Sprawy sercowe...
cavaletti studiuje i pracuje.
Jeszcze kilka stron temu sama pisałam o tym, że nie potrafię żyć na odległość, że nie chcę takiego związku. A teraz? To M. przyjeżdża co tydzień, kombinuje co zrobić, by od lipca zamieszkać tu ze mną. A ja się już chyba przestawiłam, poukładałam swoje życie tutaj i owszem, brakuje mi go czasem strasznie, ale są też tygodnie, które mijają, a ja nawet nie wiem, że to już. Ale tak jak pisze Isabelle, musi być deadline. I niestety, u nas ten deadline jest bardzo ruchomy. Miał być od maja tutaj, a jest czerwiec, a my nie wiemy, czy zamieszkamy w lipcu razem. Tzn. on się nastawia bardzo, ja w to nie wierzę nic a nic.
Ale zaufanie to podstawa. Bez tego związek na odległość nie ma najmniejszych szans.
My na odległość byliśmy ze sobą pierwsze pół roku. Widzieliśmy się w każdy weekend - Tomek przyjeżdżał do mnie, później ja do niego, czasem zjeżdżaliśmy razem do naszego rodzinnego miasta. Po 7 miesiącach przeprowadził się do mnie i tak zostało.
To on postanowił zmienić pracę - zostawić tę, którą miał w Gdańsku i szukać czegoś nowego w Toruniu. Ja bym wtedy nie zmieniła uczelni. Teraz pewnie tak, ale... ja nie lubię Gdańska 😁
Ja już tak mam, że tak poważnych decyzji jak zmiana wybranej wcześniej uczelni ze względu na chłopaka nie podejmuję. Nie pojechałabym za facetem (tzn. za mężem tak, za chłopakiem nie), zwłaszcza takim, który wykonuje w sumie dość niestabilny zawód. Dziś taki klub, w kolejnym sezonie może być całkiem inny. I co? Znowu zmiana uczelni?
safie Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
04 czerwca 2014 20:15
Kocham go i tyle :p Nawet jak mnie wkurza to go kocham 😍
O, widzę że "mój" odległościowy temat na topie akurat wtedy, kiedy załapałam mega doła... 🙁
temat odległości...
na szczęście to już dawno za nami! 🏇 chociaż może niedługo znowu powróci...
kiedyś już opisywałam moją historie, ale ku pokrzepieniu wszystkich tęskniących: NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH!
Jak poznałam C to był na wakacjach w PL pierwszy raz od kilku lat. Został miesiąc dłużej ze względu na mnie, ale w końcu sielanka się skończyła i musiał wracać do domu.
Ja zaczełam studia w PL, obudziłam się pewnego poranka, po długiej nocnej rozmowie na skypie i więcej na uczelnie nie poszłam.
Rzuciłam studia, rzuciłam prace, pożyczyłam pieniądze i pojechałam do Australii do C 🏇
Po 1,5 miesiąca mieszkania razem (z jego rodziną) zaczełam nowe studia w innym kraju w Europie, a C zaaplikował o studia w tym samym mieście co ja. Pół roku później spakował walizki i przeprowadził się z Australii do Europy 😅 😍 I tak sobie już 2 lata żyjemy razem 🙂
Chociaż C ma w planach praktyki w Californi na pół roku, więc na pewno będę tesknić... Zobaczymy, jaki scenariusz życie przyniesie 😉
Widzę, że wywołałam dosyć powszechny temat. Jak już mówiłam, już kiedyś żyliśmy na odległość pomimo, że mieszkaliśmy 15 km od siebie - Kuby po prostu w domu nie było, on w domu bywał. Ze studiami się nie przeniosę, jest mi dobrze tam gdzie jestem, poza tym nie wiadomo co będzie za rok, żyjemy z sezonu na sezon, taka jest prawda.
O, widzę że "mój" odległościowy temat na topie akurat wtedy, kiedy załapałam mega doła... 🙁
coś się poważnego stało? Przytulam!
Isabelle, problem polega na tym, że nic się nie stało i nic się najprawdopodobniej nie stanie w najbliższym czasie, a ja nie widzę żadnej sensownej opcji, by jakoś ten stan zmienić :/
Bezsilność mnie dobija 🙁
robakt, Wszystko to kwestia priorytetów. Przy takich odległościach wszystko jest do zrobienia. Jako studentka masz pewnie wiele wolnego - święta jedne, drugie, tu dziekańskie, tam dziekańskie, ferie etc. Chyba, że bardzo trudny kierunek, ale na trudnych kierunkach wolne bywa.
