Ku przestrodze. Wypadki których można było uniknąć.
żeby wszyscy myśleli, że jak jedzie mała kolorowa bryczka z kucem i dziećmi na pokładzie (czyli nie "baśka" co ma wszystko w nosie...ale nawet jeśli?), to na wąziutkiej drodze bez poboczy (mini) wypada zwolnić, zjechać troche na bok, albo choć nie jechać środkiem pol metra przed pyskiem zjeżdzając z czołówki - mijając na pare cm. Choć wtedy gdy macham żeby zwolnić... albo zwolnią i tuż za zadem rura! z rykiem silnika.
koń już nawet przestał się bać po iluś razach - ale dzieci nadal ;] i to wioska... powinni mieć chyba jakiś "chłopski" rozum..
To może trochę odświeżę i popiszę się swoją głupotą. Jadę na oklep po asfalcie, nagle piesek zza płotu zaczyna szczekać. Koń się płoszy odskakując, ja zostaje, spadam pod niego. Koń staje, pies znowu zaczyna szczekać, koń przebiega po mnie. Oczywiście wodzy nie puściłam 🤣 Skończyło się zdarciami na szyi, plecach, rękach, zdartymi i napuchniętymi ustami i podrapaną twarzą. Było to w te wakacje, teraz na szczęście śladu po incydencie nie ma, a przestroga została 🤣
Dakarowa, a kask miałaś? jej, dobrze że sie tak a nie gorzej skończyło
Spacery z końmi czy wyjścia w teren to jedna z hmm.. ważnych rzeczy. Ma swoją specyfikę i chyba wielu koniarzy nie wyobraża sobie w teren nie jeździć, a jak warunki lub zdrowotnie niekoniecznie do jazdy to lonża w rękę i na spacer.
Piszę na "świeżo", więc przepraszam za mało poukładane.. Wraz z koleżanką dzisiaj poszłyśmy na spacer - jeden z wielu, na luzie. Przy okazji wzięłyśmy aparat, bo może się kilka zdjęć fajnych cyknie - taki spacer z pstrykaniem 😉 Wszystko fajnie, do czasu kiedy moja kobyła coś sobie "umyśliła" (pomijam, że przyczyną "umyślenia" było "wypadnięcie zza wału" na nas stada saren co skutecznie kobyłę "wybiło" i odebrało rozum), nie reagowała na nic i w całym swoim zaparciu koniec końców lonża owinęła się o jedną nogę. Wszelkie próby i decyzje były coraz gorzej przyjmowane.. Decyzja kiedy jeszcze próbować ogarnąć konia, a kiedy jednak odpuścić, bo było coraz gorzej, nie jest "łatwa" i chyba nigdy nie będzie "dobra" bez względu co postanowimy,,
Koniec końców po chwili kobyła była luzem.. wleciała na wał i długa do stajni. Prosta droga wałem, bez ludzi i z dala od drogi praktycznie. Z jednym ale - tego dnia wyjątkowo poszłyśmy ciut dalej - za tory kolejowe (na tych łąkach bywamy jeżdżąc w tereny, więc nie było to zupełnie "obce" miejsce). Momentalnie telefon do stajni, bo koń zwiał i szybko wracałyśmy.. Niecały km przed torami telefon od właścicielki, że kobyły jeszcze nie ma i prawdopodobnie"zawiesiła się na torach" - najgorszy możliwy scenariusz, którego obawiałam się już gdzieś tam jeżdżąc na te łąki kilka razy..
Faktycznie, kobyła "zawiesiła" się na torach - nie przeszła po prostu. W momencie kiedy dobiegłam do torów maszynista (stojącego jakieś 50 m dalej pociągu towarowego - serce w gardle jak słyszałam z daleka trąbienie pociągu.. jak go zobaczyłam to już zupełnie przestałam logicznie funkcjonować) oraz jakiś pan prowadzili (dzielnie próbowali, bo kobyła nie ułatwiała zwłaszcza osobom "zielonym" nie jest z nią łatwo..) kobyłę od strony mostu po torach (tak, na domiar złego koń zdecydował iść w stronę mostu kolejowego mając sporo przestrzeni obok + zejście dołem.. wolę nie myśleć nawet z czym by się wiązało wejście na most).
Ogólnie konia uratował mi przypadkowo będący w okolicy wędkarz (kilka minut później doszło trzech jego znajomych) i maszynista, a ja dobiegając już ledwo na siłach nie wiedziałam nawet jak się nazywam.. Nie wiedziałam jak mam dziękować, mając przy sobie w sumie tylko kilka cukierków dla konia i telefon - Pan Wędkarz zadowolił się zdjęciami ze mną i z Darganą żeby pokazać żonie (nie mogła uwierzyć) oraz dał D. cukierka i pogłaskał.
