Sprawy sercowe...

A ja rozumiem szafirowa. Dodofon, w Twoim rozumieniu zwiazek=uklad czysto biznesowy. Ja zarabiam wiecej=ja decyduje. Ty nie zarabiasz tyle co ja albo wcale=nie masz nic do powiedzenia. Siedz gdzie Ci dano i jedz co Ci dano. Calkiem jak w wiezieniu 😉 Zaczniesz zarabiac=zaczniesz miec zdanie w zwiazku. Dopoki nie smierdzisz groszem, to sie przymknij. Sorry, ale ja tak odbieram Twoje slowa w stosunku do szafirowej. A dla mnie zwiazek to nie jest uklad finansowy, zwiazek to nie korporacja i uklady hierarchiczne! W moim odczuciu ja jestem rowna z moim partnerem i ciesze sie, ze nie daje mi odczuc, ze zarabia wiecej.
Mi w ogóle jest strasznie przykro po niektórych postach szafirowej (nie tylko tym teraz, ale tak ogólnie po dłuższym czytaniu)- jakoś mi się wyjawia z tego koszmarny sen niezależnej kobiety, która postanawia mieć dziecko. I nagle jesteśmy przywiązani jak pies do budy i nikogo poza nami to nie obchodzi 🙁



To też o mnie. Mieliśmy sobie jedno dziecko.
Mąż zachwycony: "Zróbmy drugie, chce drugie, zawsze marzyłem, oh jak będzie cudnie, bosko, wspaniale, no i co o tym myślisz, no może w końcu się przekonasz, no zobaczysz jak będzie fantastycznie... bla bla bla bla bla......"
Po 6 latach marudzenia przekonałam się. I co? I już w szpitalu zaraz po porodzie zniknął, jak przychodził to tylko mi coś podrzucić, potem zaczęło się marudzenie, że płacze w nocy, potem, że przeszkadza, teraz to w ogóle ma tyyyyyyyyle zajęć, że można powiedzieć, że praktycznie jestem matką samotnie wychowującą dzieci. I żeby chociaż siedział w pracy całymi dniami, ale gdzie tam. Brak słów. A ja ledwo ogarniam pracę, studia, lekcje z córką, staram się coś dorobić i wyć mi się chce do księżyca.
I nie, nie mam zamiaru go zmuszać by zajął się dzieckiem bo jest ojcem i to jego psi obowiązek ( poza sytuacjami kiedy musi bo mnie nie ma w domu a on jest, chociaż często wywożę dzieci do mojej mamy ). 3 lata tak ignorował syna, że on sam już nie chce z nim żadnego kontaktu 🙁
Agata-Kubuś   co może przynieść nowy dzień...
23 stycznia 2015 08:19
Szafirowa, plac budowy kiedy się siedzi w domu z dzieckiem to masakra, ale weź też pod uwagę, że sprzedając teraz to mieszkanie dużo stracicie, bo takie same odczuci jak Ty będzie miał oglądająco-kupujący. Nikt nie da "normalnej" ceny (czyli takiej, jak daliby bez okoliczności dodakowych jakimi jest zamknięte dojście do lasu czy plac budowy). Może warto poczekać jak okolica skończy się budować, będzie ładnie i widok z okna będzie cieszył oko... Nie możesz tymczasowo codziennie zapakować Jaśka w auto i pojechać na spacer gdzieś? Planujesz go puścić do przedszkola i trochę wyjść z domu? Może jak wyjdziesz to i Twoje nastawienie się zmieni.
udorka strasznie smutne jest to co napisałaś.
Jeszcze bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu (oczywiście bez generalizacji), że wielu fajnych i wartościowych facetów po prostu nie nadaje się na ojców.
Znam dużo takich podobnych historii.
Związek, cudowny facet, wspólne pasje, aktywne życie i nagle pojawia się dziecko.
Facet nadal prowadzi aktywne i fascynujące życie (a im bardziej płaczliwe i uciążliwe jest dziecko tym więcej nowych pasji odkrywa w sobie) a kobieta staje się coraz bardziej samotna i nieszczęśliwa.
Niektóre kobiety odchodzą, ale zdecydowana większość zostaje w tym chorym układzie, albo rodzi kolejne dziecko coby się jeszcze bardziej "przywiązać łańcuchem".
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
23 stycznia 2015 09:38
Agata-Kubuś, ja wszystko biore pod uwage- na wiosne budowy jako takiej juz nie bedzie, bo tylko w srodku nowych blokow beda robic. Widok oczu niw ucieszy, chyba ze jakies ladne laski i przystojniaki zamieszkaja, bo te bloki sa dpslownie kilka(!) metrow od moich okien i balkonu. Z niektorymi nowymu sasiadami bedzie mozna porozmawiac nie wychodzac  z mieszkania i nawet nie podnoszac glosu :/
Agata-Kubuś, żeby zapakować dziecko i wyjechać trzeba mieć prawko i auto. Nie każdy ma tą możliwość.

