Potwór w rodzinie

No tak. I ja to miałam na myśli.
Tania, Jeśli widzi się, że można wyjść z sytuacji, złamać schemat, człowiek nabiera niesamowitej siły. A potwór jest, jasne, on nie znika, ale już nie potrafi dźgnąć w samo serducho, bo napotyka na pancerzyk.


Ale cóż zrobić potem z taką emocjonalną wolnością?  😀iabeł: I teraz dopiero zaczyna się jazda! Każdy po terapii przeżywa życie na nowo. Raz kolorowo, raz szaro. Wchodzi w role kata, ofiary, żyje w bajce i tworzy sobie swój świat. Jeśli wszystko jest pod kontrolą terapeuty to ten stan prędzej czy później się ustabilizuje.
[quote author=Strzyga link=topic=93379.msg1965324#msg1965324 date=1388500376]
Tania, Jeśli widzi się, że można wyjść z sytuacji, złamać schemat, człowiek nabiera niesamowitej siły. A potwór jest, jasne, on nie znika, ale już nie potrafi dźgnąć w samo serducho, bo napotyka na pancerzyk.


Ale cóż zrobić potem z taką emocjonalną wolnością?  😀iabeł: I teraz dopiero zaczyna się jazda! Każdy po terapii przeżywa życie na nowo.
[/quote]

? Dorosly czlowiek chyba wie co zrobic ze swoja wolnoscia... Znam 3 osoby po terapii. 2 nie mialy problemu z zyciem po. Trzecia sie nie liczy bo terapeuta nie byl ok.

sanna, z tym, zeby namawiac do odchodzenia od potworow przede wszystkim, zgoda. Sa czasami potwory, ktore sie da uleczyc ale o tym, jeseli rozprawiac to najlepiej na konkretnych przykladach, bo nie kazdy sie nadaje.
ja nie wiem czy chciała bym żyć z uleczonym potworem (jeżeli chodzi o partnera), ale to moje zdanie, mam 29lat i całe życie przed sobą.
Ja też mam Potwora. A raczej miałam.
Bardzo dużo złego się w pewnym momencie działo na raz w moim domu rodzinnym. I wyszło jakoś tak, że Potwór musiał na jakiś czas zamieszkać kawałek dalej, żeby zająć się moim ciężko chorym dziadkiem i jakoś naturalnie wyszło, że już nie wrócił na stałe.
Ale poszłam o krok dalej i wyniosłam się z domu, żeby dystans był bezpieczniejszy.
Dzisiaj mamy dość poprawną relację, sama dzwonie i pytam co słychać, bo wiem że mimo iż za jego sprawą wiele złego się działo w moim życiu, to jednak jest w jakiś sposób zagubiony człowiek, który już nic złego mi nie może zrobić. Pieniądze mam swoje, dach nad głową mam, problemy nawet mam własne i przez to nie ma już we mnie śladu żalu. Ot życie.
To ja tak przewrotnie spytam:
- nie ma innego sposobu niż ucieczka?
Dlaczego to ofiara ma pakować walizkę? Tracić nawet tego konia?
Nie da się Potwora pokonać jak Smoka? No tak rozdłubać problem, wrócić do początku i zrobić nowego otwarcia?


Dokładnie, dlatego ja tak działam. Dlaczego ja mam sie wyprowadzić, dlaczego ja mam ponosić konsekwencje i robić sobie gorzej przez taką osobę?
Sorry, to nie mój problem. Ja nie zamierzam byc ofiarą - to ze żyje w jednym mieszkaniu z człowiekiem który zatruwa mi życie, nie świadczy, ze sie poddałam. Ja nie walczę, ja ignoruję, olewam, konsekwentnie żyje własnym życiem -  pomimo ciągłych pretensji. Przykład z dzisiaj - awantura (nie z mojej strony) ze jest w domu syf.
Ja: JAK CI PRZESZKADZA TO DROGA WOLNA -  tam jest odkurzacz, mi syf nie przeszkadza.
Awantura 2 - wstaw pranie - Ja: - ależ ja mam w czym chodzić, jak masz brudy to sobie wypierz, ani mi sie śńi prać dzisiaj.
I tak codziennie we wszelkich sprawach. 
Dodo to mąż? Przerąbana taka sytuacja
Dodo to mąż? Przerąbana taka sytuacja


Mąż to jest osoba, która wspiera, inspiruje, pomaga, ciągnie w górę, wyciąga rękę.
Nie to nie jest mąż. To jakiś obcy obywatel.
Który kiedyś zawarł ze mną związek małrzeński. Mąż to brzmi dumnie. Nie, absolutnie to nie mąż, nie ma żadnej z cech powyższych.