Głupi ma szczęście, zwłaszcza jak spotka życzliwych ludzi mimo naprawdę czarnego scenariusza.
Człowieka zjada rutyna i "ostatnio ciągle jest ok" - to nie znaczy, że dzisiaj nie trzeba się również pilnować.. Szkoda, że kosztowało mnie i kobyłę to tak dużo stresu (na szczęście tylko stresu).. Czy to lajtowy spacerek, czy to wyjazd w teren albo "idziemy na zdjęcia" - apeluję o ostrożność, nikomu nie życzę tego co dzisiaj się nam zdarzyło.
E: literówka
Viridila, a gdzie stoisz? Zdenerwowałam się samym czytaniem, uff że dobrze się skończyło.
Perlica, w Warzynie (okolice Brzegu Dolnego, obok Księgienic). Szłyśmy w stronę Głoski wałem - nawet na mapie widać ten most kolejowy i miejsce przejścia (umowne - chodzimy pod mostem raczej zawsze uważając czy nic nie jedzie dodatkowo) przez tory na wale.
Viridila, dżiiiiz mnie też dreszcze przechodzą ; o
zoriczkowa Co najgorsze, głupia, kasku nie założyłam... Spacerek na 5 min. , kobyłka spokojna, malutka (bo konik polski) , a tu takie coś.. No i mnie też zżarła rutyna.... Jednak właśnie to jest najgorsze. Podczas pracy z końmi nigdy nie można popaść w rutynę!!! Jak wstałam z asfaltu to sobie myślę : "Ja pier**** , ale jestem głupia." Czułam się jakby mi pół twarzy oberwało, aż macałam, czy w ogóle mam usta.. A potem jeden wielki strup... Nikomu nie życzę takiej przygody.
Jednak nie trzeba skakać wielkich przeszkód albo jechać jakiś tam cross'ów , żeby zdarzył się wypadek.
Viridila Już czytając miałam serce w gardle, co dopiero ty musiałaś czuć... Ucieczki koni w niebezpiecznych miejscach, to zmora właścicieli.
Ja jeżdżę czasami na "błonia" i w drodze muszę przejechać przez kawałek asfaltu, pole, park z placem zabaw, drogę, potem koło takiej firmy gdzie produkują brykiet z trocin (bardzo głośne maszyny i wielkie psy) i na końcu park . Kiedyś byłam z koleżanką i naszymi końmi na spacerku właśnie tam. Ja na moim jechałam, koleżanka swojego prowadziła bo nie ujeżdżony. No i koń koleżanki zwiał...Zaczęłam go gonić, złapałam za jego uwiąż i go zatrzymałam. Koleżanka doszła do nas i wzięła swojego konia. On po chwili znowu uciekł 🤣 Ale teraz już za nim nie biegłam, bo za chwilę była już ta firma i asfalt. Poszłyśmy spokojnie do stajni. A w stajni czekała na nas policja: "Koń biegał po placu zabaw" ... Taa, na szczęście nic się nikomu nie stało.. Konik dobrze znał drogę i w domu był po 5 minutach.. Jak pomyślę jakie musiał mieć szczęście przebiegając przez drogę, na której zwykle jest duży ruch, to aż.. brrr..
Viridila O jacieeee serce mi wali od samego czytania, zwłaszcza, że trzymam konie w stajni niedaleko torów, a one lubią czasem same na wycieczkę się udać wyskakując przez ogrodzenie 🍴
Wracając do ulicy i kierowców to kilka razy zdarzyło mi się w tym roku zeskakiwać z konia na asfaltowej drodze osiedlowej z ograniczeniem do 30 km/h bo pan/pani kierowca zapomnieli o ograniczeniu, a ja mimo, że mój koń do panikujących nie należy, wolałam zeskoczyć niż asfalt całować.
Koń nie wszędzie widzi. Wczoraj się z Tanią stuknęłyśmy głowami. Treser wszedł do boksu a ja się trzymałam za czubek czaszki a Tania za żuchwę. I obu nam gwiazdki latały. O. Taka sytuacja.
Dziś dowiedziałam się, że wiosną u rolnika zginęły tragicznie dwa konie zimnokrwiste. Pewien facet latał paralotnią i nad pastwiskiem obniżył lot. Konie wpadły w panikę i w pewnym momencie dwa konie na siebie wpadły, zderzając się łbami. Jak napisałam wcześniej, oba padły natychmiast po zderzeniu.
