System opieki zdrowotnej

Tania no a dlaczego ma widzieć? No pana od usg nie mieli, to co oni biedni mogli zrobić...
Ręce opadają...  😵

To pan od usg cesarkę robi?  👀 Kurczę, pewnie się okaże, że znów jakieś zawiłe procedury. Ech.... biedni ci ludzie.
Brakuje lekarzy w szpitalach. My musimy pracować w systemie zmianowym, żeby jakoś to szło. I często jest tak, że na zmianie jest jeden lekarz. I bywa tak, że się przychodzi po 3 dniach wolnych i ma się 1/3 oddziału nowych chorych do ogarnięcia. A jest się samemu przez 12 godzin !
Może byliby i chętni do zatrudnienia się w szpitalach, ale dyrektorzy nie chcą przyjmować. Bo to koszty. A po co płacić dodatkowym lekarzom, póki ci co są jakoś sobie radzą. Z naciskiem na JAKOŚ ! Póki nikt nie umrze i się kręci, to po co dokładać pieniędzy?

A jak ktoś umrze, to się robi chryja, afera i wtedy każdy biadoli olaboga, olaboga. I albo coś się wtedy naprawia, albo zamiata pod dywan i dalej się kręci z naciskiem na JAKOŚ.
Na oddziale ortopedii, który niedawno opisywałam, był tabun lekarzy. Na wizycie nie mieścili się w sali. Dziki tłum. Na pewno ponad 10.
I przez tydzień nie udało mi się ustalić tego odpowiedzialnego za pacjenta. Odsyłano mnie jak w dziecinnej grze w "wariata". A to ordynator, a to lekarz prowadzący, a to dyżurny, a to znów inny. Szukałam, nie znalazłam. Tak w praktyce to tam funkcjonowało. A gdyby się stało coś złego, to w życiu bym żadnej dokumentacji nie wydostała. Mam jedno zdjęcie rtg zrobione... powyżej złamania. No, w sumie wiem, że stawy biodrowe są ok.
Ze złamania ani z zespolenia już nie dali. Dobrze, że się wdarłam do pielęgniarek i wyniosłam tę kupę leków, jakie moja siostra w nerwach zgarnęła w domu, bo dawali wszystkie jak leci. Wiem, nasza wina. Ale kiedy usiłowałam odszukać lekarza i mu to powiedzieć, to jakiś przypadkowy na mnie nahuczał, że oni tu nie są głupi i internista oczywiście to wszystko widział i zweryfikował. Szkoda, że ja internisty na oczy nie widziałam. Pytałam o nazwisko ale okazało się tajne. O.

p.s
O proszę:
Według ordynatora szpitala, decyzja, żeby przełożyć operację, zapadła, ponieważ nie było potrzeby przeprowadzania jej w nocy.
Bo co? Kurczę, bo ciemno było? Co za argument, do licha??
👿
Może po prostu po ocenie wyników/badań/stanu pacjentki stwierdzono, że nie ma potrzeby wykonywania cięcia tu i teraz natychmiast, bo nic nie wskazywało, że dzieje się coś złego?
A nic nie wskazywało, bo nie zrobiono USG na którym może byłoby wtedy coś widać? ( skoro taki szum o to USG) A nie zrobiono, bo nie było osoby, która umiałaby to wykonać?
Trzeba poczekać na sensowne informacje.
Nie uwierzę Tania, że gdyby lekarz stwierdził, że COŚ SIĘ DZIEJE ZŁEGO co grozi śmiercią płodów, zdecydowałby "aaa.. idę sobie spać, bo to noc, poczekają do rana". 

