kujka, znam pana, znam 🙂 Wyczuł dobry biznes i temat na czasie i powraca właśnie z drugą książką. I tak "gada" już sporo łagodniej niż jakiś czas temu.
Trochę się z nim zgadzam, a trochę nie.
Zgadzam się, że jest wolna amerykanka w Polsce, jeśli o terapię chodzi. Panuje ogólna dezinformacja i metody "eksperymentalne" z dobrym marketingiem wypierają te porządne, sprawdzone - ale kiepsko sprzedające się, bo wymagające czasu. Szczególnie w pracy z dziećmi, bo to duży rynek z dobrymi pieniędzmi. Zespół, w którym pracuję, opierał swoją pracę z dziećmi na relacji. Zajmowało to więcej czasu, było mało ustrukturyzowane, ciężko było rodzicowi powiedzieć prostymi słowami co dziecku jest i jak to będziemy leczyć. Nie stosowaliśmy testów psychologicznych, gdy nie widzieliśmy potrzeby. Unikaliśmy też diagnoz. Taki styl, choć ja w niego bardzo wierzę, bo widzę efekty, jest wypierany przez np. integrację sensoryczną, którą zajmują się totalni laicy, bo jest modna, efektowna (ach te wszystkie przyrządy!), rodzic dostaje piękną diagnozę i plan działania na 5 stron A4. Nie przynosi często za to żadnych efektów i rodzice w zasadzie nie wiedzą najczęściej dlaczego dziecko na takie zajęcia chodzi. Rodzice lubią tez testy, całe baterie testów. Poza tym, wiele metod stosowanych i na dzieciach i na dorosłych jest zwyczajnie niebezpiecznych, a nijak nie obwarowanych prawem- np. znany jest przypadek śmierci 10-letniej dziewczynki, którą matka adopcyjna zabrała na sesję re-birthingu:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1174742/Nie zgadzam się natomiast zupełnie, że jedyna słuszna psychoterapia odbywa się w nurcie poznawczo-behawioralnym. O tyle dobra jest ta szkoła, że rzeczywiście raz na jakiś czas przychodzą pacjenci niezainteresowani niczym innym jak np. tym, jak poradzić sobie ze strachem przed jeżdżeniem windami, czy lataniem albo niekontrolowanymi wybuchami złości. Chcą pozbyć się dolegliwości i tyle, wtedy terapia poznawczo-behawioralna jest super. Określamy cel, liczbę sesji, plan pracy itd. Sęk w tym, że to jest mniejszość pacjentów. Większości z nich najczęściej po prostu źle w życiu z różnych powodów, powielają jakieś schematy, nie mają żadnej dobrej relacji w życiu. Oni nie chcą uzupełniać tabelek i robić prac domowych między sesjami. Wtedy o wiele lepiej sprawdzi się terapeuta humanistyczny, psychodynamiczny, systemowy czy np. gestaltysta. Ta skuteczność terapii poznawczo-behawioralnej została udowodniona głównie dlatego, że jest to terapia najlepiej zbadana - żadna inna szkoła nie włożyła tyle wysiłków i pieniędzy w zbadanie skuteczności swoich metod. Czytałam niedawno, że tym, co naprawdę leczy w terapii, jest relacja - a jej jakość nie zależy od metod i narzędzi, tylko od warsztatu psychoterapeuty i sojuszu, jaki uda mu się zbudować z pacjentem.
Na dowód tej tezy przemawiają moja doświadczenia, gdzie czasem miałam wrażenie "ale zajebistą interwencję przeprowadziłam na tej sesji, no książkowo mi wyszło!" po czym pacjent mówił na koniec pracy: najbardziej zapamiętałem... i padało coś, czego miałam wrażenie że nigdy nie powiedziałam, a na pewno nie pamiętam 😉 I czasem pacjent czuł się lepiej po sesjach, gdzie byłam warsztatowo nieudolna, ale bardzo zaangażowana niż coś mi pięknie wyszło technicznie, ale nie czułam tego flow z nim.
Reasumując, pan Witkowski mocno się promuje od dłuższego czasu i tylko mam nadzieję, że jego ataki przyniosą realne korzyści na polu psychologii i psychoterapii w Polsce a nie tylko ściągną mu klientów i dadzą zarobić na chwytliwym tytule książki. Gdyby faktycznie był zainteresowany zmianą sytuacji pacjentów psychologicznych w naszym kraju podjąłby realne działania - czy to przez sensowne publikacje czy przez wpływ na odpowiednie organy, a nie pisał o terapii z delfinami, która jest tylko jakimś promilem w całym obszarze pomocy psychologicznej, za to bardzo medialnym i szumnym.
A co Boy mówi 🙂?