Depresja.

Averis   Czarny charakter
24 stycznia 2013 07:59
Ja mam 36, ale ze specjalistą już się spotykam.
Mi w teście wyliczyło 1 punkt. To chyba dobrze 🙂
kurcze mi wyszło 40 😲
Co wyście tam pozaznaczały?  😲 Mi wyszło 16 a ostatnio czuję się średnio.
Po pierwsze zwróćcie uwagę, czy nie przesadzacie w ocenie ( kobiety czasami tak lubią) Po drugie- jeśli ktoś ma "odpowiedni" charakter i kompleksy, to pozaznacza punkty podobne jak osoba z depresją. A depresji jako takiej nie będzie miał.
Tak więc- spokojnie. To tylko test, którego interpretacja wymaga uściślenia z lekarzem poszczególnych odpowiedzi na pytania.
ash   Sukces jest koloru blond....
24 stycznia 2013 09:46
Mi wyszło 8 punktów i że depresji brak.
Po pierwsze zwróćcie uwagę, czy nie przesadzacie w ocenie ( kobiety czasami tak lubią) Po drugie- jeśli ktoś ma "odpowiedni" charakter i kompleksy, to pozaznacza punkty podobne jak osoba z depresją. A depresji jako takiej nie będzie miał.
Myślę, że jakby jeszcze dodać na przykład:
- intensywny okres w pracy / sesję (--> poczucie nienadążania, robienie jakichś błędów, co skoro wszystkiego za dużo, to chyba nieuniknione)
- kredyt / zwolnienia grupowe (--> niepokój o przyszłość)
- problemy ze snem wynikające z przyczyn dowolnych
- odchudzanie
To się też trochę punktów uzbiera.
Tylko, Tunrida, pewnie każdy inaczej podchodzi do wyzwań?
I odporność ma inną? I dyskomforty psychiczne inaczej odbiera?
Tak, ale co innego kobieta, która ma kompleksy i wysokie wymagania wobec siebie i zaznaczy "jestem gorsza od innych, zaniedbuję wiele spraw, obwiniam się za wiele spraw, schudłam, źle sypiam, martwię się o przyszłość"- i tak naprawdę nie ma żadnej depresji wymagającej farmakologii, a tylko ma przejściowo gorszy okres w życiu- jak wiele z nas.
A co innego osoba w ciężkiej depresji, która leży cały dzień w łóżku patrząc w ścianę i obwiania się za śmierć męża, upadek partii, nie je wcale, w nocy nie śpi wcale, nie myje się itd itp
Dyskomforty psychiczne, zmartwienia, gorsze okresy w życiu nie są równoznaczne z depresją wymagającą leczenia lekami przeciwdepresyjnymi. Czasami bywa, że zacznie się od niewinnego gorszego kresu, który osiągnie poziom depresji. Ale częściej jednak chyba nie osiąga.
Mi wyszło 24, ale tylko i wyłącznie przez moją pracę. Gdybym nie była podległa osobie, która przy kazdej okazji dopieka mi jak tylko się da, to pewnie miałabym 0 punktów.. Ale w moim przypadku to przejściowe, bo w końcu pęknę i odejdę.
Chwileczkę. Weźmy osobę z depresją. Prawdziwą. Jest sobie taka osoba w pokoju i cierpi. Cierpi realnie. Załóżmy, że nie ma co liczyć na pomoc otoczenia, że takowego otoczenia - innych ludzi - chwilowo NIE MA. To jakie są wyjścia? Albo ta osoba jednak ruszy dupę(!) i poczołga się po pomoc, albo - sczeźnie. Depresja jest straszna, bo atakuje podstawę bytu - instynkt samozachowawczy. A zwierzak, któremu "poszedł" instynkt samozachowawczy - jest skazany. Ta osoba samotna w pokoju, niestety, zapewne wykrzesze energię na próbę samobójczą (zamiast poczołgania się po pomoc). Teraz - albo ktoś przypadkiem ją znajdzie na czas - albo NIE 🙁. Jeśli znajdzie - to będzie hospitalizacja i próby pomocy (zewnętrzne). I taka osoba (w niezłym przypadku) będzie siedziała na terapii z oczami w sufit, od czasu do czasu nimi przewracając. Będzie brała leki - do czasu, aż zorientuje się, że - chwilunia - odcinają ją od takiej gamy przeżyć! Że stępiają jej genialną wrażliwość. Wtedy zacznie te leki po kryjomu - zbierać (przydadzą się do następnej próby).
Niestety, jeśli ktoś nie chce żyć ani funkcjonować - to żadne zaangażowanie otoczenia nic mu nie narzuci. Jak z... narkomanem. Pomagać można do oporu - jeśli sam zainteresowany nie wydobędzie z siebie motywacji = dupa blada.
Podstawą wyjścia z depresji jest skończenie z obwinianiem - i siebie, i otoczenia i konstatacja, że "umiesz liczyć, licz na siebie". Wtedy resztki energii można zwrócić na szukanie pomocy. Bo się będzie chciało Pomocy - czyli - Wyjścia, a nie - jedynie użalania i... (brutalne, wiem 🙁) manipulowania innymi.
Rozbroiło mnie: "Prawda, ale dołuje". No o to chodzi, żeby prawda Przestała dołować. I życie (które każdy ma jedno i dalekie od ideału) - przestało dołować. Bo na to nic się nie poradzi. Konstrukcji świata się nie zmieni. Wpływ można mieć jedynie na siebie. Ew. potem - na świat. Własną pracą.
Owszem, uważam, że osobie w depresji NIE MOŻNA zaszkodzić. Taka osoba sama sobie szkodzi, także totalnie - do samounicestwienia. Ale, niestety, wybór jest jej - tylko jej.
Tak, depresja to choroba. Jeśli, np. leżymy w lesie ze złamaną nogą - to albo uda nam się wezwać pomoc, doczołgać po pomoc - albo - zginiemy. Prawo życia.
Osoby w depresji zbyt często oczekują, że pomoc "przyjdzie sama", więcej nawet - oczekują, że inni mają święty obowiązek dostrzec co się dzieje. Nie mają. Mogą - ale nie muszą. I - po x interwencjach, mogą nawet... nie mieć ochoty. Pomagać komuś, kto sobie pomóc nie daje.
-aż zorientuje się, że - chwilunia - odcinają ją od takiej gamy przeżyć! Że stępiają jej genialną wrażliwość.