Pytanie- czemu nie było kogoś kto mógłby zrobić USG od ręki?
A co widać na USG, co jest wskazaniem do natychmiastowego zabiegu? Serio pytam. Nie wiem. Zapętlenie jakiegoś naczynia?
Ja już baaaardzo dawno byłam na porodówce i się na tym nie znam. Myślałam, że zagrożona ciąża to ma podłączone takie coś, co pika tętnem płodu. KTG? Czy jak to się nazywa.
Gillian   four letter word
20 stycznia 2014 10:43
tunrida, bo może mają tak samo jak u nas z techniczką od tomografii? o 15 pani zamyka gabinet i jak jest jakieś badanie to musi przyjechać z domu, ma na to 30minut teoretycznie. A jak wjedzie udar albo uraz czaszkowo-mózgowy? gdzie liczą się minuty? nie daj Boże jeszcze trzeba zrobić angio to kolejne 30minut oczekiwania na uprawnioną pielęgniarkę. Absurd.
tania- nie mam pojęcia!! Raczej stan zagrożenia widać na ktg. Ale skoro nie mamy danych, żeby roztrząsać sprawę, to ciężko ją roztrząsać LOGICZNIE. Ale skoro non stop media trąbią o tym USG, to albo miało to jakieś znaczenie, albo sobie trąbią, żeby trąbić.

gillian- u nas techniczki są na stanie non stop, ale już radiolog na wezwanie telefoniczne. I też od ręki nie oceni się badania, bo radiolog musi dojechać. Wylaną krew do mózgu każdy zobaczy, ale już żeby ocenić na ile jest obrzęk i na ile niebezpieczne to dla ważnych ośrodków w mózgu, to już radiolog.
Ja wiem, że nie ma co roztrząsać, bez pełnego obrazu. A i tak się nie umiem powstrzymać. No, żeby donoszona ciąża , w szpitalu, na oddziale zamarła. W XXI wieku. Mnie się to w głowie nie mieści.
Rozumiem Cię. Roztrząsaj sobie, wszak do tego są te wątki. Tylko miej świadomość, że robisz to z niekompletnych danych, przekłamanych przez media, ojca i lekarzy.
Rozumiem Cię. Roztrząsaj sobie, wszak do tego są te wątki. Tylko miej świadomość, że robisz to z niekompletnych danych, przekłamanych przez media, ojca i lekarzy.

Mam świadomość. Przejdzie mi. Może kiedyś wyjaśnią.
A! Przypomniała mi się relacja mojej młodej znajomej. Ona jak przecinek, dziecko ponad 4 kilo. I też się kilka godzin męczyła w łazience szpitalnej czekając właśnie ma usg przed cesarką. Dziecko urodziło się z (lekkim na szczęście) porażeniem. Teraz już rehabilitowane. Ale ponad rok to trwało.
Wiadomo jaka była przyczyna obumarcia płodów? Jeśli owinięcie pępowiną, to i tak usg nic by nie pokazało
KTG natomiast by pokazało, nawet by trąbiło na cały oddział. A dlaczego nie miała go podpiętego, tego nie wiadomo. Pewnie miała wieczorem a w nocy już nie, no bo w nocy po co.
A co do operowania w nocy, to przyznam Wam, że nawet u mnie w szpitalu lekarze niechętnie się podejmowali.
Na każdym oddziale był tylko jeden lekarz dyżurny od godziny 15 do 8. Tylko anestezjolodzy byli we dwójkę- jeden interwencyjny na szpital, a drugi do oddziału IT.

Jeżeli coś się działo, trzeba było operować, wtedy lekarz szedł w nocy na salę, a CAŁY oddział zostawał bez lekarza. Jeśli stan pacjenta się pogarszał pielęniarki musiały wołać lekarza z oddziału obok- ale jakim cudem lekarz, nie znający pacjenta i choroby, o innej specjalizacji mógł wbiec i podjąć od razu prawidłową decyzję? To trudne.

Sprawa z cesarkami była jeszcze trudniejsza. Do cesarki trzeba anestezjologa i dwóch lekarzy. A na oddziale ginekologicznym dyżurnym jest tylko jeden ginekolog. Więc jeśli trzeba było zrobić cesarkę "na cito" w nocy, wówczas wołało się chirurga (dyżurnego oddziału chirirgicznego). I w ten sposób dwa oddziały były odkryte, bez lekarzy.
Ale czasem chirurg miał "ciężki" oddział i nie mógł wyjść, wówczas pomagać ginekologowi szedł ortopeda. Wtedy kolejny oddział zostawał bez lekarza.

