Sprawy sercowe...
bera7, nie mam żadnej rady, ale chciałabym tylko powiedzieć, że od samego czytania Twoich bojów mi się ciśnienie na maksa podnosi 😤
A przy tym:
jujkasek, na tym etapie randka to utopia, nie jestem w stanie uzyskać odpowiedzi na proste pytania. Czego konkretnie ode mnie oczekuje. Ja oczekuję normalnej komunikacji. Taki przykład absurdu naszych rozmów:
On: co z ciebie za żona, znów nie ma obiadu...
Ja: Jest obiad, zupa i makaron ze szpinakiem.
On: myślisz, że się najem pochlipajką? Makarony, pizze i inna takie to nie obiad.
Ja: to czemu nie powiesz, na co masz ochotę i co mam zrobić.
On: pójdę do sąsiadki, ona zawsze ma konkret obiad (schabowe itp)
Ja: to czemu nie kupisz schabu i nie powiesz mi, że masz ochotę zjeść kotlet?
On: Sama powinnaś pomyśleć, kupić i zrobić...
[...]
Strzyga, nie nie chcę, żeby moje dziecko wychowywało się w takiej atmosferze. Ale nie mam też klucza do tego jak to zmienić, bo wymagania mojego męża są absurdalne. Chciałby, żebym jednocześnie poświęcała się córce (jak żona kolegi nr 1), zasuwała w gospodarstwie i rąbała drzewo (jak żona kolegi nr 2), gotowała super obiady (jak żona nr 3), dom sprzątała jak perfekcyjna pani domu, wyglądała jak milion dolarów i najlepiej jeszcze zarabiała jak bezdzietne znajome ze stolycy. I najlepiej jeszcze piekła ciasta na niedzielę, których on nie jada (ani ja).
to się autentycznie wkurzona zrobiłam, chociaż przecież Cię nie znam ani mnie to bezpośrednio nie dotyczy 😤
Podziwiam Cię, że z taką chłodną głową potrafisz myśleć o 'planie zaradczym', ja bym się pewnie uniosła honorem w którymś momencie niezależnie od kosztów, trzasła drzwiami i tyle mnie widzieli 😫
Mam wrażenie, że Twój mąż najbardziej lubi się czuć ofiarą - ofiarą nieumiejętnej kucharki, nie takiej pani domu jak by chciał itd. Nawet bardziej lubi się czuć skrzywdzony, niż lubi wygodne i miłe życie. No bo piszesz o takich rzeczach - jak z tym schabowym - że rozwiązanie problemu powinno być banalnie proste dla dwóch dorosłych, komunikujących się ze sobą ludzi. A nie jest. Czy jest jakiś sposób, żeby wydusić z niego, jaka jest przyczyna tego, że stawia siebie w roli ofiary? Z drugiej strony Ty też bardzo cierpisz z powodu jego głupich fochów, więc przydałoby się, żeby z jego strony pojawiła się jakaś chęć znalezienia porozumienia, zrozumienia Twoich emocji i Twojego punktu widzenia. Naprawdę nie mam pojęcia, co ja bym zrobiła na Twoim miejscu...
bera7, ale CAŁA ta lista, obawiam się, to jest tylko pretekst. I CAŁA zawiera się w odczuciu "nie wspierasz mnie" = "czuję się niekochany". To nie jest ogólnik, to jest istota sprawy. A że zapewne Ty się czujesz lustrzanie... 🙁 Albo i Już nie, bo Już chcesz Tylko listy (nie wiem)...
Wiesz, na moje to wobec nikogo nie opłaca się słynne "jak siebie samego" jak wobec męża/żony. Spojrzeć oczami ukochanego, wczuć się w skórę. I wzajemnie, oczywiście.
Całkiem niedawno strasznie żarliśmy się z mężem, ale to strasznie. Aż padło "no to rozwód", nie na żarty. Ok. Ale nie dało rady. Bo minęło czasu mało-wiele i napadła nas konstatacja: Co nam po rozwodzie, gdy się Kochamy? Skoro się kochamy, oddzielnie będziemy nieszczęśliwi 🙁 Czyli - trzeba było Coś zrobić z konfliktami, przywrócić harmonię, spojrzeć na wszystko z różnych stron. Udało się. Skończyły się kretyńskie zarzuty. Nic się nie zmieniło (zewnątrz), my się nie zmieniliśmy. Zaczęliśmy tylko-aż postępować inaczej, inaczej się (wzajemnie) traktować. Ale to jest elementarne pytanie: Czy się kochacie?
bera, poznałam Twojego męża, to nie jest zły człowiek, ale traktuje Cię podle...