A opcji jest wiele jak pomóc żonie w tej sytuacji, tylko trzeba chęci.
Agata-Kubuś   co może przynieść nowy dzień...
23 stycznia 2015 12:31
Szafirowa, ale mieliście jakieś ambitne plany na wyprowadzkę, dobrze kojarzę?

Bera7, tak to prawda z tym autem i prawkiem... w związku w tym, że jestem zmotoryzowana od 18 r.ż. czasami zapominam, że to nie jest z automatu.
Ejjj, nie demonizujmy też męża Szafirowej, co prawda go nie znam, ale to też nie jest takie łatwe, że komuś się nie podoba to sruuuu i kupujemy inne... trudno sprzedać, 90% mieszkań/domów jednak ludzie mają na kredyt, jak sprzedasz za szybko (za krótki okres spłaty) to się może okazać, że X czasu spłacałaś a nie dostaniesz ze sprzedaży ani złotówki, wszystko pójdzie na spłatę kredytu...

Też bym sobie mogła pomarudzić, bo niedługo urodzi się dziecko a mamy 37,5 m2 mieszkania, w którym nawet łóżeczko musi być jak najmniejsze bo inaczej się nie da przejść. Ale zamiast marudzić trzeba zacisnąć pasa, przeczekać rok, może dwa (a może tfu tfu i wtedy nie wyjdzie) i w swoim czasie pomyśleć o czymś innym, większym i fajniejszym. Mój P tym bardziej mógłby marudzić, baaa nawet powiedzieć "a nie mówiłem", bo jak rok temu kupowałam to mieszkanie to prosił żebym poczekała ze 2 lata i wspólnie kupimy coś większego, ale chciałam już, miałam dośc wynajmowania i dokładania co miesiąc komuś do kieszeni. Jednak jestem mu wdzięczna, że od momentu jak już kupiłam, to złego słowa nie powiedział i dzielnie wymierza skrawki metrów żeby zmieścić rzeczy dla dziecka...
Nadal nie chcę bronić męża Szafirowej, ale jemu też może nie leżeć obecna sytuacja mieszkaniowa, ale najzwyczajniej nie da się mieć wszystkiego i od razu...

Tak więc, Szafirowa, głowa do góry  😀, a jak już mój Antek się wykluje to czasami zabierzemy Cię gdzieś na super spacer 🙂
Agata-Kubuś, jasne, że nie jest to łatwe. Ale jest różnica pomiędzy olaniem potrzeb żony a rozmową o tym jak chociaż częściowo poprawi sytuację. Choćby zafundowanie prawka i jeździdła.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
23 stycznia 2015 15:28
[quote author=Agata-Kubuś link=topic=148.msg2274261#msg2274261 date=1422016313]
Nadal nie chcę bronić męża Szafirowej, ale jemu też może nie leżeć obecna sytuacja mieszkaniowa, ale najzwyczajniej nie da się mieć wszystkiego i od razu...
[/quote]
A czy problem nie polega przypadkiem na tym, że mąż Szafirowej bagatelizuje temat, nie widzi problemu?
Agata-Kubuś   co może przynieść nowy dzień...
23 stycznia 2015 17:15
A czy problem nie polega przypadkiem na tym, że mąż Szafirowej bagatelizuje temat, nie widzi problemu?


No mój problem polega na tym, że nawet wyświetliłam sobie ostatnie posty Szafirowej, ale nigdzie nie widziałam żeby pisała, że tak jest. Chyba, że wcześniej, a ja nie połączyłam wątków.