-Pomagać można do oporu - jeśli sam zainteresowany nie wydobędzie z siebie motywacji = dupa blada.

- Taka osoba sama sobie szkodzi, także totalnie - do samounicestwienia. Ale, niestety, wybór jest jej - tylko jej.



Nie zgadzam się. Piszesz tylko o pewnym rodzaju depresji. Taka depresja jaką opisujesz wygląda mi najbardziej na depresje tzw reaktywną, sytuacyjną. Kiedy człowiekowi źle w życiu i kiedy ten człowiek poddaje się, oczekując czegoś od innych. Bywają takie sytuacje. I wtedy będziesz miała częściowo rację. Albo na zaburzenia nastroju u osób z nieprawidłową osobowością. Albo u osób współuzależnionych.  ( i w tych przypadkach osoba chora, po wyjściu z dołka MUSI zacząć walczyć, dbać o siebie, zmieniać to co zmienić może. Moim zdaniem- razem z terapeutą)

Ale są TOTALNIE inne depresje. Takie, kiedy leki wyrównują zaburzone proporcje neuroprzekaźników. I uwierz mi, osoby przyjmujące leki czują się tak, jakby dostawały...no nie wiem.....tlen i aminokwasy. Coś, co powoduje, że ich mózg pracuje normalnie. Po prostu normalnie. Odstawiasz leki i masz po książkowej ilości czasu nawrót objawów. Jak tylko skończy się okres działania danego leku.

