Tak sobie pomyślałam po przeczytaniu Waszych historii ,że i ja się podziele ,ale historią mojego pierwszego konia który był ze mną niemalże od początku do końca....
Moja historia do krótkich nie należy...
Wszyscy znajomi mówili ,że byliśmy sobie pisani od samego początku ja zaczęłam jeździć mniej więcej w tedy kiedy On przyszedł na świat...
Dwa lata w rekreacji...jazda piątek, świątek...każde wolne od szkoły, każde wakacje, ferie, zielone szkoły itp - zawsze w stajni od rana do wieczora...
Objeździłam większą ilość stajni Krakowskich (na tamte czasy bo teraz ich przybyło sporo :P )
Po długim początku mojego jeździectwa w Polsadzie , trafiłam m.in. do Eweliny w Mogile...tam też zadomowiłam się na dłużej.
Na początku przygody z tą stajnią dostawałam konia rekreanta który bał się własnego cienia 😉 Ruszał się jak mucha w smole,ale był najbardziej odpowiednim koniem dla nowego osobnika w stajni, kiedyś gdy czekałam na Ojca chodziłam od konia do konia i pytałam instruktorke co to ,czyje to itp. Na dłużej zatrzymałam się przy klaczy srokatej, z mojego rocznika, średniego wzrostu, suchej budowy.... Oczywiście usłyszałam,że koń ten nie dla mnie bo to temperamentna baba i nie do jazdy dla laika.... Ale mimo to musiałam wpakować się do boksu i wygłaskać, po kilku kolejnych jazdach na Siwku bojącym się własnego cienia... przyjechałam do stajni, dostałam znowu Siwka do jazdy i na tej jeździe (bardziej zaawansowana rekreacja o dziwo w tedy była niż zawsze...) instruktorka stwierdziła ,że jednak Patryk nie jest koniem dla mnie... poprosiła żebym zsiadła z konia (ja jako mniejsze dziecko nie wiedziałam co źle zrobilam ,że nagle słyszę "złaź z konia" ), podeszła do mnie i kazała poczekać na dziewczynę która miała tylko ubrać toczek...oddałam jej konia i ze zdziwieniem zapytałam O CO CHODZI ,a instruktorka z wielkim uśmiechem na twarzy powiedziała do mnie ,żebym szybko leciała siodłać Magie...w podskokach chyba w 10min osiodłałam konia, przyleciałam na ujeżdżalnię i cała w skowronkach pierwszy raz wsiadłam na moją ukochaną klacz z boksu... Tak zaczęła się moja przygoda z tym koniem, po pewnym czasie, dłuższym zadomowieniu w stajni ... instruktorka wraz ze swoim koniem dwiema osobami prywatnymi z końmi i wypożyczoną na wyjazd Magia planowała wyjazd na wakacje... oczywiście problem polegał na tym,że do Magii i jednej prywatnej klaczy miały opiekunki dojechać w 2 tygodniu więc szybko dostałam propozycje na wyjazd, bez zastanowienia pojechałam....wyjazd do najciekawszych nie należał,ale to już mniejsze znaczenia ma w tej historii , na drugi tydzień wróciłam do Krakowa i miałam jechać do kuzynki... Gdy ojciec zawoził mnie wraz z Matką do kuzynki zaczął intensywnie rozmawiać o zakupie konia... Matka kategorycznie się NIE zgadzała, bo to obowiązek, bo to wielkie koszty itd itd Jednak Ojciec po przekalkulowaniu wydawania kasy miesięcznie na jazdy a na utrzymanie konia stwierdził ,że to pomysł idealny....
Gdy byłam u Kuzynki On pojechał do Właściciela stajni rozmawiać o zakupie konia... Krakowskim tarkiem chcial coś zbić z ceny jednak właściciel uparcie trzymaj się ceny (klacz z pochodzeniem jednostronnym ,lat 12/13... tkająca , z zalatwionymi ścięgnami - cena 4 500zł, dawał 4 000zł i płatność od reki pomimo iż koń był na wyjeździe...) Stanęło na niczym , ojciec chciał przetrzymać właściciela...jednak źle zrobił mówiąc mi "znajdziesz sobie innego", popłakałam kilka dni jednak szybko zaczęłam przeglądać oferty koni w internecie...Ten dzień pamiętam do dziś i nigdy nie zapomnę ponieważ to był najczęśliwszy dzień w moim życiu. Zaznaczam ,że po historii z Magią postanowieniem było zakupienie srokacza i tylko łaciatego.
Jakoś 23-24 sierpnia czyli kilka dni przed moimi urodzinami , wynalazłam ofertę konia :
3 letni , zajeżdzony , wałach ,małopolski, srokaty.
