System opieki zdrowotnej
Jakim firmom za jakie testy? Bo teraz to ja nie rozumiem.
Jeśli jest ordynatorem oddziału, to oddział wykonuje swoją pracę. Czyli bada i leczy. I np wykonasz badania za X kasy i leczysz lekami wartymi Y kasy. I to szpital płaci za te badania i za leki. Potem fundusz ma to oddać. Ale oddaje nie za dane badania czy dane leki, tylko za ilość punktów za daną jednostkę chorobową. I jeśli za daną jednostkę chorobową przypada mało punktów, to niestety tylko za tyle punktów fundusz szpitalowi płaci.
Czyli- oddział generuje szpitalowi długi. Lekarze nie mogą postępować inaczej, czyli nie badać, bo danych badań, czy danych leków wymaga chory. Więc bada się i leczy, mimo tego, że wiesz, że szpitalowi się to nie opłaca.
Może to o to chodzi. Bo w inny sposób, to ja nie wiem jak ordynator może narobić długów.
ps- przepraszam za post pod postem, ale piszę z pracy i z doskoku i mi się pomyliło
Przedziwne i skomplikowane to finansowanie. Naprawdę szczerze współczuję .
No dobrze, a czy gdzieś w świecie w ogóle funkcjonuje inny system i sprawdza się?
Bo system z funduszem i kontraktami wyradza się coraz częściej w patologię patologii. Ja wiem, że chodzi o kasę (której zresztą naprawdę niemało płacimy jak się podliczy) ale to co się ostatnio dzieje, to jakieś zupełne katastrofy:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,12602793,Centrum_Zdrowia_Dziecka_tnie_uslugi__Dlug_to_200_mln.html
Co tydzień z kwitkiem odejdzie kilkudziesięciu pacjentów zapisanych na zabiegi. O termin wizyty mogą się obawiać pacjenci klinik: immunologii, gastroenterologii, otolaryngologii i chorób metabolicznych. Paweł Trzciński, rzecznik CZD, tłumaczy, że w tych obszarach szpital ma największe tzw. nadwykonania, tzn. przeprowadził więcej zabiegów, niż zamówił Narodowy Fundusz Zdrowia. - Dalsze przyjmowanie pacjentów w tych klinikach przyniosłoby nam największą stratę. Co to oznacza, że ratowanie chorego dziecka przynosi szpitalowi stratę? Ratowanie? Stratę? SZPITALOWI?
I to taki szpital..
Dlaczego to wszystko stoi na głowie?
Czy to nieudolność, czy zła wola czy nędza ogólnokrajowa? Może wszystko naraz.
Mnie się ten system wydaje podejrzany. Taki przykład-zabieg usuwania zaćmy.
3 dni w szpitalu. Pierwszy wielkie przyjmowanie na oddział. Żadnych badań. Kropelki do oka.
I to WŁASNE. Drugi-zabieg, który ze wszystkim trwa około 40 minut. Znów WŁASNE kropelki i gazik na oko.
Trzeci dzień badanie -zaglądanie w oko. I wypis.
Na oddziale było na zmianie OSIEM pielęgniarek. No, słowo daję! Byłam tam dwa razy i z nudów policzyłam.
Ten sam zabieg, prywatnie po drugiej stronie ulicy w przychodni pana ordynatora kosztuje 2500,00 złotych.
Ambulatoryjnie. Przychodzi się, zabieg, godzinkę leży i wychodzi.
Ciekawe na ile NFZ wycenił te czynności? Pewnie z 15 tysięcy?