I jest gama depresji pośrednich. Generalizujesz opisując jakiś jeden, dwa, trzy, osiem przypadków, które znasz. I które bardzo możliwe, że wyglądały tak jak opisujesz. Ale te przypadki nie wyczerpują całej gamy różnych depresji.
Tak uważam.
Niestety, jeśli ktoś nie chce żyć ani funkcjonować - to żadne zaangażowanie otoczenia nic mu nie narzuci. Jak z... narkomanem. Pomagać można do oporu - jeśli sam zainteresowany nie wydobędzie z siebie motywacji = dupa blada.
Podstawą wyjścia z depresji jest skończenie z obwinianiem - i siebie, i otoczenia i konstatacja, że "umiesz liczyć, licz na siebie". Wtedy resztki energii można zwrócić na szukanie pomocy. Bo się będzie chciało Pomocy - czyli - Wyjścia, a nie - jedynie użalania i... (brutalne, wiem 🙁) manipulowania innymi.
Owszem, uważam, że osobie w depresji NIE MOŻNA zaszkodzić. Taka osoba sama sobie szkodzi, także totalnie - do samounicestwienia. Ale, niestety, wybór jest jej - tylko jej.


To prawda. W pierwszej kolejności osoba chora musi chcieć wyjść z tego, inaczej żadne próby pomocy, namawianie, zmuszanie i rozpoczynanie leczenia nie ma sensu. Jednak często stany depresyjne zmieniają myślenie człowieka tak, że on tę pomoc odrzuca i jej nie chce, mimo iż w głębi duszy tego pragnie. Jego prawdziwe "ja" chce normalności, ale depresja mówi mu, że tak jest dobrze. Albo podpowiada, że nic nie ma sensu, leczenie tym bardziej. Że i tak nie przyniesie skutków i tak nic nie poprawi. A zatem po co się starać, skoro i tak nic z tego nie będzie? A olewająca postawa? Nie jest naturalną postawą człowieka, jest postawą wynikająca z depresji. Taki człowiek na wszystko mówi "mam to gdzieś". Czy będzie dalej chory, czy będzie coraz bardziej wgłębiał się w ciemną stronę - jemu to zwisa. Ale to nie jest jego wina, że takie myśli nim kierują i że nie ma na nie wpływu.
Nie wiem jak można powiedzieć, że chora na depresję osoba sama sobie szkodzi. Czarne myśli przychodzą same i człowiek nie ma na nie wpływu! To one nim kierują i podpowiadają co robić i jak się zachowywać.
Musi w życiu chorego pojawić się jakis impuls do leczenia. Coś ważnego w życiu lub osoba, która jest ważna dla nas, ale przede wszystkim my jesteśmy ważni dla niej. Jesli tego brakuje to po co się leczyć? Dla kogo? Na co? Jeśli brak jest perspektyw, to brakuje nadziei na lepsza przyszłość i znika potrzeba leczenia.
Gillian   four letter word
24 stycznia 2013 17:44
gdzie zaczyna się depresja a kończy sieroctwo życiowe/dół z powodu dorosłości itd? bo widzę pewną tendencję, tak jak było z dysleksją tak teraz ludzie mają dys-życie. No kurna jest ciężko, nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nikt nie głaszcze po głowie, ba, jeszcze dołoży kopa w plecy jak sie nadarzy okazja. I zamiast się ogarnąć albo przynajmniej spróbować po prostu żyć to od razu jeden z drugim ciężko chory na depresję. A czemu ja nie mam? chociaż mam mnóstwo powodów i każdy sam w sobie jest wystarczający, żeby powiedzieć "mam to gdzieś", położyć się i czekać na śmierć :/
Jest jeszcze taka depresja, która nie ma przyczyn emocjonalnych. Ani "intelektualnych".

Na przykład w ulotce leku, który biorę, jednym z pierwszych punktów na liście możliwych skutków ubocznych jest depresja. Czy jeśli dostałabym depresji od tego leku, to: 1. będzie to moja wina? 2. pomoże mi wzięcie się w garść?

Oczywiście, coś biorę na siebie (decydując się na leczenie tym preparatem). No i mogę się starać zauważyć początki depresji (plus zawczasu uwrażliwić otoczenie na temat). Ale to nie byłaby depresja, którą sama na siebie sprowadziłam, jakaś autodestrukcja, karanie siebie, nieuporządkowane myśli i emocje.

To tak jeszcze a propos wrzucania różnych odmian choroby do jednego worka.
No i przecież przy braniu niektórych pigułek antykoncepcyjnych ma się "piękne" objawy depresji. Żadne branie się w garść nie daje tu rady.

