praca magisterska
mefik8 bo nie posiadasz podstawowej wiedzy o metodologii. Piszesz pracę, ale nie wiesz PO CO ją piszesz. Nie umiesz podać nawet jej tematu. Jak można pisać pracę nie posiadając tematu? I szukasz perełek. Perełek odnoszących się do czego? Nie wiesz nawet jaki problem poruszasz w swojej pracy. Dla mnie to jakiś kosmos.
Żeby wykazać się maksimum dobrej woli - polecam na początek lekturę choćby tego tekstu:
http://boskawola.blogspot.com/2010/11/koni-achatekinskich-historia-sekretna.htmlJest to, nieco przerobiony, fragment wstępu do mojej pracy podyplomowej - i wstęp do cyklu esejów na temat historii JEDNEJ tylko rasy koni. Jeśli potem zrozumiesz, w czym masz problem - to może jeszcze będą z Ciebie ludzie. Jeślii nie - i dalej będziesz się unosić "honorem" - to szkoda tracić na Ciebie czas...
Dziękuje Panie Profesorze 😉 w końcu jakieś konkrety a nie wiadro pomyj 😉
mefik8 bo nie posiadasz podstawowej wiedzy o metodologii. Piszesz pracę, ale nie wiesz PO CO ją piszesz. Nie umiesz podać nawet jej tematu. Jak można pisać pracę nie posiadając tematu? I szukasz perełek. Perełek odnoszących się do czego? Nie wiesz nawet jaki problem poruszasz w swojej pracy. Dla mnie to jakiś kosmos.
Pracę z historii mają tę specyfikę ,że są bardziej opisowe, monograficzne, badania i rozwiązywanie problemów badawczych to bardziej domena prac doktoranckich 🙂
A ja mojego wstępu nie przytoczę bo zniknął razem z innymi dokumentami po pewnym formacie.....ale wiem jedno:musi być wstęp ogólnie odnoszący się do TEMATU i do źródeł, potem jakieś badania: metody itp. (obserwacje) i wyniki,a na koniec interpretacja wyników. Dobrze by było poszperać po archiwach i po hodowlach....ciekawa jestem jak się rozwinie ta praca. Napisz mi , proszę, jak już powstanie 🙂
jkobus miałam w magisterce rozdział o rasach koni i nadal nie znam na pamięć książek Pruskiego-chociaż mam je w swojej biblioteczce i bardzo szanuję i czasem do nich wracam
nie wiem też skąd to stwierdzenie, że nie posiadam podstawowej wiedzy o metodologii...
Bo, sadzac po zalozonym przez Ciebie temacie, i Twoich wypowiedziach tutaj przerosla Cie nawet kwerenda?
I ze - z tego co piszesz - nie wiesz co to jest problem badawczy?
Pracę z historii mają tę specyfikę ,że są bardziej opisowe, monograficzne, badania i rozwiązywanie problemów badawczych to bardziej domena prac doktoranckich 🙂
to może moglam na historię iść, bo u nas (politechnika) to już do pracy inżynierskiej wymagane były badania, a prace teoretyczne istniały tylko w teorii i nikt za bardzo nie chciał takich promować i prowadzić... 🤔wirek: od początk wmawia się nam, że jak coś robimy to musimy wiedzieć po co i dlaczego to jest lepsze od setek innych prac z podobnej tematyki. Teraz przygotowuję się do pisania magisterki i mając ogólny zarys tematu nie wyobrażam sobie zacząć już pisać cokolwiek zanim nie przestudiuję tego co już na ten temat zostało napisane.
[quote author=mefik8 link=topic=90993.msg1717336#msg1717336 date=1363461231]
nie wiem też skąd to stwierdzenie, że nie posiadam podstawowej wiedzy o metodologii...
Bo, sadzac po zalozonym przez Ciebie temacie, i Twoich wypowiedziach tutaj przerosla Cie nawet kwerenda?
