pamirowa

Konto zarejstrowane: 18 czerwca 2012
Ostatnio online: 14 kwietnia 2025 o 06:52

Najnowsze posty użytkownika:

Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 26 marca 2025 o 09:07
kotbury , ja mam wrażenie, że próbujesz udowodnić, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów. Dajesz przykłady rodzin wielodzietnych, na wsiach, gdzie zarówno rodzice, jak i dzieci zapierdzielały od rana do wieczora jak dzikie woły, ale z twoich opisów to wygląda jakby to było niesamowicie szczęśliwie życie w krainie mlekiem i miodem płynącej. No nie wiem, to czemu jakoś większość z tych dzieci, jak tylko miała możliwość, z tej wsi i gospodarstwa uciekła? I czy to tak faktycznie bywało, że Ci rodzice z tymi dziećmi bywali więcej niż obecnie? Bo tak na moje, to jak te dzieci na równi z rodzicami pracowały, to tak trochę to dzieciństwo miały zabrane nieco wcześniej. I nikt im wyboru nie dawał.
Jak kiedyś kobiety siedziały w domu, nie pracowały, to też nie był ich wybór, tak po prostu było i żadna nie śmiała raczej się wyłamywać. A czy to było to czego chciały? Czy to był ich wybór czy przymus takich czasów? Czy wtedy nie czuły się samotne? Tego nie wiemy. Z jakiegoś powodu jednak czasy się zmieniły i kobiety poszły na studia i do pracy. W dużej mierze, bo chciały.

Ja jednak cenię sobie ten wybór, że mogłam iść na studia, mogę iść do pracy do biura, mieć jakąś tam niezależność finansową (mniejszą, bądź większą), i czuć ten komfort, że nie jestem od kogoś zależna.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 25 marca 2025 o 07:08
Saklawia fajnie i miło by było, gdyby każdy człowiek wiązał się dokładnie z takim partnerem, jaki mu faktycznie odpowiada. To jednak nie zawsze tak wygląda. Poza tym co napisały już dziewczyny, to według mnie, duże znaczenie ma w tym wiek, w którym wiążemy się z daną osobą i nasze doświadczenia. Bo żeby dobrze wybrać i związać się z partnerem, który nam rzeczywiście odpowiada, to najpierw musimy wiedzieć czego chcemy, co jesteśmy w stanie zaakceptować, a czego absolutnie nie zniesiemy. Czyli, coś o życiu już musimy wiedzieć.
Ja poznałam pierwszego męża w wieku lat 19. Szczerze? Nic o życiu nie wiedziałam. Bardzo chciałam mieć wspólny dom, mieszkać razem i być żoną. Z biegiem lat jednak się okazało, że nie jest mi wcale tak fajnie, kiedy jestem nie doceniana, poniżana, na każdym kroku czuję się gorsza i nie mogę być tak naprawdę sobą przy człowieku, który powinien być mi najbliższy. Cokolwiek robię, robię źle i muszę uważać, jak żartuję żeby nie zostało to odebrane źle. 13 lat potrzebowałam żeby zrozumieć, że to tak jednak nie powinno wyglądać, że może być inaczej, można się nawzajem szanować i wspólnie dbać o dom.
Dzięki temu dowiedziałam się, czego nie jestem w stanie zaakceptować i jakiego partnera chciała bym na męża, ale no, trochę tego czasu straciłam. Gdybym to wiedziała wcześniej, zaoszczędziła bym sobie pewnie cierpień.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 19 marca 2025 o 10:01
Owszem, też mi się tak wydaje, że w dużej mierze wynika to z wychowania, jak facet traktuje kobietę i jakie ma podejście do podziału obowiązków. Ale na szczęście, można wychować się w domu, gdzie wszystko było podane pod nos i nic się nie wymagało, a ostatecznie dostać szkołę życia, trafić do rodziny gdzie nikomu nic się nie chce, ani gotować, ani za bardzo sprzątać, ani pracować, ani wychowywać dziecka i jak się chce zjeść, coś lepszego niż pyry i kiełbasa codziennie, to trzeba samemu ugotować, posprzątać i zająć się dzieckiem po iluś godzinach pracy. I właśnie dzięki temu trafiłam w końcu na męża, który sprząta i pomaga podczas robienia obiadów, robi zakupy, wyrzuca śmieci i ogólnie, nie ma wywalone na obowiązki domowe. Szkoda, że musiał nauczyć się tego w taki sposób, ale tak bywa, że czasem życie i rzeczywistość nas weryfikuje.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 18 marca 2025 o 12:35
rudziczek tu też nie chodzi tylko i wyłącznie o wagę, ale o to, że przy takiej posturze i budowie, to jednak ta równowaga będzie zaburzona. Przy takiej tuszy, to naprawdę ciężko porządnie wsiąść w siodło, więc w pełnym siadzie, obija się koniowi plecy. Przynajmniej tak na moje.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 18 marca 2025 o 07:10

donkeyboy, ale to się nie zawsze sprawdza. to jets to, o czym mówię. Bo albo pracujesz albo zyjesz z dzieckiem.

Okropnością jest to, jak obrzydzono ludziom na przestrzeni ostatniego pół wieku rodziny wielopokoleniowe czy zdeprawowano bycie matką niepracującą, że kura domowa i nic nie robi. kobiety zostały wciśnięte przez feministki w wyścig szczurów, który wielu nie służy. wcale się nie realizują przez karerę a środowisko wysoce konkurencyjne i stałe zycie z wysokim kortyzolem zbiera żniwa nowowtorów piersi, chorej tarczycy i rzedwczesnej menopuzy.
wmowiono ludziom, że są samodzielni jak się "wyprowadzają z domu", zamiast dązyć do zarabiania i posiadania większego domu, gdzie bez wchodzenia sobie na fgłowę można mieszkać z rodizcami. Gdzie codzienny kontakt wnuków z dziadkami tak naprawdę uczy życia bo pozwala rozumieć starosć, rozumieć to, że nie jesteśmy nieśmiertelni, uczy umiejętności dogadywania się i funkcjonowania w społeczności, która nie skłąda się tylko z równieśników ("młody dynamiczny zespół", klasy w szkołąch podzielone po wieku.

kotbury, to taka trochę utopia jest, bo to rzadko tak pięknie wygląda. I to faktycznie nie jest tak, że ludziom obrzydzono rodziny wielopokoleniowe, raczej Ci ludzi sami tak wybrali, jak tylko mieli możliwość. Znam bardzo mało ludzi, którzy mieszkają z rodzicami bo chcą i sobie to chwalą. Zazwyczaj to jednak takie mieszkanie z rodzicami, którzy dorosłych ludzi jakoś tak gdzieś tam podświadomie pewnie zawsze będą traktować jak dzieci i się wtrącać, rodzi wiele konfliktów. A komfort psychiczny jest szalenie ważny, o czym się przekonałam, mieszkając przez dwa lata z teściami. I co z tego, że dom był duży, idealny na dom wielopokoleniowy.
I to też nie jest tak, że w każdym przypadku matka, która nie pracuje zajmuje się dziećmi. Bo znam i takie, które siedzą w domu, nie pracują, nic nie robią, tylko odpoczywają. I znam takie, które chodzą do pracy, a po pracy z tymi dziećmi są i się nimi zajmują, lepiej niż te co w domu siedzą. Także to chyba zależy od ludzi, od tego kto jaki jest i pewnie w dużej mierze, jak został wychowany.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 18 marca 2025 o 06:51
Biedny koń, żal patrzeć. Aż mnie plecy zabolały... Przy takiej tuszy, w pełnym siadzie, niezależnie jak dobrą ma się równowagę przecież zawsze będzie się koniowi waliło całym ciężarem po plecach. Wydaje mi się, że przy takiej tuszy, to nawet ciężko mówić o dobrym dosiadzie.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 17 marca 2025 o 07:30
Ja to mam czasem wrażenie, że niektórzy ludzie to dzieci mają chyba tylko po to, bo fajnie się za nic dostaje 800+ i można je wydać na ciuszki, buciki i kosmetyki i całymi dniami w domu siedzieć. Na "bliskim podwórku" obserwuje taką "madkę", która to niby tak bardzo chciała mieć dziecko, ale jakoś nie chce jej się robić obiadu, usiąść z dzieckiem do nauki, zapomina, że dziecko do szkoły miało przyjść na galowo, że miało przynieść coś do szkoły na konkretną lekcję i nie ma czasy gotować, bo przecież zajmuje się wychowaniem dzieci. A jak pojawiło się drugie to jest faworyzowane i traktowane lepiej. I to mnie wkurza, bo choć sama nie mam dzieci i długo, długo mieć nie chciałam, to jakoś tak wydaje mi się logiczne, że dzieci traktuje się na równi i jak już się na nie zdecydowało, to nie ma czegoś takiego, że nie chce mi się, ja sobie poleżę na kanapie i pogapię się w telefon, a dzieci niech się same sobą zajmują.
Historia opisana przez kotbury dowodzi tylko, że macierzyństwo (chociaż w tym przypadku tacierzyństwo), jest jak media mark - nie dla idotów...
W górach jest wszystko, co kocham - wątek dla łazikantów
autor: pamirowa dnia 26 lutego 2025 o 07:22
szam my już po wyprawie 🙂 Zdecydowaliśmy się na wejście szlakiem czarnym jednak, bo zdecydowanie krótszy. I mimo, że było całkiem sporo śniegu, to trasa jak na zimowe warunki nie była zła. Owszem, szlak szedł prawie cały czas pod górę, ale nie jakoś mocno. Mieliśmy zarówno raczki, jak i kijki, no i jednak to bardzo wiele ułatwiło. Nie wyobrażam sobie wchodzić bez raków i bez kijków, bo było by dwa razy trudniej. Nasz pies krótkołapek też dał radę, nawet mu wodoodpornej pelerynki nie zakładałam, bo jak założyłam mu na chwilę, to szedł nieszczęśliwy. Nie było widać żeby było mu zimno, czy niekomfortowo. Doszliśmy prawie do Domu Śląskiego, na samą Śnieżkę już nie wchodziliśmy, bo raz, że to już by było za dużo fizycznie, a dwa, ta łatwiejsza trasa idąca na około jest zamykana w styczniu, a z psem, po tych schodach, kamieniach i łańcuchach przy tłumie zimą sobie nie wyobrażaliśmy wchodzić.
Czarnym nie schodziliśmy, mimo że taki był plan, ale byliśmy z synem męża i tyle marudzenia ile nasłuchaliśmy się po drodze, to była masakra. Więc zjechaliśmy z Kopy wyciągiem na sam dół... z psem. Na szczęście, nasz pies jest mały i spokojny.

