Pięciomiesięczny (będzie ogromny!) pies znajomej walczy teraz z parwowirozą, szczepionka okazała się być nieskuteczna... Zakrwawia wszystko naokoło, więc musiałyśmy uziemić ją w wannie. Nie mamy serca wywalać jej na dwór, chociaż ma super zarąbisty wielki kojec własnej roboty. Tak więc znajoma ma teraz mały szpital w łazience. Z psiakiem jest trochę lepiej, ale cały czas dostaje dodatkowo aminokwasy i glukozę, bo nie chce jeść. Przynajmniej wstaje i trochę pochodzi o własnych siłach, parę dni temu przelewała się przez ręce.

Ja nie jestem gotowa psychicznie na psa po tym, jak babeszjoza odebrała mi moją jedyną miłość, sznaucerkę. Gdyby miała śledzionę, może by się wyratowała ale miesiąc wcześniej została usunięta ze względu na nowotwór. Czekała chyba na mnie, bo odeszła w dniu mojego przyjazdu do domu z miasta w którym studiuję (a miałam nie przyjeżdżać, chyba przeczuwałam że coś się stanie..). Najgorsze uczucie widzieć i czuć ostatnie oddechy przyjaciela. Nie zdążyłyśmy dojechać na uśpienie do weterynarza...
Przepraszam za te smuty 😉