Gdyby grał w Katowicach, to z Gliwic macie rzut beretem (z 50 minut jedzie autobus? No chociażby godzinę. To niewiele). Też jeżdżę. 9-10 godzin w pociągu.
Tylko... że to muszą chcieć 2 osoby.
cavaletti studiuje i pracuje.
To ładnie 🙂 Z ciekawości pytam, bo naprawdę ogromnie Was podziwiam, że mimo takiej odległości dajecie radę :kwiatek:
Ja z kolei już sobie nie wyobrażam dłuższej rozłąki. W ciągu roku naszego bycia razem nasze najdłuższe rozstanie trwało tydzień, kiedy wyjechałam do Włoch. Od 8 miesięcy mieszkamy razem i chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do tego stanu, kiedy mam go na wyciągnięcie ręki 😉
Na razie u nas jest dobrze. Nie mam na co narzekać 🙂
Ja już tak mam, że tak poważnych decyzji jak zmiana wybranej wcześniej uczelni ze względu na chłopaka nie podejmuję. Nie pojechałabym za facetem (tzn. za mężem tak, za chłopakiem nie), zwłaszcza takim, który wykonuje w sumie dość niestabilny zawód. Dziś taki klub, w kolejnym sezonie może być całkiem inny. I co? Znowu zmiana uczelni?
Bardzo mądrze Dworcika napisałaś. Gdybym kiedyś była mądrzejsza to nie zrobiłabym tych kilku błędów, które kiedyś popełniłam, przez tyle lat co żyję nauczyłam się, że nie warto aż tak się poświęcać, trzeba myśleć o sobie 😉
Ja codziennie do samego miasta do pracy jadę godzine-35km około z przystanku do pksu, a potem przebijam się przez cały Wrocław i z powrotem to samo, więc godzina dojazdu na uczelnie jako problem trochę mnie dziwi, ale wiadomo każdy ma inaczej 😉 na uczelnie jadę jakieś pół godz też 35km, ale autkiem 😀
Uważam, że powinnaś sobie przemyśleć wszystkie za i przeciw różnym opcją, a takie spotykanie raz na tydzień czy dwa to jest jak dla mnie mega lipa, nie wiem jak to wygląda po rocznym okresie wspólnego mieszkania, ale związek, gdzie takiego wspólnego mieszkania nie było, a partnerzy spotykają się tak rzadko to dla mnie jak wieczne randkowanie i myślę, że ciężko się naprawdę dobrze poznać, a do tego po minieciu zauroczenia często bywa tak, że relację się rozluźniają-nie mówię, że zawsze, ale na paru przykładach wiem, że często.
Dziewczyny, my z moim przyszłym Mężem żyjemy na odległość prawie 2 lata. Ja jestem w Polsce, mój Daniel w Norwegii, pojechał zarobić na budowę domu, stajni, kupno ziemi itd. , bo niestety w naszym kraju się nie da. Ja mieszkam tutaj z moimi rodzicami, mam 2 nasze konie "w domu", psa, pracuję, choć teraz jestem na zwolnieniu bo jestem w ciąży, w sierpniu nasz ślub. I też myślałam, że nie damy rady, że się wszystko rozsypie. Jasne, jest chwilami ciężko i czuję się tak, że mam faceta, ale go nie ma. Mój Daniel przyjeżdża tylko na święta, wakacje. Tęsknimy, bardzo, jest nam ciężko bez siebie, ale da się, trzeba tylko chcieć i zacisnąć zęby. W życiu jest coś za coś, niestety, takie realia. Pewnie, że bym wolała mieć go w domu, codziennie, ale za to nie moglibyśmy spełnić naszych marzeń. Taki był nasz wybór, nasza decyzja wspólna. Naprawdę, dla chcącego nic trudnego. Trzeba tylko wiedzieć, czego chce się w życiu i z kim to życie spędzić.
Z tą godziną dojazdu jest tak, że godzinę jadę pociągiem, a pół godziny na niego idę, więc codziennie to 3 godziny jak dla mnie stracone. Te dojazdy po prostu mnie męczą i chcę mieszkać ją miejscu. Nie zmienię uczelni, to jest pewne. Co do Katowic, to tutaj Kuba studiuje, gdyby został to grałby w Zawierciu lub w Chrzanowie, więc wychodzi na to samo, bo na treningi i mecze dalej by jeździł i choćbym do niego pojechała to jego większość czasu ni będzie.
