Ponieważ ślub od wesela dzieliło ok. 70 km słusznie przewidywaliśmy, że goście będą się zjeżdżać ze dwie godziny (w istocie rzeczy niektórzy nieźle pobłądzili: najbardziej ci, którzy na ślepo zawierzyli nawigacji gps... - ale nic się na to nie dało poradzić: proponowaliśmy autokar, ale nie było chętnych) i stąd chcieliśmy, aby kucharki przygotowały na stół tzw. "czekadełko" - coś, co pierwsi którzy przyjadą będą mogli sobie bez skrępowania konsumować nim przyjdzie czas na rosół. Kucharka kompletnie nie zrozumiała o co nam chodzi (a raczej - nie chciała zrozumieć...) - i czekadełka w efekcie nie było. To znaczy nawet postawiła smalec, ogórki, miód, chleb - ale tak to zrobiła, że nikt prawie tych dóbr nie zauważył i zdecydowana większość przetrwała nienaruszona do końca poprawin, a nie tylko do rosołu... No a potem, ponieważ miała nieczyste sumienie, to się na nas obraziła, zainkasowała pieniądze (nasza naiwność, żeśmy jej zapłacili...) - i uciekła, nawet nie sprzątając ze stołu. Sami musieliśmy na koniec posprzątać. Co się nam tylko dzięki duuużej pomocy przyjaciół udało.
Ogólnie, jak byśmy mieli to robić drugi raz, to zaprosilibyśmy o wiele więcej gości, a kupili o wiele mniej jedzenia - bo mnóstwo zostało, już drugi tydzień tym żyjemy, choć na koniec rozdawaliśmy, ile się tylko dało. Ale co zrobić? Brak doświadczenia...
Były drobne problemy organizacyjne z noclegiem, ale to się udało w miarę rozwiązać na bieżąco (poza tym, że miał być na rano ekspres z kawą, a nie było - nie dowiedzieliśmy się o tym, póki goście nie dojechali z powrotem). Poprawiny byłyby pewnie dużo fajniejsze, gdybyśmy zrobili je konsekwentniej - i np. zrezygnowali na ten dzień z zespołu (zespół był świetny, stanowczo polecam! Fajna muzyka, jak nigdy w życiu nie tańczyłem, na kurs tańca nie mieliśmy czasu, nawet utworu na pierwszy taniec nie zdążyliśmy wybrać, tak w sumie - poszło gładko i schodziliśmy z parkietu tylko wtedy, gdy musieliśmy... I żadnych żenujących zabaw, żadnego disco - polo czy temu podobnych...), podali tylko obiad w remizie, a potem przenieśli całą imprezę do nas, w konwencji majówki. Ale że zespół był, nie pomyśleliśmy, że można go do nas też zabrać (nawet nie wiem zresztą, czy byłoby to możliwe...), to w konsekwencji woziliśmy gości tam i z powrotem - obiad w remizie, potem wizyta u nas (załączam zdjęcie, więcej z wizyty u nas tutaj:
http://akhal-tekes.blogspot.com/2016/05/pet-loving-tekes.html ), potem z powrotem na tańce.
Strażacy, na koniec, policzyli sobie "z górką" za wynajem remizy, jak dla kogo obcego, a nie jak dla swojaka - a powinienem był się i tak kłócić, bo chłodnia była na początku zepsuta i mało brakowało, a byłaby katastrofa. No cóż... jeszcze i ja będę im kiedyś potrzebny..!
Zdjęć mamy na razie bardzo mało, bo tylko jeden z obecnych na imprezie fotografów na razie się nimi z nami podzielił. To znaczy mamy ich ok. 400, ale że wujek nie wszędzie był i nie wszystko widział...