A co do prawka to też tak sobie własnie myślałam, że zastępczy ratunkiem mogłaby być po prostu niezależność polegająca na posiadania prawka + ewentualnie samochodu. Chociaż i z jednym można sobie poradzić, rano odwiezie go do pracy i śmignie sobie z młodym gdzieś.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
23 stycznia 2015 17:31
okazalo sie, ze ja sobie nie wyobrazam wlasciwie mieszkania tu dalej- dla mnie i dla dziecka jest tu zle, nieprzyjaznie, nie ma zadnych udogodnien. Ale dla mojego meza, ktorego glownie nie ma, jest tu wygodnie- bo ma wszedzie blisko no i gotowe jest wszystko. I w ten sposob mamy konflikt interesow z wygoda w tle.

Ja w ten sposób odbieram zacytowany fragment.
Ale może niewłaściwie interpretuję...
Agata-Kubuś   co może przynieść nowy dzień...
23 stycznia 2015 17:44
Dla mnie to trochę nadinterpretacja, ale ja mam ostatnio mega pokojowe nastawienie do ludzi i świata, i wszystkich bym najchętniej przygarnęła i przytuliła 😉 hormony robią swoje...
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
23 stycznia 2015 19:18
Dziewczyny- generalnie moj maz nie odczuwa bezposrednio tych wszystkich niedogodnosci, bo nie chodzi z dzieckiem na spacer, nie chodzi z dzieckiem do sklepu, nie zastanawia sie jak zajac mu czas zeby bylo dla niego fajnie i korzystnie, a nie wlaczyc bajke w tv. Podobnie jak z mozliwosciami zawodowymi- u mnie przy przeprowadzce znacznie by sie zwiekszyly, u niego-pozostalyby bez zmian, bo nie pracuje w zadnym konkretnym miejscu- prowadzi dzialalnosc i jezdzi tam, gdzie ma zlecenie. Czasem na drugi koniec Polski. Mysle, ze tez inaczej by podszedl do tematu jakby sie samodzielnie zajal dzieckiem chocby dzien, a tak to niby wie, niby rozumie, niby sie ze mna zgadza(!), no ale w sumie to jemu jest wygodnie tutaj.

Agata-Kubuś   co może przynieść nowy dzień...
23 stycznia 2015 19:25
To już wiesz co powinnaś zrobić! Zostawić Jasia mężowi na 2 dniówki... Może wtedy zmieni zdanie.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
23 stycznia 2015 19:29
To się łatwo mówi, ale ciężej z wykonaniem- bo to nie tylko kwestia męża, ale dziecka przede wszystkim! Jak zostawić własne dziecko niemalże obcej osobie, z którą dziecko nie ma więzi i sporadyczny kontakt?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
23 stycznia 2015 19:55
AleksandraAlicja, akurat Jasiek jest bardzo za tata, uwielbia go, choc zdecydowanie bardziej zwiazany jest ze mna. Problemem na pewno byloby jedzenie, usypianie, jakis slabszy moment. Wiekszym problemem bylaby sama moja nieobecnosc, bo przyzwyczajony jest ze jestem 24/7 i baaardzo zadko wychodze bez niego- np na godzine do dentysty. Jak wracam to cieszy sie i tuli jakby mnie wieki nie bylo.
szafirowa, chyba jesteś za dobra dla swojego męża. Ja zrobiłam mojemu 2 razy "dzień taty". Musiał cały dzień zająć się dzieckiem. Raz sobie cwaniak nianię ściągnął, ale teraz był z nią sam od rana do ok 18. Efekt: zabiera sam dziecko na spacery, zajmuje się nią żebym mogła coś zjeść, sprząta ze mną dom itp
Czasem potrzebna terapia wstrząsowa.
Ale macie tempo pisania. 😉 Wywołałam temat wygody. Już przemyślałam to słowo dla siebie.