I ze - z tego co piszesz - nie wiesz co to jest problem badawczy?
[/quote]
ojej już męczy mnie bawienie się w Don Kichot'a i walka z wiatrakami, kweredne już mam , tylko myślałam że ktoś coś jeszcze mi podsunie, ale widzę, że tu co druga osoba wszystkie rozumy pozjadała i woli głupie komentarze od konkretnej odpowiedzi na mojego posta. Postaram się dyplomatycznie przemilczeć więc takie posty...
Nie masz, dziecko, żadnej kwerendy, a co najwyżej - tak Ci się wydaje. Jak byś miało - to byś nie zadawało idiotycznego pytania, tylko - próbowało rozwiązać jakieś KONKRETNE problemy.
Stwierdzenie, że będziesz "opisywać tych hodowców, którzy Cię zainteresują", to wybacz - dno. Bo to nie "Twoje zainteresowanie", ale sama logika materii taki wybór dyktować winna. Pasus o "opisowych monografiach" pominę milczeniem.
I mam nadzieję, że nie piszesz tej swojej pracy na UKSW? Bo ja się dowiem - i będze źle...
W każdym razie: nasze państwo zmarnowało pieniądze wydane na Twoje studia. Powinnoś, dziecko, zająć się tym, do czego masz naturalne predyspozycje - manualne.
"I mam nadzieję, że nie piszesz tej swojej pracy na UKSW? Bo ja się dowiem - i będze źle..."
🤔wirek: Groźby w Polsce są karalne... Za stek idiotycznych komentarzy z twojej strony już dziękuje...
załamałam się... praca ma być ale nie wiadomo o czym, o hodowli ogólnie ale wybiórczo, w ogóle w danym okresie, ale w polsce i tym co akurat masz ochotę, bez względu czy istotne czy nie,
wszyscy są głupi i nic nie widzą, ty jesteś bezczelna,
a promotor ma to gdzieś co będize w pracy, nie zna się i tak, nie sprawdzi co podpisuje, wiec nie zauważy że praca jest tendencyjna, bez sensu i głupia...
"mgr." od zmywaka eh....
safie Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
17 marca 2013 11:54
Uf, niektóre z wypowiedzi przywróciły mi wiarę w ten tytuł, którym cieszę się od niecałego roku. Już myślałam, że tylko ja trafiłam na upierdliwego promotora, który żądał, żebym chodziła po parkach i przeprowadzała z ludźmi wywiady o ich odczuciach co do danego miejsca.
mefik8, co prawda ani nie znam się na XIX wieku, ani na hodowli, ale trochę trudno podsunąć jakąś perełkę skoro nie wiadomo czego ma dotyczyć.
Osobiście odradzam pisanie pracy w temacie, w którym promotor nie będzie w stanie Ci pomóc. Tam miałam na licencjacie i to była droga przez mękę. W przypadku magisterki jak zakopałam się w historii to promotor pomagał mi wyciągać najważniejsza rzeczy, a resztę skreślał.
Dajcie spokój dziewczynie. Ma niekompetentnego promotora, który pozwala na pisanie bez konkretów....to nie jest jej wina. Nie piszcie czy jest dojrzała i kompetentna,czy nie, bo ze sposobu pisania magisterki tego nie wywnioskujecie. Ja jak pisałam magisterkę to promotorka bardzo mnie wspierała i pokazywała mi jak to m a wyglądać, potem pilnowała,żebym nie zrobiła bałaganu. A skoro promotorowi wszystko jedno to smutne.
PS.Ja broniłam się przed monografią i zależało mi na pracy z badaniami,ale z historii to chyba trudno o taki temat. Były u mnie na roku prace monograficzne np o rasie psów.