Ten facet często tak lata. U znajomej, jak pracowałam z końmi, ten facet też tak obniżał lot, że leciał dość nisko nad placem do jazdy. I nie wiedziałam jak się konie zachowają: spłoszą, czy będą ignorować popisy paralotniarza.
dzisiaj mi się przypomniało:
nie polecam zdejmować kurtki na koniu w rękawiczkach, nawet na spokojnym, kiedyś mi się zdarzyło, a akurat jazda z zawiązanymi rękami do najprzyjemniejszych nie należy, ja się akurat wyplątałam w stępie, ale różnie to może być
To ja też dopiszę, chociaż mi wstyd nadal. Mimo że to było 1,5 roku temu...
Byłam sobie na obozie, stajnia super, instruktorki super, jedzenie super i w ogóle wszystko super. Był jeden problem - brakowało uwiązów. 🤬 Było może z 5-6, a koni na raz jeździło ok10 (nwm czy dokładnie, bo to jakiś czas temu było, w każdym razie jakieś takie proporcje :P). Czyściło się konia w 2 osoby, ja z kol. akurat miałyśmy zawsze uwiąz, bo nielegalnie trzymałyśmy w pokoju między jazdami. 🤣 Natomiast kto nie zdążył dorwać przed, dostawał taką plastikową pomarańczową linkę, długości mniej więcej uwiązu, bez żadnego karabinka ani niczego. No i któregoś dnia podchodzi do nas koleś (? - nie pamiętam płci, wydaje mi się że to był chłopak, nieważne 😀) i mówi: "Słuchajcie, wy macie spokojnego konia, a mój się potrafi odsadzić, weźcie mi dajcie ten uwiąz za linkę, ok?". No to co miałyśmy zrobić - i się zamieniłyśmy. 😵
Tam się nie zdejmuje kantara przed jazdą, siedzi sobie pod ogłowiem, coby konie nie zwiewały dzieciom przy czyszczeniu. Uwinęłyśmy się szybko, ale nie dopięłyśmu popręgu, bo stwierdziłyśmy, że co będzie stał z podpiętym. Czekałyśmy na resztę. Kiedy wszyscy skończyli, koleżanka podpięła popręg - oczywiście od razu do końca, a jak. 🤔 A że konik najwyraźniej przysnął i mocno się zdziwił, że coś go ściska, postanowił się odsadzić. Ja oczywiście od razu do linki, i dalej ją szarpać, ale oczywiście linka mimo węzła bezpiecznego nie raczyła się rozwiązać. Przy kantarze była zawiązana na supełek i nie było szans, żeby się odczepiła. Kantar zadziwiająco mocny, a tymczasem szarpiący się koń napiera nim na wędzidło, podczas kiedy ja na trzęsących się nogach stałam i szarpałam tą linkę, chociaż wiedziałam, że to nic nie da. Tylko się zastanaiwałam, co pierwsze strzeli - kantar i ogłowie, czy koń, bo nie było szans żeby urwała się gruba na centymetr linka holownicza czy wbetonowany w ziemię, metalowy koniowiąz. Wszystko trwało maks. 15 sek., a mi się zdążyło zrobić czarno przed oczami. W końcu przybiegła instruktorka i nie wiem jak, ale zdjęła mu ten kantar i ogłowie. Tylko że konić zdążył sobie wyrwać ząbki, na które napierało wędzidło. 😲 Został odprowadzony do boksu (wezwano weta oczywiście), a ja do pokoju bodajże, bo nie byłam w stanie samodzielnie stać.
Na szczęście z konisiem było ok, nawet jeździłam na nim jeszcze tamtego lata w tereny jako "ta ze spokojną ręką" :P. A potem okulał i miał, biedak, wakacje.
Tak więc wnioski z tego zdarzenia:
1. Miejcie zawsze dobry uwiąz
2. Po założeniu ogłowia najlepiej ogóle rozwiązać uwiąz i stać z koniem w ręku, ew. kantar na szyi (poprawcie mnie jeśli się mylę w tej kwestii :icon_redface🙂
3. Nawet najspokojniejszy wałaszek świata może się odsadzić, co z tego że "nigdy wcześniej tak nie robił"
4. Zanim zaczniecie robić cokolwiek przy koniu - najpierw go obudźcie 😎
myślicie, że lepiej odwiązać odsadzającego się konia, czy mu machnąć za zadem żeby skoczył do przodu? Ja zawsze biegłam do uwiązu, którego i tak przy napierającym koniu nie mogłam odwiązać, ale gdyby to sie udało koń by przecież poleciał do tyłu...