Następnego dnia szliśmy niebieskim do Schroniska Samotni. I faktycznie, ten szlak jest łagodny i przyjemny. Ale raczki też na tym szlaku się przydały. Ogólnie, z tego co zaobserwowałam, to rośnie świadomość i odpowiedzialność wśród ludzi, większość ludzi miała raki na nogach. Ale był też Pan, co radośnie pomykał zamkniętym szlakiem... z dzieckiem. Szlakiem, który jest zimą zamykany ze względu na zagrożenie lawinowe, gdzie idzie się wąską ścieżką zboczem. Jak się do tego doda większą ilość śniegu, to wystarczy jeden niewłaściwy krok i leci się w dół zbocza. Ludzie aż przystawali i dziwili się co Ci ludzie tam robią, a jedni to nawet sprawdzali czy tam w ogóle idzie jakikolwiek szlak...

Już planujemy kolejną wyprawę wiosną, albo jesienią, taką nie zimową i chcemy wrócić w Karkonosze znowu 🙂 Ale tym razem już tylko we trójkę: ja, mąż i pies. Nie będziemy na siłę ciągnąć syna, skoro jak widać, gór nie lubi.
W górach jest wszystko, co kocham - wątek dla łazikantów
autor: pamirowa dnia 06 lutego 2025 o 10:50
magda, ale nie cały. Tylko od Domku Myśliwskiego przez Kocioł Małego Stawu do schroniska Samotnia. Zimą wybiera się tak zwaną drogę transportową i skręca przy tak zwanym Kozim Mostku, albo kawałek dalej. Wychodzi się wtedy przy Schronisku Strzecha Akademicka i można zejść od tego schroniska do Samotni, albo iść dalej już na Śnieżkę.
W górach jest wszystko, co kocham - wątek dla łazikantów
autor: pamirowa dnia 06 lutego 2025 o 07:59
Mam pytanko, znajdzie się tu ktoś kto wchodził z Karpacza na Śnieżkę zimą? Planujemy jechać za dwa tygodnie, plan jest co prawda na wejście jedynie do Domu Śląskiego, na samą Śnieżkę się nie pchamy, bo jedziemy z 11-latkiem i psem. Ale cały czas zastanawiamy się, który szlak będzie najlepszy. Do wyboru mamy niebieski (przez Schronisko Samotnia, Strzechę Akademicka i Spaloną Strażnicę), opisywany jako najłatwiejszy, najłagodniejszy, ale i najdłuższy. I szlak czarny, spod kolejki linowej "Zbyszek", który jest najkrótszy, ale podobno stromy. Co prawda mąż kiedyś schodził tym czarnym i mówi, że nie pamięta by on był jakoś mocno stromy. I mamy dylemat. Ja zazwyczaj wjeżdżałam na Kopę wyciągiem, więc jak wyglądają trasy nie wiem. Poczytałam trochę w necie, ale zdania są podzielone i dalej nie wiem, który szlak będzie lepszy. Boję się, że krótszy może nas zimą "zaorać" ze względu na podejścia, ale z drugiej strony ten łagodniejszy, przez to, że dłuższy też może być męczący zimą. Oczywiście, dopuszczamy również ewentualność odpuszczenia sobie dalszej drogi, jeżeli się okaże, że warunki kiepskie i nie dajemy rady. Nie ma co na siłę pchać się w górę za wszelką cenę.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 03 lutego 2025 o 13:22
Do tej pory też się spotykałam z tym, że stajnie pensjonatowe były czynne do 21. I ja to w zasadzie rozumiem. Raz, że fajnie jednak jak konie mają w nocy spokój i nikt im po godzinie 21 nie świeci już światłami i nie przeszkadza. Dwa, właściciel takiego pensjonatu też chce odpocząć i się wyspać. A jak mu jednak ktoś w takiej całodobowej stajni przyjedzie 23, 24 czy 1-2 w nocy, to jak się przebudzi i usłyszy hałas, to wypadało by sprawdzić, czy to właściciel konia, czy przypadkiem nie ktoś z zewnątrz. Nie wiem, jako taki właściciel, to bym chyba ciągle niewyspana chodziła 😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 03 lutego 2025 o 07:04
karolina_, - wspolczuję, bo jednak łatwiej zrezygnować z posiadania konia niż hodowli.
Ollala, - jakby to ująć... posiadanie konia nie przeszkadzało mi imprezować. Za to pomagało trzeźwieć pomiędzy 😅 na pewno uratowało mi też psychę, bez tego mogło być różnie. Bardzo różnie. Nie żałuję, Grubciu to mój koń życia, w najgorszych momentach dawało mi to siłę, żeby się ogarnąć.
Bez konia może miałabym więcej pieniędzy, a może wcale nie, bo zabrakłoby tego czynnika pchającego do rozwoju. Patrząc na resztę mojej dawnej ekipy, to zawodowo zdecydowanie "wyszło mi" najbardziej - bo musiało 😂 Jestem też dobra w budżetowym podróżowaniu.

