Depresja.

Wychodzi na to, że każdy powinien się zajmować tym, co dla niego najtrudniejsze. Jak ktoś nie umie się otworzyć - właśnie tego spróbować. Jak ktoś nie umie "tylko" słuchać - to spróbować to zrobić. Łatwo powiedzieć, oczywiście...

Podejrzewam, że choremu na depresję jest potrzebne to samo, co każdemu innemu. Tylko może bardziej? To znaczy przyjęcie jego odczuć. Bo tak sobie myślę, że można nie zgadzać się z czyimś rozumowaniem, nie rozumieć go, uważać inaczej. Ale niedobrze "nie zgadzać się" z uczuciami.
Chodzi mi o jakąś taką sytuację, że człowiek z depresją (albo i bez), mówi, że jest zniechęcony, że nic mu się nie chce, że smutno, że coś tam jeszcze. I ta druga osoba może widzieć sytuację inaczej, widzieć, że to nie jest punkt bez wyjścia, że nie ma "tragedii", że jest wiele dobrego, albo może być niedługo, że są znajomi, oparcie, potencjał. Ale to nie zmienia faktu, że ktoś się czuje, jak się czuje. Bez sensu brzmi "nie smuć się, twoje życie jest fajne", "nie masz powodu, żeby być zmartwiony", "jesteś silny, zniechęcenie to nie ty". I tym podobne. To jakieś takie zaprzeczenie drugiej osoby. Odwrotność akceptacji. Ja to widzę jako dwa osobne plany - rozmowa o tym, co jest, i o tym, co się czuje. Z myśleniem jest jak dyskutować.
Pewnie trudno wypośrodkować przyjęcie uczuć do wiadomości i nie "podłączanie" się pod nie.
Evson co ja bym zrobila to zamknela siostre w szpitalu psychiatrycznym. Moze i brzmi to strasznie, ale z tego co mowisz trudno nad nia panowac w sensie emocjonalnym i jest to ponad sily calej rodziny. Jesli w takim stanie nie jest gotowa na psychoterapie to kiedy bedzie? Ona musi sie jej poddac, i to wczoraj.
Czasem nie ma innego wyjscia, jak po prostu oddac sprawe w doswiadczone rece. Wy jej nie pomozecie chocbyscie nie wiem jak chcieli.

Mysle ze spolecznestwo jest niedoedukowane co robic w takich sytuacjach. Wrecz ludzie sie wstydza miec do czynienia ze szpitalem psychiatrycznym, bo przeciez "to" nas nie dotyczy. A jak zwykla osoba ma pomoc choremu? Raka tez w domu powinno sie leczyc?
Mialam w rodzinie do czynienia z alkoholizmem, alzheimerem i depresja. Niestety w przypadku alzheimera (ktory miala moja babcia) skonczylo sie na opiece domowej, ktora moim zdaniem przyspieszyla rozwoj choroby i nie sluzyla dobru ani chorej ani opiekunom. To jest ponad sily czlowieka ktory nie ma pojecia co z tym zrobic.
Na szczescie i przypadek alkoholizmu i depresji skonczyl sie umieszczeniem ciotek w psychiatryku, bez ich woli oczywiscie, ale po leczeniu byly naprawde wdzieczne za ta decyzje rodziny.
Takze ja bym sie na waszym miejscu nie zastanawiala ani chwili.
TinaTigra   ...w życiu piękne są tylko chwile...
12 kwietnia 2012 13:24
Zawsze myślałam, że żeby kogos umieścić w psychiatryku potrzebna jest jego zgoda albo ubezwłasnowolnienie tej osoby.
Nigdy nie przypuszczałam, że tak łatwo wpaść w depresję- po raz pierwszy mnie dopadła w momencie jak ktoś bardzo mi bliski zmarł po wypadku  mi w ramionach. I tu szczęściem w nieszczęściu okazał się wieloletni przyjaciel, który wziął mnie za frak i zaprowadził do psychologa i psychiatry. Dzieki mu za to. Ale, co zrobić kiedy depresja jest przedewszystkim związana problemami drugiej osoby, która nie potrafi podjąc decyzja, a ja muszę czekać? Ileż można czekać?
jesli ktos jest chory to nie moze odpowiadac za siebie - jak najbardziej mozna takie osoby umiescic w szpitalu, kierujac sie jego dobrem.