Owszem cenię sobie wygodę w sensie... fizycznym (?). Czyli to, że mam gdzie zaparkować pod pracą, że w swoim mieszkanku mam takie a nie inne rozwiązania techniczne zastosowane, itd..
Ale w moim odczuciu to jest wygoda fajna, ale nie niezbędna do życia. W praktyce okazuje się, że do wielu rzeczy można się przyzwyczaić, z wieloma sobie poradzić w inny sposób.
Chyba nie bardzo umiem przełożyć pojęcie wygoda na płaszczyznę psychiczną. Ok, jak każdy chcę być szczęśliwa, chciałabym mieć poczucie bycia ważną dla kogoś, lubię miłą atmosferę, lubię życzliwość, itd. Ale nie łączy mi się to ze sformułowaniem "moja wygoda". Dlaczego? Relacja z drugim człowiekiem powoduje, że moje poczucie szczęścia zależy od poczucia szczęścia tej drugiej osoby. To są w moim odczuciu naczynia połączone.
Któraś z was tutaj napisała w dość ironicznym tonie o "matce-polce" o praniu, gotowaniu... Ale czy rzeczywiście sprzątanie po kimś musi być jednoznaczne z utraceniem siebie? To chyba zależy od bardzo konkretnych przypadków. Mogę podać przykład mojej matki, która spełnia się w tym, że gotuje dla rodziny. To daje jej radość, daje jej wiarę w siebie, zadowolenie, itd. Dla mnie też takie gesty wobec ważnych dla mnie osób są przyjemnością. Nawet jeśli wiążą się z "poświęceniem" czyli jakąś formą rezygnacji z siebie (ze swoich planów, swojego odpoczynku, czasem może na granicy nadwerężania zdrowia). To, że się ustąpi ze względu na tą drugą osobę nie jest porażką. Byle była w tym jakaś równowaga. Byle była w tym akceptacja stron.
To by ktoś się uśmiechnął, by było mu lepiej, jest dużo istotniejsze niż moja wygoda fizyczna. Przyjemność drugiej osoby jest moją "wygodą".

Przepraszam, dość chaotycznie to napisałam, ale mam nadzieję, że wyłapiecie sens.
Nie piszę tego jako komentarz do konkretnej sytuacji, np. sytuacji szafirowej.
Przy czym oczywiste, że każdy jednak pisze własną historię i musi być w zgodzie ze swoimi poglądami.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
23 stycznia 2015 20:56
Któraś z was tutaj napisała w dość ironicznym tonie o "matce-polce" o praniu, gotowaniu... Ale czy rzeczywiście sprzątanie po kimś musi być jednoznaczne z utraceniem siebie? To chyba zależy od bardzo konkretnych przypadków.

Osobiście nie widzę nic złego w roli matki polki, wręcz podziwiam kobiety, które z powołania i wyboru wykonują tę ciężką pracę na cały etat (tak właśnie to traktuję). Jest tylko jedno ale, ta praca MUSI być zauważona i doceniona przez bliskich, a nie ignorowana na zasadzie "i tak siedzi w domu, nie ma nic lepszego do roboty", albo (nie daj Boże) "to w końcu kobieta, od tego jest, żeby prać, gotować i sprzątać".
Również nie odnoszę się do konkretnej sytuacji, tylko uzupełniam Twoje przemyślenia 😉
No tak!
Bo jednak relacja musi polegać na tym, że tak samo wygodą tej drugiej osoby jest moje szczęście.
Kiedyś w trakcie kryzysu z moją przyjaciółką użyłam takiego określenia "nie mogę być jednoosiowym napędem naszego związku". Cholera wie czy to zgodne z teorią mechaniki, ale jakoś tak obrazowo wyszło ponoć. Podziałało, bo przyjaźń udało się uratować i w tym roku stuknie nam 17 lat. 🙂
Wygoda chyba raczej określa taki zakres wolności osobistej, która powoduje, że czujemy się dobrze i bezpiecznie i wcale zmieniać nie chcemy i nie opisujemy na forum w wątkach innych niż "jestem szczęśliwy jak cholera". Wnioskując, twoja mama Ascaia  gotując dla rodzimy obraca się w kręgu swojej wygody.  "Matka polka" szczęśliwa i realizująca się też wpisywać się nie będzie, chyba, że do pełni szczęścia brakuje jej wywoływanie współczucia, podziwu i czort wie czego jeszcze, mimo, że w zasadzie jej postępowanie jest na jej własne życzenie, i takie sytuacje znam.  Nie bardzo natomiast wyobrażam sobie sytuację, gdy nawet dla najbardziej kochanej osoby robimy coś wbrew sobie  i wywołuje to pieśń na ustach (ale tak kompletnie, kompletnie wbrew sobie, a nie, że na przykład wstaniemy wcześniej jak ktoś wyjeżdża i przygotujemy mu kanapkę bo już za nim tęsknimy, nawet zanim już wyjechał, choć to i tak sytuacja wyjątkowa i jednorazowa, jeśli ktoś nie będący rannym ptaszkiem miałby codziennie wstawać o 4 rano by komuś przygotowywać śniadanie, i przez to cały dzień chodzić nieszczęśliwy i niewyspany, to to by dla mnie było naruszenie poważne wygody). Postępowanie wbrew sobie nie jednorazowe i w wyjątkowych sytuacjach, ale notoryczne według mnie nikogo nie uszczęśliwia i do niczego dobrego nie prowadzi.  I w symetrycznym związku, gdzie obie strony coś od siebie dają partner do takiej sytuacji  nie doprowadzi.
No tak!
Bo jednak relacja musi polegać na tym, że tak samo wygodą tej drugiej osoby jest moje szczęście.
Kiedyś w trakcie kryzysu z moją przyjaciółką użyłam takiego określenia "nie mogę być jednoosiowym napędem naszego związku". Cholera wie czy to zgodne z teorią mechaniki, ale jakoś tak obrazowo wyszło ponoć. Podziałało, bo przyjaźń udało się uratować i w tym roku stuknie nam 17 lat. 🙂