Tak jak busch cała historia podniosła mi ciśnienie ogromnie, chciałabym Ci jakoś pomóc i nie mam
jak 🙁 👿
Z innej beczki: Jakiś czas temu wkurzało mnie to, że mój mąż spędza dużo czasu pracując na komputerze. Pewna osoba powiedziała mi.
- Czy to nie jest tak, że wkurza Cię to, bo nie akceptujesz tego u siebie?
- No chyba tak.
- Ale przecież Ty, to nie On. Jemu jest z tym ok, tego może potrzebować.
- No...tak.
Od tej pory przestało mi to przeszkadzać.
Dobrzy ludzie nie traktują podle innych ludzi. Zwłaszcza tych, których kochają.
Bera, nie znam Cię, ale chce mi się krzyczeć - ZADBAJ O SIBIE! Nikt, ale to NIKT nie ma prawa traktować Cię, jak toster! Obiad. Odkurzanie. Lista nakazów i oczekiwań. Bera... To przecież nie na tym polega! Proszę, zostaw męża. Mentalnie. Zajmij się SOBĄ.
jujkasek, ejże? W deklaracjach, owszem. Ale w życiu? Nigdy? Ani przez moment? Nie zdając sobie sprawy, że robimy krzywdę, bo wydaje nam się, że sami jesteśmy krzywdzeni?
Nie wiem, może są pary, które żyją w nieustannym raju. Przez wiele lat. Nie znam. Zna szczęśliwe pary, które żyją w trudzie. W nieustannym dialogu "mój komfort - twój komfort". W konsensusach, staraniach, kompromisach, przejściowej ofiarności, wysiłku tworzenia relacji, poświęceniu w dystrybucji czasu. Jakoś tak jest, że każdy z nas chciałby mieć 100%. Wszystkiego. A tak się nie da (jak słusznie pisze bera7). I, trywializując, jedne polecą po rozwód "bo on chrapie", inne kupią zatyczki, jeszcze inne przeniosą się spać gdzie indziej albo wyeksmitują (z różnym długofalowym efektem).
Jeśli Obie strony Chcą rozwiązania konfliktu - znajdą sposób. Gorzej jak nie chcą - jedna ze stron lub obie.
Zupełnie kretyńskie w tym życiu jest, że poczucie skrzywdzenia i bycia krzywdzonym często ma niewiele wspólnego z partnerem, zupełnie gdzie indziej tkwi problem.
A co (zupełne wróżenie z fusów) jeżeli Twoja tragedia, bera7, odcisnęła na Tobie takie piętno, że z tego parę rzeczy wynika, np. zakłócona asertywność? Albo... strach? Jeśli np. jest coś takiego: "nie mogę się przywiązać, nie mogę na 100% zaufać, bo będę cierpieć?" Jeśli nadal wywołuje dystans i chłód? A ukochany poważnie myśli, że go nie kochasz 🙁, wymyśla bzdury, które wydają mu się konkretami - a "testem", traktuje Cię przedmiotowo - i wzajemnie?
Jeden z setek możliwych scenariuszy.
Naprawdę, jeśli dwoje ludzi Chce się porozumieć - dadzą radę. Ale trzeba masę odwagi, nieraz bólu, bo w toku takiego procesu dzieją się "dziwne rzeczy", wychodzą na jaw różne zaszłości, pryska jakiś tam obraz świata, nie jest łatwo. Często o wiele łatwiej jest powiedzieć "pa", zresetować i zacząć od nowa. Albo ustalić rodzaj układu, bynajmniej nie typu win-win. A może i win-win się uda?
Podziwiam Cię, że z taką chłodną głową potrafisz myśleć o 'planie zaradczym', ja bym się pewnie uniosła honorem w którymś momencie niezależnie od kosztów, trzasła drzwiami i tyle mnie widzieli 😫
Nie ma co podziwiać, jestem tak wyprana z emocji, że nie potrafię myśleć inną kategorią niż kalkulacji jak spaść na cztery łapy.
Co do reszty to nie wiem, obawiam się, że to przypadek kliniczny. Jego zachowania są skrajne i nijak nie tworzą jakiegoś logicznego ciągu, który mógłby postawić jakąś diagnozę i zaradzić.
halo, problem polega na tym, że mój mąż sam nie wie czego chce. Rzuca hasła, puste slogany a nie potrafi rozwinąć o co mu konkretnie chodzi. Miota się.