Tina nie rozumiem ostatnich zdan 🙂
Umieszczenie osoby w szpitalu psychiatrycznym nie jest takie proste. Do tego jest potrzebny wyrok sądowy (o ile dana osoba nie chce się umiescic w zakładzie dobrowolnie). A jak to wygląda u nas w praktyce? Ano tak, że latami czekasz na wyrok. W tej chwili w rodzinie chcemy umieścić alkoholika na przymusowe leczenie. I co? Trzeci rok się szarpiemy i nic. Dosłownie NIC. A nie, przepraszam. Udało się ograniczyć prawa rodzicielskie 🙄
to bardzo dziwne, bo u mnie alkoholiczka nie chciala leczenia a zostala umieszczona w szpitalu bez zadnego nakazu, tak samo jak ciocia z depresja - ta z kolei nic nie mowila wiec nie mogla o sobie decydowac. Wiec z tego wynika ze jej milczenie potraktowane bylo jako zgoda 😁
Musi być nakaz sądowy. Inaczej każdego można by było umieścić w psychiatryku 😉 Składasz wniosek do sądu i- czekasz. Czekasz. Czekasz. Czekasz. Inaczej sprawa wygląda, gdy chory dobrowolnie poddaje się zamknięciu. Co i tak, przynajmniej w Warszawie, niewiele pomaga, bo na miejsce do psychiatryka czeka się miesiącami.
to u nas nie, naprawde to byla kwestia paru dni od podjecia decyzji rodziny do zamkniecia w szpitalu wiec nie sadze ze sad mial z tym cokolwiek do czynienia... No nie wiem nie wiem. W kazdym badz razie zdaje mi sie ze siostra Evsona jest niepelnoletnia, skoro jest w domu i zajmuja sie nia rodzice, to juz w ogole ulatwia sprawe.
Człowiek na pobyt w szpitalu psychiatrycznym MUSI wyrazić zgodę.
Nikogo nie interesuje zgoda rodziny, czy jakieś "umieszczanie przez rodzinę". Rodzina może namawiać, nakłaniać, dowlec na izbę przyjęć za fraki, ale na przyjęcie i pobyt chory MUSI wyrazić zgodę. Jeśli odmawia- jest odpisany. I nie ważne czy to alkoholik, chory na depresję czy schizofrenię.

Wyjątkiem jest sytuacja kiedy osoba chora psychicznie "zagraża własnemu życiu, lub życiu czy zdrowiu innych osób"- wówczas lekarz Izby Przyjęć może skorzystać z odpowiedniego artykułu Ustawy O Ochronie Zdrowia Psychicznego i zamknąć taką osobę bez jej zgody. Szpital wówczas zawiadamia sąd i sąd sprawdza, czy lekarz miał prawo tak postąpić ( żeby nie było nadużyć). I teraz pytanie- kiedy chory zagraża. To, ze chory na schizofrenię uważa, że go trują przez kratkę wentylacyjną i popsuł 3 krzesła w domu NIE stanowi podstawy do tego, by go zamknąć. Jeśli osoba chora na depresję mówi, że "czasami myśli, że lepiej byłoby nie żyć"(wypowiada myśli rezygnacyjne), ale przeczy myślom samobójczym i zamiarom samobójczym i w przeszłości nie miała prób S w podobnych zaostrzeniach, NIE mamy prawa jej zamknąć.
Lekarz przyjmujący lub odsyłający z izby przyjęć podejmuje decyzję i jest za nią odpowiedzialny. I to chyba jedna z trudniejszych działek psychiatrii- decyzje kiedy przyjąć wbrew woli a kiedy odesłać.
Bo to lekarz ryzykuje. Jeśli odeśle a chory się zabije, jest wina lekarza. Jeśli przyjmie a sąd uzna, że niesłusznie chory ma prawo skarżyć ( a przy okazji często rodzina, pacjent robią wielką awanturę i jest mało przyjemnie)

Inna sytuacja, to wtedy, kiedy chory psychicznie NIE zagraża, ale wiadomo, że trzeba go leczyć, bo tak będzie dla niego lepiej, występujemy do sądu nie o ubezwłasnowolnienie, ale o przymusowe leczenie psychiatryczne. Rodzina składa papiery do sądu i sprawa rusza, ale niestety trwa to bardzo długo zwykle.

