Potwór w rodzinie
CzarownicaSa, NIC fajnego w mówieniu, że ma się wybór (ale to żadne "mówienie" - to FAKT). I NIKT nie twierdzi, że zmiana SAMEGO SIEBIE, swojego postrzegania to sam miód. Piekielnie trudna sprawa. Ale MOŻLIWA. Absolutnie możliwa. Szkoda, że czasem trzeba np. zawału, wypadku, porwania się potwora na ukochane bezbronne stworzenie, żeby dostrzec, że prawie nigdy nie jest się naprawdę bezbronnym. Że zwyczajnie daliśmy się zmanipulować na maksa. Jak brutalnie tresowane zwierzątko. I jeśli nie szarpniemy się na to, żeby potwora olać, pokazać mu jego miejsce (tak naprawdę - swoje granice) to będzie nas dręczył dalej. Zaocznie, w snach - ale będzie. Niemal każdy ma swoje upiory. Im szybciej sprowadzimy je do właściwych rozmiarów tym lepiej dla naszego życia. Bo lata płyną zaskakująco szybko. I może przyjść taki dzień, że siądziesz i będziesz długo i rozpaczliwie płakać - nad sobą, jak łatwo i na jak długo dałaś się załatwić, a jak mało było trzeba, żeby spojrzeć inaczej - i postępować inaczej.
To my karmimy Potwora. To mi Strzyga uświadomiła. Naszym lękiem.
Takie dwa tory myślenia mam przy lekturze tego wątku...
Po pierwsze: każdy, kto rozważa rozmnożenie się, powinien również rozważyć, czy nieporozwiązywać jakichś swoich zapętleń, skrzywdzeń i skrzywień ZANIM pojawi się dziecko. Nie twierdzę, że każdy potrzebuje terapii. Ale im lepsze człowiek będzie miał rozeznanie we własnych emocjach, ile mniej negatywnego bagażu przejmie po poprzednich pokoleniach, tym chyba lepiej... Im bardziej sam siebie polubi.
A po drugie: kiedyś czytałam rozmowę z geriatrą. Rozmowa w ogóle była mądra i pouczająca. Ale jedną rzecz chciałam wyciągnąć - była w tym wywiadzie mowa o depresjach ludzi starszych. Jakie to powszechne. Jak często zaniedbane.
Miałam w rodzinie starszą panią. Ogólnie - miła, spokojna (to nie jest przykład potwora, choć rzeczywiście energetycznie wampirzyła...). Ale ciągle narzekała, zwłaszcza na zdrowie (ale nie tylko: życie było złe, teraźniejszość zła, przeszłość zła, poczucie totalnego ukrzyżowania). Chodziła do miliona lekarzy (to też był problem, bo kilku zapisało jej ten sam lek pod różnymi nazwami i się zrobiła bezsensowna zbieraninina :icon_rolleyes🙂. Zasadniczo nic nie znajdowano. Albo niewiele. Jakieś dziwne objawy typu palący przełyk albo inne bóle nie znajdowały wyjaśnienia. W końcu któryś z sensowniejszych lekarzy wpadł na pomysł depresji - i przepisał leki. Rany, jaka to była zmiana. Osoba ta sama - ale bez dolegliwości, bez umęczenia życiem, bez skwaszenia i zgorzknienia. Niestety potem jej mąż znalazł ulotkę lekarstwa, przeczytał, przestraszył się ewentualnych skutków ubocznych (wiecie, jak są pisane takie zastrzeżenia) i kazał leki odstawić. Wszystko wróciło. Niestety. I szkoda.
Trudna sprawa, bo starsza osoba jest dorosła, samostanowiąca, często o lekach "na głowę" i lekarzach "od psychicznych" może ma jak najgorsze zdanie. I męczy siebie, innych przy okazji też. A można by przecież pomóc.
Tunrida, masz jakieś rozeznanie, jak to jest u starszych ludzi? Coś im się zmienia w organizmie, poziomy czegoś spadają czy tam rosną? Jakoś tak zapamiętałam wywiad - że do pewnego stopnia to są sprawy o podłożu organicznym, związane z wiekiem. Ale przyznam, dawno tamto czytałam.
Czasem poziom lecytyny np. I taka prosta sprawa, że starsze osoby mało jedzą - coraz mniej, a wszystko wchłania się coraz gorzej. Wystarczy, że zabraknie lipidów i układ nerwowy szaleje.
Jakie to dziwne, do jakiego stopnia człowiek jest fabryką chemiczną i jak bardzo reakcje zależą od tej chemii.
I też tam myślę, ile osób hoduje potwora - zamiast na maksa faszerować lekami (gdy co innego zawodzi). Współczesne... medyczne substancje psychoaktywne niejedno potrafią. Nie - lepiej codziennie chcieć ukatrupić (i rozmontowywać swoje życie w diabły) niż oszołomić (z błogosławieństwem medycyny). Tak, bo człowiek MUSI cierpieć. Bo to kara za grzechy i za grzech pierworodny (ponoć zmazany ofiarą Chrystusa i Chrztem).