Edit: dziękuję Taniu za pw, niestety nie moge Ci odpisać, bo masz mnie zablokowaną.
Sory, że tak w Nowy Rok, ale temat jakoś głęboko mnie porusza i jest wszak nieco czasu.

Coraz mocniej wydaje mi się, że każdy, absolutnie każdy ma/miewa swojego potwora. Upiornego rodzica, dziecko. Partnera. Szefa, współpracownika. Belfra. Sąsiada. Itd. Czasem nawet... zwierzę (ach, ten terror naszych słodkich milusińskich 🙂😉. BTW. uprzytomniłam sobie, że istnieją na świecie żony... pilnowane przez... psy pana i władcy 🙁

Definicja zjawiska jest bowiem pojemna. Od maltretowania fizycznego na zasadzie tortur, przez koszmary emocjonalne, "wampirzenie" po... biernego (i często bez winy) potwora typu "co właściwie się stało z moim życiem"? Bo to i czasem najbardziej udane dziecko może wystąpić w tej roli. A już np. dzieci typu mewy w Nemo (DAJ! DAJ! DAJ!)... Partner może być super człowiekiem i np. załamać się pod ciężarem okoliczności (niemożność znalezienia pracy np.) czy wpaść w szpony hazardu (niekoniecznie poker i totalizatory - gra na giełdzie może być, czy inne "biznesy"😉.

Co sprawia, że czyjeś istnienie, funkcjonowanie (bo nie zawsze przecież aktywne działania agresywne) określamy: "potwór"? Chyba to, w co zmienia nasze życie. Wywołując wrażenie, bezsilności, bezradności, utraty kontroli, niemożności dysponowania własnymi zasobami, niemożności realizowania dojmujących potrzeb. Wrócę do tego. Ocena na ile to krzywdzące, zagrażające - cóż, wychodzi, że rzadko zależy od brutalności nacisków. Raczej od możności/niemożności wyrwania się/wyzwolenia z układu. Ten tylko krzywo się uśmiechający i kpiący, ale grożący skrzywdzeniem bliskich istot będzie też "gorszy" od tego bijającego solidnie, a ogólnie: "dobry ojciec i dusza człowiek". Poczucie zagrożenia jest wysoce subiektywne.

Absolutnie fascynujące jest to, co się dziej ze świadomością podlegania potworowi i ze świadomością... bycia potworem. To chyba jest bardzo mocne TABU. Coś o czym nie mówi się publicznie (chyba dlatego przebijająca się świadomość, że to zjawisko Powszechne tak mnie poraziła 🙁) albo i... w ogóle nie mówi 🙁 I mechanizmy samoobronne. Choćby "przecież nie jest tak źle, bywają jasne chwile" ale i w ogóle niedostrzeganie, że jest coś nie tak. A potwór? Znacie takiego, który otwarcie i jawnie twierdzi, że JEST potworem? Ja nie. Znam takich, którzy płaczą, bo tacy słabi - "żeby moja mamusia mnie była kochała" itp., "wiem, wiem, ale nie radzę sobie ze sobą". Większość - co robi - robi wszak DLA DOBRA zależnego od siebie, od układu. W swoim przekonaniu. Od oczywistego: "gdybym jej nie prał to by się skurwiła" po ogromne subtelności manipulacji (np. w szczytnych celach wychowawczych). A taka upiorna staruszka wiążąca do siebie wręcz pętlą na szyi - przecież także (w swoim mniemaniu) zapewnia Bezpieczeństwo potomkowi - bo przecież gdy przy niej - to bezpieczny, nie?

I jeszcze - kwestia subiektywnego odbioru. Część potworów naprawdę jest potworami (w naszym odbiorze) dla naszego dobra! Czy nie jest potworem matka wywalająca dziecko z domu? Dla narkomana, który wyniósł już wszystko - jest. I jaka niezaradna kurwa. Życie mu spieprzyła.

Już zupełnie niejasno dociera do mnie, że niewykluczone, że KAŻDY z nas... potworem bywa. Dla kogoś. Kiedyś. Że fundujemy traumy i mni-traumy. Nieświadomi. Po przecież TYLE potworów skądś się musi brać. Żadne ufo. Ludzie. MY.