Wiem,że o arabach to jakieś książki są wydawane co jakiś czas, było coś o koniach zimnokrwistych:
http://pzhk.pl/sprawy-zwiazkowe/wydawnictwa/
Nawet pisząc monografię (nie rozumiem, swoją drogą, czym miałaby się różnić "monografia" od "pracy badawczej"?), trzeba - nim się pierwsze słowo napisze - wiedzieć coś przynajmniej o dwóch rzeczach:
- o samym przedmiocie, o którym zamierza się pisać,
- o tym, jak ten przedmiot przedstawiany jest w dotychczasowej literaturze.
Historia hodowli koni w wieku XIX to moja specjalność, mój "konik". Jest to okres, w którym zachodziły fundamentalne przemiany zarówno w sposobie chowu i hodowli koni, jak i w samych koniach - tak fundamentalne, że ich rewolucyjność przekreśliła wręcz, w wielu aspektach, możliwość odtworzenia dziejów dawniejszych.
Tak lekceważące, nonszalanckie podejście do tematu, jakie tu widziałem - to jest dla mnie OSOBISTA obelga.
Nikt, kto posiadł choćby ogólną orientację w tym przedmiocie, nie podjąłby się - to po pierwsze - pisania pracy magisterskiej o "hodowli i hodowcach w ogóle" - ponieważ przedmiot ten jest tak ogromny i tak złożony, że jest to zadanie oczywiście niewykonalne. Tak więc już pierwsze słowa postu otwierającego ten temat, z punktu dowiodły - kompletnej ignorancji i lekceważenia przedmiotu badań.
Po drugie - ponieważ wiek XIX to okres rewolucyjnych przemian o fundamentalnym znaczeniu, dowodem ignorancji i obelgą dla ludzkiego rozumu jest sugerowanie, jakoby wybór konkretnych przykładów (ras i hodowców), był sprawą przypadkową, czy też - mógł wynikać z jakichś pozamerytorycznych względów, typu "upodobanie".
"Historia", to po grecku "opowieść". Jeśli ktoś czyta Pruskiego i nie widzi za tabelkami, biogramami i rodowodami koni spójnej, logicznej i ściśle uporządkowanej opowieści o rewolucji w hodowli koni - jest kretynem w ściśle medycznym sensie tego słowa. Opowieść Pruskiego (czy też raczej: tzw. "narrację", która jest dorobkiem dotychczasowej historiografii przedmiotu) wolno, a nawet należy - kwestionować. Na tym polega nauka. Ale nie można jej po prostu nie dostrzec - bo to nie jest nauka, tylko nieuctwo pospolite.
Zwłaszcza w wykonaniu, jak to mój promotor zwykł mawiać "kandydata na człowieka", czyli - magistranta. Magistrant, jak chce dowieść, że Mistrz gdzieś się mylił, to sobie wybiera jeden, maluteńki szczególik i tam Mistrza po kostkach kopie. Na wywracanie do góry nogami dotychczasowego poglądu na sprawę przyjdzie czas po doktoracie (albo gdy, tak jak ja, wypadnie się z "oficjalnej ścieżki kariery naukowej" na boczny tor publicystyki...).
Ale o czym tu w ogóle mówić, gdy "kandydat na człowieka" w ogóle nie zauważył, że Mistrz coś, co ma początek, środek i koniec, co ma akcję, co ma swoich bohaterów pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych - opowiada..?
Wyobrażacie sobie pisać recenzję filmu - nie wiedząc nawet, o czym był ten film..?
jkobus, odchodząc na chwilę od tematu, z czystej ciekawości zapytam - czy Twoje teksty można poczytać gdzieś poza blogiem lub czasopismem? Udało się coś opublikować, czy zaraz po magisterce poszedłeś w stronę publicystyki?
Zaraz po magisterce zacząłem studia doktoranckie, których nie skończyłem, bo szybko awansowałem w pracy - i nie miałem czasu na głupoty. A jak już ta szybko awansująca praca się ze mną nagle i niespodziewanie pożegnała - to okazałem się za stary na powrót do "ortodoksyjnej ścieżki kariery naukowej"...