O, proszę:
Teraz kolejki do operacji zaćmy mogą jeszcze urosnąć. Większości szpitali grozi bowiem utrata kontraktów z NFZ na te zabiegi. Chodzi zarówno o małe prywatne szpitale, jak i potężne publiczne kliniki. Powód: niemal wszystkie zatrudniają na blokach operacyjnych pielęgniarki po kilkumiesięcznych kursach dla instrumentariuszek. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia zdecydowało, że teraz kontrakty na usuwanie zaćmy mogą dostać tylko te szpitale, które zatrudniają pielęgniarki po dwuletniej specjalizacji operacyjnej. Co ciekawe, taki wymóg obowiązuje tylko przy usuwaniu zaćmy. Reszta zabiegów, zarówno w okulistyce, jak i skomplikowane operacje kardio- czy neurochirurgiczne, dalej może być przeprowadzana przy asyście instrumentariuszek.Cały tekst:
http://wyborcza.pl/1,76842,10785520,Czarno_widac_leczenie_zacmy.html#ixzz2EGGlPjwc
bo ludzie potrzebują lekarza a nie Służby Zdrowia...z drugiej strony coraz częściej słowem lekarz, kojarzy mi się scena z "łaskawym" podawaniem olejku różanego w filmie Maratończyk...
No bo to tak jest.
-Fundusz płaci szpitalowi za tzw "punkt". Ten punkt jest co roku wyceniany inaczej. Nie wiem...2-4 zł za punt. Nie chcę kłamać. ( nie wiem, bo psychiatria się rządzi innymi prawami)
Każda jednostka chorobowa ( np- zapalenie płuc) czy procedura ( operacja zaćmy) jest przez fundusz wyceniona na ileś tam punktów.
Fundusz nie płaci ani za zrobione badania, ani za zlecone leczenie ( czasami bardzo drogie, np na onkologii czy pewno reumatologii) Więc im mniej zlecimy badań, im taniej poleczymy, tym lepiej. Wtedy szpital albo wyjdzie na zero, albo zarobi. Jak poleczymy za drogo- to szpital straci.
-Poza tym, drugie ograniczenie, to te podpisane z funduszem kontrakty. Na ileś tam pacjentów w roku. Jeśli przyjmiemy więcej, to fundusz może zapłacić za te nadwykonania, ale nie musi. I szpital ma dług.
Więc- im mniej zlecę badań ( także ta nieszczęsna morfologia u dziecka z białaczką, od którego zaczęła się rozmowa) tym lepiej dla szpitala. Mój oddział ( np SOR) nie będzie generował strat. Ordynator mnie nie ochrzani. Jego nie ochrzani dyrektor.
Dlatego w filmiku o tym chorym dziecku ktoś zaczął opowiadać o "przerzucaniu się" badaniami między lekarzami rodzinnymi, a szpitalem. Możliwe, że w Białymstoku tak jest, że rodzinni nagminnie zamiast wykonać badania, zwalają koszt badań na szpital i stąd taka tendencja. Która jak widać przyniosła dramatyczne skutki. Nie wiem. Nie mam pojęcia jak tam było i skąd takie a nie inne decyzje. Na pewno dali plamę i głowy polecą. I słusznie- tak uważam.
Ale od dawna już lekarze nie są tylko po to aby leczyć. Są też od liczenia i zastanawiania się jak badać i ile badać, żeby było tanio o dobrze. 🤔 My chcemy pacjenta leczyć dobrze. Chcemy go wyleczyć. ( nawet jeśli nie dla siebie nie dla niego, to po to, żeby pacjent nas nie skarżył w obecnych czasach) Z drugiej strony mamy ograniczenia finansowe, bo oddział przynosi straty.
Jeszcze mam pytanie: a jak to się rozlicza? Te badania zlecane. Mnie lekarz pierwszego kontaktu wypisał np. badanie moczu, ale zrobiłam prywatnie. Nie skorzystałam. To system zapisał, że zrobione?
Lekarz zmuszony, powiadasz. Ordynator zmuszony. Rozumiem, że pod groźbą utraty pracy? Czy tylko (przykrego) konfliktu? Nie ma instytucji obronnych? Można stracić pracę za odmowę pracy w warunkach groźnych dla pacjenta? Są w ogóle jakieś "minimalne" procedury, które pozwalają to ocenić (np. ile razy w tygodniu psychiatra ma mieć kontakt z pacjentem)?
Czasem wydaje mi się, że strajk generalny by się przydał. Nie tylko w służbie zdrowia. Ale nie strajk szeregowych pracowników, tylko... menedżerów (powiedzmy). Tych, którzy też twierdzą, że muszą (bo ew. stracą dobrze płatną pracę). W tym roku mam narastające (a obrzydliwe) wrażenie, że "Arbeit macht frei".
