BUDAPESZT
Cudowne miasto na wzgórzach, pyszne jedzenie, niemili kelnerzy - 3 rzeczy, które szczególnie zapadły mi w pamięć będąc w stolicy Węgier.
W obie strony dotarliśmy tam z koleżanką z Krakowa autostopem (11 i 10h -> więcej opiszę w wątku autostopowym), spaliśmy 3 noce u hosta znalezionego na CouchSurfingu (na ulicy Wesselényi, ścisłe centrum). Więc dojazd+nocleg=0zł 😉
Po mieście poruszaliśmy się głównie na nogach i ew. środkami komunikacji miejskiej (dostaliśmy 2 bilety miesięczne od koleżanki, która była w Budapeszcie 2 tyg. wcześniej, więc to też mieliśmy za darmo[bilety są wypisane na nr legitymacji studenckiej, ale kontrolerzy przy wejściu do metra tylko rzucają okiem na bilet]).
Pierwszym miejscem, które zobaczyliśmy jest Plac Bohaterów, budynki mu sąsiadujące oraz park nieopodal.


Przeszliśmy się ulicą Andrassy i zasiedliśmy do wieczornej wieczerzy 😉 Nie byliśmy jakoś bardzo głodni, ale wpadliśmy do polecanej też tu knajpki
Drum Cafe. Zamówiliśmy zupę gulaszową oraz pieczarkowo-serową, do tego jakieś śmieszne słodkie piwo. Wszystko było bardzo smaczne, jednak wszystko psuła beznadziejna, bardzo głośna muzyka (kto puszcza techno w takim miejscu?). Na prośbę o przyciszenie muzyki kelner stwierdził, że to szefowa tym zarządza, a ma "very hard day"...
"Późnym wieczorem" nasz host zabrał nas do
Ankert, jednego ze sławnych Ruin Pubs (knajpa na wolnym powietrzu, między starymi, zniszczonymi wojną budynkami). Fajna atmosfera, spróbowaliśmy polecanego nam Frycza, wody pomieszanej z winem (fuj :P ).
Z rana poszliśmy na Free Walking Tour (
http://www.triptobudapest.hu/v2/tours/the-original-tour/). Bardzo polecam, przewodnicy byli świetni, przeszliśmy sporą część miasta, dowiedzieliśmy się trochę o historii, kilka ciekawostek, chętnie odpowiadali na pytania, szacun.

Zachęceni opinią przewodnika poszliśmy na ciastko do najstarszej cukierni w Budapeszcie, nieopodal Kościoła Mattiasa.
Ruszwurm serwuje cudowne słodkości, my skusiliśmy się na kremówkę (najlepsza jaką jadłem w życiu! (a mieszkam w Krakowie) Czuć, że robiona z prawdziwej śmietany) oraz Dobostorta (karmelowo-czekoladowo-biszkoptowe). Obsługa była znów nieuprzejma, pani kelner czekała z wyrzutem na drobniejsze pieniądze, choć zaznaczyliśmy, że ich nie mamy...). Polecam wpaść 🙂
Wracając ze wzgórz podeszliśmy też do pięknego Parlamentu (który, jak się później okazało, przez parę dni jest zamknięty dla turystów 🙁 ).

Kolejną tradycyjną potrawą, której musieliśmy spróbować był langosz. Chcieliśmy go zjeść na Hali Targowej, jednak musielibyśmy stać w kolejce jakieś pół godziny, więc wybraliśmy się do knajpy naprzeciwko, która też serwowała placki. Niestety, ku naszemu rozczarowaniu, były okropne. Ciasto przesolone, zbyt mała ilość sosu, przez co były suche, oraz ser był bardzo złej jakości. Musieliśmy kiepsko trafić, bo wiemy, że potrafią być dużo lepsze.