to jest bardzo trafne określenie, ten jednoosiowy napęd. jednoosiowy, jednoosobowy.
Dziewczyny- generalnie moj maz nie odczuwa bezposrednio tych wszystkich niedogodnosci, bo nie chodzi z dzieckiem na spacer, nie chodzi z dzieckiem do sklepu, nie zastanawia sie jak zajac mu czas zeby bylo dla niego fajnie i korzystnie, a nie wlaczyc bajke w tv. Podobnie jak z mozliwosciami zawodowymi- u mnie przy przeprowadzce znacznie by sie zwiekszyly, u niego-pozostalyby bez zmian, bo nie pracuje w zadnym konkretnym miejscu- prowadzi dzialalnosc i jezdzi tam, gdzie ma zlecenie. Czasem na drugi koniec Polski. Mysle, ze tez inaczej by podszedl do tematu jakby sie samodzielnie zajal dzieckiem chocby dzien, a tak to niby wie, niby rozumie, niby sie ze mna zgadza(!), no ale w sumie to jemu jest wygodnie tutaj.




Uwazam, ze czlowiek jak nie widzi problemu, tak go nie zobaczy. Rozni ludzie roznie odbieraja rzeczywistosc i niekoniecznie otoczenie w jakim mieszkacie bedzie mezowi przeszkadzac, wrecz przeciwnie. Moze uzna, ze super jest dziecku pokazac ciezarowki, plac budowy i generalnie jest super pochodzic po blocie niz sie chrzanic w jakies spacery po lesie. Jesli macie inna wizje wychowania, to ciezko bedzie cos zmienic. I inna sprawa- kobiety czesto pozycjonuja sie w sposob 'wiem lepiej niz ojciec dziecka, bo co on tam wie, to ja jestem w domu z dzieckiem i wiem lepiej'.

U mnie w pracy scena z dzisiaj: wchodzi dziewczynka do klasy i dzierzy w reku misia (zabawki z domu przynosza tylko w poniedzialek), mowimy, ze ok, ale niestety mis bedzie czekac na nia w jej szafce, dziewczynka akceptuje, tatus z przepraszajaca mina mowi, ze no tak, ze ona mu rano powiedziala, ze jest zmiana i mozna w piatki brac zabawki. Po poludniu corke odbiera mama i z gory wpada z przeprosinami i z cala lawina pretensji jak to maz jest gosciem w domu, ze jak mogl nie dopilnowac sprawy misia, ze sie nie zna i generalnie cud, ze dzieci zyja pod jego opieka. To samo dotyczy zamawiania posilkow w - tatusiowie jakos czesciej zamawiaja to, co dzieci zwyczajnie lubia zjesc niz to, co jest zdrowe i co w rezultacie w jakiejs czesci laduje w smietniku, bo nasze 8 latki niezbyt chetnie wciagaja gotowane warzywa na parze plus lososia z grilla, jak na talerzu u kolegi obok jest hamburger z opiekanymi ziemniakami 😉 Na szczescie kuchnia serwuje kazdy posilek mniej lub bardziej zdrowy, hamburger tylko z miesem wolowym, certyfikowanym, z jakiejs specjalnej czesci, bulka wypiekana na miejscu bez chemii etc.
Nigdy nie widziałam ojca, który by się nad dzieckiem roztkliwiał, chodził cieniem i pilnował dosłownie wszystkiego, bo a nuż coś się stanie i np. cegła w drewnianym kościele na głowę spadnie... Więc jest tak, że jak dziecko się ubłoci to będzie brudne - trudno, się przewróci, to się przewróci, zedrze sobie kolana, nos, coś tam innego, trudno chwilę uspokajamy i bawimy się dalej. Matki najczęściej robią wielką aferę i dawaj na tatusia jak to prawie dziecko uśmiercił.
A dzieciom się jakoś jednak nic nie dzieje jak mają zdartą skórę z nosa, żyją i biegną się dalej bawić.
Alveaner, to nie znasz mojego męża. On 100 razy bardziej się przejmuje, że mała ma brudne łapki, że się uderzyła, przewróciła itp. Fakt, że ja szybciej przewiduję jej pomysły ale jak widzę, że robi coś co jej nie przyniesie krzywdy to czekam aż sama znajdzie rozwiązanie/odpuści a nie lecę "na pomoc". Mój mąż wprost przeciwnie.
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
23 stycznia 2015 22:01
AleksandraAlicja, akurat Jasiek jest bardzo za tata, uwielbia go, choc zdecydowanie bardziej zwiazany jest ze mna. Problemem na pewno byloby jedzenie, usypianie, jakis slabszy moment. Wiekszym problemem bylaby sama moja nieobecnosc, bo przyzwyczajony jest ze jestem 24/7 i baaardzo zadko wychodze bez niego- np na godzine do dentysty. Jak wracam to cieszy sie i tuli jakby mnie wieki nie bylo.