keirashara, no właśnie z tym, że jak nie ma konia, to jest więcej pieniędzy, to różnie bywa 😉 Miałam konia, na niewiele było mnie stać. Nie mam konia i wiele się nie zmieniło 😉 W dalszym ciągu trzeba wybierać między ważnym i ważniejszym, jak wtedy gdy kopytny był ze mną. Wtedy chociaż nie było tej pustki w sercu, która została po jego sprzedaniu.
Mnie się wydaje, że to wszystko zależy od człowieka i jego priorytetów. Ja sprzedałam, bo niestety musiałam, nie miałam wyjścia. Ale gdyby tylko był jakiś sposób, by koń ze mną został, nawet kosztem imprez czy wakacji, to bym pewnie się z nim nie rozstała. Inna sprawa, że ja obecnie mieszkam w takich okolicach, że nie mam szansy na lepszą pracę i taki rozwój kariery, żeby było mnie stać ponownie na konia, albo żebym bez tego konia czuła, że finansowo jest naprawdę super. Bo jest dobrze, ale do super, to mi jeszcze daleko 😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 31 stycznia 2025 o 08:00
keirashara dlatego ja was wszystkich posiadających w dzisiejszych czasach konie, szczerze podziwiam. Porównując sobie czasy kiedy miałam swojego konia, czyli te 7-8 lat temu, do obecnych cen pensjonatu, to aż mi krew w żyłach mrozi. A już wtedy było mi ciężko i z tego powodu niestety musiałam się z moim koniem rozstać. Wtedy głupio i naiwnie sobie myślałam, że może jeszcze kiedyś ponownie spełnię marzenie o własnym koniu, jak w końcu będę miała lepszą pracę. No i co? I pracę mam lepszą, zarabiam więcej niż kiedyś, a na posiadanie własnego konia w dalszym ciągu to za mało. Bo tu kredyt na dom, tu remont, tu opłaty coraz droższe, życie w ogóle droższe. I mimo, że bardzo brakuje mi konia, dalej jest to moim marzeniem, to ja się chyba już nie zdecyduje na własnego kopytnego. A serce gdzieś tam w środku po cichu pęka. Nie wiem ile ja bym musiała zarabiać żeby bez stresu zdecydować się ponownie na własnego konia. To by chyba musiały być grube tysiące, co najmniej 10 tysięcy miesięcznie.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 22 stycznia 2025 o 12:50
Ja zazwyczaj dawałam koniowi dzień wolnego po kowalu. Spotkałam więcej właścicieli, którzy po kowalu dawali koniowi wolne, niż takich, którzy jeździli normalnie zaraz po zrobieniu kopyt. Jeden raz wzięłam konia dzień po i jeszcze inteligentnie pojechałam w teren, zamiast zostać na placu z piaskiem i bum, koń mi się podbił. Z tym, że wtedy się okazało, że kowal faktycznie wyciął za dużo.
To też wszystko zależy, jak mamy ten komfort i do konia przyjeżdża cały czas ten sam, dobry kowal, to w zasadzie nie ma obawy. Gorzej jak się czasem zdarza, że przyjedzie inny i zrobi jednak te kopyta inaczej.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 22 stycznia 2025 o 10:17
No dobrze, ale co to za problem jak takie dziecko miotłę trzyma, jeżeli wyraża chęć zamiecenia stajennego korytarza? Chwali się już to, że chęci ma, a to, że nie wie jak miotłę trzymać, to na moje nie problem. Gorzej, gdyby takiej chęci nie wyrażało i zostawiało po sobie syf.
Szczerze mówiąc, to ja sama nie wiem czy uznano by, że umiem miotłę trzymać, czy nie 😉 mimo że, na obozach podczas dyżurów w stajni zamiatało się cały korytarz, a w każdej stajni, w której jeździłam, po wyczyszczeniu końskich kopyt, zamiatało się to. Ale ja się nawet nie zastanawiałam czy ja tą miotłę trzymam dobrze czy źle 😉
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 20 stycznia 2025 o 07:37
OnaJestSpoko we wszystkich stajniach rekreacyjnych, w których byłam, zauważyłam, że chłopak jeżdżący konno to rzadkość, przeważają dziewczyny. W wyższym sporcie za to jest więcej facetów. I z tego powodu znalezienie koniarza nie będzie łatwe. Tym bardziej, że to nie ma być przecież po prostu facet co jeździ konno, ale jak do związku, to powinien być sensowny i jeszcze musi "kliknąć" między wami. Ja poznałam jednego koniarza i tak jak, jako kumpel był super, tak do związku to on się totalnie nie nadawał 😉
Może zamiast koniecznie szukać koniarza, poszukać faceta, który szanuje pasję drugiej osoby? Jak facet ma poukładane w głowie, to nie musi kochać koni, by akceptować pasję jaką jest jeździectwo.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 08 stycznia 2025 o 14:24
xxagaxx aha, czyli rozumiem, że Ty po zdaniu prawa jazdy byłaś już mistrzem kierownicy. No fajnie, fajnie, zazdraszczam 😉 Ja jednak musiałam trochę pojeździć żeby nabrać większej wprawy, bo umówmy się, kurs, jazdy doszkalające z instruktorem, a jazda samodzielna, to są dwie różne rzeczy. I można z instruktorem zjeździć 100 godzin i nijak nie ma się porównania do samodzielnej jazdy. Bo jednak jedziesz z instruktorem, on Ci podpowiada co i jak, i wiesz, że w razie czego, on ma też pedały i ich może użyć. Więc mimo wszystko, ten młody, niedoświadczony kierowca musi gdzieś to doświadczenie zdobyć i te godziny za kółkiem wyjeździć, żeby zdobyć wprawę.
Ja zaraz po zdaniu prawka, jeździłam tylko z mężem po okolicy, głównie na zakupy. Pierwszy raz sama do pracy pojechałam, chyba po miesiącu od zdania prawka. I tak, wtedy się bałam. Był to dla mnie stres ogromny. Jechałam wówczas wolniej, ostrożnie, starałam się mieć oczy dookoła głowy. Żeby się nauczyć jeździć, trzeba jeździć, inaczej się nie da. Teraz mam prawko rok, zrobiłam już ponad 16000 km i dalej nie uważam, że umiem jeździć, mimo, że bardzo lubię. Nie jestem zawalidrogą, nie wymuszam pierwszeństwa, nie stwarzam niebezpiecznych sytuacji. Ale żeby powiedzieć, że umiem jeździć, to mi się wydaje, że potrzeba mi jeszcze lat i większej ilości przejechanych kilometrów.
I wkurza mnie takie gadanie, że to młody kierowca stwarza największe zagrożenie. Częściej ten młody kierowca jest bardziej ostrożny i jeździ bezpieczniej, niż doświadczony, wieloletni kierowca, który jedzie jak na autopilocie i często gubi go brawura i rutyna, bo przecież on umie jeździć.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 08 stycznia 2025 o 07:26
NowaJa mówi się tylko o kierowcy, bo potrącił człowieka i uciekł z miejsca zdarzenia, a do tego nie powinien się za kierownicą w ogóle znaleźć. To już automatycznie ściąga na niego całą uwagę. Faktem jednak jest, że nagłaśnianie że pieszy/ rowerzysta ma na przejściu dla pieszych/ przejeździe rowerowym pierwszeństwo, robi więcej złego niż dobrego.

Pozostając w temacie, mnie wkurza brak wyobraźni i wyrozumiałości zarówno wśród kierowców, jak i w wśród pieszych i rowerzystów. Jak jeszcze nie miałam prawka i byłam pieszym, to zawsze zatrzymywałam się przed przejściem i grzecznie czekałam. Jakoś tak z automatu wydawało mi się logicznym, że kierowca musi zwracać uwagę na tyle różnych rzeczy, że nie zawsze jest w stanie mnie zauważyć. Nie musiałam być kierowcą, żeby logicznie pomyśleć, że droga hamowania zależna jest od warunków i wielkości samochodu. Jak jechałam gdzieś rowerem, to nie wjeżdżałam rozpędzona na przejazd dla rowerów, bo mam pierwszeństwo. Wiedziałam, że kierowca który skręca, a ja mu przecinam drogę może mnie nie zauważyć, jak mu się pojawię znikąd, więc zawsze zwalniałam i rozglądałam się czy aby nie zbliża się samochód. Ale niestety wielu pieszym i rowerzystom brakuje wyobraźni i wyrozumiałości.

Niestety brakuje tego i kierowcom. Jako młody kierowca, gdzieś muszę się nauczyć jeździć. I takie teksty, jak tu padały, w stylu, nie umiesz jeździć, to nie wsiadaj za kierownicę, to jest właśnie totalny brak wyrozumiałości. Bo rozumiem, że każdy wieloletni kierowca od razu po kursie był mistrzem kierownicy 😉 Jeżdżę od roku, miesięcznie robię lekko ponad 1600 km i nie zgodzę się, że większość niebezpiecznych sytuacji powodują młodzi, niepewni kierowcy. Wyprzedzanie na ostatnią chwilę i wciskanie się przed kogoś, siedzenie na ogonie, bo ktoś jedzie przepisowo, wyprzedzanie całej kolumny samochodów w kiepskich warunkach - to są głównie wieloletni kierowcy, którym nadto się spieszy. Miałam kilka niebezpiecznych sytuacji i tylko jedna z nich była spowodowana najprawdopodobniej niepewnym kierowcą, który jechał autostradą 70 km/h, zobaczyłam go nieco późno, bo kierowca przede mną również się zagapił, uciekł na lewy pas zajeżdżając drogę innemu, ja nie miałam już gdzie uciekać, więc zostało mi wyhamowanie. Ogólnie staram się nie być zawalidrogą, zdarza mi się jechać więcej niż przepisy mówią, ale też dostosowuje prędkość do warunków i własnego samopoczucia. Dlatego strasznie wkurza mnie jak mi ktoś siedzi na ogonie, bo wystarczy że coś przede mną się wydarzy, ja zahamuję, a on już pewnie nie.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 24 września 2024 o 07:16
Ja tak was czytam, to jakoś tak smutno mi się zrobiło, bo ja zdałam sobie sprawę, że nigdy nie miałam okazji wsiąść na dobrze zrobionego konia, na którym przyjemnie się jeździ. Przed swoim koniem, zwiedziłam mnóstwo szkółek jeździeckich i ostatecznie, ze wszystkich uciekałam. Na pewnym etapie, przestało mi sprawiać przyjemność jeżdżenie na zmęczonych, znudzonych, zakopanych i zaciągniętych koniach. To ja już wolałam nie jeździć w ogóle. I tak mam do dzisiaj, bo takie jeździectwo, to nie jest żadna przyjemność.
Jak już miałam swojego konia, to nie oszukujmy się nie był to dobrze zrobiony i prawidłowo ujeżdżony koń. I dla większości z was tutaj, nie był by to koń przyjemny do jazdy 😉 Mnie brakowało umiejętności by go naprawić do takiego poziomu by ktoś powiedział, że to dobrze zrobiony koń, chociaż po 3 latach jakiś progres był, zrobił się bardziej jezdny i były momenty, kiedy robił się bardzo przyjemny do jazdy. Tylko, nie siedząc nigdy wcześniej na naprawdę dobrze zrobionym koniu, ja nie miałam porównania, więc nie do końca wiedziałam, do czego mam dążyć i musiałam zdawać się na intuicję.