Tania, już gdzieś pisałam, że cena życia człowieka w PL jest szacowana m.w. w wysokości kosztu krowy mlecznej. A np. w Skandynawii szacuje się nie tylko grożące odszkodowania, ale także wszystkie podatki, które w ciągu życia potencjalnie zapłaciłby człowiek.
prawda jest taka, że nie ma takich pieniędzy, których nie dałoby się utopić w medycynie...to działa jak szantaż na naszych atawistycznych instynktach i biologicznych potrzebach- a i tak wszyscy kiedyś umrzemy.
Z ostatnich wojazy szpitalnych z dziadkiem. Czy lekarze maja jakies informacje odnosnie lekow, ktorych fizycznie nie ma? I wlasciwie nie da sie kupic, bo od miesiecy nie ma ich w hurtowniach? Refleksja naszla mnie po maratonie po kilkunastu aptekach w Warszawie. Na 2 receptach rozpisane kilkanascie (!) pozycji. Nie moglam kupic ani jednej, bo na kazdej z recept byl lek-widmo, ktorego to 'paaaani, juz 3 miesiace w hurtowniach nie ma'. A dziadek potrzebuje na wczoraj, bo sie pokonczyly, a ciezko chory jest.
Po przejechaniu ok 10 aptek jednego dnia udalo sie cudem zrealizowac jedna z recept, drugiego dnia podobne tourne i jest! w jakiejs aptece zapodzial sie ten widmowy lek.
Udalo sie, bo wyjatkowo to ja dostalam recepty do rak, a nie babcia.
Dziś mąż był w aptece. Prosił o tabletki do ssania, ale mocne, z czymś, co chociaż trochę leczy(!) stan zapalny gardła. Dostał... mleko+witC+mentol. Jak wół "suplement diety", "sprzyja zachowaniu naturalnego stanu jamy ustnej". Jogurcik, plasterek cytryny i tik-tak jednak taniej kosztują.
Czy lekarze maja jakies informacje odnosnie lekow, ktorych fizycznie nie ma? I wlasciwie nie da sie kupic, bo od miesiecy nie ma ich w hurtowniach?
Nie mają. (no chyba, że przyjdzie firma produkująca dany lek i powie "leku nie będzie" lub jeśli zadzwoni pani z apteki i powie "nie ma", albo któryś z pacjentów wróci i uświadomi lekarza)
A nie dało rady kupić zamienników tych leków? Czyli tzw generyków? Czasami tak bywa, że pod jedną nazwą leku nie ma, ale pod inną jest w każdej aptece. Aptekarka ma prawo wymienić dany lek na jego zamiennik, jeśli zgadza się na recepcie dawka i ilość tabletek w opakowaniu.
tunrida, wiem, pytalam i slyszalam 'to specyficzne leki, nie da sie zamienic'. Po mniej wiecej 5 aptece pytalam juz farmaceutow, ze co ja mam niby zrobic? jak z tego wybrnac? I slyszalam tylko 'moze pani dzwonic po wszystkich aptekach, ale marne szanse, bo tego juz dawno nie ma w hurtowniach'.
Przy czym jednoczesnie myslalam, ze cos mnie strzeli, ze lekarz zdecydowal sie chronic lasy deszczowe i na kazdej recepcie pisal 'ile sie zmiesci' - po mniej wiecej 8 pozycji. Oczywiscie nie moga mi wydac nawet tych, ktore sa, bo jednego nie ma...
Przy czym jednoczesnie myslalam, ze cos mnie strzeli, ze lekarz zdecydowal sie chronic lasy deszczowe i na kazdej recepcie pisal 'ile sie zmiesci' - po mniej wiecej 8 pozycji. Oczywiscie nie moga mi wydac nawet tych, ktore sa, bo jednego nie ma... Jak to nie mogą? To jest jakaś niewielka papierologia - i można wykupić tylko część pozycji z recepty.