Ojciec z pracy wrócił...odrazu dostał telefon do ręki, w drugą wcisniętą kartke z numerem telefonu i prośbę o zadzwonienie.
Zadzwonił, wszystko pięknie ładnie jednak koń okazał się być :
2 ,3 letnim , ogierem, nie zajeżdzonym , małopolski i srokaty się zgadzało :P
Ojciec zaznaczył ,że koń jest dla dziecka więc ogier odpada , jednak kobieta szybko zaczęła tłumaczyć kastracje, zajeżdzanie , pomoc itp.
Ponieważ koń znajdował się pod Kielcami ,ja przebierałam z nogi na nogę nad głową Ojca umówił się na spotkanie w dniu moich urodzin.
Impreza urodzinowa odwołana została w trybie natychmiastowym bo przecież jadę oglądać konia 😀
26 sierpnia, rano...dziecko jak zawsze spało do min. 10😲0 tak nagle na nogach już o 7 :P
Zrobiłam Tacie kawke, śniadanko ...zaniosłam i.... bezczelnie obudziłam (mieliśmy być w godzinach popołudniowych) , ojciec zjadł,wypił jednak zaczął przeciągać cały wyjazd bo przecież JEST ZA WCZEŚNIE ... jednak po dłuższym nudzeniu go i nie dawaniu mu spokoju postanowił zadzwonić i poinformować ,że będziemy wcześniej....całą drogę powtarzałam jego imię , całą drogę marudziłam ,że trzeba mu będzie kupić to ...tamto...owamto... (podejżewam ,że ojciec miał mnie dosyć już 15-20km za Krakowem :P Ale dzielnie to znosił) Przyjechaliśmy na miejsce...przywitano nas...kawą i herbatą.... Kobieta miła, pytała ile jeżdżę, jak jeżdżę ,czego oczekuje od konia ...takie tam ble ble ble ja już jednak po 10minutach rozmowy nie wytrzymalam i zapytałam gdzie ten konik do cholerki ...
Wyszlismy na zewnątrz ojciec wziął mnie na bok i zapytał "to co jak się spodoba to bierzemy?" nie zdązylam odpowiedzieć, usłyszałam że konisko wyszło, odwróciłam się i.... zapomniałam o całym świecie, był taki czyściutki, taki chudziutki...taki...taki...no po prostu kon moich marzeń....
Ojciec już wiedział ,co miała znaczyć moja reakcja i pomimo proszenia "nie pokazuj ,że Ci się podoba", podeszłam do konia spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam ze łzami w oczach "będziesz mój do końca..."
Ja tylko umiałam jeździć na koniach , umiałam pielęgnować jednak nikt nigdy nie powiedział mi o końskich chorobach, problemach, wadach... byłam laikiem - mój Ojciec jeszcze większym , wiedział że koń musi miec 4 nogi (nie ważne jakie) , glowe i zad ;P
Właścicielka zaproponowała mi ,że weźmiemy konia na lonże, da mi szybką instrukcje co i jak... ojciec w tedy rozmawiał z jej córką (zawodniczką ujeżdżenia..), po całej "pokazówce" padło pytanie "I jak?" , Ojciec lekko się uśmiechnął ,wzruszył ramionami i powiedział "No właśnie i jak..." ja już miałam swój świat i swojego wymarzonego konia... Nie minęło 5 minut i Tata był już w połowie spisywania umowy (podkreślam ,że umowę pisali ręcznie więc trwało to ok. godziny...) Postanowiliśmy ,że kon zotaje u właścicielki na przygotowanie do pracy w siodle...właścicielka zaproponowala ,ze jest końcówka wakacji i jeśli nie mam innych planów zapraszają do siebie to będziemy wspólnie pracować z koniem...
Ludzie tak mili, tak serdeczni że nikt nigdy by nie przypuszczał,że oszukali nas jak mogli...
Na drugi dzien przyjechałam , znów w miejsce gdzie znalazłam mojego Przyjaciela , spędziłam kilka dni prawie 24/h z Nim...
Przyszedł czas na powrót do Krakowa... rozpoczęcie roku szkolnego ,całą akademie przesiedziałam z telefonem w ręku czekając na smsa "Przyjechał" ... nie doczekałam się takowego...wychodząc ze szkoły zobaczyłam samochód a w nim Ojca poleciałam do niego i pytam co się stało...
"No pakuj się ,pakuj Twój łaciaty siedzi na padoku i nie wejdzie do stajni..."