Do końca czerwca zapadnie decyzja, co będzie -zobaczymy.
cavaletti dzięki :kwiatek: A ja ci zazdroszczę tego, że mieszkacie razem. I to cholernie. 😉
robakt, sorry kochana, jak ktoś chce to szuka sposobu, a jak ktoś nie chce to szuka powodu.
ale bym chciała, żeby była opcja polubienia wpisu 😉
w kazdym razie - JARA. LUBIĘ TO!
To samo miałam napisać 😉
JARA lubię to!
Wydaje mi się, że to zupełnie nie chodzi o odległości "teraz". Podejrzewam, że chodzi o konfrontację ze zjawiskiem "mąż jest a go nie ma". Chodzi o czas, czas na bycie razem.
Coś mi się zdaje, że robakt przeczuwa, co ją może(!) czekać. Jaki rodzaj wyborów.
Coraz więcej z nas jest w takiej sytuacji, że albo nie ma czasu na zdrową relację - albo nie ma pieniędzy 🙁 "Normalne" proporcje dawno się schrzaniły. Pół biedy, gdy nie ma dzieci. Ale gdy są - ktoś musi "ciągnąć dom". Albo znajdzie się oparcie w rodzinie, albo odbędzie się to kosztem rezygnacji z własnych aspiracji. Mówię o sytuacji "wiecznie nieobecnego".
O kosztach emocjonalnych w ogóle nie wspominam. A jeszcze kariera nieobecnego/24/h zajętego może się załamać - bo niemal nikt nie ma gwarancji.
Życie to Park Jurajski - o!
Ja mieszkam z mężem razem ok. 5 lat. Ciężko nam było jak mąż musiał na 3 dni do Wawy na szkolenie wyjechać. Dłużyły mi się niemiłosiernie te 3 dni. A to przecież były TYLKO 3 dni. Tak się przyzwyczailiśmy do wspólnego mieszkania, że 3 dni to dla nas było długo 😉 Do tego znam siebie i wiem, że nie wytrzymała bym w związku na odległość, zamęczyła bym się psychicznie. Gdyby sytuacja nas zmusiła i trzeba by było wyjechać za zarobkiem, pewnie rzuciła bym wszystko i wyjechała z mężem. Myślę, że to wszystko zależy nie tylko od priorytetów, ale również od danego człowieka, jak przeżywa i ile jest w stanie znieść.
Co do dojazdów. Ja mieszkam kawałek od Poznania. I samochodem to jest 30 minut. Z tym, że nie mam prawa jazdy jeszcze, zdana jestem na autobusy od nas kursujące mało dogodnie, albo na pociągi, na które mam 6 km. Dojazd do pracy w jedną stronę zajmuje mi średnio 1,5-2 h, chyba że mąż ma tak zmianę, że może mnie na pociąg podrzucić to wtedy wychodzi godzina. Wychodzę z domu rano, wracam wieczorem, a zdarza się, że o 22 dopiero. Oczywiście, że to męczy czasem. Tracę dziennie ok. 4 godziny na dojazdy, a zdarza się, że muszę czekać, bo pociąg jedzie o takiej godzinie, że jestem w Poznaniu godzinę przed rozpoczęciem pracy 😉 Trochę żal straconego czasu, który mogłabym spożytkować inaczej, ale staram się nie narzekać. Wszyscy znajomi mi się dziwią, że mi się tak chce, i pukają się w czoło, po co się wyprowadziłam z miasta na wieś, skoro teraz muszę się tak męczyć i kombinować by dostać się do pracy 😉 A ja znam osoby, które do pracy do Poznania dojeżdżają codziennie z Leszna albo z innego województwa i sobie radzą 🙂
halo
Trafiłaś w sedno, takie właśnie mamy realia, że trzeba dokonywać wyborów, często kosztem własnego zadowolenia.
Jeśli chodzi o związki na odległość, kiedy jedno z partnerów wyjeżdża do pracy za granicę, zastanawiam się, czy możliwe jest, by było to wyłącznie tymczasowe, na zasadzie "zarobię i wrócę na stałe". A jak już ten partner wróci, postawi dom, zrealizuje marzenia, to kto potem utrzyma to wszystko, na co pracował? Przecież skoro w naszym kraju ciężko jest zarobić na realizację marzeń, to chyba na ich utrzymanie również.
