Odmeldowujemy się razem z synkiem urodzonym 12 sierpnia 2014r. 😀
Jeżeli kogoś interesuje relacja: w sumie, od początkowych skurczy do wyjścia dziecia na świat minęło 10,5h. W szpitalu wylądowaliśmy z mężem jak miałam rozwarcie na palec (a jadąc byłam pewna, że to gdzieś już połowa drogi :wysmiewa🙂 i skurcze co 5 min - prawie do samego końca. Wg nich można było zegarek regulować, tyle, że były coraz dłuższe i boleśniejsze - takie fest z krzyża. Jak już nie mogłam wytrzymać i spytałam kiedy będę mogła znieczulenie dostać, to oczywiście okazało się, że już za późno, bo to jeszcze tylko ze 20 min potrwa. Faktycznie - 25 min, ale mogło być krócej.
Powiem tak: jakkolwiek bym sobie tego nie wyobrażała i nie planowała - rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Myślałam, że jestem odporna na ból, ale w pewnych momentach nic nie rządziło: przestawałam oddychać i przeć. Wymyśliłam sobie, że nie chcę rodzić na leżąco - po bliżej nieokreślonym czasie w kuckach błagałam, żebym mogła wejść na fotel, bo mi nogi nie wytrzymywały. Położna - anioł, zawdzięczam jej wszystko - że mam zdrowego syna, że nie popękałam, ani mnie nie nacinali - mam tylko 1 szew na szyjce, że już godzinę po porodzie śmigałam do inkubatorów, żeby móc synka zobaczyć. Mam traumę, która trochę jeszcze ze mną pobędzie - nie chodzi o ból, tylko o to, że w swoich oczach spartoliłam sprawę, że nie tak miało być. Jeśli mogłabym cofnąć czas, to chyba chciałabym przez poród jeszcze raz przejść i zrobić to lepiej. Może komuś wyda się to szukaniem na siłę dziury w całym - przecież wszystko jest ok. Owszem, ale niewiele brakowało, żeby nie było...
Synek urodził się siny, z problemami z oddechem. Położyli mi go na brzuchu dosłownie na moment, mąż przeciął pępowinę. Z początkowych 6pkt dostał w końcu 9pkt po 10-ciu min, 51 cm, 2550 gr. Do wieczora leżał w inkubatorze na natlenianiu, na noc już mi go przywieźli do pokoju. Potem okazało się, że ma początki jakiejś infekcji (zapewne w związku z tym, że końcówka wód płodowych była zielona), potem standardowo - żółtaczkę więc do domu dotarliśmy w niedzielę.
Teraz już wszystko jest ok, mały jest bardzo fajnym, niemarudnym dzieckiem. Festiwal min, jaki potrafi zaprezentować jest niesamowity - łącznie z przepięknymi uśmiechami pełną paszczą (wiem, że to jeszcze nie bardzo świadome, ale jakie cudne :emoty327🙂. W nocy śpię seriami - po 2-3 godziny, w dzień jeszcze nie dosypiam, ale chyba zaraz zacznę. Z szalonej ilości 6,5ml mleka odciągniętego pierwszego dnia (podanego młodemu za pomocą strzykawki) doszłam do nawału, laktatora i liścia białej kapusty na prawej piersi. Jest dobrze 😀
Niestety, chwilowo nie nadrobię postów z ostatniego tygodnia. Trzymam kciuki za następne rodzące 🏇
A oto i dziecię moje 😍