Uhm, dziękuję za odpowiedź 🙂
Zaraz po magisterce zacząłem studia doktoranckie, których nie skończyłem, bo szybko awansowałem w pracy - i nie miałem czasu na głupoty. A jak już ta szybko awansująca praca się ze mną nagle i niespodziewanie pożegnała - to okazałem się za stary na powrót do "ortodoksyjnej ścieżki kariery naukowej"...
Podziwiam, że w ogóle miałeś na taki powrót ochotę 😉
A tak ad meritum, ja się na historii nie znam- ale ja bym temat zawęziła, bo sama do tej pory ponoszę konsekwencje wymyślenia sobie szerokiego zakresu badań przez moje szefostwo - już wiadomo g***o wyszło, a do tej pory się męczę, bo trzeba rozdział skończyć. I podjerzewam, że podobnie się można bujać z toną książek w bibliotece, jak z toną eksperymentów...
Możliwym do ogarnięcia, rozsądnym i świadczącym o znajomości problemu, jak chodzi o historię hodowli koni w XIX wieku tematem, byłaby monografia jednej stadniny lub stada, jednej rasy, jednego zjawiska lub problemu.
Mało ambitny magistrant mógłby się na przykład wziąć za dzieje wyścigów konnych (czy tylko w jednym, czy we wszystkich trzech zaborach - to jest kwestia znajomości języków: ale temat jest dość dobrze opracowany). Kompletny leń, który liczy na ignorację swojego promotora i recenzentów - popełniłby ordynarny plagiat, przepisując z dostępnych opracowań dzieje którejś z tych stadnin lub stad, których historia jest dobrze opracowana: Janowa, Krasnego, Sierakowa, Gniezna. Leń, które pali żądza sławy, mógłby się wziąć za dzieje sporu anglomanów z arabofilami (sporu o "rassę konia polskiego"😉 - to też jest dobrze opracowane, za całe "badanie" wyjdzie poślęczenie po bibliotekach przez, powiedzmy, dwa do trzech miesięcy.
Magistrant pracowity, znający języki i biegły w pracy z archiwaliami, a przy tym dość obrotny, żeby sobie dostęp do nich zapewnić, co wcale nie jest takie łatwe w Polsce - zrobiłby monografię takiej stadniny lub stada, którego opracowanie do tej pory w piśmiennictwie nie istnieje. A takich jest - większość.
No ale - współcześnie magistrantom się wydaje, że można pracę z internetu przekopiować, nie brudząc rękawów bibliotecznym kurzem...
Problem polega na tym, że tak naprawdę to po Bożemu, porządnie - historii hodowli koni u nas się nie uprawia. I to pomimo faktu, że po wszystkich Instytutach Historycznych wszystkich naszych uczelni, państwowych i prywatnych - biegają całe kierdle magistrantów (można by ich jak owce, tysiącami przeganiać...), z których pewnie gdzieś tak co dziesiąty, może co dwudziesty - nawet, jeśli sam nie jeździ konno, to przynajmniej, w jakąś rekonstrukcję historyczną się bawi, "czuje" pociąg do takich staroci, miałby chęć...
Niestety: ich promotorzy nawet nie wiedzą, że taki dział jak "historia konia" - w ogóle istnieje! To jest mały, nieznaczący w stosunku do problemów politycznych, którymi się głównie zajmują historycy (względnie: wojskowych, którymi zajmować się lubią!) wycinek historii kultury materialnej lub wręcz - historii gospodarczej. Przyczynek do przyczynku. Coś, co się ignoruje pełnym wyniosłej pogard milczeniem.
No i dopuszcza się potem takie kwiatki, że jak się już jakiś pacant uprze, to niech pisze - o wszystkim... Jak by to było możliwe!
