Nasze upadki z koni.
eruantalle, to dobrze, że cię zwija automatycznie 🙂
Przypomniał mi się jeden nie-upadek i jeden chyba najśmieszniejszy w życiu.
Mój pierwszy teren w życiu (nie licząc jazd na oklep po polach). Prowadzący wpadł na zajefajny pomysł poprowadzenia zastępu galopem po śliskim, stromym, trawiastym stoku w głąb jaru (na dnie strumyczek). Koń przede mną zrolował, my... przeskoczyliśmy ich, zgrabnie lądując w strumyczku. Koleżance nic się nie stało, ale tego widoku z góry, w locie to ja nie zapomnę: my w powietrzu, a oni się staczają bokiem - raz koń raz ona.
Najśmieszniejszy był taki: galopujemy (dość szybko), zjeżdżamy z trasy łagodnym łukiem, żeby skakać mini-krosówki. Zamiast jechać normalnie, za wszystkimi, środkiem, wymyśliłam sobie, że skoczę z lewej (bo tam było wyżej, rozumiecie 🙂😉. Skoczyliśmy ładnie, ale tuż obok był pień drzewa. A z drzewa odchodziła duuułga, gruba i giętka gałąź/odnoga. Wjechałam w nią tak, że położyła mi się przed biodrami w poprzek siodła. A czubek zablokował się na drzewku z drugiej strony 🙂 I było jak w kreskówce: jeszcze chwilę galopujemy, łuk gałęzi się napina, napina, a potem... Fru - strzela mną do tyłu na dobre kilkanaście metrów 🤣
halo wybacz, ale czytając o tym drugim upadku, omal nie popłakałam się ze śmiechu, kiedy sobie to wyobraziłam 🤣
halo wyobraziłam sobie obie historie i 😵 😁
Fajnie było, gdy towarzystwo zawróciło (dogonił ich koń bez jeźdźca). W pierwszej chwili przejęci, bo nie mogłam z siebie słowa wydusić, skąd mieli wiedzieć, że... ze śmiechu? 🤣
Gdy dałam radę opowiedzieć - aż do stajni co chwilę kogoś dopadała głupawka 🤣
halo, identyczny upadek na rajdzie zaliczyłam! 😁 z tym, że byłam blisko pnia, jechaliśmy kłusem. Jak koń poczuł, że coś go zatrzymuje (znaczy no ta gałąź to raczej mnie blokowała 🤣 ), to zwolnił. Próbowałam jeszcze ją wycofać, ale to była potężna zimnokrwista babka, i jak wszystkie konie idą do przodu (zamykałyśmy zastęp przez cały rajd, bo znałam okolicę a czasami zimnokrwiste zostawały w tyle 😁 ) to ona też, przecież nie będzie się cofać w takim momencie, kiedy wyjeżdżamy z lasu na ulicę! 🏇 nie wystrzeliło mnie szczególnie do tyłu, za to zawisłam dość solidnie 🤣 i jak kobyła już wyszła spod gałęzi, to dogoniła resztę. Zdziwiła się chyba że mnie nie ma, bo zawróciła i biegała kłusem dookoła drzewa, na którym jeszcze wisiałam 😂 wszyscy się zatrzymali, spojrzeli, ja spadłam z gałęzi na ziemię (gdzieś tak na wysokości 180cm) i w śmiech 😁
Halo, to raczej zachowanie odruchowe było, ale moja głowa jeszcze czasem myśli, ahahh. 🙂 Najlepsze i tak są miny koni, kiedy w jednej chwili mają 48kg na sobie, a za chwilę siodło pod brzuchem, a jeźdźca nie ma.. 🤣
Ja jak walnęłam z utratą przytomności to pamiętam tylko urywki z tego co się działo ale właśnie pamiętam stojące zdziwione 2 konie (koleżanka też zaliczyła glebę) i "mojego" wyglądającego nieśmiało zza konia koleżanki jakby sie bał, że go skrzyczę za to, że się spłoszył i mnie zostawił na ziemi 😁
halo twoje historie sa mistrzowskie!!!!
w śniegu to chociaż mniej boli 🤣
Pumcass, śmiem wątpić. Zeszłej zimy Kaszmir co chwilę sprawdzał moją wytrzymałość w siodle i na ogół wysiadywałam serie baranów i bryków. W sumie w śniegu wylądowałam 2 razy, które szczególnie pamiętam.