Depresja ma wiele obliczy. Jest cała masa ludzi świetnie "wziętych w garść", ale z depresją. Ludzi nagle ni z tego ni z owego mających próby samobójcze. Pracują, wychowują dzieci i niby wszystko gra, a na pierwszej rozmowie z psychologiem rozklejają się tak, że nie mogą przestać płakać przez godzinę.
Averis   Czarny charakter
24 stycznia 2013 23:43
Ja jestem książkowym przykładem.
Muszę chyba dołączyć do grona osób zmagających się z depresją.
Czy może ktoś z tu obecnych przyjmował lek Aciprex? Szczerze mówiąc przerażają mnie efekty uboczne. Zdaję sobie sprawę, że na każdy organizm lek działa w inny sposób, niemniej jednak trochę się martwię, ponieważ jest to pierwszy lek, który przyjmuję.
Escitalopram bardzo rzadko daje jakiekolwiek objawy uboczne.
Jeśli już ludzie się skarżą, to albo na nadmierny niepokój i uczucie podkręcenia na początku, albo na przejściowe objawy z przewodu pokarmowego, które nie są dokuczliwe i szybko ustępują.
Dzięki tunrida.
Naczytałam się po prostu opinii o tym leku na różnych forach i trochę się zaniepokoiłam.
Jestem ciekawa po jakim czasie można się spodziewać działania leku. U mnie początek jego przyjmowania zbiegł się z bardzo
pozytywną zmianą w życiu więc widzę światełko w tunelu.
Mam pytanko odnośnie pracy psychiatrów. Czy to normalne że został mi zapisany lek po wypełnieniu testu i niecałych 10 minutach wywiadu?
Miałam wrażenie że lekarz wybiera pierwszy z brzegu (akurat miał bezpłatną próbkę), albo mi się tylko wydaje.
A ja myslalam, ze u mnie wyjdzie duzo gorzej:
"Wynik to : 16 punktów.
Wydarzyło się w Twoim życiu coś, co spowodowało, że czujesz się chwilami bezradny i zagubiony. Może pomóc Ci rozmowa z bliską osobą lub z psychologiem. Jeżeli to nie pomoże skorzystaj z porady psychiatry - nie musisz mieć skierowania od innego lekarza."

Ostatnio czuje sie naprawde zle, wiele rzeczy mnie przytlacza, malo rzeczy cieszy. Szczegolnie w sprawach finansowych i zawodowych, co jest silnie ze soba powiazane.
Ale czekam na wiosne, bedzie latwiej 🙂

Do psychologa tez sie nachodzilam, nadenerwowalam, naplakalam. A wychodzac od psychologa wyłam, bo uswiadamial mi, jaki mam charakter i ile pracy mnie czeka nad sama soba. Ale jakby nie patrzec, bardzo mi pomogl...
Lunitari -Normalnie wizyta powinna trwać dużo dłużej, ale niestety.... jeśli lekarz przyjmuje na fundusz, to ma tak porejestrowanych chorych, że tak to czasami wygląda.  🤔
I teraz napiszę coś, czego może nie powinnam pisać. Ale tak jest. Tak jest, że czasami bywa tak, że po 5 minutach rozmowy wiem jaki lek zlecić.
WIEM, że pacjent oczekuje zainteresowania, wypowiedzenia się, poczucia, że to co mi będzie opowiadał przez 30 minut ma jakiś wpływ na to, jaki lek zlecę. Ale często jest tak, że to nie ma wpływu. Po 5 minutach wiem co mam zlecić i dalsze opowieści pacjenta nie mają wpływu na moją decyzję.
Escitalopram jest bardzo dobrym, nowoczesnym lekiem. Bardzo rzadko daje objawy niepożądane, dość szybko pojawia się efekt po leku. Pacjencie twierdzą, że już po 2 tygodniach widzą poprawę w zakresie ustąpienia lęku, niepokoju i pierwsze symptomy poprawy nastroju.
Wielu psychiatrów zleca escitalopram.