Wracając do deprywacji. Co by było, gdybyśmy "wyzwolili się"? No co przeznaczylibyśmy uwolnione zasoby? Czas, energię, fundusze, tłumione strony osobowości, odzyskane zdrowie, ulgę emocjonalną, możliwość robienia co tylko dusza zamarzy? NA CO? Jak wyglądałoby nasze życie BEZ potwora? CO jest warte "unicestwienia potwora"? CO daje gwarancję, że naprawdę warto, że nie poszukamy piorunem tego samego schematu? O tak - po bandzie: czy śmierć dokuczliwej i upierdliwej babci staruszki, upiora - da nam wolność do wyjazdu przecz, żeby ZNOWU zmieniać pieluchy? Obcym? CO decyduje o tym, że NOWE na pewno(!) będzie lepsze od dotychczasowego? Jakie kryteria? Jedno chyba jasne: realne zagrożenie życia, dojmujące cierpienia fizyczne - to sprawia, że WSZYTKO jest lepsze. Ale w innych przypadkach? Nie wpadniemy z deszczu pod rynnę? Tyrana- męża zmieniając na tyrana-szefa np.?

Przepraszam, że z punktu widzenia kobiety - ale nie będę udawać, że jestem bezpłciowa. Formy rodzajowe można odwrócić.


Oczywiście, krzywdzimy siebie nawzajem. Jesteśmy tylko ludźmi.
Tak .... nawet podświadomie, wyobrażając sobie że czynimy dobrze.

Moja Mama naprawdę (jestem na 100 % przekonana) uważa że wszystko czyni dla mojego dobra. Tym sie kieruje.
Ze chce mnie chronić przed błedami, które według niej, prowadzą do nieszczęścia.
Co więcej - zapewne jestem dla Mamy Potworem: skrajnie niewdzięczna, krnąbrna, nie sznaująca ustalonego porządku i tradycji w rodzinie.
Może dlatego jest mi z tym tak ciężko, bo wiem że intencje Mamy są dobre.
Nie mogę jej zarzucić, że chce mojej krzywdy - bo nie chce.

I jak z taką postawą dyskutować? Jak odrzucić relacje z Mamą, która działa na mnie destrukcyjnie, ale wiem i jestem tego pewna, że z dobrych pobudek?
Ona inaczej nie potrafi...
Halo, Ty to powinnas osobne watki zakladac, tyle aspektow poruszasz ;-)
Ja ustosunkuje sie tylko do 2 zagadnien a to co napisze dotyczy tylko i  wylacznie mnie. A wiec nigdy nie bylam 'potworem' w stosunku do zadnej osoby, nie mam ku temu predyspozycji. Oczywiscie, z pewnoscia bywalam okazjonalnie nieuprzejma, lekko zgryzliwa, byc  moze   sprawilam wrazenie niedostepnej, naburmuszonej, whatever . A to za malo, w mojej subiektywnej ocenie, do tego aby mozna mnie bylo okreslic takiem mianem jak potwor. Mysle, ze jest naprawde duuuza grupa ludzi, nie chce szacowac wielkosci, ktora dokladnie tak jak ja, ma cos tam za uszami, ale pastwienie sie nad kims innym, z reguly slabyszm i bedacym w jakims tam stopniu z zaleznosci od tychze osob, po prostu,  nie lezy w nature, w schemacie  postepowania takich osob. Z innej grupy osob, w sprzyjajacych okolicznosciach, taki wlasnie 'potwor' moze wylezc, niewiele trzeba aby go obudzic, drzemiacego tuz pod skora. I jeszcze jedno. Nie zapominajmy, ze osoba bedaca 'potworem' np dla swojej partnerki, bedzia najcudowniejszym pod sloncem wujkiem, bratem, kumplem i sasiadem.
A co do pytania o uwolnienie sie i co z tym fantem dalej   - ja mialam to szczescie, ze ponownie uwierzylam, ze milosc jednak istnieje. (chociaz wydawalo sie, ze zostalam zupelnie wyprana z tego) Kocham i jestem kochana, upajam sie tym, jestem wdzieczna losowi/Aniolom/przeznaczeniu/przypadkowi, ze to co jest dla mnie ogromnie wazne, Milosc, jest moim udzialem. Co bedzie dalej, czas pokaze, ja wierze, ze nam sie uda.
Dało mi do myślenia,co napisała halo-czy ja przypadkiem nie jestem potworem???Czasami zachowanie mojego męża na to wskazuje.....muszę sobie to wszystko przemyśleć....zaczyna być niewesoło....dochodzę do wniosku,że coś/w moim zachowaniu/ muszę zmienić...
Od początku kiedy Tania założyła ten temat zaglądam, czytam i zbieram się do napisania kilku słów.
Przyznaję, że z trudem mi "idzie".
Napiszę - potem kasuję.
Może tym razem.

