Kilka dni temu wróciliśmy z Dolomitów. Było przecudownie, te góry są jedyne w swoim rodzaju i niepodobne do tych, w której do tej pory bywałam 😍 Obawiałam się tłumów i burz, tymczasem było zupełnie pusto (w 4 z 5 dni nie spotkaliśmy nikogo), i zimno (kilka razy padał śnieg...).
Pakując się na parkingu, mając dobre spojrzenie na góry uznaliśmy, że nie bierzemy raków. I to był błąd. Śniegu było jak na lekarstwo, ale zalegał właśnie w najbardziej strategicznych miejscach - w żlebach przy zejściu z ferrat. Więc było ciekawie, technika dwa kijki trekingowe plus dźganie butami zbawało egzamin tylko połowicznie, raz prawie zjechałam (złapał mnie T.), brr. Kolejną niespodzianką były... zdemontowane liny jednej z ferrat. Co prawda przy końcu, na zejściu, ale znów - środkiem rynny leżał śnieg, skała cholernie krucha, stromizna spora, to nie było zabawne. Jakieś 150 metrów szliśmy chyba z 1.5h, połączyliśmy taśmy, które mieliśmy (razem może z 5 metrów) i staraliśmy się wpinać do spitów po linach. Tyle, że później ktoś musiał się wypiąć, spity były baaardzo daleko od siebie... Moje minimalne umiejętności wspinaczkowe zostały przetestowane. Po dojściu do schroniska facet-szef powiedział, że tak, te twarde liny zostały zdjęte jakiś czas temu, ale on na początku sezonu idzie tam i zakłada zwykłą linę. Tyle, że jeszcze nie zdążyl, sezon się dopiero zaczyna, a on z całą ekipą dopiero tego dnia rano przyleciał helikopterem do schroniska...
Pan polecił nam inną ferratkę, którą i tak planowaliśmy, bo była po drodze do następnego schroniska. I sama ferratka super, ale po jej zakończeniu musieliśmy podejść kilkaset metrów na przełęcz, żeby przedostać się dalej. I szlak się urywał. Byliśmy pomiędzy dwiema stromymi ścianami, przez środek (gdzie powinien był być szlak) przechodziło okropne strome lawinisko z bardzo luźnym materiałem piaskowo-skalnym. Jakby na tym nie stanąć - zjeżdżaliśmy (a było gdzie zjeżdżać). Próbowaliśmy iść rękoma po skałach, nogami po piasku, ale też ciężko. Dolomity są strasznie kruche, kilka razy złapałam jakiegoś chwytu, żeby się przekonać, że trzymam w ręku skałę wielkości dwóch cegieł - już luźną. Wdrapywaliśmy się na co większe bloki skalne, niektóre kilka metrowe. Chyba ze 2h tam walczyliśmy, jakoś się udało, ale bezpieczne to nie było. Nie chcieliśmy zawracać, bo rozwaliłoby nam do plan całej pętli. Zeczeliśmy się zastanawiać - czy są jakieś techniki chodzenia w takim terenie? Tzn. duże nachylenie plus zupełnie luźny żwir? Może jakieś piaskowe rakiety? 🤔 Blee...
Dalej było już bez większych niespodzianek, ale co się stresu najedliśmy, to nasze. Brzuszek spisywał się dobrze, chyba był nieco przestraszony wysokości 😉
Wstawiam trochę zdjęć, reszta na fb. Chociaż zdjęcia nie oddają nawet w odrobinie cudowności tego miejsca 💘






https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10154046012609240.1073741859.560544239&type=1&l=ef1482b039