To tyle, jak chodzi o "historię pisaną przez historyków". Ale nie tylko historycy "piszą historię". Biorą się za to także zootechnicy, hipologowie, anatomowie nawet. W końcu - prof. Pruski też historykiem bynajmniej z wykształcenia nie był! Problem polega na tym, że po "hipologicznej stronie barykady", wypełnionej przez adeptów nauk rolniczych i biologicznych - brak jest metodologii, zwłaszcza w obrębie krytyki źródeł. Ten brak bywa potwornie żenujący - jak w przypadku prof. Kopronia, na szczęście już chyba emeryta, z Lublina, który monstrualne androny wypisywał - przestrzegam przed czytaniem jego wypocin (na szczęście - po raz drugi na szczęście - pisze też bardzo nieporadnie stylistycznie, więc nie sądzę, by miał wielu czytelników...).
I tak to wygląda. Dla zawodowych historyków, historia konia jest nieistotna. A zawodowi znawcy koni - nie potrafią pisać historii...
Wypowiedzi typu:
No ale - współcześnie magistrantom się wydaje, że można pracę z internetu przekopiować, nie brudząc rękawów bibliotecznym kurzem..
Są generalizowaniem i wymagają komentarza w kontekście ogólnej sytuacji szkolnictwa wyższego w naszym kraju. Do komentarza skłonił mnie również wypowiedzi innych dyskutantów w tym wątku a także, powtarzające się, w tym samym duchu, wypowiedzi z innych licencjackich i magisterskich wątków na forum.
Moim zdaniem, rzeczywiście tak jest, że tytuł magistra ulega w kraju dewaluacji i „statystyczne” prace magisterskie są słabsze, niż przed laty. Tyle, że „gdzieś na świecie” już od dawna tak jest. Ja znam sytuację w USA. Tam dostęp do wyższego wykształcenia jest bardzo powszechny, ale tam znacznie większe znaczenie (niż posiadanie tytułu licencjata, czy magistra) ma, jaką uczelnię ktoś skończył. Studenci ostatnich lat studiów licencjackich (przynajmniej tych dobrych uczelni) doskonale znają ranking kilkudziesięciu najlepszych uniwersytetów i każdy ze studentów, myśląc o kontynuacji kształcenia w kierunku magisterium lub doktoratu, mierzy w najlepszą w rankingu uczelnię (na miarę swoich możliwości), aby potem mieć jak najlepsze perspektywy na przyszłość. Na słabych (bardzo licznych) uniwersytetach poziom jest znacznie niższy (ale i perspektywy są nieporównywalnie gorsze).
U nas sytuacja zmierza w podobnym kierunku. Uczelni jest teraz multum, poziom kształcenia jest bardzo zróżnicowany. Zróżnicowanie systematycznie się zwiększa, chociażby na skutek sposobu finansowania nauki. Pieniądze na badania uzyskują najmocniejsze ośrodki badawcze, przyciągając najlepszych naukowców. Słabsi naukowcy pozostają w słabszych ośrodkach. Najsłabszym ośrodkom pozostaje liczyć na tzw. chałtury, czyli nauczycieli akademickich, pracujących na tzw. drugi etat (prowadzą badania w macierzystym ośrodku a tam jedynie przyjeżdżają na zajęcia ze studentami – i od razu jadą z powrotem, nie zaprzątając sobie zbytnio głowy studentami). Generalna zasada jest taka: im lepszy ośrodek naukowy, tym wyższy poziom nauczania.
Wracam do poziomu/podejścia magistrantów. Powinniśmy już pomału zapominać o jakimś ogólnym poziomie magistranta. W przeciwieństwie do matury, poziom magistra/pracy magisterskiej jest nierozerwalnie związany z ośrodkiem, gdzie ta praca jest pisana. Nie jest winą osoby, zadającej bulwersujące (jkobus i innych dyskutantów) pytania, że przez pięć lat studiów nie nauczono jej satysfakcjonującej jkobus metodologii. Ona nie jest „pacanem”, czy „kandydatem na człowieka”. Po prostu tam, gdzie ona studiuje, taki właśnie poziom jest odpowiedni. Można by oczywiście spowodować podniesienie ogólnego poziomu magistrantów w Polsce. Jedyna drogą jest jednak zamknięcie większości szkół wyższych. Ale wtedy natychmiastową konsekwencją jest oczywiście odcięcie dostępu do wykształcenia bardzo wielu młodym ludziom. Na słabszych uczelniach studenci nie osiągają takiego poziomu, jak na najlepszych, ale jakiś jednak osiągają. Co jest lepsze: takie wykształcenie, czy żadne? Pytanie jest retoryczne, bo odpowiedź jest oczywista.