Chyba pozostaje mi odłożyć trochę kasy, żeby chociaż od czasu do czasu, móc w końcu pojeździć na prawidłowo ujeżdżonym koniu, bo narazie to o czym piszecie, to dla mnie brzmi jak mistycyzm😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 18 września 2024 o 07:06
Sankaritarina, na razie myśli o dzierżawie czy współdzierżawie odkładam na później, bo miałam dłuższą przerwę w jeździectwie i wydaje mi się, że najpierw warto by było się chociaż rozjeździć, o zwróceniu uwagi na to co jest do poprawy, nie wspomnę. Więc nastawiam się na powrót do szkółki, ale myślę, że jak sobie przypomnę jak się jeździ 😉 to przyjdzie i chęć na treningi indywidualne. Ja nie siedziałam na koniu dwa lata, podejrzewam, że początkowo ta jazda w zastępie, nawet jakby nie była ambitna, przyniesie mi fun 🙂

A, że wkurza mnie, że konie są drogie. No są, taka prawda, ale niewiele z tym zrobię, bo zrezygnować z nich zupełnie nie potrafię. Więc już nie narzekam, idę działać 😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 17 września 2024 o 09:48
pamirowa, a na co miliony? masz sportowe aspiracje, chcesz zakładać stacje ogierów? 😀 jasne, konie to nie jest tania impreza, zwłaszcza jak są fakapy. Część ryzyka można ubezpieczyć. Część nie. Ale nie sądzę żeby na tym forum siedzieli sami milionerzy 😀

donkeyboy, z tymi milionami na koncie to chodziło mi o to, że ponownie na własnego konia zdecydowała bym się pewnie jakbym miała co najmniej kilkaset tysięcy zapasu na koncie😉 Nie mam już sportowych aspiracji, za stara jestem na sport, przeszło mi już nawet myślenie o pojechaniu kiedykolwiek amatorskich zawodów za stodołą. Na ten moment, to co by mnie najbardziej satysfakcjonowało, to po prostu jazda dla przyjemności, trochę po placu, czasem relaks w lesie. Więc wiadomo, że mnie utrzymanie konia kosztowało by mniej, niż ktoś kto startuje na zawodach. Bo stajnia nie musi mieć całej sportowej infrastruktury, a koń użytkowany rekreacyjnie tylko dla przyjemności z jazdy, jest mniej narażony na kontuzję. Ale mimo wszystko, uszkodzić może się zawsze, zachorować i tak dalej. I jak tam poczytuję wątek Kupno konia, to bez kilkuset tysięcy zapasu, nie wiem czy bym zaryzykowała ponownie spełnić swoje największe marzenie 😉

pamirowa,
pamirowa, Nie wiem ile kosztują treningi indywidualne u Ciebie, ale przecież z własnym koniem kosztowałoby to raz tyle. Mając własnego konia nie brałabyś już treningów? To gdzie tu ambitniejsza jazda, która by coś dała?

Poza tym to jak z każdym nowym środowiskiem - za nic nie ma nic, zwykle. Benefity przychodzą z czasem. Trzeba się pokazać z dobrej strony i na początku zawsze jest coś kosztem czegoś. Albo mocniejsza inwestycja, albo godzenie się na chwilowy "punkt zawieszenia" w postaci np. tej rekreacji raz w tygodniu. Jeżdżąc w jednej stałej stajni, też można poznać ludzi, ekipę i nagle od słowa do słowa okaże się, że np. stajnię obok ktoś ma konia, którego chętnie udostępni do jazdy/dzierżawy i można spróbować się dogadać. Takie historie się zdarzają. Nie powiem, że nagminnie, ale, moim zdaniem, wcale nie rzadko. Znam przynajmniej 3 osoby, które w ten sposób jeżdżą po kosztach. No tylko pytanie czego się oczekuje, bo takie układy coś muszą wnosić obu stronom tj. nie liczyłabym, że dostanę wtedy super zrobionego konia i będę mogła trenować, ale już "po prostu" jeździć - tak.
Warto też poszukać tych dzierżaw, porozglądać się, bo nie wszystkie kosztują krocie - ale prawda, dzierżawa konia sportowego w stajni z halą & dobrą infrastrukturą, może kosztować dużo.

Sankaritarina, w tym fragmencie chodziło mi jedynie o porównanie, że treningi indywidualne, które podniosą mój poziom jeździectwa, są porównywalne z utrzymaniem własnego konia - ot, to było takie luźne spostrzeżenie. Jakbym miała swojego konia, to pewnie chciała bym brać treningi, ale na pewno rzadziej. Bo jak już wcześniej pisałam, nie mam aspiracji na sport i bardzo ambitną jazdę i bardziej na ten moment zależy mi na spędzaniu czasu z koniem i takiej luźnej, przyjemnej jeździe dla funu. Ale, nie mając własnego konia, będąc skazaną poniekąd na szkółkę, to wolała bym faktycznie trenować ambitniej, żeby coś z tego wynieść. Bo jeżeli jazda w zastępie kosztuje 90 zł, co nie jest małą kwotą, a miało by to być kręcenie się w kółko i stanie jeździecko w miejscu, to może lepiej dołożyć więcej na trening indywidualny, żeby faktycznie wynieść z tego więcej.

Z tą dzierżawą na ten moment to też nie jest łatwa sprawa. Ja nie uważam, żebym jeździła super, więc wszystkie te konie do ambitniejszej rekreacji są nie dla mnie. Nie chciała bym komuś zepsuć dobrze zrobionego konia, z którym chce progresować. Więc znalezienie takiego sympatycznego, spokojnego tuptusia nie było by pewnie łatwe. Zresztą, miałam za długą przerwę w jeździectwie, najlepszym rozwiązaniem na ten moment będzie szkółka, a może później treningi indywidualne. Mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć😉 Bo to co w szkółkach, po latach posiadania własnego konia, mnie przeraża, to właśnie to przejmowanie konia po kimś i jazda na zmęczonym koniu. To odbiera wszelkie chęci i przyjemność.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 13 września 2024 o 13:42
No ogólnie to tak już jest ze wszystkim, że jak się nie ma milionów na koncie, to zawsze jest coś za coś, a życie to ogólnie sztuka wyborów. Facella ja się odniosłam jedynie do Twojej propozycji o jeździe za pracę, bo to jednak nie jest rozwiązanie dobre dla każdego na każdym etapie życia. Mnie to nie ratuje, bo musiała bym znaleźć czas poza pracą i obowiązkami domowymi na zarobienie sobie na te jazdy. I na jazdy to już tego czasu by nie starczyło, bo ten czas, który znajdę na jazdy, pójdzie właśnie na to by zarobić sobie na jazdy, także tego 😉

donkeyboy no właśnie, jak tak sobie zaczęłam myśleć, że fajnie by było jeździć więcej niż ten raz w tygodniu, żeby to faktycznie coś dało, żebym coś z tych jazd wyniosła (jakaś ambitniejsza szkółka czy nawet treningi indywidualne) to koszt nie wyszedł by dużo mniejszy niż utrzymanie własnego konia. Na dzień dzisiejszy to już nie ma dużej różnicy między jednym, a drugim. Ale jak mam być szczera, to ja bym chyba musiała zarabiać grube tysiące, żeby zdecydować się ponownie na posiadanie własnego konia. Mimo, że do dzisiaj o tym marzę, bo pewne marzenia mimo brutalnych realiów nie umierają, to musiała bym mieć chyba miliony na koncie, żeby podjąć taką szaloną decyzję ponownie 😉 Rozstanie z moim pierwszym koniem za dużo mnie kosztowało emocjonalnie i w zasadzie, kosztuje po dzień dzisiejszy, bo czuję, że zawiodłam.
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 13 września 2024 o 12:45
Facella no niestety, doba nie jest z gumy, a na pewnym etapie życia, gdzie poza pracą na etacie dochodzą inne codzienne obowiązki i jakieś inne sprawy/ zajęcia i tak dalej, to znalezienie czasu nie jest już kwestią organizacji, bo po prostu go brakuje. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Po swojej pracy lub w weekendy musiała bym jeszcze wcisnąć pracę za jazdy, a później jeszcze znaleźć czas na te jazdy, na które zapracowałam. Było by to kosztem domowych obowiązków, remontu czy czasu spędzanego z rodziną, a to jednak też jest dla mnie szalenie ważne.