Raz na początku przygody z brykaniem. Kłusowaliśmy sobie spokojnie po ujeżdżalni i nagle ni stąd, ni z owąd Kaszmir wyrwał galopem, głowa między nogi i zad do góry. Heen! wysoko. A za nie przygotowana w śnieg i zawsze trzymałam wodze w ręku, co okazało się ogromnym błędem, bo wpadłam koniowi prosto pod kopyta. Na szczęście poślizgnął mi się tylko kopytem po łopatce. Od tej pory odruchowo odsuwam się, turlając.
Drugi raz, chyba w styczniu '12 mieliśmy zaplanowany teren, ale najpierw wsiadłam na chwilę na ujeżdżalni. Kłusowaliśmy sobie spokojnie i Kaszmirowi się odwidziało, więc galopował z serią bryków. Cierpliwie wysiedziałam ze 4-5 okrążeń, koń się uspokoił i zagalopowaliśmy z mojej woli i niespodziewanie znowu bryki, ale tym razem gwałtownie skręcił, a ja zaryłam twarzą w śnieg. Śnieg były pozlepiany w bryłki, więc zdarłam sobie brodę, podbiłam oko, a do tego pocięłam śniego-piachem dziąsła.
Może inaczej: zależy jaki śnieg 😉
To temat dla mnie 🙂 upadków zaliczyłam więcej niż statystyczny koniarz. To za sprawą naszego olimpijczyka Jacka K., który po moim pierwszym upadku ( i pierwszym razie w "siodle" w ogóle) powiedział mi, że dobry jeździec to ten, który spadnie 74 razy. Nigdy nie dowiem się, dlaczego akurat tyle, ale dążyłam do tego, oj! dążyłam i jak tylko usłyszałam- "ten koń bryka" albo coś w tym stylu, to wydzierałam się jak osiołek w szreku- "Ja! Ja! Ja chcę! Wybierz mnie !" i tak się w stadninie utarło, że jak coś, to ja wsiądę, spadnę, wsiądę , spadnę, wsiądę... Czasem po 5 razy z jednego konia na jednej jeździe i to nierzadko. Potem mi się znudziło, ale już jak guru pan D. (główny trener i hodowca) wchodził i mówił: " Ty pojeździsz Nagano" ( z którego wczoraj sam spadł 3 razy 😀 ) ja nie miałam wyboru, bo sprzeciwić się było jednoznaczne z pożegnaniem się ze stadniną... Działo ,oj, działo. Lądowałam w jeżyny, do jeziora, do rowu melioracyjnego ( na początku marca- zimno było a do domu daleko) a w drągi co poleciałam i na bandy to nie zliczę. Szacuję, że w sumie z 300 razy już glebłam... A co się wódki opiłam 😀
Najbardziej widowiskowy był całkiem niedawno. Miałam takiego siwka pięknego po Saganku (podobno to wiele tłumaczy 🙂 ) Łotr i drań był z niego niezbyt zrównoważony. Chodził już w siodle jakieś pół roku i generalnie ze dwa tygodnie nic nie odwalił. Przygotowałam mini rajdzik dla dzieciaków- taki wypad w teren na pół dnia ( Siwemu dobrze to robiło). Dzieciaki już powsadzane, popręgi po dopinane, wszystko sprawdzone, ja stoję z siwym w ręku, dzieciaki w szeregu naprzeciw mnie. Tłumaczę im jeszcze o bezpieczeństwie na drodze, o ogólnych zasadach itp, po czym wsiadam a siwy rodeo 😀 Myślę sobie: " nie przy dzieciach, nie spadnę, pokażę klasę 🙂" Ale siwy wygrał i poleciałam w górę, siła wyrzuty złożyła mną jak scyzorykiem i rozbiłam nos własnym kolanem 😀
Ale dzieci bardziej to przeżyły niż ja- co był za lament i krzyki, że się boją i żebym innego konia wzięła 🙂 jak się z krwi obmywałam, znajomy go lonżował, wróciłam, wsiadłam ( po 10 minutach galopu był grzeczny już) ruszyłam, krzycząc tylko "za mną!" Przez jakąś godzinę nikt się nie odzywał. Nos bolał jeszcze wieczorem przy ognisku 🙂 Ale rajd wyszedł świetnie!