To co mogę ci zalecić to TERAPIA!! Jak tylko poczujesz się lepiej, powinnaś zgłosić się do psychologa. Jeśli twój lekarz nie ma dla ciebie czasu, żeby prowadzić z tobą rozmowy terapeutyczne i skupia się jedynie na leczeniu biologicznym, to TYM BARDZIEJ powinnaś zgłosić się do psychologa.
ms_konik   Две вечности сошлись в один короткий день...
25 stycznia 2013 10:02
[quote author=Goździk link=topic=9502.msg1662659#msg1662659 date=1358969686]
Ostatnio znalazłam taką ciekawostkę:
http://www.nerwica.vegie.pl/niedobor_magnezu.html

Naprawdę może być tak, że niedobór magnezu, tudzież innych związków może mieć aż tak kolosalny wpływ na samopoczucie?
[/quote]

Może, może.
W zeszłym roku jesienią miałam koszmarny spadek aktywności, motywacji do czegokolwiek, masakryczne wręcz zmęczenie,
w skrócie wstanie z krzesła to był wyczyn. Osobowości depresyjnej w ogóle nie mam, takiego samopoczucia
nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Akurat zbiegło się to z faktycznym zmęczeniem fizycznym, żenującymi wynikami badań krwi i migrenowymi bólami głowy w ilości niestandardowej, no i zaczęłam grzebać w necie.
Głównie z powodu tych migren natknęłam się na magnez.
Zeżarłam i po tygodniu świat wrócił do normalnych kształtów, motywacja, energia, wszystko na swoim miejscu.
Bóle głowy się skończyły.
Teraz sobie wypijam tabletę raz na jakiś czas.

Analizując potem sytuację, doszłam do wniosku, że jeśli tak wygląda depresja to współczuję
osobom dotkniętym 🙁. I wierzę absolutnie, że "weź się w garść" nie da rady.
tunrida - już się zarejestrowałam do psychologa, zdaję sobie sprawę że jest to konieczne i właśnie po to wybrałam się do psychiatry żeby dał mi skierowanie.
A że uznał, że dodatkowo przydadzą mi się leki, to się ie broniłam, w końcu to on jest lekarzem i zna się na rzeczy.

Jak długo zwlekaliście zanim wybraliście się do specjalisty? Długo mieliście nadzieje, że "samo się poprawi"? Ja stanowczo za długo
Averis   Czarny charakter
25 stycznia 2013 10:26
Lunitari, u mnie to było jakieś 10 lat, ale ja mam też taki charakter, więc trudno mi określić kiedy moja melancholia stała się depresją. Najwazniejszy jest pierwszy krok- Ty już go zrobiłaś i bądź z siebie dumna :kwiatek:.
Averis ja podobnie jak Ty długo zastanawiałam się czy to nie jest po prostu wina mojego charakteru. Walczyłam swoimi sposobami, dopiero jak zaczęły pojawiać się stany lękowe to zapaliła mi się czerwona lampka.

Nawet jeśli jest się sceptycznie nastawionym do terapii psychologicznej to warto chociaż spróbować, przynajmniej ma się świadomość, że zrobiło się wszystko co w naszej mocy żeby sobie pomóc. I od razu robi się lżej na duszy.
[quote author=ms_konik link=topic=9502.msg1664872#msg1664872 date=1359108135]
Może, może.
W zeszłym roku jesienią miałam koszmarny spadek aktywności, motywacji do czegokolwiek, masakryczne wręcz zmęczenie,
w skrócie wstanie z krzesła to był wyczyn. Osobowości depresyjnej w ogóle nie mam, takiego samopoczucia
nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Akurat zbiegło się to z faktycznym zmęczeniem fizycznym, żenującymi wynikami badań krwi i migrenowymi bólami głowy w ilości niestandardowej, no i zaczęłam grzebać w necie.
Głównie z powodu tych migren natknęłam się na magnez.
Zeżarłam i po tygodniu świat wrócił do normalnych kształtów, motywacja, energia, wszystko na swoim miejscu.
Bóle głowy się skończyły.
Teraz sobie wypijam tabletę raz na jakiś czas.