U mnie problemem jest to, że ja nie mieszkam w okolicy dużego miasta jak na przykład Poznań, z którego pochodzę. W okolicy Poznania jest tyle stajni i pensjonatów, że jest w czym wybierać i łatwiej znaleźć fajną opcję dzierżawy czy współdzierżawy. Mieszkam w okolicy Jarocina i tu ogólnie jakoś tych stajni za dużo nie ma. Tak sobie myślę, że jakbym miała własnego konia, to miała bym turbo problem ze znalezieniem pensjonatu, bo tu jakoś tak w okolicach nie ma ich za wielu i wybór o wiele mniejszy😉

Ale kminię i pewnie w końcu coś ogarnę, bo za długo bez koni nie można 😉 Na razie jestem na etapie wykminienia na ile mnie finansowo stać, bo od tego też będzie zależało znalezione rozwiązanie🙂


Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 13 września 2024 o 10:16
pamirowa, układ typu jazda za pracę? Albo częściowa dzierżawa?
Facella,

No właśnie jazda za pracę odpada, bo nie znajdę tyle czasu pracując na etacie, mając na głowie obowiązki domowe, remontowanie i to wszystko z czego składa się dorosłe życie. Chyba za stara jestem na takie układy😉 One są fajnym wyjściem dla młodych osób.
O dzierżawie, albo bardziej nawet o współdzierżawie myślałam już i to może być późnej jakimś wyjściem. Tylko mieszkam w takich dziwnych okolicach, gdzie mamy mało stajni w okolicy, więc wybór mały. Jak tak sobie przeglądałam oferty dzierżawy, współdzierżawy tak ogólnie żeby się zorientować w cenach, to w co drugim ogłoszeniu koszt dzierżawy stanowiła cena pensjonatu plus do tego jazdy z trenerem, przynajmniej dwie w miesiącu. I ja to oczywiście z punktu widzenia właściciela konia rozumiem jak najbardziej, ale no, dla mnie finansowo to jednak koszt się zrobi o wiele za duży 😉 Zresztą, w takim układzie, to wolała bym znaleźć fajną stajnię albo trenera z własnymi końmi i brać same indywidualne treningi, co wyszło by taniej niż dzierżawa + treningi 😉

Jakieś rozwiązanie pewnie w końcu znajdę i może nawet satysfakcjonujące. Musiałam sobie po prostu trochę wzdechnąć 😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 13 września 2024 o 09:10
A mnie w jeździectwie wkurza to, że... jest takie drogie. Ostatnimi czasy dla mnie, za drogie 😒 Ceny jazd mocno poszły w górę, o treningach już nawet nie wspomnę. I wkurza mnie to, że ja już chyba jestem spaczona po posiadaniu własnego konia i nie umiem odnaleźć się w szkółce. Próbowałam wrócić do koni, ale jakoś nie jara mnie bezsensowne kręcenie się w kółko po placu, koń za koniem. Koło mojego domu, 5 minut drogi spacerkiem jest stajnia. Myślę sobie idealnie, tak blisko. Ale po dwóch jazdach już tam nie wróciłam. Jednak tinkery to jakoś konie nie dla mnie 😉 No i teren droższy niż jazda na placu, gdzie wcale nie do końca uśmiechał mi się teren. Jak jest 5-6 osób na jednej jeździe, to jednak ciężko wynieść coś więcej.
Mam jeszcze jedną stajnię, nowo otwartą, którą chciała bym sprawdzić. Ale cena jazdy takiej zwykłej w zastępie to 90 zł. Przy dzisiejszych cenach wszystkiego, kredycie na karku, remoncie domu i pierdyliardzie innych wydatków, 90 zł za zwykłą jazdę w zastępie to dla mnie przynajmniej dużo. Bo chciało by się jeździć przynajmniej raz w tygodniu. I tak to moje jeździectwo, od dwóch lat umiera śmiercią naturalną, a coraz bardziej koni brakuje. Chyba nie ma dla mnie ratunku 😉
Co mnie wkurza w jeździectwie?
autor: pamirowa dnia 26 czerwca 2024 o 09:24
Ja to tak czytając dwie ostatnie strony, to stwierdzam, że strach to w ogóle żyć😉 Tu już weszło takie czarnowidzenie i demonizowanie, że faktycznie, strach z domu wychodzić. Ja rozumiem, że należy mieć świadomość, bo koń może zachorować, a leczenie drogie i decydując się na kupno jakąś poduszkę finansową warto mieć, ale co poniektóre poleciały dosyć mocno w skrajności. Gdyby każdy miał takie podejście, to już dawno wszystkie hodowle koni by padły, bo mało kto by konie posiadał.
Różne rzeczy w życiu się zdarzają, wiele z nich nie da się przewidzieć i nie sposób na wszystko mieć odłożone pieniądze, bo trzeba by było mieć miliony na koncie. I to nie tylko o konie chodzi. Ważniejsze jest raczej podejście, świadomość i jakiś plan, co zrobię jeśli koń zachoruje. I nie na zasadzie, a jakoś to będzie, albo, będę myśleć jak coś się stanie. Ale nie można też wpadać w takie skrajności, że lepiej konia sobie darować, bo może zostać kosiarką i co wtedy. No może, ale nie musi. Jednak wiele osób tu na forum ma konie, są tu pewnie tacy, co się na nie zdecydowali nie mając grubych tysięcy odłożonych i sobie radzą.

Rozumiem jednak od czego ta dyskusja się zaczęła. Mnie też, tak jak Fokusową uderzyło to co Sonika pisała o chorym koniu, którym się zajmowała, że jak zachorował i nie można było na nim jeździć, to do niego nie przyjeżdżała i straciła radość z wizyt w stajni. No to tak trochę nie mieści mi się w głowie, bo owszem, jak się posypie i nie można na nim jeździć, jasne może być przykro. Ale nie wyobrażam sobie, żeby nie przyjeżdżać do konia i się nim nie zajmować, bo jest chory i nie mogę na nim jeździć. Bo jednak "na zawsze jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś."
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 25 czerwca 2024 o 10:20
mindgame ja bym jeszcze zrozumiała jakby tak normalnie, po ludzku, powiedział, że będzie tęsknił i będzie mu smutno, bo jedziesz sama, bez niego. To jakoś tak bardziej, przynajmniej dla mnie zrozumiałe. Ja uwielbiam spędzać czas z moim mężem i uwielbiam z nim wyjeżdżać i było by mi przykro gdyby wyjechał sam. Czasem pojedzie sobie sam na ryby, bo mnie nie zawsze się chce, ale ogólnie na wyjazdy jeździmy razem, nie samemu, bo tak nam obydwojgu pasuje.
Czym innym jest jednak niemalże zabronienie wyjazdu z tekstem, że to niebezpieczne i może skończyć się zdradą. To faktycznie wygląda na brak zaufania.
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 20 czerwca 2024 o 13:56
budyń ja z poprzednim facetem byłam 13 lat. Spełniłam większość marzeń i planów, bo był wspólny dom i własny koń. I jak się rozstaliśmy, to przyszło mi to wszystko stracić. W zasadzie to była moja decyzja o odejściu, bo ja już najnormalniej w świecie psychicznie dłużej tak nie mogłam. Miałam już prawie ten swój prywatny Everest, już byłam u szczytu i... spadłam na sam dół. Siedząc sobie "w bazie" i nie mogąc znów zacząć się wspinać też myślałam, że straciłam i zmarnowałam tyle lat. Ale jak to sobie przetrawiłam, to doszłam do wniosku, że to nie do końca zmarnowany czas. Bo jednak wyniosłam z tego naukę i dziś wiem czego już nie chcę oraz czego zaakceptować nie potrafię. Dodatkowo, to co przeszłam i to co utraciłam, nauczyło mnie doceniać to co mam bardziej. Kiedyś więcej narzekałam, dzisiaj bardziej cieszę się z życia, z tych drobnostek przede wszystkim.
Czasem sobie z mężem żałujemy, że nie poznaliśmy się wcześniej, bo może nie mielibyśmy obydwoje blizn z przeszłości. Bo być może nasze życie wyglądało by od początku tak jak sobie to wymarzyliśmy. Ale później dochodzimy do wniosku, że mogło by być i tak, że nie bylibyśmy razem. Bo byliśmy trochę innymi ludźmi, a dopiero te przejścia nas ukształtowały. I wolę patrzeć na to właśnie w ten sposób, że tak miało być, niż doszukiwać się w przeszłości zmarnowanych lat, bo czasu i tak nie cofnę już.

Jak poznałam mojego męża te 5 lat temu, to ja już też byłam wiekowa, bo przekroczyłam 30-stkę 😉 I uwaga, poznałam go na badoo, które w zasadzie wiele od tindera się nie różniło. Także da się, ale faktycznie nie jest to łatwe i 3/4 trzeba odsiać.

Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 19 czerwca 2024 o 11:34
FurryMouse o właśnie. Ja na przykład uwielbiam śpiewać, ale przy byłym nigdy tego nie robiłam, bo się, nie wiem, wstydziłam, krępowałam. Kiedyś sobie podśpiewywałam w samochodzie, to już było "co Ty śpiewasz?". I to tak powiedziane bardziej ironicznie, jakby prześmiewczo. Więc śpiewałam sobie tylko jak byłam sama.
Jestem ogólnie osobą bardzo wrażliwą, w zasadzie to nawet można by rzec, że nadwrażliwą. Ja się potrafię wzruszyć na piosence albo nawet reklamie, a co dopiero na filmie. I nie lubiłam oglądać filmów z byłym, bo dla mnie film nie musi być smutny, żeby mieć łzy w oczach. Wystarczy, że jest w nim wzruszająca scena i ja już podciągam nosem i łzy wycieram 😉 I kiedyś mój były też jak to zobaczył, to już prześmiewczo poszło, że co ja na filmie płaczę?
O sprawach grubszego kalibru, typu pilnowanie się podczas żartów, żeby się nie obraził to już nie wspomnę. To są niby takie pierdoły, ale skutecznie człowieka ciągną w dół. I tak jak to co o nas mówią inni ludzie, można mieć głęboko, tak jednak ciężko mieć głęboko opinię człowieka, z którym się żyje. I ja czułam się cały czas oceniana, cały czas o krok za nim, gorsza. To już jest jednak toksyczne i wyniszcza.