Chciałabym na przykładzie własnej rodziny pokazać co się dzieje z życiem dziecka wychowanego przez potwora, kiedy dziecko dorośnie.
Urodziłam się w domu w którym potwór rządził.
O nie, nie - potwór nie bił, nie pił. Potwór był wykształconym, kulturalnym człowiekiem na stanowisku.
Potwór nie wrzeszczał. Potwór tylko czasem przez pół roku się nie odzywał.
Potwór bywał niezadowolony, zły i karał.
Pamietam mój strach, kiedy potwór wracał z pracy do domu.
No więc urodziłam się i zastałam na świecie potwora,
Potwór kochał mnie nad życie, dla potwora byłam najukochańszą osobą na świecie.
Potwór miał inne obiekty do gnębienia.
Wzrastałam w domu w którym okazywano mi miłość a każdy pomysł na pasję był wspierany.
Potwór kochał tylko mnie.
Mam 8 lat starszego brata dla którego ojciec był potworem absolutnym.
Przykładem traktowania brata może być przykład - otóż kiedy oglądało się telewizję miejsce brata było na podłodze. Na tapczanie nie wolno mu było siedzieć. Długo byłoby opowiadać.
Resztę możecie sobie dośpiewać. Mój brat nigdy niczego nie zrobł dobrze, nigdy nie zasłużył na pochwałę, był niegodny przytulania, pochwalenia.
Jeśli myślicie, że potwór spotworniał po moim urodzeniu, to się mylicie. Brat miał za sobą 8 lat gnębienia.
Brat się bał, mama się bała a ja ? ..........ja też wiele lat się bałam. Bałam się o nich.
Czułam się odpowiedzialna za swoje przywileje.
Więc mogłam brata chronić na swój dziecięcy sposób łagodząc nastroje ojca.
Fajki chowałam mu w pudle z zabawkami. Nigdy w życiu go nie wydałam, nie zdradziłam, nie zaszkodziłam.
I tak żyliśmy sobie z potworem lat kilka.
Kiedy miałam 10 lat potwór znalazł sobie nową żonę, nowy dom a my cieszyliśmy sie jak wariaci, kiedy pewnego dnia po powrocie ze szkoły pokój potwora był całkiem pusty.
Odżyliśmy wszyscy.
Miałam 10 lat a mój brat 18.
Dom znormalniał ale dla mojego brata było już za późno.
Moja mama to łagodny człowiek. Czuła, łagodna, kochana. Typ, jaki potwory bardzo lubią.

Brat wszedł w dorosłe życie z emocjami z którymi poradzić sobie nie potrafił.
Przez całe życie idzie z pochyloną głową. Łatwo go zranić, łatwo podeptać. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Jego traumę przepłakaliśmy, przegadaliśmy wiele razy. Ojciec nie żyje od wielu lat. Nigdy nie byliśmy razem na cmentarzu.
Jest egocentryczny, skupiony na sobie, na własnym nieszczęściu. Wiele lat wydawało mu się, że NIKT na świecie nie miał gorzej.
Mama – brat ma z nią dobre relacje ale ……..nigdy z głębi swego serca nie pozbył się żalu do niej za to, że go nie broniła.
Nadal często nie radzi sobie z emocjami, z logiką, stanowczością. Jest nieśmiały a swoje poczucie wartości opiera na ludziach. Dokonuje złych wyborów co oznacza że emocjonalnie ciągle traci. Potwór mimo upływu lat ma wciąż nad nim władzę.
Nade mną też – stałam się silna, uważna, wiedząca czego w życiu nie chcę.
Pilnuję, żeby mi żaden potwór na łeb nie wszedł. Wyczuwam sukinsyna na kilometr.

Mama jako 60-latka wyszła po raz drugi za mąż. Trafiła oczywiście na ..............potwora (na szczęście potworek już nie żyje).
Wpakowała się po raz drugi w to samo g...o.
Ona myslała, że na dobroć, łagodność i miłość drugi człowiek odpowiada tym samym.
Jakże się myli.