Mogą, ale zabiorą Ci receptę, więc jak wykupisz resztę?
Ale jest coś takiego jak odpis recepty. Tyle że to chyba działa tylko w tej aptece, która wystawiła odpis. Jak nie sprowadzi danego leku, to rzeczywiście nic to nie da 🙁
Wrócę do sprawy tego dzieciaczka. Tylko ja mam wrażenie, że po czymś takim w "normalnym" kraju to z punktu poleciałaby głowy "u samej góry"? Minister, szef odpowiednika NFZ? Podaliby się do dymisji?
Czasem mnie zastanawia, jak decydenci mogą żyć ze świadomością, że tysiące ludzi skazują na przedwczesną śmierć, żeby bilans się zgadzał. Wypierają to ze świadomości?
halo- to ja ci powiem- w dupie to mają !!
Dyrektor w dupie ma to, jak mu mówimy, że nie jesteśmy w stanie czegoś tam robić, lub jakoś tam pracować, bo nie mamy czegoś tam. W dupie to ma! Uwierz mi.
Prosiliśmy o pulsoksymetr. Takie coś co zakładasz na palec i mierzy ci się saturacja ( czyli wysycenie krwi tlenem) Poszły ze 4 pisma. I za każdym razem odpowiedź "nie". Nie mamy możliwości zbadać saturacji inaczej. Można ją zbadać z krwi, ale nie mamy laboratorium pod ręką, bo jest na drugim końcu miasta i trzeba krew wieść karetką. Plsoksymetr nie kosztuje majątku. I w końcu kupiliśmy se to sami. 🤔wirek:
Więc jeśli własny dyrektor ma to w dupie, to TYM BARDZIEJ mają to w dupie osoby rządzące wyżej. 🤔
ps- jak jeszcze dyżurowaliśmy na neurologii a tomografia komputerowa była na drugim końcu miasta i trzeba było chorego z udarem, krwotokiem, czy obrzękiem mózgu wieść karetkę na drugi koniec miasta, to też był problem kto ma w tej karetce siedzieć. Prosiliśmy, żeby jeździł anestezjolog, jako osoba najbardziej kompetentna do tego, by w razie czego , będąc z chorym na drugim końcu miasta umieć podjąć reanimację jak należy. usłyszeliśmy NIE. My mieliśmy chorego wieść. Czyli- psychiatrzy. 🤔wirek: Szły pisma do dyrekcji, szły pisma do Izb Lekarskich w Warszawie,
NIKT nam nie pomógł !! Kolega zwolnił się wtedy z pracy w ramach protestu. Efekt tego taki, że teraz dojeżdża do pracy co dzień po 50 km. Nie wiem czy jest do końca zadowolony z takiej decyzji.
Powtarzam- w dupie to mają.
Czyli jednak nie każdy powinien słuchać uroczej piosenki podlinkowanej przez dempsey? ("w dupie to mam, w dupie to mam..."?
Taa, to na pewno przez tę piosenkę.
Dopiero jak coś wyjdzie na jaw. Czymś się zajmą gazety, to jest niby wielkie larum, wielkie poruszenie, oburzenie, zamartwianie się. Po czym znów wszystko albo wraca do starych zasad, albo coś zmienią ale za to gdzie indziej dochodzi do debilizmu, z którym nikt nic nie robi. Bo może "jakoś to będzie". Do następnej afery.
Przy czym jednoczesnie myslalam, ze cos mnie strzeli, ze lekarz zdecydowal sie chronic lasy deszczowe i na kazdej recepcie pisal 'ile sie zmiesci' - po mniej wiecej 8 pozycji. Oczywiscie nie moga mi wydac nawet tych, ktore sa, bo jednego nie ma...
chyba trosze przesadzilaś bo na Rp może być max 5 poz jeśli jest wiecej to jest nieważna i nadaje sie do kosza...
a z tymi zamiennikami to nawet jak jest to samo to nie jest tak łatwo 😵
odpisy realizuje sie tam gdzie oryginał i robione są tylko na leki pełnoplatne
to tak w ramach doprecyzowania 🙂
Tunrida, ale to my (pacjenci) jesteśmy chorzy a wam (lekarzom) jednak płacą. A ty się wciąż użalasz nad niewłaściwą grupą.