A teraz mam tak, że mężu uwielbia jak śpiewam, a też długo nie śpiewałam przy nim. Nuciłam sobie w wannie, to stał pod drzwiami i słuchał. Cały czas powtarza, że mam ładny głos. Jak oglądamy coś razem i widzi, że się wzruszyłam, to podaje chusteczki, a czasem i sam z nich korzysta😉I chyba po raz pierwszy czuję się akceptowana i rozumiana w związku i... to jest niesamowite 😁
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 19 czerwca 2024 o 07:47
Do tego co powyżej dziewczyny napisałyście, ja bym jeszcze tylko dodała, że w związku z odpowiednią osobą, cudowne jest to, że można być tak naprawdę sobą. Nie trzeba nikogo udawać, stalować się czy pilnować. Nie trzeba nosić masek czy robić dobrej miny do złej gry.
To ogromny komfort psychiczny czuć się akceptowaną taką jaką się jest. Ze wszystkimi swoimi wadami i niedoskonałościami.
W poprzednim związku nie czułam się swobodnie. Cały czas musiałam uważać na słowa, na swoje zachowanie, cały czas czułam się nie dość dobra, nie wystarczająca, zawsze na drugiej pozycji, często straconej. Nie potrafiłam być przy byłym sobą. Cały czas się pilnowałam. I po latach strasznie mnie to zmęczyło. Dopiero jak poznałam obecnego męża zrozumiałam co to znaczy móc być tak po prostu sobą. Bez krępowania się i zastanawiania, czy ta druga strona mnie nie skrytykuje. I niby to taki banał, oczywiste, a mimo wszystko to szalenie ważne.

Jestem z mężem już 5 lat i uważam, że jestem szczęściarą 🙂Nie wierzyłam, że taka miłość istnieje. Mimo upływu czasu, codzienności, problemów, w dalszym ciągu uwielbiam spędzać czas z mężem, rozmawiać z nim, przytulać się. W dalszym ciągu mam motylki w brzuchu i uwielbiam się w niego wpatrywać jak coś robi i nie ma świadomości, że się na niego gapię 😉 Pomimo 5 lat razem i tego, że my ze sobą przebywamy często jest w związku dalej ogień i nie ma znudzenia. I mimo, że minęło już 5 lat, że ja nie młodnieje, że gdzieniegdzie pojawiło się więcej tłuszczyku, że cera niedoskonała i jest kilka innych niedoskonałości, mój mąż dalej uważa mnie za piękną, nie szczędzi komplementów, zarówno tych o wyglądzie zewnętrznym, jak i tych o tym jaka jestem. Wiadomo, że zdarzają się gorsze dni, że się na siebie wkurzamy, kłócimy czasem. Ale przez te 5 lat na tyle się poznaliśmy, dotarliśmy i dogadaliśmy, że kłótnie są rzadkie, a jak już się zdarzą, to szybko zostają załagodzone, wyjaśnione i zapomniane. Bo obydwoje potrafimy przeprosić, a to jest w związku bardzo ważne. Po poprzednim związku wiem jak ważna jest równowaga w tej kwestii i jak nie fajnie jest, kiedy to zawsze jedna osoba czuje się winna, niezależnie od tego co zrobi, bądź nie zrobi.

I myślę, że żeby się dowiedzieć jaki sens ma związek i jakie niesie korzyści, trzeba poznać tą odpowiednią osobę. I przekonać się na własnej skórze.
Kto/co mnie wkurza na co dzień?
autor: pamirowa dnia 10 listopada 2023 o 10:34
Trochę się wetnę, bo u mnie w pracy korzystamy z AI do tworzenia tekstów na allegro i obrazków do opisów SEO czy na blogi. To ma swoje zalety, bo te wszystkie platformy ze zdjęciami stockowymi są dosyć drogie, a dostęp do takiego Midjourney jest zdecydowanie tańszy. Być może dużym firmom opłaca się korzystać z usług takich platform, ale my jesteśmy małą firmą, korzystamy z wielu innych płatnych narzędzi, więc nie można mieć wszystkiego. Są strony z darmowymi zdjęciami, ale niestety często nie mogłam znaleźć tam nic co by pasowało do tematyki bloga. Grafikiem nie jestem, chociaż z photoshopa korzystam, ale w bardzo podstawowym zakresie. W sytuacji gdy piszę bloga albo robię opis SEO to midjourney okazuje się bardzo pomocne. I pozwala zaoszczędzić czas, bo jakbym miała grafikę robić od zera albo czekać aż zrobi mi to grafik, to by to trwało o wiele dłużej.

Faktem jest, że AI idealne nie jest. Trzeba mu przy generowaniu obrazków dobrze opisać czego się chce, a jak już wygeneruje, to czasem trzeba go poprawiać. Zdarzało mi się nie raz, że grafik szukałam gdzie indziej, bo co chwilę generował mi nie to co chciałam. I tak, to mnie wkurza 😉

Z kolei AI podczas generowania tekstów również należy sprawdzać. Czasem zrobi błąd albo napisze opis w taki sposób, niby zachęcający do zakupu, że to aż infantylnie brzmi. Więc ja go dosyć często poprawiam i tekst przerabiam. Z tym, że u nas to tak działa, że opisy produktowe na stronę piszemy sami od zera, a AI na allegro służy tylko do parafrazowania opisów ze sklepu i ewentualnego uatrakcyjniania. Przyznam się szczerze, że akurat to narzędzie pomaga mi w pracy i oszczędza czas. Jednak nie wyobrażam sobie nie poprawić AI, idealne to nie jest i jeszcze długo nie zastąpi copywriterów i grafików 😉
M jak mieszkanie czyli wszystko o urzadzaniu:)
autor: pamirowa dnia 13 października 2023 o 11:02
Czy ktoś z was w ostatnim czasie kupował szafę przesuwną typu komandor i podzielił by się z orientacyjnym, przybliżonym kosztem ostatecznym? Wiem, że to wszystko zależy od wymiarów, stylu, użytych materiałów i tak dalej, ale chciała by mieć mniej więcej jakiś ogląd na ceny.
Zastanawiamy się nad szafą do sypialni. I nie wiem co będzie lepsze, albo raczej co wyjdzie taniej, zakup dużej szafy w całości czy szafa do zabudowy. Chociaż intuicja mi podpowiada, że szafa do zabudowy tania nie będzie 😉
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 13 października 2023 o 10:55
Sonika dziewczyny bardzo mądrze prawią. Poznawanie facetów w necie jest faktycznie specyficzne i czasem można się mocno naciąć. W necie możemy wykreować się zupełnie na kogoś innego. Dlatego jak się zaczyna z kimś pisać i jest fajnie, to dobrze jednak szybko w realu zweryfikować, czy tak jak się pisało, tak i dobrze będzie się rozmawiało.
Ja poznałam faceta na portalu randkowym jakim jest badoo, założyłam profil bardziej z ciekawości, niż szukania tam kogoś wartościowego i wśród wielu typów z tekstami podrywu tak banalnymi, że niedobrze się robi, wyróżnił się jeden. Jak już zaczęliśmy pisać, to skończyć nie mogliśmy. Ale on szybko chciał się spotkać, a ja uznałam, że lepiej przekonać się jak najszybciej, bo ja już nie pierwszej młodości jestem 🤣 I to była dobra decyzja, bo dzisiaj jest moim mężem😅
Nie umiała bym tak chyba pisać z gościem ponad miesiąc bez spotkania, jeżeli faktycznie zależało by mi na tym, aby z takiej znajomości wyszło coś więcej. Bo owszem, można mieć obawy, ale takie przeciąganie i tłumaczenie, że facet nie jest jeszcze gotowy, bo się boi? No nie wiem, dziwne to.
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 25 sierpnia 2023 o 10:52
No coś w tym dziewczyny jest 🙂 Oczywiście, ja też jestem tego samego zdania i faktycznie po nieudanym małżeństwie dopiero wiedziałam czego oczekuję, jakich cech w mężczyźnie potrzebuję i jak chcę być traktowana. Gdybym nie przeszła tego co przeszłam, pewnie bym o tym nie wiedziała.
Ale jednocześnie to co przeszłam gdzieś tam jakiś ślad we mnie zostawiło i czasem potrafię zareagować bardziej przesadnie, na sytuację, która większości w ogóle by nie obeszła. A ja jestem wyczulona, bo gdzieś tam przypomniało mi to nie fajną sytuację z przeszłości. Bo przeszłość można przepracować, jak najbardziej, ale to nigdy nie będzie tak, że ona zniknie zupełnie, bo człowiekowi brakuje przycisku "reset" 😉
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 24 sierpnia 2023 o 12:28
Tak, dokładnie tak 🙂
Mam już za sobą nie udane małżeństwo, nie dobraliśmy się za bardzo z byłym mężem i mam za sobą już rozwód. Po rozwodzie poznałam mężczyznę, który też jest po przejściach (mało kto w wieku 30+ nie jest swoją drogą 😉 ) i okazało się, że na tyle sobie obydwoje pasujemy, mimo początkowych zgrzytów, że leci nam razem już piąty rok, a w październiku będzie pierwsza rocznica ślubu 😁
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 24 sierpnia 2023 o 09:57
mindgame tak jak dziewczyny napisały wcześniej - wszystko zależy od tego jakiego rodzaju to są zgrzyty. Bo jeżeli dotyczą rzeczy, w których ciężko znaleźć kompromis i na przykład w późniejszym czasie wymuszą rezygnację z pragnień, marzeń, potrzeb i tak dalej, to jest to rzecz nie do przeskoczenia. Ale jeżeli to są jakieś tam mniej istotne różnice zdań, czy irytujące przyzwyczajenia drugiej strony, to o ile nie rzutuje to mocno na związek, w późniejszym czasie jest do wypracowania. Oczywiście, pod warunkiem, że się czuje wewnętrznie: "tak to ten, z nim chcę być".