Osoby ubezwłasnowolnione, to zupełnie inna działka i wcale nie taka prosta, jak by się wydawało. Bo osoby ubezwłasnowolnione częściowo też muszą się zgodzić na pobyt ( o ile nie zagrażają) , a za osoby ubezwłasnowolnione całkowicie powinien zdecydować nie tylko powołany przez sąd kurator, ale i sam sąd- o przyjęciu.

To nie takie proste.
TinaTigra   ...w życiu piękne są tylko chwile...
12 kwietnia 2012 16:25
Masz rację- nie proste. U mnie w rodzinie był przypadek, kiedy kuzyn stracił częściowo pamięć. Myliły mu sie fakty, nie mozna było go zostawić samego w domu- wychodził, "wracał" do poprzednich miejść zamieszkania, poszukiwał zmarłej rodziny pod starymi adresami, zapominał wyłaczyć grzejniki, gaz. Nie można było go na chwile zostawić samego, rodzina musiała długo"walczyć"z przepisami, gdyż nie była mu w stanie zapewnić 24godzinnej opieki,  żeby wreszcie przyjęto go do oddziału zamknietego. Raz właśnie zdarzyło się, że sam sie wypisał ze szpitala i szukaliśmy go po mieście.
Dzieki dziewczyny. Własnie nie wiedziałam jak z ta kwestią szpitala jest. JA mam realny ogląd na sprawe i wiem ze w szpitalu jak najbardziej powinna sie znalezc. Ale dla niej i dla rodziny to jest kosmos, rzecz nie do przyjecia nie dlatego ze jakis 'obciach' ale nie wierzą w skutecznosc. Tymbardziej ze teraz ma mature.
Bo tak:
powiedzmy co pare dni zdarza sie taki dzien ze funkcjonuje normalnie. Idzie do chłopaka, do znajomych (choc coraz ich mniej), smieje sie itd. Choc coraz czesciej przyznaje ze czuje sie jak w masce. Chyba juz nie zna takiej siebie- normalnek, usmiechnietej i wydaje jej sie to nienormalnym stanem który i tak skończy sie z hukiem.
Teraz czekam, bo wstała do psychologa, nowego, ledwo sie podniosła na nogi ale mam nadzieje ze da rade (asekuracja mamy)
Sprawa druga: ja miewałam podobne stany, ostatni taki ze tez nie podniosłam sie z łozka przez 3 dni. Ale zawsze były te konie, pasja. Teraz wiem ze mnie to uratowało, ze wrociłam do tych koni. Ona nigdy nie miała nic tak silnego jak moje konie. Troche psy- zaczeła byc wolontariuszką w schronisku, widziałam jak cudownie odzyła dzieki temu i bach- lekarz kategorycznie jej zabronił przez ta borelioze. (chyba ze przez silne leki ktore osłabiaja odpornosc, nie wiem o co mu chodziło w zasadzie)
Ona siedzi w domu cały czas, przychodza do niej nauczyciele zeby w ogole ją wykopac z dołka i zeby szkołe skonczyła. Teraz ma mature za miesiac i ja tego nie widze, nie wierze ze wstanie w ten dzien i pokona lęk i pojdzie, jak teraz samo WSTANIE z lozka ja przerasta.
No i cholerny perfekcjonizm i kompletny brak dystansu do zycia. Jest bardzo ładna, urody mozna pozazdroscic. A ona potrafi spojrzec z lustro i uciec z krzykiem pod kołdre... To juz brzmi infantylnie, ale dziewczyna nie jest głupia, ja mam wrazenie ze ona po prostu zatraciła jakikolwiek kontakt z realnoscią  🙁
Teraz pilnujemy jej na zmiane zeby nie zrobiła sobie krzywdy, ale przeciez to nie jest zadne rozwiazanie....
Bierze leki, chodzi na wizyty do psychiatry i taki jest efekt? Niedobrze. Faktycznie, dotrwać do tej matury, jeśli to takie ważne, a potem zaraz na oddział. Albo w ogóle kłaść się na oddział, a maturę przełożyć. Nie można mieć odroczonego terminu, że względu na pobyt w szpitalu?
Skoro teraz i tak podejrzewasz, że źle jej pójdzie ta matura, to po co na siłę do niej dążyć?
Nie można najpierw siostry przeleczyć w oddziale ( najlepiej jakimś takim od razu z terapią) a matury napisać później?
( ja bym się dowiedziała w szkole jakie byłyby możliwości przełożenia)

