Ostatnio minęło 5 miesięcy odkąd pożegnałam moje Słoneczko. Myślałam, że będzie łatwiej, ale jest coraz gorzej. Nie wiem czemu, ale czuję ogromną potrzebę opisania zmagania się z chorobą, a raczej z chorobami, które go dotknęły na stare lata.
Wszystko zaczęło się w 2010 roku. Spike zaczął łysieć i bardzo mu się zaokrąglił brzuch. Robiliśmy badania w kierunku wielu chorób. Niestety 26.05.2010 r stwierdzono u niego Zespół Cushinga wywołany guzem przysadki mózgowej. Wiele czytałam o tej chorobie i z każdą następną otwieraną stroną bałam się coraz bardziej. Sprowadzałam z zagranicy Vetoryl. Leczenie trudne i kosztowne do końca życia. Jednak po jakimś czasie zauważyłam pozytywne zmiany w zachowaniu i wyglądzie. Myślałam, że może być tylko lepiej. Przez dwa lata nic się nie działo konkretnego dzięki podawanym lekom.
W lipcu 2012 roku zauważyłam, że od czasu do czasu rozjeżdżają mu się tylne łapy. Szczególnie podczas jedzenia gdy nie myślał o niczym innym tylko o opróżnieniu miski. Weterynarz podawał przez jakiś czas zastrzyki z witaminy B12 i Nivalin. Poprawa naprawdę niewielka. Pierwsze zdjęcia RTG nie wykazały zbyt dużo, a nogi z dnia na dzień były coraz słabsze. Zaczęło się chodzenie bokiem (tzn. zad uciekał), problemy ze wstawaniem. Jeździliśmy po wielu lecznicach. Lekarze zwracali uwagę na spondylozę w odcinku lędźwiowym. Myśleliśmy, że to jest przyczyną.
4.01.2013 - tylne łapy coraz bardziej dawały się we znaki. Kolejna wizyta u weterynarza i wyrok - zespół końskiego ogona. Zastrzyki przeciwzapalne, cartrophen raz w tygodniu, rehabilitacje. Zrezygnowałam na rok ze studiów, żeby móc się psem zajmować. Ćwiczyłam z nim 3 razy dziennie, jeździliśmy do kliniki rehabilitacyjnej 2 razy w tygodniu na naświetlania, masaże wodne itp. Poprawy brak. Spike przestał kontrolować wypróżnianie. Jednak mimo choroby nadal był bardzo pozytywny.
19.03.2013 - Rano pies chodzi normalnie, a wieczorem nie jest w stanie ustać na tyłach. Doszło do prawie całego niedowładu tylnych kończyn. Zaczął się poruszać na wózku inwalidzkim. Kosztowało mnie to niesamowicie dużo zdrowia żeby z 4 piętra znieść i wnieść psa z wózkiem. Moje plecy odmawiały posłuszeństwa. Byłam do tego stopnia zmęczona, że patrzyłam z pogardą i niesamowitą zazdrością na ludzi, których psy są zdrowe i mogą się normalnie poruszać. Nie umiem wyjaśnić mojego zachowania.
Wózek sprawował się świetnie, ale wtedy doszło do zaburzenia pracy układu pokarmowego. Spike walczył dzielnie, ale prawie 2 tygodnie nie mógł chodzić z wózkiem i wtedy właśnie odezwał się znowu zespół cushinga, który spowodował zanik mięśni wszystkich kończyn i pleców. Już nie daliśmy rady posadzić go z powrotem.
Opiekowałam się nim 24h na dobę. Nie wychodziłam NIGDZIE. Spędzałam całe dnie i noce ze Spikiem, który leżał. Nie chciałam, zeby poczuł się gorszy przez chorobę, a nie potrafiłam zdecydować o jego uśpieniu. Tym bardziej, że cały czas był bardzo pogodny. Nosiłam go na rękach na spacery. Dostałam nagle zastrzyk energii. Niosłam 21kg po dworze. Chciałam żeby ostatni raz poczuł miękkość trawy, wygrzał się na słońcu, wąchał naturę. Był wtedy taki szczęśliwy. Oczy nabierały blasku.
Niestety w gęstej sierści nie zauważyłam robiących się dwóch odleżyn, a gdy już dały o sobie znać było za późno. Nie wyleczyłyby się nigdy, a nie mogłam pozwolić na takie cierpienie.
26.07.2013 zdecydowałam się uśpić moje Słonko. Zrobiliśmy to w zaciszu domu. Zasypiał na moich kolanach. Do samego końca spokojnie oddychał. Bez żadnych drgawek i innych niepożądanych odruchów. Dokładnie pamiętam jego ostatnie westchnienie... jakby z ulgą.
Bardzo dużo się nauczyłam przez ten okres. Nie wiedziałam, że mam w sobie tak dużo siły i wytrwałości. Spike'a juz nie ma. Spoczywa na działce, a ja jestem już całkiem inną osobą.