Ona myslała, że na dobroć, łagodność i miłość drugi człowiek odpowiada tym samym.
Jakże się myli.



Oj, wiele osób popełnie ten błąd. Dobroc i łagodnośc ludzie WYKORZYSTUJĄ. Bardzo rzadko ktokolwiek odpłaca tym samym - taka smutna prawda

szemrana, dzięki wielkie, że podzieliłaś się swoją historią :kwiatek:
O rany, jak sie czyta ten watek to sie chce wyc...

halo, no rzeczywsicie, takie rozwazania zasluguja na caly osobny watek bo to, ze kazdy moze byc czasem dla kogos potworem to fakt. Na szczescie wiekszosc znajduje sie w ogolnie przyjetej normie, a niektorzy naprawde sa "zwichnieci". Wezmy pania z mojego przykladu, ta ktora rzucila wlasnym rocznym dzieckiem...albo potwor szemranej... Sa potwory i "potwory".
A ja jeszcze powrócę do mojego pytania sprzed paru stron - szemrana, poruszyła to w swojej opowieści. Na czym polega wybiórcze prześladowanie osób przez potwory? Dlaczego potrafią traktowac jedne osoby bardzo przyjacielsko i ciepło, a traktują inne osoby gorzej, niż... ech...
ikarina - myślę, że każdy z nas nosi w sobie potwora.
Sama znam kilka osób w których towarzystwie jęzor aż, swędzi żeby im podokuczać.
Każdy z nas ma także w sobie moralnego strażnika, który mówi nam na ile możemy sobie pozwolić wobec drugiego człowieka.
U niektórych ludzi ten strażnik śpi 🙂

Każdy z nas (i piszę tu o ludziach dorosłych) ma rewir, przestrzeń której nie powinno sie przekraczać.
To przestrzeń intymna, własna i nienaruszalna.
Wiele osób nie potrafi pokazać drugiemu człowiekowi tych granic. Nie wyznacza terytorium, na które wchodzić nie wolno.
To raj dla tych ze śpiącym strażnikiem.
Co nie jest zakazane to jest dozwolone.
Nie buntujesz się, nie ograniczasz - znaczy że Ci takie czy inne zachowanie nie przeszkadza.
Ja mam czasem wrażenie. że potwory same nie potrafią wyznaczać sobie granicy. Trzeba im ją pokazać.
Ale najpierw trzeba się określić. Wiedzieć czego sobie życzę a czego nie. Trzeba być silnym.
Ci słabsi często wpadają w sidła.

Słabość się dziedziczy. Wynosi się ją z domu. Z domu w którym członkowie rodziny nie stawiali granic i te granice notorycznie były naruszane.
Z domu zbyt wymagającego, surowego, chłodnego emocjonalnie.
sanna, bo to niezwykły wątek. Żyję prawie 50 lat i jestem osobą dość refleksyjną a NIGDY się nad tym nie zastanawiałam (nie licząc takich lektur jak "Toksyczna miłość" czy "Toksyczni rodzice" 🙂 - furda). Jakby to mnie nie dotyczyło. Jakby dotyczyło Wyłącznie INNYCH, gdzieś. Zadziwiające. A przecież - gdzie się nie obejrzeć 🙁
Oj, wcale nie jestem pewna, że to kwestia osobowości 🙁 Bardzo często - WŁADZY. Iluż znam przemiłych gości, którzy raptownie zmieniali się w szefa z najgorszego koszmaru! Ile pogodnych i do rany przyłóż matek, które omotują swoje dziecko do zaduszenia. I nie wiem, czy ktokolwiek ma gwarancję, że w potwora się nie zmieni. Kiedyś. Jako anegdotyczna teściowa. Jako dotknięta skrajną demencją staruszka 🤔 Albo - w potwora w walce O COŚ.
Gdzieś na forum pożaliłam się - że jak się dokładniej rozejrzeć, to wszędzie niewolnictwo. A ktoś odpisał: o co chodzi? Przecież jak świat światem tak było.

Miłość, mówisz. Miłość jest Rozwiązaniem. Może i tak. "Tak więc trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość. Z nich zaś największa jest miłość".