Generalnie coraz bardziej odnoszę wrażenie, że to nie o mnie chodzi, ja tylko dostaję rykoszetem.
yegua, dobry czy nie dobry, to nieważne. Ważne jaka jest nasza relacja.
halo, na pewno mam dystans.
Ja mam tylko jedno pytanie bo nie wyczytałam tego nigdzie: Bera ty mieszkasz u niego? Pytam ponieważ mój mąż też miał pretensje o obiad bez drugiego dania, albo, że samo drugie. Że czegoś nie zrobiłam, albo że pojechałam na zakupy i odwiedzić rodzinę na pół dnia. Zabierałam dziecko i jechałąm, a on mógł robić co chciał, więc nie był niczym obciążony. Ale mieszkaliśmy u niego. Zmieniło się to w momencie gdy się przeprowadziliśmy do domu który odziedziczyłam po babci. Teraz nic mu nie wadzi, ja w tyg nie gotuję, w weekendy muszę bo jednak dzieci. Nic mu nie przeszkadza. Nawet sam sobie czasem coś ugotuje jak ma ochotę. Skończyły się pretensje. Jest harmonia. Ale miał wybór, albo idzie ze mną i dziećmi, albo zostaje. Pomijam fakt, że bardzo nie lubiłam tego domu i źle mi tam było z różnych powodów. Ale widać czuł się tam pewnie i "mógł wszystko". Okazało się, że ja jednak też pracuję, zajmuję się domem, dwójką dzieci i też czasem nie mam siły i on jednak umie mi pomóc.
halo, to nie jest miejsce na rozczłonkowywanie włosa na 10 części. A że długoletni związek z owocami w postaci dzieci i pokłosiem w postaci zmęczenia to ciężka orka na ugorze, to jest raczej oczywista oczywistość. Ale NIC nie usprawiedliwia "słonej zupy" i traktowania kogoś "podle". Tyle.
ja widzę w opisywanych przez Was związkach - jeden ważny powód tego, że dziewczyny tkwią w tym...
NIEZALEŻNOŚĆ FINANSOWA... niezależność finansowa kobiety daje poczucie wartości, poczucie mocy i siły, tego, że da się radę...
jak się jest niezależnym finansowo mówiąc kolokwialnie "mąż" czy inny facet może "skoczyć"...
zobaczcie dziewczyny jak zmieniłoby się wasze życie (mentalne, psychiczne, gdybyście obie miały swoje auta, były niezależne i pracowały i miały własną kasę - pensję czy dochody?
ja jestem/byłam w bardzo trudnym "związku" z człowiekiem, który kompletnie jest z innej bajki, wielokrotnie się "rzucał" (nie fizycznie) na mnie, dawał do zrozumienia o mojej niższości, stosował presję psychiczną, pniżał wśród moich znajomych, starał się wymóc na mnie zachowania i życie wg jego zasad... i co? może mi skoczyć... oczywiście to ryje moją psychę (teraz już nie, bo dziwnym trafem po kilku latach kompletnie się uspokoił) ale mi to wisi i powiewa, bo NIC kompletnie nic mi nie może zrobić... bo mam siłę - przede wszystkim zbudowaną na niezależnosci finansowej
Dodofon to też niekoniecznie jest reguła. Moje małżeństwo się zjeb... zepsuło 😉 w momencie, kiedy ja zyskałam niezależność finansową. Dopóki coś tam owszem zarabiałam, ale i tak byłam zależna finansowo od męża i reszty rodziny i nie byłabym w stanie poradzić sobie sama, to wszystko działało.
A moje zachowanie się nie zmieniło, nie zaczęłam się wywyższać, traktować męża inaczej ani nic w tym stylu. Po prostu on tego nie był w stanie znieść.
agulaj79, odpowiem za bere- nie, w zasadzie formalnie to mieszkaja u niej.
halo, problem meza bery nie jest 'problemem z bera'. Podobnie (choc oczywiscie w zupelnie innym natezeniu) komunikuje sie z innymi, z ktorymi nie jest zwiazany emocjonalnie- tez sinusoida, tez skrajnosci i tez czlowiek na koncu nie ma pojecia o co wlasciwie chodzi. Spedzilam z nimi 3 miesiace i wiem co mowie. Nie ogarniam czlowieka, dr jekyll i mr hyde.