Dlatego operowanie w nocy, to "ostateczna ostateczność" dla lekarzy...
rtk to co piszesz to horror i groza...
O,żesz.... 👿
Stomatolog, prywatnie. Dojazd masakryczny.  Pogoda jeszcze gorsza. Zaparkowanie graniczy z cudem. Jestem 20 minut przed czasem. Czekam. 20 minut po czasie, czekam.
W końcu dzwonię. Zapomnieli. No, żesz.... ZAPOMNIELI. Pan (lich wie kto, chyba tatuś pani doktor, asystujący jej na czarno) stęka:
- no cóż.... musimy powiedzieć, ze TROCHĘ nam przykro.
Kurczę! Zmarzłam jak pies, zmokłam, napaliłam benzyny. A im przykro.
Rzuciłam kolejny gabinet. Do prowadzenie usług, mentalność medyczna się nie nadaje.
Wiem, wiem uogólniam, ale jestem wściekła.
p.s
Zapomniałam dodać, że wyleciała mi plomba właśnie od tej pani doktor zakładana rok temu.
Hmm, to podczas mojego porodu przez 19 godzin byłam przypięta do ktg, miałam cc o 21, gdzie podobno się już nie dało zebrać zespołu, ale jak ordynator wpadł na salę, to huknął tak, że się nagle znalazło 4 lekarzy gotowych do cięcia i każdy oczywiście gotowy natychmiast łapać skalpel i dalej ciąć pacjentkę, której, jak się okazało później, cesarka się należała już w południe. Aha, ktg nie pokazało chyba kolizji pępowinowej? Chyba, że pokazało, bo ordynator wnikliwie oglądał to, co sprzęt wypluł przez te 19 godzin, i ryknął, że zespół ma być gotowy w ciągu kilku minut, i jeszcze się oberwało pielęgniarce, że mi krwi nie umie pobrać do zabezpieczenia, a ja po 19 godzinach byłam jak wiórek, to i krew nie leciała z żadnej żyły.
Obawiam się, że to nie kwestia służb medycznych. Tylko ogólnego przekazu/nacisku, że człowiek jest wart mniej niż bydło. Zakład, że gdyby szpital musiał wypłacić choćby po 100 000 (taa - bezcenne życie ludzkie) za dziecko, to te dzieci by żyły? Obawiam się, że dopóki ludzkie zdrowie i życie będzie "bezcenne" - czyli nietrafnie oszacowane - na ZERO 🤔 - to tak będzie, nie inaczej.
Coś w tym jest. Nasi nauczyciele, obywatele USA, nie chcą robić niczego zdrowotnego u nas, bo..bo jak coś się schrzani, to nie mają milionowych odszkodowań. I wolą u siebie robić wszystko. Jak im krzywo szew założą, to bach, jedziemy do sądu i wygrywamy, że nas konował oszpecił.
Przed świętami pojechałam na SOR, objawy typowe dla kolki nerkowej, na USG wyszedł kamień 1 cm blokuje moczowód, spore wodonercze. I co stwierdził młody lekarz dyżurny w przychodni? - nie ma co panikować, pojechać do domu, dużo pić, wysika się.  Nie dałam tak łatwo się odesłać i pojechałam na SOR do sąsiedniej miejscowości. Tam od razu przyjęcie, nareszcie jakieś leki przeciwbólowe, 2 dni obserwacji i później zabieg - URSL, bo kamień był zdecydowanie za duży, żeby sam "wyszedł" . I tak skończyło się na 2 tygodniach z cewnikiem DJ i boję się myśleć, jak by się mogło skończyć, gdybym jednak posłuchała tego 1 lekarza. Także jak widać, niektórzy już kompletnie zobojętnieli na pacjenta. Nie chce im się zastanowić, a że to był czas przed świętami, także pewnie w tym 1 szpitalu nie chcieli sobie dokładać kolejnego pacjenta na oddział, bez względu na stan.
  I na takich ludzi nie ma w Polsce sposobu.
Gillian   four letter word
20 stycznia 2014 17:44
Interbeta, po prostu nie mieli miejsc na oddziale,a nie to, że chcieli.
My nie chcemy odsyłać, a musimy. Po prostu. Chorych ludzi.
A ja właśnie wróciłam od lekarza...