Bea1, nie musisz. Najwyżej MOŻESZ 😀 Przyjrzawszy się temu i owemu.
Ja tak w skrócie, nie przeczytałam całego tematu, ale również chce się podzielić czymś niestety bardzo okropnym.
U mnie w rodzinie doszło do tragedii. Przykładowe małżeństwo, kochający mąż, żona, dwoje dzieci. - zawsze im zazdrościłam tej rodziny bo ja również nie miałam przyjemnego dzieciństwa.
Żona dominująca, prowadziła rachunki, dom, sklepy,  A on? miał swoją pasję, którą realizował zawodowo, ufał żonie która dbała o wszystko. Strasznie ją kochał.
Rodzina można powiedzieć idealna. Jedynie kiedyś zauważyłam że troszkę wszystko robią na pokaz. Nie mówią o problemach, jakby ich nie mieli - a wszyscy wokół co chwile narzekali..
Po jakimś czasie pojawił się problem, niestety ale za późno my się dowiedzieliśmy..
A więc, człowiek ciągle chce więcej, lepiej, a pokazać - niech wszyscy widzą. Tak było w przypadku szczególnie "żony". Otwarcie nowego sklepu - i znów nasze zdziwienie skąd tyle finansów mają na takie wydatki.
Pewnego wieczoru u nas w domu na urodzinach, "żona" zaczęła narzekać że z mężem dzieje się coś dziwnego. Było po niej widać zmęczenie, podbite oczy ( z powodu nieprzespanych nocy ). Po "mężu" osobiście nic nie poznałam tak jak i reszta mojej rodziny, może dlatego że był bardzo cichym, spokojnym i wesołym człowiekiem.
2 dni po urodzinach stała się tragedia. Zabójstwo.
On zabił żonę.
powód? - choroba.
Okazało się że nazbierała się spora ilość długu. Gdy on się dowiedział konkretnie że nie poradzą sobie z jego spłatą - załamał się. Popadł w depresje.
Z depresji zrodziła się psychoza. Uciekał z pracy do żony, bał się wiecznie czegoś, słyszał dziwne głosy, i tylko żona była jego tarczą obronną. My nic nie zauważyliśmy - okropne to jest, ale tak było. Ona to ukrywała że mają problem, " bo co ludzie powiedzą, to wstyd" 🙁
I jak się to stało to... eh.. dotąd myślałam że takie akcje to tylko w filmach, że to nie dotyczy mnie, Ciebie, moich bliskich.
On aktualnie jest w szpitalu psychiatrycznym, wszelkie dochodzenia wykazały że był niepoczytalny. I dodam że na prawdę ją kochał - tego nie dało się ukryć.  Do tego cała akcja działa się w domu, uczestniczyły w niej dzieci. Ona umarła w wyniku ran kłutych ( nożem ) ok 30 ciosów... nie wiem czy powinnam szczegóły opisywać, chyba nie są potrzebne ale ja do dziś w to nie potrafię uwierzyć.. 🙁
Dzieci kochają tatę, nie mają do niego żalu, rozumieją że to była choroba - i tutaj wychodzi fakt że to była kochająca rodzina.
Niestety karetka przyjechała dopiero po godzinie na miejsce, dlatego że myśleli że ktoś sobie żart zrobił ( po pogotowie dzwoniło dziecko 9 letnie )
"Mąż" nie pamięta tej sytuacji, jak doszedł do siebie i się dowiedział co zrobił to dopiero go to dobiło..
Dlaczego to opisuje? bo to znów przykład kiedy niby nic się nie dzieje, jest super a dzieje się tragedia.
Gdy widzicie że dzieje się coś dziwnego z drugą osobą,że często się załamuje, płacze, nie potrafi się odnaleźć to trzeba jej pomóc bez względu na to czy ona chce -  nie lekceważyć tego, bo osoba słabsza psychicznie może stać się potworem nieświadomie, i nas skrzywdzić..





Jeśli chodzi natomiast o dzieci, rodzic czasem upatruje sobie ofiarę zanim się urodzi albo we wczesnym etapie jej życia. Miałam pod opieką terapeutyczną takie rodzeństwo - ona 17 lat, pupilka tatusia i on 13 lat, prześladowany zanim się urodził (ojciec kilkakrotnie pobił matkę jak była w zaawansowanej ciąży z nim). Chłopiec był bity jako niemowlę, trafił dwa razy do szpitala na dłużej i raz ledwo uszedł z życiem. Ojciec siedział w więzieniu, potem w psychiatryku za te pobicia. W tym samym czasie kiedy bił chłopca, dziewczynkę ubierał w najładniejsze ciuchy i zabierał do pracy żeby chwalić się kolegom, rozpieszcza niemożliwie. Chłopca wybrał ze względu na moment w jego życiu, kiedy żona zaszła w ciążę, na to co w nim wtedy siedziało. Żadna cecha tego dziecka nie prowokowała do takiej nienawiści.
Czasem można mieć wrażenie, że robi się WSZYSTKO, a i tak zawsze jest się tym winnym, gorszym.