Wydaje mi się (i znam osobiście takie przypadki), że jeśli już ktoś spróbuje jak to jest żyć na pewnym poziomie, zarabiać za granicą godziwe pieniądze, to ciężko mu będzie się przestawić i wrócić do kraju, gdzie nie żyje się lekko. Poza tym, uda się uzbierać na dom, to będzie się chciało mieć dobry samochód, potem móc jeździć na wycieczki itd., tymczasowość pracy za granicą zmienia się w tymczasowe pobyty w domu, z rodziną.
Osobiście nie potrafiłabym znieść takiej rozłąki, bo wtedy czym charakteryzuje się bycie w związku? Jeśli para nie ma tego wspomnianego deadline i określonego czasu, w jakim dany stan ma się utrzymywać, to na czym tak właściwie polega związek?
Nie chcę nikogo urazić, ponieważ każdy ma własne potrzeby, priorytety, ale partnerzy w moim mniemaniu to osoby, które się wspierają, pomagają sobie w trudnych chwilach, okazują sobie miłość i czułość, bronią siebie nawzajem, wydaje mi się, że nie wszystko to jest do zrealizowania z perspektywy 1000km.
Żeby nie było zaraz krzyków i oburzenia, to wyłącznie mój prywatny punkt widzenia, który nie pozwoliłby mi zaakceptować tego rodzaju związku.
No i wyszłam na zrzędliwą księżniczkę 😉
Będzie co będzie, jak nie będzie dobrze to po prostu wszystko się rozwali. Staram się szukać plusów.
robakt
Dla mnie na osobę, która nie jest na 100% pewna, czy związek, w którym trwa jest tym, czego chce dla siebie w dłuższej perspektywie.
Kolejny watek dla mnie.
Jestem w takim zwiazku na odleglosc. Dzieli nas 1500 km, zyjemy tak kawal czasu. W pewny momencie mielismy nawet 2 mieszkania. Jedno tu, drugie tam. I pewnie, ze lepiej byc razem, wspolnie wychowywac dzieci. Ale kiedy w gre wchodza ambicje zawodowe i chec rozwoju u obu stron, to trzeba znalezc optymalne rozwiazanie. Ja nie zostawie tego co mam tu, On tego co jest tam. Oboje wiemy, ze przyjdzie moment, ze zamieszkamy razem jak "normalna" rodzina, ale jeszcze nie wiemy kiedy.
Zauwazylam, ze czas ktory spedzamy wspolnie traktujemy inaczej niz pary zyjace pod jednym dachem. Staramy sie poswiecic i sobie i dzieciom max uwagi, a widze, ze u w wielu domach wyglada to tak, ze on sobie, ona sobie. Pewnie, ze nie moge przewidziec jak bedzie kiedys u nas, kiedy bedziemy razem.
Teraz jest bardziej, niz ok, jestesmy oboje szczesliwi, dzieci tez. Wydaje mi sie, ze nie jest ważne czy mieszka sie razem czy osobno. Szczescie w zwiazku zalezy od tego czy dajemy drugiej osobie poczucie bezpieczeństwa, pozwalamy rozwinac skrzydla i zyc nie dla nas a dla samej siebie, bo tylko szczesliwy czlowiek moze dac szczescie innym.
A, wielu znajomych pyta mnie o zaufanie, zdrade.
Babcia mi mowila, ze jak bedzie chcial, to i przez dziurke od klucza sie pusci, wiec czy w domu czy gdzie indziej... co sie bede stresowac.
Ja mam podobne odczucia co Pauli jeśli chodzi o związek na odległość. Ale jak pisałam, to wszystko właśnie zależy od danego człowieka, od tego co i jak odczuwa, co zresztą potwierdzają w tym wątku różne zdania na ten temat 🙂
Jeszcze niedawno było tak, że kobiety powszechnie marudziły: on nie ma dla mnie czasu, brakuje mi romantyzmu itd. Teraz się zmieniło: imponują ci ambitni, zalatani od świtu do... świtu 🙂
Kobiety też wbiegły na "kółko chomika". Jak między dwoma chomikami pielęgnować związek? Przez fejsa? I chwile na seks?
To i tak lepsze, niż sytuacja odwrotna: że czas jest, ale nie ma zajęcia, by związać koniec z końcem.