Pisałam chyba stronę wcześniej o moim pobycie w szpitalu w związku z upadkiem. Dziś byłam u lekarza już na własną rękę, bo plecy bolą nadal, a po lekach, które dostałam w szpitalu, mam problemy z żołądkiem i nie jestem w stanie dłużej ich brać.

I, uwaga uwaga... Po pierwsze pani doktor po zbadaniu mnie zbulwersowana stwierdziła, że wygląda to źle i dlaczego ja nie dostałam zwolnienia z zajęć? Po drugie, okazuje się, że nie mogłam brać tych leków, które dostałam, w takich dawkach...

Mam zmienione leki na zupełnie inne, nie-doustne, i jestem po pierwszej dawce. Od razu lepiej...
No, a L4 do czwartku co najmniej.
Interbeta, po prostu nie mieli miejsc na oddziale,a nie to, że chcieli.
My nie chcemy odsyłać, a musimy. Po prostu. Chorych ludzi.


Kluczowa sprawa to czy odsylacie ze slowami "Pani stan kwalifikuje sie do hospitalizacji i leczenia ale nie mamy miejsca, prosze probowac gdzie indziej", czy tez tak jak w tym przypadku "prosze jechac do domu i duzo pic"...
Gillian   four letter word
21 stycznia 2014 23:49
bobek, jedno i drugie. Bo w innych szpitalach albo nie ma miejsc, albo nie ma specjalisty albo nie ma... oddziału 🙂
Nie macie prawa zatajac takiej informacji jak to, ze ktos jest chory i powinien byc leczony.
Gillian   four letter word
23 stycznia 2014 17:29
Nie zatajamy nigdy.
Dopóki lekarze nie będą odpowiadać za to co robią - w praktyce nie będzie odszkodowań bardzo wysokich zasądzanych, które będą obciążały szpitale i lekarzy - to nic się nie zmieni. Jesteśmy mięsem armatnim dla nich i tyle. Życie nie znaczy nic. Kilka lat temu lekarka - kardiolog dziecięcy wzywana pilnie (na oddział ratowania niemowlaków) o godzinie 12-tej do 3-dniowego wcześniaka w inkubatorze kazała odstawić przepisane leki i powiedziała, że przyjdzie jak będzie miała czas (leki nie działały a raczej działały w sposób niewłaściwy). Pięć minut przed 16-tą zadzwoniono po nią kolejny raz - powiedziała, że nie przyjdzie już w ogóle bo o 16 kończy pracę (była w pracy 8-16). O 16 przestała odbierać telefon. To był piątek, miała być w pracy w poniedziałek. Dziecko zmarło w sobotę rano 🙁.
Dla mnie albo ktoś jest człowiekiem i szanuje ludzkie życie albo jest gnidą. Szkoda tylko, że takie gnidy dopuszczają do zawodu lekarza.  🙁
epk, masz rację.
A jeśli nie mają ochoty leczyć ludzi, niech robią radiologię i całe życie opisują RTG i TK. Wtedy nie będą musieli patrzeć na pacjentów, których tak nienawidzą...