Moja Mama naprawdę (jestem na 100 % przekonana) uważa że wszystko czyni dla mojego dobra. Tym sie kieruje.
Ze chce mnie chronić przed błedami, które według niej, prowadzą do nieszczęścia.
Co więcej - zapewne jestem dla Mamy Potworem: skrajnie niewdzięczna, krnąbrna, nie sznaująca ustalonego porządku i tradycji w rodzinie.
Może dlatego jest mi z tym tak ciężko, bo wiem że intencje Mamy są dobre.
Nie mogę jej zarzucić, że chce mojej krzywdy - bo nie chce.

I jak z taką postawą dyskutować? Jak odrzucić relacje z Mamą, która działa na mnie destrukcyjnie, ale wiem i jestem tego pewna, że z dobrych pobudek?
Ona inaczej nie potrafi...


Powiem ci, jak to wygląda w terapii, może się przyda, a może nie. W terapii, poza skrajnymi przypadkami, nie dąży się do faktycznych konfrontacji czy poważnych rozmów np. z rodzicami - z tego powodu, że ci rodzice często już nie żyją albo skrzywdzili nas w dzieciństwie, a to co się teraz dzieje jest już tylko słabszą na sile kontynuacją. Dąży się natomiast do symbolicznego pozałatwiania spraw. Takie "załatwienie sprawy" to powiedzenie wreszcie w prost co się czuje/czuło w konkretnych sytuacjach, o co ma się żal, o co kupę złości, itd. W prawdziwym życiu taki dialog mógłby nie przynieść niczego dobrego, w terapii natomiast, gdzie osobą przyjmującą jest empatyczny (oby) terapeuta a nie rodzic z bagażem własnych emocji, daje to ogromną ulgę i powoduje, że taki rodzic coraz mniej może nas dotknąć tym co robi, co mówi. Jak lepiej rozumiemy dlaczego to robi, skąd on sam to ma, co nam to zrobiło w życiu, i kiedy wyrazimy w końcu siebie - zachowania takiej osoby nie trafiają nam już w samo serce, tylko gdzieś tam obok, nie rozwalając nas za każdym razem na łopatki. Kluczem jest (mówię cały czas o byciu w terapii) takie pojednanie się z "potworem", które SYMBOLICZNIE oddaje nam wolność i jasność, co jest nasze i jak JA chcę. To wcale nie kwestia tego, co faktycznie powiem mamie i czy rzadziej będę ją widywać.
Dzionka - mój brat był gorszy.
Nie wiem, być może kiedy mama zaszła w ciążę ojciec miał inne plany na życie. Może jakaś kobieta ?
To były lata 50-te.
Wtedy nie zostawiało się rodziny. Rozwody istniały ale ........rozwód? To sie w głowie nie mieściło.
Próbuję od lat jakoś to racjonalizować.
Dlaczego brat był dzieckiem znienawidzonym. Dlaczego ja ...kochanym.
Czego nie miał on a co miałam takiego w sobie ja.
Skąd ta różnica w traktowaniu ?

Ojciec był przedwojennym "bękartem", dzieckiem nieślubnym. Dopiero po jego śmierci odkryliśmy, że jego matka wyszła za mąż kiedy ojciec miał 5 lat.
Ojczym dał ojcu nazwisko ? A może to był jego biologiczny ojciec tylko ślub wzięli po urodzeniu dziecka.
To była ich (ojca i babki) tajemnica.
I moja babka - straszniejszej wiedźmy nie spotkałam nigdy wcześniej i nigdy później w moim życiu.
Jaki wpływ miały tamte przedwojenne wydarzenia i matka na mojego ojca?
Nigdy sie tego nie dowiem.
szemrana, wiesz co, spotykam codziennie w gabinecie 5 rodzin - naprawdę w większości przypadków rodzeństwo nie jest traktowane równo, słychać to w pierwszych słowach rodziców, słychać jakie cechy przypisują niemowlęciu (!!) nie mając po czym nawet wnioskować. Nie mam często pojęcia czemu tak a nie inaczej. W mojej rodzinie jest przynajmniej prosto - jesteś chłopcem to jesteś lepszy. Ot tak po prostu, choć nie prosto jest się z tym zmagać.