Usiłowaliśmy gowprowadzić do stajni chyba ze 2 godziny... koń zmienił się całkowicie, zrobił się agresywny, do tego wszystkiego tak jakby w ogóle mnie nie znał... Właściciel jak usłyszał,że nie chciał wejść wydał "wyrok" na mojego konia ,że mamy miesiąc na pozbycie się jaj i zakaz wyprowadzania z boksu... I tak otóż to mój Łaciaty został wałachem, wychodzil bardzo długi czas na padok z kucykami,które to łapały się kolegi ogona i galopowały za nim , od czasu do czasu wygryzając mu dziure w ogonie.....
Po pewnym czasie koń miał iść w ręce instruktorki do zajeżdzania, ja wróciłam do jazdy na Magii w celu podnoszenia swoich umiejętności względem młodego ,surowego, agresywnego wałacha...
Mijały miesiące za miesiącami a codziennie slyszeliśmy co to Faun nowego się nauczył, w końcu basta ! Prośba instruktorkę o pokazanie co koń potrafi ... zmobilizowało ja to do prowadzenia jazd aż do 21 wieczór w zimie :O ... i to udało jej się ściągnąć ludzi którzy już nawet po 2-3lata na koniu nie siedzieli...
Usłyszałam ,że już późno, zimno że ona też chce do domu... jednak nie... nie za to płaciliśmy - wkurzona poszła po lonże, wyprowadziła konia i.... ręce nam opadły a ja buchnęłam płaczem. Mój koń stanął dęba a ona mu jeszcze mówiła "Taaak niuniek dobry konik...." znajoma prosiła ,żeby skończyć tą szopke bo jeszcze się coś stanie... Dziewczyna studiowała na AWFie ...miala swoją klacz na hotelu, baba z mazur 😀 Mająca podejście do koni... Dużo umiejąca... Często jeździła z nami do stajni , zgarnialiśmy ją po drodzę... Prosiliśmy nie raz "Anka pomóż nam" zawsze była ta sama śpiewka...ze nie,że jest instruktor, że ona się nie lubi wcinać...Pewnego dnia...roztopy się już zaczynały jej klacz chodziła z moim łaciatym na padok bo konie się cholernie ze sobą zżyły. Siedzimy w pokoiku, pomagałam Ance w czyszczeniu sprzętu, i tak gadałyśmy, do stajni wpadł kolega i drze się w niebogłosy ,że klacz Anki uciekła z padoku...konie wystane, jeść dostawały.......Poleciałyśmy ją łapać jednak sprowadzając z pól już było coś nie tak , zanim doszłyśmy do stajni koń już ledwo szedł...w międzyczasie przyjechał Ojciec po nas... na stajni jeden wielki płacz, klacz dostała mięśniochwatu, na weta kasy brak i co teraz? Ojciec zadzwonił po weta, Anka płakała że nie ma przy sobie ani grosza...Po wizycie weta trzeba sypnąć pieniążki niestety....I tutaj Ania została postawiona pod ścianą, Ojciec zapłacił nie chciał zwrotu jednak powiedział ,że w zamian za pomoc ma pomóc i nam z koniem. Dzięki Ance zaczęłam na nowo kochać konia który zdążył mnie wystraszyć i do siebie zrazić, dzięki Ance przyjeżdzałam na stajnie i z głową w chmurach szczyciłam się koniem...Dzięki niej pierwszy raz na niego wsiadłam.
Jednak wszystko co pięknie nie trwa wiecznie, koń zaczął kuleć raz na czas, na zmianę pogody, na większy wysiłek.
Miał większe nadgarski więc wezwaliśmy weta. Kazał wziąć na lonże konia (a konik był wytany więc pokazał co potrafi 😉 ) zrobił zdjęcia RTG ... wyniki za 2-3 dni do odbioru...pojechaliśmy po wyniki i usłyszałam diagnozę "Koń miał zmiazdzone nadgarski, teoretycznie nie powinien chodzić nie wiem jakim cudem on się tak rusza zdjęcia a to co w rzeczywistości powiedziałbym dwa różne konie...Może chodzić do końca życia jednak może mu się kiedyś coś pogorzyć i już nie wstanie" Perspektywa piękna...
Pomimo to koń mógł być użytkowany w siodle, nie mógł tylko skakać.
Bawiliśmy się naturalem, wylądowaliśmy na własnych śmieciach gdzie byliśmy dla siebie calym światem, przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil...tyle gonitw Hubertusowych ... pomimo iż wszyscy wiedzieli o jego diagnozie nikt nie wierzył w nią gdy ten z pośród 30 koni jako jedyny został do końca gonitwy gdzie lisem był anglik po torach....
I tak nasza Historia trwała do 2008r. , w tym roku zmarł mój Ojciec, na stajni mieliśmy 12 koni , sama z Ciotką nie dałyśmy rady i po dwóch latach wysprzedałyśmy stado, 5 września 2010 r konie zawiozłam do znajomego mojego Ojca (zostałam z 4końmi...) I miało być pięknie...jednak nie było.