Pilnowanie na zmianę by nie zrobiła sobie krzywdy a zarazem czekanie na te nieszczęsną maturę jeszcze miesiąc w takim stanie?? Dla mnie to bezsens.
Masz we wszystkim racje. Moje zdanie jest takie samo bo ja rozumiem istote choroby, rodzice mają bardziej emocjonalne do tego podejscie i kazdego dnia mają nadzieje ze nastepnego bedzie lepiej. Oboje mają juz somatyczne objawy nerwic, odbija sie to wszystko na kazdym z nas nie ma co ukrywac. Spróbuje przewalczyc ten szpital, matura dla osób 'chorych' jest w czerwcu, moze chociaz tyle. Tą mature ona traktuje na smierc i zycie, jesli jej nie zda jesli nie pojdzie to wiem ją to wkopie dół beznadziei. Z drugiej strony ludzie nie z takich rzeczy wcyhodzą, rok czy nawet dwa przerwy nikogo nie pogrążyły na amen, a tu jest juz na prawde walka o zycie.
Zobaczymy w kazdym razie juz nie odpuszcze.
Właśnie jestem w trakcie przemyśleń egzystencjonalnych.
Muszę sobie postawić cele. Cele do końca roku.
W kilku zakresach. Cel konny, cel prywatny, cel pracowy.
Realizować je. Uporządkować życie.
Włożyć je w schemat.

Właśnie jestem w trakcie przemyśleń egzystencjonalnych.
Muszę sobie postawić cele. Cele do końca roku.
W kilku zakresach. Cel konny, cel prywatny, cel pracowy.
Realizować je. Uporządkować życie.
Włożyć je w schemat.

Zatem powodzenia.  :kwiatek:
Mnie się zdaje, że powinnaś zrobić dokładnie odwrotnie.
Nie naciągać i tak już brzęczącej struny.
Ale trzymam kciuki bardzo mocno.  :kwiatek:
Dodo ja zrobilam podobnie...

zrobilam porzadek z konmi, wyznaczylam cele w zyciu i prywatnym i konskim( praktycznie odcielam sie od srodowiska i mi z tym lepiej)- a czy uda mi sie je osiagnac to nie wiem... za wczesnie
na razie nie ogarniam jeszcze kilku rzeczy, czasem mnie dopada

a bylo juz bardzo kiepsko

Trzymam kciuki za Ciebie bardzo mocno!

Poukładanie, przewartościowanie - zmiana wedle PLANU jest na pewno bardzo dobrym sposobem.
Ja zrozumiałam, że Dodo zamierza swoje poprzeczki jeszcze popodnosić.
Jeśli PLAN i ŁAD to jak najbardziej dobra droga.
(Mnie też zmiana środowiska dobrze zrobiła)
Taniu,
dobrze zrozumiałaś - również podnosze poprzeczkę.
Metoda na "zarżnięcie" się  by nie myśleć jest dość dobra dla mnie.
Taniu,
dobrze zrozumiałaś - również podnosze poprzeczkę.
Metoda na "zarżnięcie" się   by nie myśleć jest dość dobra dla mnie.

No tak czułam. Nie rób tak. Nie rób.
Wspomnisz moje słowa.  🙁
Metoda na "zarżnięcie" się  by nie myśleć jest dość dobra dla mnie.Co na to wskazuje?
Dodofon, mam takie pytanie: jesteś w stanie przesiedzieć 2 godziny w ogródku kawiarnianym powiedzmy, z kieliszkiem wina? Bez telefonu, laptopa, notatek?
Moje wcześniejsze wezwanie do pogody ducha było też w kontekście... czasu, moich obserwacji samej siebie po kilku latach. Jak Tania napisała. "Wspomnisz". Ano, przychodzą na człeka srogie terminy. Część z nich absolutnie naturalna w cyklu życia. Co nie znaczy że to miłe, łatwe, przyjemne. I że nie przeraża.
Jednak I-Cing ma rację. Dół jest "tylko" kryzysem. A kryzys - początkiem zmian. Problem, że poważne zmiany nas przerażają/przerastają. Co z tego? Życie nie poczeka aż dojrzejemy do zmian. Czasu się nie da zatrzymać ani cofnąć, ani przyspieszyć, żeby nie wiem jak gonić własny ogon. Masz bardzo dużo. Masz swoją mądrość. Ona pozwoli ci przewędrować przez wszystko co jest i co będzie. Także przez ból i poczucie beznadziei.
Dodofon, mam takie pytanie: jesteś w stanie przesiedzieć 2 godziny w ogródku kawiarnianym powiedzmy, z kieliszkiem wina? Bez telefonu, laptopa, notatek?