Nie przywiązałabym konia za linkę bez karabińczyka. Przełożyłabym przez kółko i konia trzymała, ta druga niech czyści.
Za to ja mam taką refleksję odnośnie "przygotowania do czyszczenia". Otóż wzięłam sobie kucyka i nie przywiązałam, zaczęłam od kopyt. Nie sprawdziłam czy nie ma czegoś strasznego obok. No i okazało się, że przyfrunęła reklamówka, a mały w tej chwili (czyściłam nogę) wskoczył mi na plecy, przeciorał kawałek prawie mnie wywracając i zwiał. Nic się nikomu nie stało, ale wizja lecenia na twarz i dostania mikro kopytem w głowę mało przyjemna, dobrze,że uskoczył obok, a nie całkiem na mnie. Zaraz przyszedł zdziwiony, ale sam fakt - mogłam sprawdzić, wiedząc jaki to tchórz 🙂
Naucz się bezpiecznego węzła, który rozwiążesz jednym pociągnięciem końcówki uwiązu.
Edit. Dopiero doczytałam post wyżej, że węzeł mimo wszystko nie chciał puścić.
nikinga, nie wpadłabym na to. Nie wiem, czy machanie przerażonemu koniowi za tyłkiem coś da, a jeśli tak, to czy to będzie to, co chcesz, żeby dało (jak to sobie rozpiszesz to ma sens :cool🙂 No i nie właziłabym centralnie za takiego konia, bo jak coś puści i koń poleci do tyłu, to na Ciebie. Chociaż pewnie chodziło Ci o to, żeby stanąć z boku i machnąć. :P Ja wtedy byłam niezdolna do myślenia o czymkolwiek oprócz głupiej linki, teraz już lepiej nad sobą panuję i pewnie też bym zdjęła ten kantar i ogłowie, ale czasu nie cofnę... 🙁
Jeszcze mam jedną, ale to już była ewidentnie moja własna rutyna i głupota, muszę się przygotować psychicznie do napisania tego. :P
Ja z kolei nauczyłam się nie używać uwiązu z bezpiecznym karabińczykiem.....mojemu siwemu zdarza się czegoś wystraszyć i odsadza się. Wygląda to tak, ze zaczyna cofać się a jak poczuje opór to idzie na całego, do skutku czyli do zerwania czego się tylko da! Sadziłam, że bezpieczny karabińczyk jest dobrym rozwiązaniem do momentu kiedy naprężony uwiąz nie wypiął się i nie uderzył mnie w twarz. Straciłam dwa przednie zęby! Nigdy więcej bezpiecznych karabińczyków!!! Teraz nawet siwego nie wiążę tylko przekładam na raz uwiąz przez rurę jak go czyszczę...tak, że jak przyjdzie mu do głowy cofnąć się to łagodnie uwiąz wydłuża się, nic się nie blokuje a ja ze spokojem chwycę siwego i wszystko jest ok!
Też tak robię, zresztą kiedyś odpielam bezpieczny uwiaz a kon nadal wisiał na takiej końcówce. Mi sie wydaję, że jeśli sprzęt nie puści to zrobienie tak żeby koń skoczył do przodu to chyba jedyne wyjście, bo gdy koń napiera to ciężko jest odwiazac nawet bezpieczny węzeł,ale warto miec wtedy kogoś z przodu kto go odwiaze, bo inaczej może sie tak bujac w nieskonczonosc
Moja kobyła swego czasu tez miała w zwyczaju się odsadzać i parę razy poganiałam ją od tyłu. O dziwo skoczyła do przodu i się uspokoiła, później stopniowo się uczyła, że jak trzyma to trzeba iśc do przodu, żeby się wyswobodzić od nacisku.
Raz natomiast zdarzyło mi się, ze kon spłoszył się w momencie zakłądania ogłowia, kiedy miałam przełożone wodze przez potylicę. Czując nacisk wystrzelił do góry, unosząc również mnie, co jeszcze spotęgowało strach. Zostałam wyrzucona w górę i w bok. Ominęłam metalową rurę (uffff) i uderzyłam plecami w betonowy mur (dobrze, że nie głową). Nic się nie stało, ale czemu nie puściłam tych wodzy !!!! Tamto wydarzenie przypomniało mi jak silnym i nieprzewidywalnym zwierzęciem jest koń. Nie ważę 40 kg, a za jednym ruchem głowy poszybowałam kilka metrów...
