Dla mnie stabilizacja to co innego. To taki stan, w którym przestaje człowieka "nosić".
Jak kiedyś mój kumpel powiedział: "Stajesz się dorosły w dniu, w którym pojmiesz, że nigdy nie zostaniesz kosmonautą".
Zachłanność na życie i jego ofertę z czasem maleje - bo czas leci coraz szybciej.
Mamy na koncie (linii czasu) coraz więcej już dokonanych i nieodwracalnych wyborów.
Stabilizacja jest wtedy, gdy człowiek się z tym pogodzi, zrozumie, że tak jest.
Gdy potrzeby, zamiast rosnąć i rosnąć - zaczynają maleć, gdy zaczynają się ujawniać Rzeczy Najważniejsze.
Wydaje mi się, że, Ascaia, pytasz raczej o równowagę pomiędzy sferami życia.
To akurat da się osiągnąć w każdym wieku, choć zazwyczaj dużym wysiłkiem.
No, ale stan nie-równowagi też pochłania ogrom energii i wysiłków.
A jeśli chodzi o "stabilizację" w każdej ze sfer życia oddzielnie, to ona bywa, nie jest stanem trwałym.
Owszem, bywają dłuższe okresy, gdy "wszystko się zgadza", ale to nie jest typowe dla ludzkiego losu,
co dobrze oddaje powiedzenie "co się polepszy, to się popieprzy".
Zatem dla mnie stabilizacja to nie jest stan raju (bo nad utrzymaniem takiego stanu tylko wydaje nam się, że sprawujemy kontrolę,
są wszak wydarzenia, tfu, nad którymi żadnej kontroli nie mamy) ale poczucie, że znalazło się swoje miejsce w życiu, i to miejsce jest ok.
Z grubsza. Bo wydaje mi się, że w każdej, ale to w każdej sytuacji są/bywają minusy takiego stanu rzeczy.
Przy czym, gdy chodzi o "ogarnięcie" życia, to łatwiej jest osobom bez dzieci.
Bo z każdą następną osobą w bliskiej relacji mnoży się ilość rzeczy, które mogą pójść nie tak 😉
Gdy w rodzinie jest 6 osób - mamy 6 kompletów "Praw Murphy'ego".
Stąd, z kolei, porzekadło: "Małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot".
Ascaia, do Ciebie jeszcze jedno: "Uważaj na marzenia, mogą się spełnić".
Marzenia trzeba wyrażać, formułować, niezwykle starannie 🙂
edit: I jeszcze to:
ballada szczęśliwych ludzi