Rudasek, jak u nas mam podobną opinię. Miałam okazję jeździć na klaczce, kucyku nie za dużym. Koń miał niesamowitą tendencję do zrzucania i tylko ja na tyle wytrwale jeździłam. Mimo gleb do przodu. Rona była koniem po przejściach, więc to praktycznie wszystko wyjaśnia. Bała się ruchu na głową i szyją, więc jak bryknęła to leciało się na szyję, a wtedy stawała dęba. Porwałyśmy razem chyba ze 2 ogłowia. Upadków było dużo, nie sposób zliczyć, ale delikatnie się z niej leciało. Nigdy nic nie bolało.
I jeszcze dzięki Kaszmirowi utarło się, że ja jako jedyna (oprócz trenera) wsiądę na brykającego. I często się tak kończyło…
Ja w sumie zaliczyłam 7 upadków już przez pełne 4 lata, ale tylko jeden został udokumentowany 😀
Jadąc sobie spokojnie na szereg (ok. 60cm) przed samym pierwszym członem wypadło mi strzemię skoczyłam stacjonatę, skoczyłam doublebara (zostając w siodle) i poleciałam na bok gdzie wylądowałam przed koniem robiąc szpagat 😀
Gleba z 06.01.2012r 😀
Oczywiście był śmiech instruktorki i był śmiech mój 😀 Po glebie zaraz wsiadłam i skakałam to samo tyle że z bolącym kolanem 😀



"Życiowy" upadek skończył się złamaniem kręgosłupa.
Obecnie nie jeżdżę 😕
pozdro.
Justyna Trz 🙁 ! Aż tak smutno się jakoś zrobiło po Twoim wpisie... I przerażająco, bo tak na prawdę każdy z jeźdźców jest na to narażony...
Ja w swojej historii też miałam kilka groźnych i mniej groźnych wypadków/upadków.
Najgroźniejszy
11 lat temu na obozie jeździeckim w KJ Deresz Nowy Dwór.
Na koniec obozu wszyscy lepiej sobie radzący dostali wyróżnienie, i w kilkanaście koni w zastępie pojechaliśmy w teren. Cały obóz jeździłam na Bolero, ale to był koń prowadzący, więc tego dnia wziął go trener jadący jako pierwszy. Ja jechałam tak w 3/4 długości, na innym koniu pierwszy raz od dwóch tygodni. Wszyscy przed wyjazdem śmiali się, że conajmniej 5 z nas zleci. Pierwszy spadł kolega z Guliwera, który skoczył mu w bok do trawy, nic groźnego. I był spokój. Gdzieś po 20 minutach jechaliśmy trasą w dół (w tym dole był zalew, czy jakieś jezioro, dokładnie nie pamiętam już). I zagadana z koleżanką, zobaczyłam, że nagle konie z przodu puściły się galopem. Zdążyłam tylko krzyknąć "Aniaaaaaaaaaaaa!" do przyjaciółki, i już pędziłyśmy szalonym tempem. Prawie na koniec górki wybiło mnie z siodła i przeleciałam koniowi (nie pamiętam czy była to klacz, czy wałach) przez łeb. Spadłam bardzo niefortunnie uderzając plecami i głową w ziemię. Koń mnie przeskoczył/ominął, i widziałam tylko jak kopyta innych śmigają obok. Ostatnie co pamiętam to widok kolegi Kuby, który zarył koniem w miejscu i szybko podbiegł. Więcej nie pamiętam, a resztę znam z opowieści innych. Kuba pomógł mi wstać, pozbierać się do kupy, wcisnął mi w rękę palcat i wsadził spowrotem na konia. Ponoć całą resztę terenu jechałam i ryczałam. Świadomość odzyskałam przed samą stajnią, zobaczyłam nagle zabudowania i zaczęłam wołać do przyjaciółki, czy nazywa się Ania, później pytałam innych i siebie czy nazywam się Sandra, i gadałam do siebie skąd jestem, co ja tutaj robię itd... Jak wjechaliśmy na teren stajni to wyglądałam jak kupka nieszczęścia.