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2532522#msg2532522 date=1461222718]
Dodofon to też niekoniecznie jest reguła. Moje małżeństwo się zjeb... zepsuło 😉 w momencie, kiedy ja zyskałam niezależność finansową. Dopóki coś tam owszem zarabiałam, ale i tak byłam zależna finansowo od męża i reszty rodziny i nie byłabym w stanie poradzić sobie sama, to wszystko działało.
A moje zachowanie się nie zmieniło, nie zaczęłam się wywyższać, traktować męża inaczej ani nic w tym stylu. Po prostu on tego nie był w stanie znieść.
[/quote]
no właśnie pisze o tym ... jak kobieta jest zależna finansowo - dostosowuje się często... a jak zyskuje własną niezależność (nawet jak się nie zmienia) nagle facet traci tą MOC...
Tak jak piszesz, nie jest w stanie znieść tego często. Nawet jeśli się Ty nie zmieniłaś - to on poczuł zagrożenie. Bo się uniezależniłaś.
Może źle to ujęłam - ale uważam, że własne fiananse dają tą MOC.
Być może jest to jakieś zaburzenie, choć daleka jestem od takich stwierdzeń.
Dodofon, jesteś niezależna, wisi Ci, ale jednak trwasz w związku? Pytam bez cienia haczyków, tylko dlatego, że naprawdę POWALA mnie to, w jakich związkach żyją kobiety, które mnie otaczają. Niektóre. Piękne, ogarnięte, zarabiające niezłą kasę, niezależne, elokwentne, wykształcone... w domu tłamszone i poniżane. Przysięgam, że padłam, kiedy usłyszałam partnera mojej przyjaciółki, jak mówi "beze mnie byłabyś nikim", podczas kiedy życiowo mógłby jej co najwyżej kapcie nosić. Jakim cudem w ogóle niektóre z nas tkwią w podobnych relacjach, to jest dla mnie pytanie, na które ni cholery nie mogę sobie odpowiedzieć.
szafirowa, dlatego ja myślę, że jedyne co można, to ogarniać samą berę. Na tę chwilę wydaje mi się, że jej małżeństwo to jest problem drugoplanowy, co nie oznacza, że w berze tkwi PROBLEM. Tylko, że to ją należy chronić. Nie mam tylko pojęcia jak...
jujkasek - w każdym układzie/związku/relacji są tzw "plusy dodatnie" i "plusy ujemne"
Do czasu kiedy plusy dodatnie przeważają nie chce mi się nic zmieniać.
Rozumiem Dodofon. To się nazywa "korzyściami", choć to słowo ma niespecjalnie dobre konotacje, bo kojarzy się z kasą. A nie jest absolutnie z nią skojarzone, bo przecież korzyści jest cała masa, totalnie niematerialnych. Masz rację, to jest pewene "coś za coś".
Dodofon po części się zgadzam - mnie dały moc do odejścia, kiedy zaczął mnie traktować źle, bo wiedziałam, że dam sobie radę. Ale chodzi mi o to, że dopóki tych pieniędzy nie miałam, to nie miałam też powodu do odejścia, bo było ok.
To, co napisałaś, zrozumiałam, że facet traktuje źle kobietę zależną od niego finansowo, "bo może", a niezależną traktuje lepiej. No u mnie było właśnie odwrotnie.
jujkasek mnie to trochę zabrzmiało jak opis Bordera, ale też daleka jestem od stawiania diagnoz kogoś, kogo w życiu nie widziałam.
Dodofon, masz dużo racji. Gdybym była niezależna finansowo, moja pozycja byłaby inna. To nie jest tak, że ja nic nie zarabiam. Ale nie tyle, żeby samodzielnie funkcjonować z dzieckiem. A dziecko ogranicza moje możliwości na tą chwilę.
safie Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
21 kwietnia 2016 08:29
Mnie się kształtuje obraz bery - kopciuszka i męża - złej macochy. Bera, nie czujesz się uwiązana? Konie, dom, brak samochodu, odcięcie od innych ludzi, sklepów. Ja bym już nie potrafiła być w takim związku (a zaliczyłam kilka z psycholami), ale mój ojciec jest podobny. Raz radosny jak skowronek, a za chwile lepiej mu w droge nie wchodzić. A najbardziej go denerwuje niereagowanie na jego zaczepki
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2532537#msg2532537 date=1461223578]
jujkasek mnie to trochę zabrzmiało jak opis Bordera, ale też daleka jestem od stawiania diagnoz kogoś, kogo w życiu nie widziałam.