Nie ma się zatem co oburzać na pytających, że zadają „głupie” pytania, bo to nie ich wina. Poza tym, nie ma głupich pytań. Jeśli ktoś chce pomóc, może coś podpowiedzieć. Uważam, że uwagi jkobus nie są pomocne inicjatorce tego wątku. Wręcz przeciwnie – zniechęcają ew. kolejnych magistrantów do szukania pomocy na tym (wartościowym – w mojej opinii) forum.
Na koniec jeszcze komentarz: moim zdaniem, to postępujące zróżnicowanie poziomu, choć pożyteczne i nieuniknione, nie powinno dotyczyć lekarzy medycyny, czy lekarzy weterynarii. Kończąc takie studia, absolwent uzyskuje konkretne uprawnienia i brak odpowiedniej wiedzy może skutkować poważnymi konsekwencjami. Jednak z tego co wiem, na tych kierunkach poziom się nie obniża.
PS. Bez urazy.
Bez urazy - ale o wiele lepiej dla pacanów, nieuków i lemingów, którzy marnie udają, że się uczą na marnych uczelniach, marnie udających, że oferują im jakąś edukację - byłoby pójść do jakiejś uczciwej pracy. Fizycznej. Dojmująco brak jest w Polsce stajennych..!
Wykształcenie wyższe ma trzy cele:
- służy przekazaniu pewnych ideałów kultury i wdrożeniu do (przyszłej) pracy naukowej pewnej, niewielkiej części studiujących, którzy sami zostaną badaczami i nauczycielami,
- daje "wykształcenie zawodowe" w pewnych, wymagających szczególnie długiego i skomplikowanego procesu nauczania zawodach,
- służy rekrutacji przyszłej elity.
Marne uczelnie nie wypełniają wcale ani pierwszego, ani drugiego z tych celów. Dają jednak swoim absolwentom złudzenie, że realizują przynajmniej cel trzeci - w końcu papier "magistra" jest taki sam na KAŻDEJ uczelni! Każdemu zatem, kto taki papier ma, należy się lekka, najlepiej kierownicza praca za biurkiem.
Pisałem o tym obszerniej dawno temu:
http://agepo.info/2010/12/po-co-nam-studia/Zjawisko to jest bardzo niebezpieczne - i potencjalnie, przy stale rosnącym rozziewie między aspiracjami, a możliwościami ich zaspokojenia - prowadzi do rewolucji:
http://boskawola.blogspot.com/2012/12/rewolucja-narodowa.htmlPoza tym - bez urazy - ale co niby miałbym zrobić wobec świętej naiwności i oczywistej nieporadności pytań pytającego pacana? Rozpłakać się? Wziąć za rączkę i pogłaskać po główce?
Napisanie jakkolwiek bądź sensownej pracy magisterskiej o "hodowli koni w Polsce w XIX wieku" - jest po prostu:
niemożliwe. I ta niemożliwość nic nie ma wspólnego z moimi radami, czy też - z ich brakiem. Tak samo nie uda się podróżować w czasie, czy - latać za rozłożeniem rąk. Pacanów, którzy płaczą, że nie udaje im się podróżować w czasie czy latać za rozłożeniem rąk - też mam do serca tulić i po główce głaskać..?