Do następnego dnia miałam ból głowy i zawroty, oraz wymiotowałam dalej niż widzę. Ale byłam na tyle młoda i głupia, że nikomu nic nie powiedziałam, bo bardzo chciałam na następny dzień wziąć udział w końcowym pokazie przed odbierającymi nas rodzicami. 🤔wirek:
Straszna jest świadomość takiej "dziury" w pamięci...
[edit] literówka
Najpoważniejszą w życiu glebę zaliczyłam...z siodła.
Miałam dziesięć lat i uczestniczyłam w półkoloni jeździeckiej. Jako najmądrzejsza ze wszystkich, co to uczona jest bo książkę o jeździe konnej przeczytała postanowiłam podzielić się wiedzą z resztą uczestników. Dzieci w tym wieku nie odznaczają się zbytnim rozsądkiem. Zapowiedziałam kolegom i koleżankom 'to teraz pokażę wam półsiad' po czym zobaczywszy siodło wiszące na płocie przystąpiłam do realizacji. Po chwili wygłupów niefortunnie straciłam równowagę, za mocno oparłam się w jednym ze strzemion i grzmotnęłam głową i plecami o ziemię. Utrata przytomności, potem mroczki przez oczami, brak koordynacji ruchowej i nieskładność mowy do końca dnia, paskudny ból głowy dzień później.
sandrita
U mnie nic nie wskazywało na złamanie. Tzn byłam mocno potłuczona, myslałam że to nerki czy żebra. No cóż, takie rzeczy się przydarzają ale nie można się poddawać! Mam nadzieję że niebawem wrócę i wszystko będzie dobrze 🙂
sandrita moja znajoma miała dokładnie tak samo. Tylko że ona akurat wtedy skakała jakiś okser koło 90cm. Kobyle fule nie przypasowały i wybiła się z piątej nogi. Ją wyrzuciło z siodła dobry metr nad konia i zaryła, na jej nieszczęście, głową w ziemię. Oczywiście bez kasku, bo "po co". Przytomność straciła na chwilę, mimo że dla mnie to była wieczność. Gdy się ocknęła to nie pamiętała nic, dziwiła się dlaczego stoi obok koń, skoro ona nic o tym nie wie, nie wiedziała kim jestem i gdzie jest. Gdy czekałyśmy na jej mamę zaczęła powoli przypominać sobie, gdzie jest i również powtarzała jak się nazywa, jak się nazywa jej koń, mama, koleżanki, który jest dzień itd. Po jakimś czasie przyjechała jej mama. Potem mi powiedziała że pamięta dopiero moment jak jedzie z mamą autem. Uciekła jej dobra godzina życia.
edit; lit
Justyna Trz Kurczę, no to trzymam mocno kciuki za Twoje zdrowie i radosny powrót! 🙂
anioleczek.97 Brrrr... Aż mi się zimno zrobiło, jak przeczytałam, że bez kasku była. Mi wtedy chyba życie uratował, bo jak wróciłam do klubu okazało się, że ma wewnątrz piękne podłużne pęknięcie. Oj, nikomu nie życzę takich upadków, więc dobrze, że dla koleżanki Twojej też w miarę szczęśliwie się to skończyło!
Najlepiej, jak już upadek, to tylko typu: jazda była tak intensywna, że złażąc z konia pacnęłam na tyłek! 😉
Justyna Trz jeśli Cię to pocieszy to ja po złamaniu kości krzyżowej (2 dni przed sylwestrem.... tiaaa) po 6tyg wsiadłam na konia (no bo konsultacji żal przegapić :P )
Wracaj do zdrowia 🏇
Dzieki za tak miłe słowa! 🙂
Mi lekarz dziś powiedział, że mogę powoli wsiadać za 6 tygodni! 🏇
Justyna Trz, a powiesz jak spadłaś? jeśli nie chcesz, nie musisz.