Ja już też jestem po 30stce, dodatkowo po przejściach, bo mam za sobą rozwód. Jak poznałam te 5 lat temu obecnego męża, to przyznam się szczerze, że bywało różnie, nie zawsze kolorowo, a często burzliwie i ostro. Ale jednocześnie czułam, że to ten, bo jak go poznałam to był taki efekt WOW, jakiego chyba nigdy nie czułam. Początkowo to też był związek na odległość, bo ja z Poznania, on z Jarocina, widywaliśmy się w weekendy i jeden dzień w tygodniu. Jak zamieszkaliśmy razem, dosyć szybko w sumie, to pojawiły się zgrzyty, czasem dosyć poważne. Na szczęście, zawsze każdy taki zgrzyt sobie wyjaśnialiśmy i w końcu dotarliśmy się na tyle, że zgrzyty czy kłótnie nie zdarzają się nam praktycznie w ogóle.
Prawda jest taka, że człowiekowi, który jakieś tam przejścia ma, bo trochę już na tym świecie żyje, jest trudniej w kolejnym związku. Bo to co nas spotkało zawsze gdzieś tam w nas zostaje i odciska na nas jakieś piętno. To nigdy nie jest zaczynanie od początku, niczym z białą kartą. Więc te zgrzyty czasem wynikają z poprzednich przyzwyczajeń, czy tego że na pewne zachowania jesteśmy wyczuleni, bo nas wcześniej skrzywdzono.

... ślub :) ...
autor: pamirowa dnia 03 sierpnia 2021 o 12:17
Chciałam napisać odpowiedź jako pamirowa, ale nie wiem czemu po wysłaniu pokazało się, że nick jest usunięty🤔? Pisałam z telefonu, wydawało mi się, że jestem zalogowana, wysłało mi odpowiedź za wcześnie, bo chciałam coś jeszcze dopisać i coś się zepsuło. Ciekawa jestem czy ta odpowiedź będzie wyglądać tak samo 😉
A odpowiadając Perlicy ślub biorę drugi raz, bo z innym mężczyzną. Jakieś 3-4 lata temu pisałam tutaj o rozwodzie z byłym mężem. Nie wyszło nam i się rozeszliśmy. Udało mi się spotkać jeszcze mężczyznę, z którym chciała bym zostać do końca życia, bo się dobrze dogadujemy i wreszcie czuję, że dobrze się dopasowaliśmy. I chcę być jego żoną, bo pomimo że to w związku nic nie zmienia, to jednak miło się mówi mój mąż i słyszy, moja żona 😉 Stąd drugi ślub.
... ślub :) ...
autor: pamirowa dnia 02 sierpnia 2021 o 17:37
My zaręczeni od 18 grudnia i planujemy ślub cywilny na pierwszy możliwy termin jaki będzie w urzędzie, jak się uda to wrzesień, jak nie to później 😉 sukienkę szukam na Allegro, po taniości. Nie zależy nam na weselu, bo jednak mamy dom do remontu i wolimy przeznaczyć pieniądze na ten cel. Nie chcemy nawet małego przyjęcia w restauracji. Stwierdziliśmy, że nie będziemy się bawić w przyjęcie tylko dla rodziny u nas w domu. Nie chce mi się w dzień mojego ślubu stresować się i latać podając jedzenie 😉 marzy mi się zaraz po ślubie, spod urzędu wyjechać w siną dal, na jakieś wakacje😁 nie wiem tylko co na to rodzina, ale za stara już jestem na wesele, mimo że nigdy go nie miałam😉
Koniec z jeździectwem?
autor: pamirowa dnia 18 stycznia 2021 o 15:37
Moje jeździectwo przestało istnieć jakieś 4 lata temu, tak jak wyjechał mój pierwszy i jedyny własny koń. Później to już tylko wsiadałam okazjonalnie. Ale do dnia dzisiejszego do regularnej jazdy nie wróciłam. Zaraz po wyjeździe konia próbowałam zastąpić czymś tamtą pasję, ale szybko doszłam do wniosku, że się nie da. Dla mnie istnieje tylko jedna pasja. Jeździłam na rowerze, bo lubię. Teraz zaczęłam bawić się w decoupage i maluję i ozdabiam sobie butelki, słoiki i pudełeczka. Nawet mnie to interesuje, sprawia satysfakcję i odstresowuje czasem. Ale no, koni nie zastąpi. I wiem, że koni nie zastąpi mi nic w życiu. Żadne zajęcie nie da mi takiej frajdy jak jeździectwo.
Wiem jednak, że nie prędko wrócę do regularnej jazdy. Więc wpisuję się idealnie wątek o końcu jeździectwa. W życiu już tak jest, że czasem trzeba wybierać między równie ważnymi rzeczami, bo nie można mieć wszystkiego. A, że przez ostatnie 4 lata moje życie zmieniło się o 180 stopni i straciłam każde spełnione marzenie, to zaczynam je spełniać od zera. I na ten moment najważniejszy jest własny dom, który już za chwilę będzie. Wiec niestety powrót do koni znowu muszę odłożyć. Wierzę jednak, że nie na zawsze. Własnego już pewnie nie będę miała nigdy, bo musiał zdarzyć by się cud. Ale zupełnie wyrzec się koni nie potrafię i potrzebuję ich, choćby częściowej obecności w życiu.
M jak mieszkanie czyli wszystko o urzadzaniu:)
autor: pamirowa dnia 24 lipca 2020 o 09:35
Jeżeli chodzi o rynek wtórny, to ja jeszcze szukam na OLXie. Czasem są tam domy/mieszkania, których sprzedający nie umieścił na otodomie. Z racji, że jesteśmy z Niemężem na etapie szukania, to grupy na facebooku też śledzę, ale szczerze się przyznam, że tam nie znalazłam jak do tej pory nic ciekawego. Ale może to przez to przez to, że nasz budżet nie jest imponujący 😉
Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"
autor: pamirowa dnia 07 kwietnia 2020 o 10:03
amnestria wiem co czujesz 🙁
Ja wam powiem, że trzymałam się tej myśli, że od kwietnia, w końcu, będę miała pracę i to jeszcze w tym czym chciałam, jak tonący brzytwy. To była jedna z lepszych i pozytywniejszych wiadomości od dłuższego czasu. Już myślałam, że wszystko zacznie się normować, układać, że w końcu ruszę z miejsca. To mi dodawało energii i motywacji. A teraz, jakby mi ie grunt spod nóg usunął. Nie potrafię znaleźć żadnej pozytywnej myśli, bo ze strachem patrzę w przyszłość. Wszystkie moje marzenia w jednej chwili poszły się znowu walić. Odsunęły się w czasie na nie wiadomo jak długo. A trzymałam się tego, że się sytuacja ustabilizuje i będzie można myśleć o kredycie na dom/mieszkanie, o własnym koniu i ogólnie o układaniu sobie życia na nowo. Kolejny rok nie uda mi się odzyskać choćby części tego co utraciłam. Choćby jednego pragnienia, jednego małego planu. I gdyby nie mój Niemąż, to bym chyba dawno się załamała totalnie.
Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"
autor: pamirowa dnia 01 kwietnia 2020 o 10:08
Zygzak łączę się z Tobą w bólu i nawet nie wiesz, jak dobrze Cię rozumiem 🙁 Ja miałam mieć prace od 1 kwietnia, dzisiaj byłby mój pierwszy dzień. Długo jej szukałam, znalazłam przypadkiem w zawodzie w którym chciała bym się dalej rozwijać. Przypadkiem, bo aplikowałam na inne stanowisko, a że zobaczyli doświadczenie jako tester, to miałam u nich pracować jako testerka. Wszystko było dogadane pod koniec lutego. I co? I wycofali im się przez pandemie klienci z dwóch kontraktów i funduszy na nowego pracownika nie ma... Dowiedziałam się o tym dwa tygodnie temu, ale tak mnie ta informacja ścięła, że do dzisiaj się nie podniosłam 🙁
Bo jednak się człowiek nastawił i miał nadzieję, że odbije się od dna i marzenia staną się chociaż trochę bardziej realne.A tu d....., dalej trzeba plany odkładać. Strasznie mnie to dobiło. Już myślałam, że własny kąt chociaż trochę się przybliży, a tutaj rysuje się wizja mieszkania z rodzicami Niemęża na nie wiadomo jak długo. A nie jest tu łatwo i kolorowo...
I też się zastanawiam czy to już depresja czy jeszcze mi do niej trochę brakuje.
Chciała bym Cię pocieszyć, ale obecnie nie umiem pocieszyć nawet sama siebie i ze strachem patrzę w przyszłość. Także łączę się w bólu, jedyne co nam pozostaje to chyba nie tracić nadziei, może nie będzie tak źle jak nam się wydaje  :kwiatek:
Koronawirus
autor: pamirowa dnia 16 marca 2020 o 10:38
kokosnuss Ty przynajmniej masz pracę. Ja się właśnie dowiedziałam, że zatrudnienia od kwietnia nie będzie, bo klienci wycofali się z dwóch dużych kontraktów i budżetu na nowego pracownika firma jednak nie będzie miała. Więc w dalszym ciągu jestem w czarnej d.... I też chce mi się wyć, bo człowiek myślał, że się od dna odbija powoli, że teraz będzie lepiej...
Własny koń? Nie pamiętam już co to takiego. Teraz to się raczej staram usilnie zapomnieć, że był moim marzeniem.
Boję się szukania pracy ponownie. Obawiam się, że będzie jeszcze trudniej. Pewnie nie mało jest firmy, które przez koronawirusa zaliczyły straty albo padną w rezultacie...
Koronawirus
autor: pamirowa dnia 16 marca 2020 o 10:06
My wczoraj z TŻtem obchodziliśmy rocznicę. Początkowy pomysł był taki, żeby jechać sobie na spacer, połazić po wydmach śródlądowych w okolicy. Ostatecznie stanęło na oglądaniu netfliksa i zrobieniu grilla na tarasie. Tam gdzie chciałam jechać pospacerować, napewno nie było by tłumów, ale jakoś woleliśmy siedzieć w domu na tyłku. Jakoś nie mam z tym problemu, a uważam, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
Do domu rodzinnego w odwiedziny też nie pojadę, a nie widziałam rodzinki chyba z miesiąc 🙁 Ale jednak zdrowie ważniejsze, szczególnie że w domu babcia i dziadek w podeszłym wieku, babcia dodatkowo schorowana nieco. Wolę nie ryzykować i boję się o nich.