Znajomy kazał konie odrobaczyć,a że posiadał swoje prosilam go o odrobaczenie koni w tym samym dniu, że zamówie pasty ,że się rozliczymy...Nieeee...Oczywiście głupia Ja przyjechałam konie odrobaczyłam bo facet zapewniał mnie że zrobił to dzień wcześniej... Jednak konie z dnia na dzień chudły ... pracowałam, nie byłam na stajni codziennie , miałam jednak zapewnienie ,że konie karmić będzie, poić bo przecież 4 w tą czy w tamtą różnicy mu nie robią....Przyjechałam raz na czas i ciągle chudły, doszło między nami do kilku lekkich spięć, kradzieży naszych rzeczy ... Kradzieży kilku pierdół moich koni...zaczęło mnie to przerastać.
Jakoś w listopadzie zaczęłam intensywnie szukać "wlasnych smieci" juz w grudniu podpisałam umowę wymiany mieszkania na dom, znajomy który u nas pracował zrobił boksy dla 4 koni , dopieliśmy wszystko na ostatni guzik i BACH konie zabrałam , odrobaczyłam jeszcze raz, zaczęły jeść ale na prawdę jeść ... zaczęły tyć, grzyb którego miały na sobie zaczął się leczyć bo we wcześniejszych warunkach nic nie pomagało...
Jednak...to było i tak zbyt późno... 14 marca , godzina ok. 7-8 rano, dobijanie się do drzwi, otwieram i słyszę że koń mi zdycha na podwórku ...
Nie wierzyłam w to co słysze, konie zamknięte w boksach, w pomieszczeniu bez możliwości wyjscia?! Wyleciałam , patrzę....
Szybki telefon do weterynarza, jednego...drugiego ... zero obudzilam koleżankę z prośbą o pomoc w wykonaniu telefonu do weta(w nerwach źle wykręcałam numer...) , telefon do Ciotki która w tym dniu zaczynała nową pracę... telefon do narzeczonego,żeby natychmiast wracał z Krakowa.... do znajomego który u nas pracował...Wszyscy postawieni na nogi..... siedziałam przy nim ,patrząc mu głęboko w oczy, głaszcząc po pysiu i powtarzając "będzie dobrze..." weterynarz przyjechał, szybka historia konia, wady zalety itd itd... Próby podnoszenia...kroplówki...kolejne próby podnoszenia, kolejne kroplówki... pytałam czy jest szansa ciągle słyszałam zapewnienia ,że tak bo tragedii nie ma... w tym momencie krwotok... Diagnoza - mięśniochwat.... Kolejna kroplówa... Przyjechał znajomy , zaraz po tym narzeczony pomimo prób naszych i Konia, pomimo ponad godzinnej walki ... Wierzyłam że się uda, przecież nie może odejść , nie teraz nie w tak młodym wieku...
Wszyscy w nerwach... Zdążyłam mocno ściąć się ze znajomym bo nie dochodził to mnie tekskt "To tylko koń, zdaza się , nie rycz ze za koniem...to tylko koń..." Weterynarz rozmawiał z narzeczonym na boku, gdy usłyszeli mniej mile słowa z jego jak i z mojej strony...postanowili nie przedłużać całego dnia.
Znajomy może jechać a ja musze przemyśleć... Przez miłość ogromną do tego konia, nie chciałam by się męczył , dotarło do mnie że nasze wspólne chwile dobiegły mety... Poprosiłam tylko o chwile samotności... Spojrzałam mu prosto w oczy, powiedziałam Przepraszam ... jednak dotrzymałam słowa i byłam z Tobą do końca, dałam całusa w chrapy i poszłam po weterynarza , gdy wracaliśmy i usłyszał mój głos zaczął znowu walczyć i chciał wstać, weterynarz powiedział ze może jednak.... Mimo kolejnych kilku prób... Wiedziałam ,że to koniec ....
[historia nieco skrócona, nie dałam rady juz 😕 😕 😕 ]
Był,jest i do końca życia będzie tym najcudowniejszym koniem jakiego miałam.
Był jedynym prawdziwym przyjacielem ,który zawsze wysłuchał i przytulił jak trzeba było..
I jedynym który rozumiał bez słów co od niego chcę w danym momencie...
Kilka zdjęć z różnych okresów :



Po wielkiej gonitwie z anglikiem... Wraz z zawsze wspierającym nas Ojcem

Był też idealnym nauczycielem dla początkujących i mniej zaawansowanych, ulubieniec dzieci i wszystkich jeżdżących u nas :








Ostatnie jego zdjęcie :