[/quote]
Murat, ja w ogóle jestem daleka od diagnoz, z tym niejednokrotnie wytrawni psychiatrzy mają problem. Mnie cały czas po głowie chodzi bera... jej mąż, pal licho.
safie, może to dziwne, ale nie odczuwam potrzeby chodzenia po sklepach, a wręcz często mnie to irytuje. Konie są moim sensem życia i nie wyobrażam sobie teraz wrócić do miasta i zaczynać wszystko od nowa. Brak auta to stan przejściowy mam nadzieję. Nie mogę mieć wszystkiego. Poza tym, auto na ten moment byłoby tylko dodatkowym obciążeniem finansowym. I po co? Żeby pojechać do znajomej na kawę? Mam rower.
safie, kazdy, kto ma zwierzaki przy domu, a juz szczegolnie cudze, jest uwiazany. Kazdy, kto ma male dziecko jest w jakis sposob i w jakims stopniu uwiazany. Tu nie ma zmiluj. Nawet jak masz miliony monet i mozesz miec ludzi do wszystkiego- do zwierzat, do dziecka itp, to i tak musisz to w jakis sposob nadzorowac, musisz im zaplacic- tez jestes uwiazana, tylko w inny sposob.
Acz wlasny samochod i troche luznej gotowki napewno by berze dobrze zrobily i daly odrobine niezaleznosci.
EDIT: bera- to wsiadaj na ten rower i widzimy sie za... hmmm, no jakos pojutrze pewnie 😉
szafirowa, hahaha, Twój koń padnie z głodu i pragnienia jak pojadę do Ciebie na kawę 😉
Oczywiście, że auto i gotówka na paliwo + kieszonkowe to super sprawa. Mogłabym pojechać z dzieckiem do zoo albo innego miejsca i pokazać jej coś innego niż widzi u nas. To są jednak formy rozrywki, bez których da się żyć.
Uciekam trochę przemyśleć temat, zdystansować się, bo chyba za mocno się zaczynam rozczulać nad sobą. A nie jestem typem "kopciuszka" jak ujęła safie,. Nie jestem typem pokornej żonki, tylko wolę wypracować "sposób na" niż walczyć o to kto komu coś udowodni.
Ja się tylko tak wtrącę w temat uwiązania przy zwierzętach i dzieciach.
Dzieci nie mam ale stajnie od 14 lat w niej swoje i cudze konie obecnie w stajni sztuk 3 ale dochodziło do tego że było nawet 6.I tak owszem może i się jest uwiązanym ale kurde dziewczyny tu piszą do bery o wyjeździe na weekend ,kilka dni to nie koniec świata zostawić ferajne z zaufaną osobą na 2-3 dni. Nie da się być niezastąpioną a często tak kobiety się czują,bo jak ja nie zrobie to nikt tak nie zrobi jak ja 😵
Też tak miałam,też przez wiele lat nigdzie nawet na 1 dzień nie wyjechałam 🙄 Odkąd jestem z M (6lat) nauczył mnie odpuszczać,dać sobie pomóc i pomyśleć chwile o sobie.Okazało się też że wokół mam cudownych ludzi którzy chetnie zajmą się zwierzętami jak ja wyjadę i co ciekawe czasami lepiej niż ja sama(nie dając sobie pomóc nawet nie wiedziałam że chcą mnie odciążyć) 😡 Wyjeżdzam teraz średnio 2 razy w roku na 3-4 dni i nawet udało mi się przez poprzednie lata chodzić na 9 dniowe pielgrzymki 😉
I uważam że każdy człowiek potrzebuje resetu, a rest w związku to już bardzo ważna rzecz,może bera u was, cała ta rutyna codzienne obowiązki przytłaczają i Ciebie i męża i może to wcale nie o Ciebie chodzi, a o całokształt życia i rutyny w nim. Wyjazd nawet na 2 dni z domu z daleka od normalnego życia i problemów bardzo pomaga na głowe i z doświadczenia wiem że łatwiej się na takim wyjeździe rozmawia o życiu jakie się toczy w domu.