O, jeszcze tak na pocieszenie dla "tych gorszych" w swoich rodzinach. Moja terapeutka powiedziała mi kiedyś super rzecz - ciesz się, że nie ty jesteś ta idealna (mój brat jest). Zobacz jakie to brzemię być tym wspaniałym i wyśnionym - ciągle musisz to potwierdzać. A tak? Rób co chcesz, i tak go nie wyprzedzisz 😀 Baardzo mi się to spodobało i uwolniło ze mnie wtedy mnóstwo energii 🙂
a wszystko polega na tym, żeby uwierzyć, że wcale nie jest sie gorszym.
Że rodziców sobie nie wybieramy.
Że rodzice bywają okrutni, niesprawiedliwi, podli.
I że to nie jest nasza wina.
Takie proste i takie trudne zarazem
szemrana, no bo jak ot tak uwierzyć po takim koszmarze, jaki miał zafundowany twój brat 🙁 Uściskaj go przy okazji.
ściskam najczęściej jak się da. Mamy naprawdę świetne relacje.
Na szczęście o ile ma żal do ojca i mamy - do mnie żalu nie ma.
Ale ja długo czułam się winna.
Musiałam to "przepracować"
Bo wiesz ? To, że Ciebie traktuja jak księżniczkę wzbudza poczucie winy,
Musiałam uważać, żeby nie dać się zmanipulować 🙂
Poczucie winy daje niezłe pole do popisu potencjalnym potworom   😉
szemrana, to jest właśnie to o czym pisałam wyżej! Ten "lepszy" wcale nie ma tak w 100% lepiej. Nie dość, że musi się wyrabiać z tego bycia cudownym (a więc nie wchodzi w grę zawiedzenie rodzica, robimy tak żeby utrzymać swój obraz), to jeszcze ma kupę poczucia winy wobec tego "gorszego" w rodzeństwie plus nadodpowiedzialność w pakiecie - tak jak ty pisałaś, że brata broniłaś, próbowałaś ojca udobruchać. To nie jest takie zero-jedynkowe, chociaż tym pokrzywdzonym często tak się przez długi czas wydaje.
Pewnie wsadzę kij w mrowisko, ale zaproponuję, żeby ten wątek ukryć. Tak jak ten o Strzeszynie.
Co Wy na to? Są tu bardzo osobiste sprawy.
kujka   new better life mode: on
02 stycznia 2014 07:30
szemrana, Dzionka, to, co piszecie o rodzeństwie jest wlasnie kluczem do odpowiedzi na pytanie, dlaczego jestem jedynaczka.
Moja mama byla wlasnie takim "gorszym" dzieckiem (IMO widać to dzis, po latach) i nie chciala, żeby któreś z jej dzieci tez takim bylo. Wiec ma jedno. I jak tak patrze na jej relacje z bratem, z babcia i dziadkiem - wcale sie nie dziwie.
Jestem przeciwko ukrywaniu wątku. W strzeszyńskim chodziło o coś innego, tam czytacze mogli bardzo zaszkodzić całej sprawie i nie mam wątpliwości, że należało go ukryć.

Ten wątek jest całkiem inny. Kto chce to pisze, kto nie chce to nie pisze, może ktoś się właśnie zastanawia czy napisać, jak szemrana.
Temat trudny i bardzo osobisty, ale ciekawy, potrzebny, dający do myślenia. Jeden z tych ważnych, które mają szansę coś zmienić. Może przeczyta go ktoś z podobnej sytuacji i szczere wypowiedzi skłonią go do zastanowienia nad swoim życiem, dadzą impuls do zmian, albo wskazówki jak komuś pomóc?

Narzekacie na tematy koniarkowe. Nie marnujcie wartościowych wpisów ukrywaniem.
deidre - mnie nie bardzo można zranić 🙂
Otwieram się mając pewność, że nawet jeśli trafi się na forum potwór nie jest w stanie mi nic zrobić.
Jestem taki słoń, byle szpileczka mnie nie zaboli.
Gdybym była moim bratem ? Hmmm nie jestem pewna czy miałabym tyle odwagi.

Edit
Kujka - ja też mam jedynaka. Z tego samego powodu co Twoja mama.
I tak właśnie potwory z dzieciństwa żądzą naszym dorosłym życiem.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się