no pewnie, bez problemu
dla mnie świat wirtualny może nie istnieć przez kilka dni, są dni kiedy nie biorę lapa do domu i nie odpalam go, czasami cały weekend
jak zapomnę telefonu z domu - to się po niego nie wracam

myślę że nie tu leży problem
Dodo-a odpowiesz Teodorze ?
Dodofon, sama? (zapomniałam dopisać)
Metoda na "zarżnięcie" się  by nie myśleć jest dość dobra dla mnie.Co na to wskazuje?


gdyż ponieważ im człowiek ma więcej zajęć - tym mniej myśli
a im mniej myśli o sobie - tym mniej popada w doły
dempsey   fiat voluntas Tua
13 kwietnia 2012 11:44
Może to może Cię zająć, na krótką metę. Każdego z nas zajmuje.. Ale na dłuższą - to chyba tłuczenie termometru, żeby nie mieć gorączki..
Może to może Cię zająć, na krótką metę. Każdego z nas zajmuje.. Ale na dłuższą - to chyba tłuczenie termometru, żeby nie mieć gorączki..

Zgadzam się w pełni. Dodo-opisujesz uciekanie. Nie branie życia za rogi.
Dodo, czyli:
Jesteś w dole - bo nie masz co robić? Siedzisz bezczynnie i się nudzisz? Tak teraz wygląda Twoje życie i to jest główny problem?
A może masz co robić, a MIMO TO jesteś w dole i źródło oraz rozwiązanie są jednak GDZIE INDZIEJ?
Jesteś mądra i inteligentna kobita, porozmawiaj może ze sobą na te tematy przy okazji 🙂

PS Jesli robienie czegos nie pomaga, czy pomoze robienie tego samego wiecej?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
13 kwietnia 2012 11:57
Dodo - masz jakieś głębokie problemy, których nie przepracowałaś. Próbujesz od nich uciekać, odciąć się od uczuć, ale to nic nie da, bo one zawsze wyjdą na wierzch. Nie da się wyrzucić z życia sfery emocjonalnej. Jedyną drogą jest zobaczenie co siedzi w Tobie, tam głęboko, czego tak strasznie się boisz, co odcinasz od swojego życia.
Trzeba to zobaczyć i się z tym oswoić. Nie walczyć, nie być silną, nie brać się za siebie. Tu nie chodzi o agresję i walkę ze sobą. Tu nie chodzi o bycie silną, bo jesteś bardzo silna. I fajnie, że jesteś, ale musisz być w każdej sekundzie siebie. Powinnaś poznać siebie. Swoje uczucia, to co było tak trudne dla Ciebie, że zamknęłaś to bardzo, bardzo głęboko w tych małych pudełeczkach w głowie, gdzie chowa się rzeczy, do których nie chce się wracać. Ale boimy się tego, czego nie znamy. Jeśli będziesz w stanie je obejrzeć, może się okazać, że nie są już straszne. I możesz iść do przodu ze swoim życiem. Może się okazać, że z tyłu głowy nie siedzą już żadne strachy i można oddychać pełną piersią.
Ja bym Ci proponowała terapię. Bo z terapeutą jest łatwiej i szybciej. On wie, rozumie, pomaga. Tyle.
Właśnie-ta siła. Ja też uważam, że jesteś silna. Zaufaj sobie. Siła (w innym niż myślisz wydaniu) Ci pomoże.
W tym rozrachunku i robieniu planów.
Mnie pomagało przenoszenie myśli na papier /ekran/. Najpierw szło kiepsko, ale pomaleńku poluzowało.
Słowa napisane już nie są takie straszne. Mamy jakby fizycznie dystans do wszelkich strachów z głębi naszej duszy.
Teraz jak ktoś mnie mocno zrani to...piszę o nim bajkę. I smok go zjada na koniec, albo zamieniam go w żabę czy coś.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się