Tylko jak pacjentowi coś się stanie, to Tunrida za to odpowiada nie mając do końca wpływu na całą sytuację.
Nie no..mam wpływ. Mogę się przecież zwolnić, nie?
Ja ci Tania pokazuję, że niekoniecznie TYLKO ty masz źle jako pacjent. I niekoniecznie to TYLKO ja jestem tym złym hu*em, co o ciebie nie dba.
Żadna partia nie weźmie się tak naprawdę za żadną reformę służby zdrowia. Bo którakolwiek by się za to nie wzięła, musiałaby zrobić niezłą rozpierduchę. Tak mi się wydaje. I naród nie byłby zachwycony. I taka partia strzeliłaby sobie w stopę. Więc będzie jak jest cały czas. I tylko drobne ruchy będą wykonywane, które dużo nie zmienią. Tylko opozycja będąc w opozycji krzyczy "tak być nie może". Ale jak opozycja rządziła również nie zrobiła nic. I nie zrobi.
izkadul, bankowo bylo wiecej niz 5 - cala recepta i jeszcze na dole dopisane. W sumie wyszly 2 siaty lekow... i to zapas na 3 miesiace tylko.
Teodora, odpis daja, jezeli w danej aptece sa w stanie zamowic brakujacy lek i odbierasz jutro-pojutrze. Jak leku nie ma w hurtowniach, to nie moga Ci wydac nic, albo moga to co jest - zabierajac 'na amen' recepte.
to na bank wiecej niż 5 byc nie mogło 🤣 taki przepis a kary dla apteki za jego nie przestrzeganie są paskudne
pewnie lekarz sie rozpisał ( na 3 mce ma obowiązek rozpisac dawkowanie ) i tak sie wydawało a charakter pisma bywa różny 🙂
czasem realizuję receptę zapisaną od góry do dołu, a to raptem 1 pozycja i pacjenci tez się dziwią, ze tyle napisane i tylko jeden lek dostają
tunrida, nieźle z tym pulsoksymetrem.
A wyobraź sobie, że u mnie na SOR nie ma elektrod Combo, przez co nie możemy wykonać elektrostymulacji. Pytałam lekarza co robimy przy ciężkiej bradykardii. Mówi- dajemy atropinę, a jak nie działa to się modlimy...
czad
No pulsoksymetr załamuje. Zwłaszcza, że to chyba wydatek rzędu.. nie wiem 800-1000 zł? Nie wiadomo śmiać się czy płakać..
Cała wypowiedź Tunridy mnie załamuje. Czy tak jest wszędzie?
Co do służby zdrowia.
Właśnie p.Ewa Błaszczyk otworzyła
Klinikę Budzik.
Szacunek, podziw, czapki z głów i chwała pani Ewie.
Przedstawiciel resortu zdrowia raczył zaszczycić swą osobą ceremonię otwarcia. Resort raczył również zaszczycić fundację "Akogo?" konsultacjami i pracą przy programie rehabilitacji (ale jak wspomina p. Błaszczyk - dopiero po długich namowach..).
Zanim pomysłodawczyni nie zaczęła mobilizować ludzi do tego pomysłu, to ministerstwu nie przeszkadzała udręka dzieci w śpiączce oraz ich rodziców (brak pomysłu na opiekę, koczowanie na podłodze itp). Była to po prostu jedna z wielu udręk wielu rodziców i dzieci, dlatego resort nie widział powodu by nią się akurat zajmować.
Natomiast gdy prywatna osoba nadludzkim wysiłkiem i uporem zmobilizowała szereg ludzi, instytucji i firm, i zdobyła 20 mln złotych (!) - to resort przyszedł się uśmiechnąć i pogratulować. Pani Kopacz przecięła też wstęgę i pochwaliła panią Błaszczyk.
Wspaniale.
W świetle historii z pulsoksymetrem, to dobrze, że ministerstwo nie zaczęło od pożyczenia trochę sprzętu..