Następnie udaliśmy się na wzgóze Gellerta, gdzie mieści się cytadela oraz rozciąga kolejny, zniewalający widok na miasto.
Późnym popołudniem skoczyliśmy jeszcze pochillować z piwkiem nad Dunajem, na wyspę Małgorzaty (w mieście teoretycznie nie wolno pić alkoholu, ale policja się nie czepia - można spotkać ludzi z alko nawet w centrum).
Znów głodni udaliśmy się do kolejnego, polecanego miejsca,
Frici Papa. Było tam bardzo dużo ludzi, kolejka na stoliki ciągnęła się aż poza lokal. Postanowiliśmy jednak poczekać kilka minut, było warto 🙂 Zamówiliśmy gulasz z frytkami (tu trochę wyszło małe nieporozumienie językowe z kelnerem...), był cudowny! Świetnie doprawiony, ze świetnie przyrządzoną wołowiną, niebo w ustach. Niestety, po raz kolejny kelner był nachalny i niemiły, wpychając nam co chwilę kawę, napoje, desery i zabierając talerz z przed nosa.
Sobotnim rankiem udaliśmy się z naszych hostem Danielem na lokalny targ (btw o niebo lepszy niż hala targowa, mniej ludzi, ceny dużo przystępniejsze, lokalne produkty. muszę dowiedzieć się gdzie to dokładnie było) zjeść śniadanie, składające się z lokalnych strucli (jabłkowe, orzechowe, wiśniowe, z kapustą 😉 ) i pysznej, taniej kawy, ze świeżym mlekiem. Nie jestem fanem słodkich śniadań, ale to było absolutnie trafione w punkt! + do tego nabyliśmy niedrogo lokalne, kozie sery.

Dalej udaliśmy się do Parlamentu, żeby zwiedzić go od środka, ale niestety, był w ostatnich dniach zamknięty dla turystów. Zdecydowaliśmy się udać więc do pobliskiego zoo, polecanego nam przez znajomych. Zawsze mam mieszane uczucia co do miejsc tego typu. Z jednej strony zwierzęta są przetrzymywane w kiepskich warunkach, zbyt małych wybiegach, a z drugiej zawsze odwiedzając zoo czy jakieś parki doświadczam czegoś nowego. Tu można było np. pogłaskać czy nakarmić żyrafy.
Koleżanka, z którą podróżowałem, namówiła mnie do pójścia do restauracji
Gundel, gdzie podają tworzone tajemniczą recepturą orzechowe naleśniki z polewą czekoladową. Miejsce dosyć ekskluzywne, ale skusiliśmy się na ten typowy węgierski deser. Mówiąc szczerze, mocno się zawiodłem. Porcja była śmiesznie mała (łącznie jakieś pół? normalnego naleśnika), choć bardzo smaczna. Kelnerzy znowu się nie popisali, musieliśmy się prosić o kartę i długo czekać. LIFEHACK: nie wiem czy jest tak zawsze, ale do zoo można wejść za darmo od strony wyżej wymienionej restauracji, która sąsiaduje z zoo. Wystarczy wejść od strony restauracyjnego ogrodu i udać się w stronę parku zwierząt, nikt nie pilnował 😉
Jeszcze bardziej głodni po zjedzeniu naleśników 😉 Udaliśmy się w poszukiwaniu halaezle, rybnej zupy. Jednak nigdzie nie mogliśmy jej znaleźć w przystępnej cenie. Skierowaliśmy się więc do polecanej na Fly4Free restauracji
For Sale (obok zielonego mostu, naprzeciwko Hali Targowej). Wystrój tego miejsca jest bardzo ciekawy. Na podłodze leży słoma, ściany i sufit obklejone są kartkami z opiniami klientów w różnych językach, a na każdym stole leżą orzeszki, których łupiny rzucane są na podłogę 🙂 Znając opinię o tym miejscu zamówiliśmy wazę zupy gulaszowej, dla 2 osób. Była absolutnie nieziemsko pyszna! Bogata, dobrze doprawiona (dano nam także pastę paprykową oraz przyprawę do zaostrzenia sobie zupy). Niesamowicie polecam, najfajniejsze miejsce i jedzenie w Budapeszcie!

Kolejnym "must see" była najpiękniejsza kawiarnia świata, New York Cafe. Miejsce dosyć ekskluzywne, ale na kawę warto wpaść 🙂 Pięknie tam.

Tuż obok kościoła, w Gelanto Rosa można zjeść lody w kształcie róży, najsmaczniejsze lody jakie jadłem! Za 4 smaki zapłaciliśmy 750 forintów.

Obok lodziarni mieści się też DiVino, miejsce gdzie możecie skosztować pysznych, węgierskich win, tj. Tokaj czy "Bycza Krew".
Na tym skończyła się nasza wycieczka. Widzieliśmy też kilka innych miejsc, ale ciężko wszystko opisać 😉 Polecam Budapeszt! Piękne miasto.