo jestem na to zbyt zajebista 😉 (ostatnie zdanie oczywiście jest z przymrużeniem oka, nie jestem zadufana w sobie 🙂😉. Bardzo nie lubię jak kobiety dają sobą tak manipulować, uważam, że tkwienie w takich relacjach to brak szacunku do siebie samej.
Najlepsze jest to że doskonale wiem, że robię sobie krzywdę. Jestem świadoma nawet tego, że Ł mną czasem manipuluje. Daje mu się manipulować.
Nawet teraz płacze, gdy to pisze bo przed chwilą pisałam z Nim i znowu zostawił mi pustkę w glowie i milion pytań.
I nwm nawet czy jest na tyle cwany, że umie grać nieogarniętego człowieka czy na odwrót
A prawda wychodzi zawsze ta sama - jest mu dobrze że mnie ma. Tutaj gdzie mieszkamy nie ma innych znajomych i jest mu wygodnie miec kogoś takiego jak ja, co pójdzie na piwo, zajmie czas. Doskonale to wiem, że jestem rozrywką, tylko rozrywką.
I sobie tak tkwię, wyobrażając cuda.
Zawsze to i jakas rozrywka dla mnie w tej mojej samotni. Poznaje własne reakcje.
I jestem głupia bo stwierdzam, że to uczucie które miewam po naszych spotkaniach (takie latanie w chmurach) jest warte tych cierpień.
No ale znowu mi bedzie musiało przejść bo przez najbliższy rok go nie zobaczę.
Muszę się gdzies wygadać i padło tym razem, że tutaj.
Sonika, jezu, kobieto, zostawże tego faceta i spraw sobie najlepszy prezent w życiu. Ucz się na czyichś błędach 😉 tak serio serio. Ja jestem pokojowa, dużo znoszę i generalnie nie lubię dziecinady i dzikich fochów ale tutaj dobrze Ci radzę - pal mosty...
Jak potrzebujesz się wygadać komuś, kto przerobił manipulanta to pisz pw 🙂
Wygadałam się i przestalam płakać. Takie czary 🤣
Najpierw musze poradzić sobie sama ze sobą bo ostatnio to mam sinusoidę emocjonalną. Caly czas od depresji do kompletnego olania tematu.
Pewnie dlatego ciężko wam sie czyta to co piszę. Przepraszam.
Od zawsze to manipulatorem bylam ja, gdy chciałam czegos to wiedziałam jak uderzyć, żeby w końcu to dostać. Umiem rozgryźć większość ludzi od razu, kilka słów i wiem jaki człowiek jest. Dlugie lata siedzenia i analizowania wszystkich naokoło dalo taki efekt, że teraz potrafię takie rzeczy
Pierwszy raz trafiłam na kogoś kogo nie umiem odczytać wcale. Kto robi mi wode z mózgu i do tego jest taki przystojny.
Wytrzymał naprawde wszystko, od moich uwielbień na jego temat po chore jazdy bez powodu. I tak nie zauwazylam różnicy. Znaczy że ma to daleko gdzieś. I nadal nie wiem po co trzyma ten kontakt.
Czasem się zastanawiam czy to nie zwykły nadmiar ambicji nie pozwala mi zrezygnować z dalszych prób rozgryzienia tego człowieka. Ja po prostu lubię wiedzieć 🤣
Szanuje wasze komentarze i opinie. Naprawde czytam to tutaj i widzę, że większość z was bym pewnie polubiła. Nie jest tak, że olewam i dalej prawie swoje. Mysle nad wszystkim.(I chyba za dużo myślę, planuje i interpretuje zamiast odpuścić i dać losowi zrobić swoje. )
Dobrze że jest choc tutaj miejsce gdzie mogę szczerze napisać co się dzieje, bo w realu teraz ciężko z płaczem wygrać i sklecić jakiegokolwiek zdanie.
Sonika, jeśli naprawdę masz takie poczucie, że robisz sobie krzywdę, ale nie umiesz przestać i że "jesteś głupia", myśląc x i y ale jakoś nie umiesz się przestawić na coś innego... to może rozważyłabyś uczestnictwo w psychoterapii.
Ewidentnie masz problem z poradzeniem sobie przede wszystkim samej ze sobą i unikaniem krzywych akcji. Być może podczas pracy z psychoterapeutą odkryjesz, czemu tak jest i nagle podejmowanie korzystnych decyzji dla Twojego zdrowia psychicznego nie będzie już takie trudne 🙂
wg mnie takie myślenie że "ja to jestem mastermind i wszystkich rozgryzę po 4 słowach poza moim Krzysztofkiem i może dlatego mnie tak do niego ciągnie" to wybacz, ale jednak okłamywanie samej siebie :kwiatek: Prawdziwa przyczyna leży gdzie indziej i pewnie Ty sama też już to wiesz, gdzieś na wpół świadomie 😉
busch, dobrze prawisz. Poznałam kilka takich 'wszystko i o wszystkich wiedzących'. Przeważnie to święte przekonanie o wszechwiedzy o psychice ludzkiej było kłamstwem dla samego siebie aby przykryć kupę problemów, kompleksów i chaosu w głowie. To tak abstrahując od Soniki, bo nie znam więc się nie wypowiadam.
Sonika, czemu utrzymuje ten kontakt? Bo czemu nie. To nie jest takie skomplikowane iść z kimś na piwo od czasu do czasu nie żywiąc do tej osoby żadnych uczuć. A jeśli jesteś mu obojętna to tym bardziej co za problem?
Sama piszesz, o swojej samotni itp a potem zwalasz utrzymywanie kontaktu ze względu na ambicję... no chyba jednak nie 😉
I każdy kontakt jest jakimś doświadczeniem, które warto gromadzić.
Jeśli iść tropem "wszytkie spotkania z drugim człowiekiem są po coś", to może niektóre są po to, żeby nauczyć się dbać o siebie, słuchać siebie, stawiać granice?
Teodora, i żeby wiedzieć, czego unikać w przyszłości 😉