Mam prosbe - czy mozna temat wrzucic na towarzyskie? Bo sam w sobie jest bardzo ciekawy :kwiatek:
Wykształcenie wyższe ma trzy cele:
- służy przekazaniu pewnych ideałów kultury i wdrożeniu do (przyszłej) pracy naukowej pewnej, niewielkiej części studiujących, którzy sami zostaną badaczami i nauczycielami
- daje "wykształcenie zawodowe" w pewnych, wymagających szczególnie długiego i skomplikowanego procesu nauczania zawodach,
- służy rekrutacji przyszłej elity.
No, jako, że temat wędruje zaraz na towarzyskie, to z czystym sumieniem: to co napisałeś wyżej to jest akurat mega problem edukacji wyższej, głównie w Polsce. Bo studia wyższe powinny uczyć samodzielnego myślenia, analizowania dostępnych informacji i wyciągania z nich wniosków, jak również przedstawiania tych wniosków w sensowny i przejrzysty sposób. Dlaczego za granicą absolwenci historii na przykład z powodzeniem pracują w bankach, czy korporacjach a w PL nie? Bo studia w PL nie uczą myślenia. A wiedza z historii w pracy nienaukowej przydaje się średnio. Dla mnie studia wyższe powinny służyć kształceniu ludzi intelektualnie samodzielnych (co nie oznacza ignorantów, czy osób nie szanujących cudzych opinii), a nie hodowania cieplaków uczlenianych, którzy w normalnym świecie sobie nie poradzą, jak i nie produkowania "elit" w znaczeniu jestem lepszy niż inni- w znaczeniu wiem coś więcej i poproszony o pomoc mogę pomóc już tak. Ale tego nasze uczelnie nie uczą... był ostatnio taki fajny temat dziewczynki, która kombinowała z tematem na olimpiadę z biologii. I tam wyszło jak pomocne dla szerszego ogółu są te elity. Z resztą tu podobnie (chociaż akurat poza ostrą opinią, merytorycznie na maje laickie oko pomogłeś autorce tematu sporo).
Z wykształceniem zawodowym się zgodzę akurat w 100% - ale to jest ułamek kierunków.
Tylko my mamy jeszcze jeden "maly" problem w naszym polskim spoleczenstwie: "Technikum zawodowe? Wyksztalcenie srednie, a nie wyzsze? To musi byc jakis tepak i idiota!" Wiec tlumy ludzi zamiast isc na slusarza, mechanika, ksiegowa idzie na "jak wielce szlachetna i gornolotna" polonistyke i kulturoznawstwo. Nie wazne, ze horyzonty tej osoby nie sa na tyle szerokie, zeby zmienic cokolwiek w swiecie naukowym, a zamiast tego bylaby np. utalentowanym kucharzem - wyksztalcenie wyzsze zdobyc trzeba i juz! Co sie dziwic, ze ludzie w ogole nie maja motywacji, zeby wlozyc cos z siebie w te studia.
Ja powiem wam tak szczerze - ja nie chcialam isc na studia. Przegladalam oferty uniwerkow, politechnik i szkol wyzszych - albo nie bylo NIC, co chcialabym robic w przyszlosci, albo to, co mnie interesowalo kosztowalo zbyt duzo, albo obudzilam sie z reka w nocniku i moja matura "nie pasowala" do wymagan.
Coz, niewazne, mialam taki plan - albo poczekac rok, popracowac i w tym czasie znalezc cos dla siebie, ewentualnie sie doedukowac, albo nauczyc sie do konkretnego zawodu. Jaka byla reakcja rodziny? "hyyyy, ja nie bede glaba w domu trzymac!!! Tyle lat place za twoja edukacje a ty uczyc sie teraz nie chcesz! Marsz na studia!!!" I tak dalej i tak dalej 🙄 Pamietam nawet moment, w ktorym mnie ojciec wrecz zmuszal na zapisanie sie na historie, natomiast ja wrecz krzyczalam przez lzy "tato, ja nie chce zostac nauczycielem historii"
Na szczescie znalazlam kierunek, ktory obiecywal duzo miejsc pracy i w sumie byl przyjemny. Ale tak mowiac szczerze - poza paroma interesujacymi mnie przedmiotami nie wkladalam w studia serca i bede szczera - moj licencjat nie jest imponujacy. Tupnelam rowniez nozka i nie robilam magistra, czego ojciec do tej pory nie moze mi wybaczyc.