No ale właśnie to jest to, o czym piszę- co z tego, że syn związany z tatą i go uwielbia, jak świat się kręci wokół matki? I jak tu w "walce o siebie" skazać dziecko, postronną i bezbronną osobę na tęsknotę za mamą, która zawsze była, a teraz jej nie ma? Takiemu 2-latkowi się nie przetłumaczy, że mama potrzebowała przerwy i wyjechała, dla niego ważne jest tu i teraz, a teraz mamy nie ma i on tęskni. I jasne, traumy mu się na całe życie nie zrobi, ale na przykład w moim przypadku ja nie potrafiłabym emocjonalnie znieść poczucia, że "porzuciłam" potrzebujące dziecko, nawet na te 2 dni.
I tak- ja tego nie rozumiałam przed posiadaniem dziecka. I sporo mam nadal tak nie myśli- bo wiedzą, że jak nie odpoczną psychicznie od wszystkich, to będzie to większa krzywda dla dziecka niż to chwilowe "porzucenie". Ale dla pewnego procentu mam taki wyjazd to jest przeciwieństwo odpoczynku psychicznego.
Wychodzi na to, że proces utrzymania gatunku jest cholerycznie problematyczny. Znalezienie partnera, utrzymanie relacji = dobre warunki dla potomstwa, odchowanie potomstwa... same pułapki... jakim cudem ludzkość nadal istnieje?

😉 😉 😉
Ascaia, siłom woli i godnościom osobistom 🤣
Seksem istnieje 😀
AleksandraAlicja   Naturalny pingwin w kowbojkach ;-)
23 stycznia 2015 22:29
Bo moim zdaniem ludzie teraz idą na łatwiznę- nie wychodzi? No to- następny! A potem są uzależnienia od endrofin i pszczółki, co skaczą z kwiatka na kwiatek. Do tego dochodzi pęd do "samorealizacji" i walki "o siebie" w związku, co przy niedojrzałości psychicznej jest niczym innym, jak zwykłym egoizmem. A prawda jest prozaiczna- związek wymaga stałej pracy nad sobą i związkiem. Stałej rezygnacji z pewnych rzeczy i godzenia się z innymi, które kiedyś były nie do pomyślenia. Ciągłego chodzenia na kompromisy. I odporności na kryzysy, które są, były i będą. Każda zmiana wywołuje kryzys- mniejszy lub większy, ale kryzys. Ale jeżeli dwie osoby są pewne, że chcą być ze sobą, to walczą, wyszukują kompromisów, czasem po poważnym kryzysie. I trwają.
Z drugiej strony jak sie patrzy na pary ktore po 20 latach bycia razem zgodnie deklaruja, ze najlepsze co moglo im sie w zyciu trafic, to ten wlasnie partner, wciaz zakochani, zachwyceni soba nawzajem, zaprzyjaznieni ze soba - znam takie pary - to przychodzi mi do glowy mysl, ze albo mieli oni wyjatkowe szczescie, ze trafili na siebie, albo ta cala reszta ktora musi wciaz na nowo i nowo rozwiazywac problemy w zwiazku, toczyc 'boje' -ok, wypracowywac kompromisy, pracowac nad zwiazkiem nie powinna nigdy sie spotkac ? ;-)
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się