Ale przede wszystkim musiałabyś dopuścić do siebie myśl że Tobie też się należy....odpocząć,nie wstawać rano na karmienie koni,nie sprzątać po nich,nie pilnować co który ma jeść i czy zjadł i czy wszystko ok itp chociażby przez 2 dni .Uwierzyć że ktoś inny też to zrobi i nic im nie będzie.Wiem cieżko to zrozumieć ale warto, uwierz mi 😉
bera7, Mam piosenkę dla Ciebie:
😉
Ja miałam takiego "omal przyszłego męża".Cudowny człowiek,mega przystojny,dobrze zarabiający ...ba!Bardzo dobrze.Wszystko było by świetnie,ale...
on widział mnie tylko i wyłącznie przy garach w kuchni z jego mamusią.Nasze pojęcie przyszłego życia się rozmijało.Nie pasowali mu moi znajomi,moja praca,moje konie,mój samochód.Wkurzała go moja niezależność.Rozstaliśmy się w takim momencie,że potrafimy sobie mówić cześć na ulicy.Jego przyszłą żonę znam.Biorą ślub w czerwcu.Skończyła zawodówkę,nie pracuje,nie ma prawa jazdy na niczym się nie zna.Przepraszam,umie gotować 😉 jest w miarę ładna i sympatyczna.
My oboje w pewnym momencie byśmy się pozabijali.Byłam jednak świadkiem jak już był w stanie publicznie wytykać jej braki w wykształceniu bo nie potrafiła przetłumaczyć sms od jego kolegi z USA.Ja uważam,że stało się najlepiej jak mogło między nami bo ja w takiej sytuacji bym go zwyczajnie strzeliła w pysk .
To jest właśnie coś, czego w zachowaniu facetów nie rozumiem.
Chce facet znaleźć sobie miłą, sympatyczną, cichą i posłuszną, niezbyt zaradną ani ambitną kobietę, której będzie panem i władcą? Ok, jego prawo, są takie kobiety, którym taki układ pasuje.
Ale po co potem tej miłej i niezbyt mądrej kobiecie z tego powodu dokuczać i wyśmiewać? Przecież jest taka, jaką chciał.
gunia92, gdy miałam swoje konie nie było problemu. Konie w pensjonat do kolegi, psy w hotel, kota nakarmiła znajoma. Ale nie przy koniach specjalnej troski. Wyobraź sobie, że wstawiasz konia do kogoś w pensjonat, właściciel wyjeżdża a coś się dzieje (np. kolka) i do kogo są pretensje? Ja bym miała do właściciela stajni żal.
Ostatnio do znajomego przyjechała kobyłka na hotel. Akurat mąż jechał w tamta stronę, więc zaproponowałam, że zajedziemy i obejrzymy ją. Było koło 19, konie już po karmieniu i pewnie nikt by do nich nie zaglądał. Wchodzę do stajni, a koń, który z opowiadań miał być dość nerwowy leży sobie. Nie tarza się, nie rzuca. Leży. Wołam znajomego, zmuszamy klacz do wstania. Stoi spokojnie, ale ma ból w oczach. Nie chce marchewki. Sprawdzam ją i ma lekko przypoconą klatkę. Zero kup w boksie od kilku godzin. Telefon do właściciela - dostała środki na drogę. Czy jadła w transporcie? Niewiele, ale w ZT przed wyjazdem dali jej treściwe na śniadanie. Szukam weta dostępnego w piątek wieczorem. Jeden, drugi, trzeci - uff. W drodze. 3h później klacz po lekach, sondzie czuje się lepiej.
Co by się stało gdyby nie nasza ciekawska wizyta? Czy ktoś by się zainteresował spokojnie stojącą kobyłą? Ja chodzę doglądać nie raz o 22 jeszcze. Gdy pies szczeka uporczywie w nocy nawet w mróz idę w koszuli sprawdzić czy u koni wszystko w porządku.
Dla mnie wyjazd na świąteczny obiad to stres czy przez pół dnia będzie ok. Ja nie odpoczywam z dala od domu. Odpoczywam patrząc na konie.
Murat, ja to widzę tak, że to nie są stabilni, silni faceci. To małe koguciki, które żeby poczuć swą MĘSKOŚĆ w mózgu, a nie tylko między nogami, muszą stroszyć piórka i dziobać wyleniałą kokoszkę po łebku. Płaskie, małe i żałosne.
jujkasek a możliwe. Chociaż jak dla mnie jest gorsza kategoria - faceci, którzy szukają sobie samodzielnych, ambitnych, zaradnych kobiet po to, żeby potem starać się je zdominować, stłamsić i udowodnić, że jednak bez nich one są niczym. Znam takie przypadki i to jest dopiero dramat.
No jak dla mnie to znowu wyzwanie koguta. Ja mam alergię na takich panów. Odgryzam główki i siusiam w szyjki (przepraszam za obscenę) 😁