Niestety , takie są przepisy. Klient ma prawo kupić nawet totalnie chorego konia ,a le musi mieć tego świadomość , jeżeli sprzedajesz np, konia do sportu zataisz to że miał trzeszczkozę i uniemożliwi to jego użytkowanie zgodnie z przeznaczeniem ,to klient ma prawo ci konia zwrócić i może cię jeszcze obciążyć kosztami które poniósł . To mogą być wyjazdy na zawody , treningi , pensjonat , nawet stracony czas i straty moralne spowodowane tym że do konia się przyzwyczaił a musi go zwrócić . Może też np. zażądać obniżenia ceny i zwrotu części wpłaconej kasy. Ostatnio nawet na stronie Świata Koni był nt. artykuł . Zaraz go wstawię . 😉 A rękojmia obejmuje 2 lata ( coś jak gwarancja. )
Oczywiście , tak jak napisała Ircia , nie jest twoim problemem gdy wina powstanie po stronie kupującego. Aczkolwiek radził bym uważać , bo chodzą słuchy że pojawia się nowy typ cwaniaków. Kupują konie i sporządzają tak umowy żeby sprzedający nie zdawał sobie sprawy że jest odpowiedzialny za wszelkie wady fizyczne u konia , co jest jednoznaczne z wzięciem na siebie odpowiedzialności za wady wynikłe także po stronie kupującego. Pamiętajcie , sprawdzajcie co jest napisane w umowie , żeby sprzedaż konia i pobranie pieniędzy nie stał się początkiem kłopotów. Cwaniaki są i po drugiej stronie , kupującej . 😉
Tu jest poglądowy wywiad z S. Marchwickim i wstawię cytat z jego przygody .
http://www.swiatkoni.pl/news/10264,handlarz-koni-czyli-kto.htmlA tu opisywany przypadek. Co prawda zwrot się należał w 100% , ale potem doszło jeszcze wiele róznych tematów. Teraz jest jeszcze gorzej .
Otóż sprzedałem kiedyś konia z przeznaczeniem dla pewnej dziewczynki. Przyjechała jej mama, po próbnej jeździe zapłaciła za konia, zapakowała i pojechała do siebie. Po ponad 3 miesiącach dostałem od niej telefon, że posiada opinie dwóch lekarzy weterynarii, że koń ma rorera. Jak wszyscy wiemy, rorer, czyli dychawica świszcząca, jest jedną z czterech wad zwrotnych w przypadku handlu końmi. Co prawda, dawno minął 15-dniowy termin liczony od dnia transakcji, w którym kupujący powinien wykryć wadę zwrotną, ale mimo to zaproponowałem pani przywiezienie konia do mnie i zobowiązałem się do zwrotu wpłaconej sumy. Tak też się stało. Po jakimś jednak czasie, kiedy o sprawie już zapomniałem, dostałem wezwanie do sądu, bo pani domagała się rekompensaty za straty moralne poniesione przez córkę, która zdążyła się już do konia przyzwyczaić i w nim zakochać oraz zwrotu kosztów związanych z dwoma opiniami lekarzy weterynarii i powrotnym transportem konia do mnie. Ponieważ bez żadnych uwag, pomimo upływu ustawowego terminu na wykrycie wady zwrotnej, zwróciłem całą sumę – zbagatelizowałem całą sprawę i na sprawie się nie pojawiłem. Po pierwsze, wyznaczony termin kolidował z jednym z wyjazdów na zawody. Po drugie, sądziłem naiwnie, że rozstrzygający w tej sprawie sędzia dostrzeże moją dobrą wolę i wyjście naprzeciw życzeniom drugiej strony w akcie bezwarunkowego przyjęcia konia z powrotem i zwróceniu całości zapłaconej za niego kwoty i w konsekwencji oddali powództwo. Stało się jednak inaczej. Pod moją nieobecność sprawę przegrałem.
Przepraszam, że przerwę tę opowieść, ale wydaje mi się, że przegrałeś tę sprawę na własne życzenie. Skoro nie mogłeś sam zjawić się w sądzie, to trzeba było tam wysłać swojego prawnego pełnomocnika. Czy nie jesteś zbyt dorosły, by wiedzieć, że nieobecni nie mają racji?
Tak, masz rację. Tak powinienem zrobić. Dzisiaj to wiem. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem i za naukę, za ten brak wiedzy czy też zbytnią naiwność sporo zapłaciłem. Ale przerwałeś mi, więc nie miałem okazji spuentować tej opowieści. Bo nie powiedziałem tego, żeby się użalać nad sobą czy kierować pretensje do tej pani. Było, minęło. Dzisiaj jestem może biedniejszy o sporą, jakby nie było kwotę, ale bogatszy o to doświadczenie i postępuję inaczej. Każdego kupującego ode mnie konia gorąco namawiam, żeby wykonał badanie kupno-sprzedaż. Namawiam, żeby zrobił to lekarz weterynarii, do którego kupujący ma zaufanie. Jeśli nie ma takiego, podpowiadam, kto może zrobić. Jeśli jednak kupujący zrezygnuje z tego kroku, bo ma do tego prawo, to w umowie jest wyraźny zapis, że zrobił to świadomy konsekwencji tego czynu. Bo widzisz, ja w tamtym przypadku nie miałem pojęcia o rorerze u sprzedanego konia. Badania wykonałem mu w chwili gdy go kupowałem. Były to te źrebięce badania, o których mówiłem. Potem koń w naszej stajni przez prawie 3 lata był zajeżdżany i uczony tego wszystkiego, co umiał w chwili sprzedaży.