I teraz mi powiedzcie - bo wiem, ze na pewno nie jestem odosobnionym przypadkiem - jak ludzie w takiej sytuacji maja wnosic cos z siebie w pisanie magisterki, dlaczego ma im zalezec.
Oczywiscie, nie szukam tlumaczen do roszczeniowej postawy i wysokich ambicji ludzi na codzien "tepych"- po prostu chce pokazac, ze jest rowniez inne zrodlo problemu, niz sama tepota spoleczenstwa
Oczywiście, że masz rację: praźródłem problemu jest nadmierne upowszechnienie wykształcenia wyższego, które wynikło z fałszywych wyobrażeń szerokich rzesz narodu o tym, jak wygląda tzw. "awans społeczny" i co trzeba zrobić, aby go osiągnąć.
Te fałszywe wyobrażenia, były przy tym starannie podsycane (z różnych przyczyn...) przez tzw. publikatory, inaczej "merdia". Problem bynajmniej nie ogranicza się do Polski. W takich krajach jak Hiszpania, Włochy, Grecja - też są miliony młodych (a nawet już nie aż tak młodych...) ludzi z dyplomami - którzy nigdy nie pracowali i nigdy pracować nie będą, ponieważ:
a) nie ma dla nich takiej pracy, która byłaby zgodna z ich poczuciem własnej wartości (wynikłej z posiadania stosownego dyplomu),
b) tak naprawdę - NIC nie potrafią...
Studia stały się jednym ze sposobów zmniejszania bezrobocia - poprzez opóźnienie wejścia młodego pokolenia na rynek pracy.
Kłopot w tym, że ukończenie TAKICH studiów - bardzo często znalezienie pracy wyklucza raz na zawsze!
Sam mam ten problem. Starałem się wiele razy o proste, fizyczne prace - niby mógłbym skłamać i legitymować się tylko maturą, ale przecież - to się od razu wyda. Więc skasowałem z CV tylko to, co poza "gołą" magisterkę wykraczało - a i tak NIGDY nie dostąpiłem nawet zaszczytu zaproszenia na rozmowę. No bo, skoro po studiach, to wiadomo - śmieć. I tak nic nie potrafi. Jeszcze łopoatę połamie!
Witam
Jestem studentką Fizjoterapii i pisze prace magisterska na temat Hipoterapii. Poszukuje osób które taka prace już pisały albo kogoś znają kto mógł by udostępnić mi swoje materiały na ten temat. Bardzo bym prosiła o jakiś kontakt takie właśnie osoby.Jestem na etapie wybierania właśnie tematu i chciałam się poradzić bądz pogadać z osoba która już wie mniej więcej o co chodzi bądz siedzi w tym temacie 🙂
Serdecznie pozdrawiam i czekam na jakiś kontakt.
xPaulinaax, nawet tutaj cie przywialo!? Przeczytaj ten watek bardzo dokladnie i wez go sobie do serca
Dzień dobry wszystkim. Moja siostra szuka mądrych głów pyta się co to za zwierze potrzebne do pracy Magisterskiej.
Opisuje film. Miejsce akcji Turcja.
Zdjęcie. Co to za zwierz ---->
KLIKja stawiam, że może być: Gazela Granta lub Antylopa Impala..
Z Turcją to nie ma nic powiązanego...
fryz, skracaj linki, rozjeżdżasz forum!
A to kozica nie jest? Sztucznie zasiedlona w Turcji?
a ja stawiam na czytanie regulaminów i skracanie linków...