Ja też kiedyś poszybowałam do góry... Próbowałyśmy z koleżanką przemyć oko dość wysokiemu koniowi, a miałysmy wtedy po 16 lat, małe chuchra. Ja go chwyciłam za kantar i chciałam cieżarem swojego ciała przytrzymać mu głowę, tylko nie wziełam pod uwage, że on mnie po prostu podniesie łbem do góry, aż nogami ponad ścianką boksu poszybowałam. To akurat było zabawne, ale uświadomiłam sobie ile koń ma naprawdę siły.
A z odsadzającym się koniem też miałam do czynienia, przeplatałam mu potem uwiąz przez szczebelki boksu albo owijałam poziomą część ogrodzenia (bez zawiązywania nawet na bezpieczny węzeł), wtedy nawet jak byłam dalej i nie zdążyłabym podbiec do konia, on sam się uwalniał i nie wpadał w panikę.
Ja też się potem śmiałam, ale chyba z tego, że głupi ma szczęście. Jakbym wpadła plecami lub głową w ta rurę, albo przewróciła się na ten beton, to by mi do śmiechu nie było ... Dużo jest takich sytuacji, które wspominam z uśmiechem na twarzy, bo było śmiesznie, zabawnie i fajnie, jest co wspominać, nic się nie stało, ale druga częśc mnie puka się po głowie i nigdy by tego nie powtórzyła.
Wypadek średnio do uniknięcia, ale co tam.
Jechałam raz na koniu na padoku, obok stał samochód. Ktoś był tak genialny, że postanowił odpalić silnik, akurat jak stępowałam dwa metry dalej. Człowieka w samochodzie nie widziałam, bo w okularach nie jeżdżę na tym koniu. Koń jak tylko usłyszał silnik, strzelił barana i dzida jak najdalej. Z konia się ewakuowałam, a niestety tak wyszło, że przed niego spadłam. Na szczęście koń jak mnie zauważył leżącą przed nim to się zatrzymał i nie podeptał. Skończyło się na małym siniaku i rozciętej całej dolnej wardze i trochę górnej. A najgorsze to, że od środka miałam usta całe poszarpane przez aparat ortodontyczny 😵 (uderzyłam o grzywę w momencie spadania na konia po baranie, twarda wbrew pozorom).
Wniosek: nie jeździmy na płochliwym koniu, gdy nosimy aparat ortodontyczny 😁.
Bardziej ku przestrodze, bo uniknąć raczej nie można było.
Koleżanka w terenie wywróciła się z koniem, bo zapadli się w dziurę na prostej drodze. Ziemia się rozstąpiła pod nimi.
Bobry wykopały sobie korytarz pod drogą. Nic nie było widać, droga jak droga. I nagle się zapadło. Jakoś się wygrzebali, koleżanka cała w siniakach aż czarna ręka i noga. Okropne. Wypatrujcie śladów bobrów i uważajcie nawet w pewnej, z pozoru, bezpiecznej odległości od żeremi. 👀
Przydałoby się ekooszołomom tak wwalić w dziurę 😀iabeł:
U mnie w okolicy już tyle dróg te bobry rozwaliły i przepustów, że co raz bardziej zaczynam nienawidzieć tych zwierząt...
Mnie ta opowieść po prostu przeraziła. Jeździmy obok bobrów dwukółką z chorym Treserem.
Jakby się zapadło to ja ich (konie i Tresera) sama nie wyciągnę. 🙁
Okropne.
Też mamy nadmiar bobrów i liczne z tym problemy :/ Wielka wierzba rosnąca przy drodze nacięta w 3/4 średnicy nagle spada na droge przy podmuchu wiatru...itp/
Bezpiecznym zapięciom i ja mówię nie ! Chciałam odpiąć odsadzającego się konia i karabińczyk pęk uderzając w moją rękę. Miałam dziurę głębokości 0,5 cm i pęknięte 1 kość. Zemdlałam...
Wszystkie te bezpieczne węzły, karabinczyki itd to pic na wodę - jak muszę do czegokolwiek stałego wiązać to wiążę tylko jedną luźną pętlę nie przekładając przez nią końca. A pod stajnią mamy metalowe kółeczka do wiązania zamocowane sizalowym sznurkiem - jak koń mocniej naprze sznurek pęka i po strachu. Polecam wszystkim ten patent - można bez kółeczka, np. sznurek do krat od boksu, uwiąz do sznurka.