Ja się obawiam jak to będzie wyglądało dalej, bo od kwietnia miałam zacząć pracę. Długo szukałam, zdążyłam już pogodzić się z faktem, że nie znajdę pracy zgodnej z ostatnim wykształceniem i doświadczeniem, ale zupełnym przypadkiem znalazłam pracę zgodną z ostatnim doświadczeniem. Z tym, że z początkiem zatrudnienia od kwietnia.  I boję się, że nawet jej nie zacznę, albo będę musiała szukać nowej, znowu, a jak się wszystko uspokoi, pewnie będzie gorzej znaleźć. Narazie nie panikuję, bo jeszcze do kwietnia trochę czasu, bliżej terminu będę się kontaktowała, ale no, lekka obawa jest.
"Nie ogarniam jak..."
autor: pamirowa dnia 12 marca 2020 o 12:38
Ascaia to chyba nie tyle problem z logicznym myśleniem, tylko z ludzką ignorancją. Bo dopóki problem ich nie dotyczy bezpośrednio, to go nie widzą. I tego to ja już nawet nie, że nie ogarniam, to mnie przeraża.
"Nie ogarniam jak..."
autor: pamirowa dnia 11 marca 2020 o 11:50
kolebka był apel o zwiększenie ilości mszy i jednocześnie zgoda na to, by ludzie starsi i schorowani pozostali w domach. Chociaż to raczej żadne działanie prewencyjne, a półśrodek.
"Nie ogarniam jak..."
autor: pamirowa dnia 11 marca 2020 o 11:22
maiiaF o właśnie, to mnie zastanawia. W Poznaniu zamknęli szkoły, przedszkola, żłobki, instytucje kultury, kina, teatry, zoo itp. Ale o galeriach handlowych na przykład nic nie słyszałam. A przecież tam to dopiero są skupiska ludzi. Bo nie wierzę w to, że ludzie faktycznie zaczną ograniczać chodzenie w takie miejsca, dopóki nie będzie zamknięte. Z drugiej strony, jak wielkie straty poniosły by wszelkiego rodzaju sklepy, gdyby centra handlowe zostały zamknięte, to trudno sobie wyobrazić.

Ojejku to ciekawe jak te osoby sobie radzą w wakacje?   👀


Jak? W wakacje przedszkola nie są zamknięte na 2 miesiące to po pierwsze. W wakacje jest organizowane coś takiego jak półkolonie. A jak ktoś ma komfort i ma rodziców już na emeryturze i nie mieszkają daleko, to wnukami się zajmą. Ale nie widzisz, że to zupełnie inna sytuacja? Że jest ogromna różnica? Już nawet sugerują, że lepiej żeby dzieci nie siedziały pod opieką dziadków, jeśli to możliwe, bo mogą być nośnikiem koronawirusa, który dla nich nie jest groźny i może w ogóle nie dać żadnych objawów, za to osoby starsze mogą się zarazić.

Ja właśnie nie ogarniam ludzkiej ignorancji...  🤔 🤔 Od jakiegoś czasu wiadomo, w jakich krajach rosła liczba ofiar zarażonych koronawirusem, a ludzie i tak radośnie do tych krajów i w te rejony jeździli. Ja rozumiem, tych którzy muszą, bo to ich praca, np. transport. Ale czy to tak trudno przełożyć wyjazd? Zrezygnować z niego jeśli nie ma konieczności i musu wyjazdu? Dlaczego dużo ludzi działa na zasadzie mnie nic będzie i myśli dopiero po fakcie? No, nie ogarniam. A takiego ukrywania faktu, że się tam było, jak opisuje Feno i Tundrida to już w ogóle pojąć nie mogę....
Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"
autor: pamirowa dnia 18 lutego 2020 o 12:45
ashtray, KaNie mnie się wydaje, że to nie tylko bierze się z modelu rodziny z jakiej facet pochodzi, chociaż na pewno ma to duży wpływ. Kobiety czasem robią to sobie same. I w dalszym ciągu utrzymują wciąż żywy stereotyp, że to kobieta powinna ogarniać cały dom. Ja się czasem spotykałam z podejściem, że jak facet ma niewyprasowaną koszulę, to źle świadczy o jego żonie, że jak dziecko jest nieuczesane albo ma brudne ciuchy, to źle świadczy o jego mamie. I takie słowa krytyki wypowiadały kobiety, nie mężczyźni. A co, facet nie umie sobie koszuli wyprasować sam? Dziecko ma tylko mamę, która o nie dba, a ojciec nie potrafi?
Nie ogarniam też zdziwienia, że facet sprząta na równi z partnerką, dzieli się obowiązkami, że jak to tak, przecież to kobieta jest od sprzątania, a później oburzenie, że inny nic w domu nie potrafi zrobić, tylko czeka aż będzie zrobione. I to też nie była reakcja faceta.

anil22 ja się zgadzam z dziewczynami, że jak już się faceta przyzwyczai do pewnych rzeczy i nie komunikuje mu wcześniej co nam przeszkadza, to jego zdziwienie i niezadowolenie jest, niestety, zrozumiałe. Zrozumiałam to na własnym przykładzie. Jak się partnera przez lata przyzwyczaiło do pewnego układu, który mu pasuje, to niestety tak łatwo i szybko nie da się tego zmienić.
Życzę Ci dużo siły, konsekwencji i cierpliwości  :kwiatek: U mnie niestety zabrakło siły na walkę i zrozumienia.
Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"
autor: pamirowa dnia 17 lutego 2020 o 10:48
anil22 z własnego doświadczenia wiem, że najgorsze co można zrobić, to właśnie dusić w sobie to co nam przeszkadza, dotyka i w jakiś sposób nas rani. Udawanie, że wszystko jest ok, kiedy nie do końca tak jest i ciągłe przymykanie oczu na pewne rzeczy, bo to przecież drobiazgi są. Tyle tylko, że jak się zbierze trochę takich niby drobiazgów, to nagle się okazuje, że na więcej już nie ma miejsca. I to uwiera i sprawia dyskomfort i dłużej się nie da udawać, że wszytko gra. Jak się w końcu czara zaczyna przelewać, to partner jest zdziwiony i nie rozumie o co chodzi. Przecież wcześniej było dobrze, nic drugiej stronie nie przeszkadzało, to o co chodzi? I bagatelizuje nasze problemy. Dobrze znam ten schemat, bo przez niego przeszłam.
Moim zdaniem nie powinnaś odpuszczać i dalej dusić wszystkiego co uwiera w sobie, tylko próbować rozmawiać z mężem. Ale nie ze złością, nie z wyrzutami, tylko próbować na spokojnie, cierpliwie mu wyjaśniać co Ci przeszkadza i co czujesz. W końcu w związku ważne jest poczucie komfortu obydwóch partnerów, a nie tylko jednego.
Sprawy sercowe...
autor: pamirowa dnia 04 lutego 2020 o 10:18
Ollala🙂 to nie zawsze jest pozytywne nastawienie do mieszkania z rodzicami, to czasem jest brak innego wyjścia 😉 Takie wybieranie mniejszego zła, zaciskanie zębów i wybranie opcji tymczasowej. Mnie pomaga przetrwać myśl, że to chwilowe.