ostatnio znowu zleciałam, zanim porządnie wsiadłam 😂
padał deszcz, podłoże było nieciekawe (trawa, miejscami wytarta do gliny), jeździłyśmy we dwójkę, ja na folblutce, znajoma na wielkim ślązaku. wjechała na nim na woltę, a on w tym momencie się poślizgnął i upadł na bok. jest tak ciężki, że na dobrym podłożu po tarzaniu mu się źle wstaje, na tej glinie nawet nie próbował. i tak leżą, ja w panikę, zeskakuję z mojej kobyły, lecę do nich, nie wiem co robić... znajoma się wyczołgała spod niego, nic jej nie jest, koń też ok, podnieśli się i mówi, że jeździmy dalej. zdążyło napadać deszczu na siodło, ja też mokra, wsadzam nogę w strzemię, łapię się siodła i... ląduję pod brzuchem kobyły, która patrzy na mnie z miną "i co człowieku spadasz, jak nie dałam Ci powodu, głupi jakiś jesteś". ręka mi się ześlizgnęła z siodła, stopa wyleciała ze strzemienia i takie skutki. popłakałam się ze śmiechu 😁
Facella , spoko, nie mam do tego uprzedzeń 🙂 otóż: spadłam tak jak się da najprościej.
Jeździłam w ten dzień na oklep (akurat byłam na grupie). Już było ostatnie zagalopowanie już przechodziłam do kłusa (nie polecam bez siodła:P). Przede mną był koń który się zatrzymał. "Moja" klacz automatycznie zaczęła hamować a że niemiłosiernie wybija w ćwiczebnym, zwłaszcza na oklep zwyczajnie straciłam równowagę i ... spadłam. Problem był taki że prześlizgnęłam się na przód, praktycznie pod kopyta.
Klacz dosłownie "zawinęła" mnie pod siebie, ja nakryłam się nogami na głowę.
A złamanie kompresyjne tak właśnie powstaje - na skutek zbyt dużego zgięcia kręgosłupa do przodu, przy jednoczesnym działaniu siły nacisku w dół.
Dlatego: warto mieć kamizelkę. Szkoda, że wiem to po fakcie.
Uważajcie na siebie (Ciocia dobra rada 🙂😉
:kwiatek:
Justyna Trz, ja zakupiłam kamizelkę (nie taką jak na cross, skorupkę plastikową) właśnie po tym, jak trafiłam do tego wątku. tyle razy czytałam, że "wyższy koń i by było po kręgosłupie" czy "gdyby nie kamizelka to siedziałabym na wózku"... a i tak ostatnio zostaje w domu 🤬
Kurcze. Ja męczę rodziców o kamizelkę. Ba, nie tylko kamizelke ale i o nowy kask, bo mój ma już ponad cztery lata i sporo upadków, ale gdzie tam, "bo po co" 😫
A od tej gleby koleżanki sama zawsze zakładam kask, nawet na stępo-kłusa czy występowanie w terenie. Stwierdziłam że za dużo mam do stracenia, a w kasku nawet fajnie wyglądam 😁
edit; natomiast owa koleżanka nadal jeździ bez, a jeśli już ktoś ją zmusi, to zapięcie wisi jak naszyjnik. 🤔
Lepiej, żeby nie przekonała się na własnej skórze, że warto dbać o bezpieczeństwo.
Przypomniało mi się z okazji Cavaliady...
Jak spadać to spektakularnie i przy dużej publice 😁
(od 8min10 sek zaczyna się przebieg akcji 😉 )
Hmmm, zawsze mówią tak Ci, którzy nie spadli.
a ja mówię, do czasu :P
Justynko ja mialam złamany trzon kręgosłupa (odcinek s1) , wiem przez co przechodzisz, znam ten ból. Ale czlowiek zapomina, ból mija i wsiada sie z powrotem na konia, fakt ma się więcej "hamulcy i blokad" ja w teren zawsze wyjezdzam w kasku i w kamizelce. Jak nie założe kamizelki to czuje się meeega dziwnie, zaczynam sie bac i zaraz wracam po kamizelkę.
Kamizelka już czeka w szafie 🙂 w kasku zawsze jeżdżę. Nie widzę innej opcji.
mam nadzieję, że za 2-3 tygodnie już powoli wsiądę.