Analizując potem sytuację, doszłam do wniosku, że jeśli tak wygląda depresja to współczuję
osobom dotkniętym 🙁. I wierzę absolutnie, że "weź się w garść" nie da rady.
[/quote]

Dzisiaj sobie nagle z jakąś taką zatrważającą pewnością uświadomiłam, że od dobrych kilku miesięcy nie jestem w stanie wstać z łóżka. Że przez dwie godziny potrafię wciskać drzemkę i budzik dzwoni co pięć minut, a ja śpię jak zabita 😲 Ciągle jestem zmęczona, senna, przygnębiona, zestresowana. Od poniedziałku po konsultacji ze znajomą lekarką intensywnie suplementuję magnez, może faktycznie to to, mam nadzieję, że coś zadziała. Jeśli nie, chyba czas przestać zwlekać i udać się do specjalisty, w końcu depresja u mnie w rodzinie może być dziedziczna.
Gillian   four letter word
25 stycznia 2013 13:09
Goździk, a z czego żyjesz? skoro tak sobie na luziku leżysz? fajnie masz, zazdroszczę. Może jakbyś się wzięła za jakąś robotę to nie miałabyś po prostu czasu na depresję? nie musisz na siebie zarabiać? żyjesz powietrzem? czy pasożytujesz na rodzicach, którzy głaszczą Cię po główce?

i zanim się wszyscy ciężko obrażą, że nie rozumiem problemu - to są zwykłe pytania, bez złośliwości. Serio. Jestem autentycznie ciekawa.
Ja też. Przez dwie godziny "wciskać drzemkę"? Czyli co, ani szkoła, ani praca?
Też nie złośliwie. No może trochę 😀iabeł:
Ale z własnego doświadczenia wiem, że jak mało się dzieje w życiu, mało zajęć, jakiś konkretnych celów, zadań - to bardzo łatwo wpaść w doliny. Oczywiście nie mówię tu o kimś kto faktycznie jest chory, ale o dolinach właśnie.
Może dlatego w dawnych czasach panie z dobrego towarzystwa tak często wpadały w melancholię 😀 nic konkretnego do roboty nie miały.
Drogie panie, zaręczam, że nie ma tak pilnych i licznych obowiązków, którym depresja nie mogłaby skutecznie przeszkodzić 🙁 Pożar może wybuchnąć, a człowiek się nie ruszy.
Czarne myśli przychodzą same i człowiek nie ma na nie wpływu! To one nim kierują i podpowiadają co robić i jak się zachowywać.
Musi w życiu chorego pojawić się jakis impuls do leczenia.

Otóż - MA! Ma wpływ. A żaden impuls nie ma obowiązku się pojawiać, to zainteresowany musi w sobie(!) impuls wzbudzić. Człowiek to nie komputer - że jak się zepsuje, to "ktoś" musi naprawić. Człowiek ma w sobie niewyobrażalne moce. Trzeba do nich sięgnąć, właśnie ze świadomością, że NIKT ani NIC z zewnątrz nie pomoże, jeżeli ja nie zacznę.
Schizofrenik np. słyszy głosy. I nic nie poradzi - one po prostu mówią. I będę mówiły, dopóki dręczony nimi osobnik nie uda się do lekarza/nie wywoła akcji po której do szpitala dowiozą.
tunrida, jednak leki - trzeba podać! (zdiagnozować, przepisać, przyjmować). Sory - wymaga to albo (minimalnej) aktywności osoby dotkniętej depresją - albo - jest wynikiem presji(!) wywieranej przez chorego na otoczeniu (WY mnie ratujcie). W tym przykładowym pustym pokoju - albo chory zdobędzie się na aktywność (np. telefon do służb medycznych) albo - zdechnie. W tym pustym pokoju innej opcji nie ma. Przy dowolnym rodzaju depresji.

Inna rzecz, że wiele sił jest zaangażowanych w wychowywanie pokoleń totalnie pasywnych, programowo pozbawianych odpowiedzialności za własny los (i możliwości skutecznego działania).
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 stycznia 2013 16:55
Halo - rozumiem z Twoich postów, że w Twoim bliskim otoczeniu był ktoś z depresją, kto sobie coś zrobił, a Ty nie mogłaś temu zapobiec. Ale to nie zmienia faktu, że na podstawie swoich własnych przeżyć nie da się generalizować CHOROBY jaką jest depresja. Na pewno nie w sposób w jaki Ty to robisz.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się