Do niedawna z całą świadomością można się było zdecydować na umiar: umiar w zarabianiu, umiar w poświęcaniu czasu na pracę. Dziś jest najczęściej taki wybór: zapitalaj bez granic albo żryj mlecz. I nie po to trzeba zasuwać jak cyborg, żeby kupić sobie nowe audi czy "coś" - tylko po to, by po kilku dniach portfel nie skrzypiał 🙁
Nie wiem jak długo, jako społeczeństwo, tak pociągniemy. Nie wiem, jakie będą długofalowe konsekwencje (oprócz spadającej liczby dzieci i coraz bardziej niewydolnej służby zdrowia).
Konsekwencje opuszczenia "kółka chomika" są natychmiastowe i bolesne.
Nowoczesna rodzina - z odległością 1500 🤔
Ja osobiście też bym nie mogła wytrzymać w takim związku bez świadomości, że za te parę lat będziemy razem. Nie mogłabym właśnie żyć tak jak moi rodzice. Mój tata czasami pół roku do domu nie wraca, bo tak mu się zlecenia układają. I widzę po nich, że jak jest w domu dłużej niż weekend, np. 3 miesiące to... po prostu nie działa. Nie chciałabym tak mieć u siebie.
Dziewczyny, my z moim przyszłym Mężem żyjemy na odległość prawie 2 lata. Ja jestem w Polsce, mój Daniel w Norwegii, pojechał zarobić na budowę domu, stajni, kupno ziemi itd. , bo niestety w naszym kraju się nie da. Ja mieszkam tutaj z moimi rodzicami, mam 2 nasze konie "w domu", psa, pracuję, choć teraz jestem na zwolnieniu bo jestem w ciąży, w sierpniu nasz ślub. I też myślałam, że nie damy rady, że się wszystko rozsypie. Jasne, jest chwilami ciężko i czuję się tak, że mam faceta, ale go nie ma. Mój Daniel przyjeżdża tylko na święta, wakacje. Tęsknimy, bardzo, jest nam ciężko bez siebie, ale da się, trzeba tylko chcieć i zacisnąć zęby. W życiu jest coś za coś, niestety, takie realia. Pewnie, że bym wolała mieć go w domu, codziennie, ale za to nie moglibyśmy spełnić naszych marzeń. Taki był nasz wybór, nasza decyzja wspólna. Naprawdę, dla chcącego nic trudnego. Trzeba tylko wiedzieć, czego chce się w życiu i z kim to życie spędzić.
ale macie "deadline". Jak zarobi-wróci.
I uważam, że trzeba to podzielić, na ŻYCIE OSOBNO jak w przypadku kassaja, i ŻYCIE RAZEM ALE CHWILOWO OSOBNO.
Zauwazylam, ze czas ktory spedzamy wspolnie traktujemy inaczej niz pary zyjace pod jednym dachem. Staramy sie poswiecic i sobie i dzieciom max uwagi, a widze, ze u w wielu domach wyglada to tak, ze on sobie, ona sobie.
wybacz, ale to dla mnie trochę zabawne.
W wielu domach "on sobie, ona sobie" i to jest fe, a u Was przez większość czasu "on sobie, ona sobie", bo nie mieszkacie wspólnie, ale to już jest ok 😉
normalnie dzieci mieszkają z Tobą? Nie mają nic przeciwko temu, ze widzą tatę raz na jakiś czas?
Oczywiście, że się traktujecie inaczej! skoro to trwa już kupę lat to każde z Was ma SWOJE życie i wasz związek opiera się na randkach, krótkich chwilach i nie powszednieje. Nie wkurzasz się o brudne skarpety, bo nie ma ich właściciela w domu. I pewnie, że ojciec widząc dzieci raz na jakiś czas poświeca im maks uwagi! bo nie ma ich na codzień, więc jest stęskniony. Tak samo - pewnie zanim zdąży dojść do jakiś starć to już jesteście oddzielnie, cos jak wspólny urlop albo randkowanie. Nie dotykają Was codzienne sprawy. Nie ma znużenia, znudzenia. Ty nie jęczysz, że wiecznie go nie ma, on nie jęczy, że mu czegoś zabraniasz. Moze wychodzić kiedy chce i z kim chce nie bacząc na domowe obowiązki czy opiekę nad dziećmi.
busch, a co potrzebujesz zmienić? opowiadaj, może coś zaradzimy! Bezsilność jest wkurzająca, ale bywa... złudna! wystarczy przesunąć czasem jeden kamyczek i okazuje się, że to nie była bezsilność a chwilowy marazm.