A i mam kolejny przykład z własnego podwórka. Pani "lekarz" w pogotowiu. Nie wiem ile ma lat, na oko bym jej dała powyżej 75. Głupia jak but, głupia życiowo. a nie tylko zawodowo. Tępa, stara panna. Nic nie umie, wszystkiego się boi. Umie tylko besztać swój zespół. Pogotowie to jedyne miejsce, gdzie dostała pracę. Robi po 300 godzin miesięcznie na dyżurach.
I nie ona jedyna. Znam kilku takich starych lekarzy, którym w życiu nie wyszło i teraz pracują w pogotowiu.
Dlaczego liczy się tylko tytuł i pieczątka? Dlaczego nikt tego nie sprawdza?
Ja idąc do pogotowia musiałam zdać testy z wiedzy, z jazdy samochodem, topografii miasta. Lekarzy nikt nie pyta o nic, niczego od nich nie wymagają! I do tego to oni dostają 50-70zł za godzinę pracy!

I to ja codziennie przed każdym dyżurem spędzam godzinę w karetce, uzupełniam sprzęt, sprawdzam co, gdzie leży, czego brakuje, dbam, żeby było pod ręka. Nie widziałam jeszcze, żeby jakikolwiek lekarz wszedł do tyłu do karetki i sprawdził, co gdzie jest. A przy nagłych, ciężkich sprawach rozwalają wszystko, bo nie potrafią nic znaleźć. Wszystko trzeba wielki panom podać do ręki.

aaaaaaaaaaa, zła jestem.
Przykre jest to, jak mało jest LUDZKICH lekarzy. Podczas praktyk na oddziale spotkałam takich dwóch. Jeden młody (jeszcze) z zapałem. Drugi starszy, ale jakimś cudem nadal normalny. Reszta... to jakieś nieporozumienie.

Ten starszy powiedział nam dużo prawdziwych i mądrych rzeczy o całym procesie nasilania tej obojętności w ciągu lat studiów, specjalizacji i samej pracy. Wg. niego, po wieloletniej obserwacji studentów, którzy po kilku latach przychodzili do tego szpitala jako lekarze w większości przebiegalo to tak:

pierwsze dwa lata studiów - ludzie
po trzecim roku - ani to ludzie, ani lekarze
po 6 roku - lekarze

Tylko tych dwóch lekarzy rozmawiało normalnie i na równym poziomie z pielęgniarkami (reszt szanownych pań doktor zadzierała nosa i traktowała je jak... aż mi słów brakuje). Rozmawiali z pacjentami, pytali nie tylko o stan fizyczny ale o psychiczny. Żartowali kiedy wypadało, byli otwarci, zwracali się bezpośrednio DO pacjenta. Reszta mówiła na obchodzie o pacjentach w trzeciej osobie  🤔

Ale prawda jest taka, że zajęcia prowadzone są tak, że człowieka (pacjenta) się odczłowiecza. A wszystko zaczyna się na pierwszych zajęciach pierwszego roku na anatomii, gdzie nikt nie kontroluje tego, co studenci robią ze zwłokami.

Jesteśmy pierwszym rocznikiem, w którym wprowadzone jest coś co ma coś wspólnego z komunikacją z pacjentem. Ale nie jest to moim zdaniem przeprowadzane we właściwy sposób.

Jeśli ktoś ma poukładane w głowie, wyniósł z domu szacunek do drugiego człowieka, została mu wpojona empatia, chęć pomocy to te lata studiów i praktyki lekarskiej może tego nie zniszczą. Ale nie jest to regułą, bo coraz większej ilości ludzi uderza woda sodowa do głowy.  😤

Wywiązała mi się kiedyś bardzo ciekawa dyskusja na ten temat z pielęgniarką, która powiedziała, że studenci z roku na rok coraz bardziej zadzierają nosa. Po pierwszym roku są ok, zagubieni, cisi i przestraszeni. Po drugim jest przerwa bo praktyki są u lekarza rodzinnego, za to jak przychodzą po 3 roku to wchodzą na etap ani-lekarz-ani-człowiek, zaczynają zadzierać nosa, pielęgniarki są już niżej w hierarchii itd. Kazałam miłej pani Kasi kopnąć mnie w dupę jak zacznę się zachowywać jak ci ludzie z opowieści. Mamy na to świadków  😂
rtk- paczaj:
link
Twoja pani doktor to młódka.
A serio- ja bym nie chciała pomocy pana co ma 94 lata.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się