I z niechrześcijańskiej bajki. Kiedyś w sercowym chyba wspominałam. Jest taka książka Helen Palmer "Enneagram". Oparta na filozofii sufich. Założenie: maleńkie dziecko rodzi się jako istota boska. Na skutek zdarzeń i nacisków od maleńkości kształtuje się "osobowość" - czyli zawsze jakiś rodzaj skrzywień. Podstawowych typów jest 9. W tym ósemka - "szef". Osoba najczęściej z rodzajem manii prześladowczej, jako normalne postrzega wyłącznie relacje oparte na konfrontacji - im jawniejszej, tym lepiej. Tak się składa, że takie typy szczególnie przyciągają osoby kiedyś solidnie wystraszone - szóstki, "adwokatów diabła", osobowości fobijne i kontrfobijne. Które wolą uniki niż konfrontacje. A uniki "szefów" doprowadzają do szału. To taki model ta typologia, ale zadziwiające jak sprawdzający się w życiu. Nie zapomnę następującej sceny. Rozmawiam z kumplem (jego dziewczyną być nie chciałam) w jego mieszkanku - oddzielnym, ale przy domu rodzinnym. Wpada jego ojciec - że natychmiast musimy iść do domu na herbatę. Ja: bardzo chętnie, ale za chwilę, bo kończymy ważną rozmowę. On - toczy oczami, chwyta za nóż(!), przykłada mi do gardła: pójdziecie ze mną albo poderżnę. Ja: proszę bardzo, może mnie pan zarezać, ale nie pójdę, a że nóż kiepski, to może jeszcze zdążę potraktować pana. On - rzuca nóż i... w serdeczny śmiech. "To czekamy" . Poszliśmy na herbatę za chwilę i... było bardzo miło.
Bardzo, bardzo Wam dziękuję za te wypowiedzi i przemyslenia o Potworach.
Bardzo mi pomagają ułozyć sobie w głowie zaszłości emocjonalno-rodzinne.
Taniu, dziekuję za założenie tego wątka. Sprawiłaś mi tym niespodziankę na koniec roku.
To ją dziękuję. Wszystkim. :kwiatek:
Też bym tu coś napisała ale mojemu potworowi zaraz jaskoleczki co to forum tylko czytują a nigdy się nie udzielają doniosa i zniw będzie profesjonalny wpierdol. Profesjonalny to taki, że sladowdo ewentualnejobdukcji nie widać.
Zonypilicjantow i innych mundurowych wiedzą,że ich tego tego koledzy uczą.
halo, ale ja bym do kogoś, kto mi przyłożył nóż do gardła, na herbatę nie poszła. Koszmar.
Tania, dlatego właśnie tak zareagowałam na to "dźwiganie krzyża", bo się tak utarło, że Pan Bóg taki ciężar zesłał i trzeba go nieść. A to jest strasznie szkodliwe. Nie można mieć władzy nad innymi, ale można przejąć kontrolę nad własnym życiem. Ale ja też to rozumiem, bo przyjęcie odpowiedzialności, to nie jest lekka sprawa. To często boli i jest nieprzyjemne, ale jak już się przeboleje, okazuje się, świat może wyglądać inaczej.
Ja sama często nie lubię się przyznawać do tego, że "chcę", a nie "muszę". Bo "muszę" jest o wiele wygodniejsze, ale to "chcę" daje prawdziwą perspektywę, choć na początku jest straszniejsze i nieprzyjemne, nowe i nieznane.
I jeszcze jedno... nie będzie gratisowego czasu, dodatkowego życia w miejsce tego, które przeżyliśmy za to dźwiganie krzyża. Nie będzie.
Patrz, Strzyga, , jest temat , w którym się z tobą po całości zgadzam 🙂
Koszmar? Jaki tam koszmar. Koszmar to mogłabym opowiedzieć. Niejeden. Ale chyba tylko po pijaku - bo nie moje te koszmary. Tylko częściowym uczestnikiem byłam.
kotbury, kiedyś słuchałam radia. Padło pytanie do psychiatrów, czy jest jakaś grupa w PL, która bywa pacjentami częściej niż inni. Tak. Rodziny mundurowych 🙁, zdecydowanie.
Nauczycielki- nerwice Mundurowi- psychopatia ( + często alkoholizm) Katechetki, leśniczy- schizofrenie. Mężczyzna pracujący na roli- alkoholizm baaardzo często.
Tak nam się to układa. 😉
A największą grupą którą leczę, to rodziny osób uzależnionych!! Zdecydowanie i bezsprzecznie! Matki, żony, dzieci alkoholików. Matki narkomanów. A nie rodziny mundurowych!
Teodora- doczytam dziś o tym, czy osobom starszym coś się zmienia w neuroprzekaźnikach czy receptorach, ze względu na wiek. Bo bez czytania nie jestem w stanie nic na ten temat powiedzieć.
Oprócz tego, że potwierdzam, że często osoby starsze mają depresje nie leczone. Osoba młodsza prędze pójdzie po leki. Starsza? Otoczenie uważa, że "tak ma być, bo osoba jest stara i pewno to tak już ma być". Często są to osoby: samotne ( nawet jeśli mieszkają z rodziną), schorowane, z różnymi bólami. Często ich życie naprawdę nie jest usłane różami. I nawet z tego powodu "mają prawo" mieć zaburzenia nastroju. Może nawet nie pełnoobjawowe depresje, ale do szczęśliwych nie należą. Często słyszę " a z czego ja mam się cieszyć?" Często ratuje je to, że są to zwykle osoby głęboko wierzące. Wiara daje im siły, by walczyć i żyć w ciszy. Starcza im malutka dawka leków by poczuć się lepiej i zacząć funkcjonować lepiej.
Czy najbliższe otoczenie odbiera je jako potwory zatruwające im życie? 😲 Nigdy jakoś tak nie patrzyłam na moje babuleńki. 😲
Co do mundurowych to się w 100% zgodzę. Czasami nawet po 2-3 pokoleniach widac skutki działania takiego potwora.
To, co pisała Strzyga, że mamy tylko jedno życie, to jest absolutna racja. Pamiętajmy również, że przez Potwora sami się zmieniamy i to najczęściej negatywnie. Pamiętacie znajomą, o której pisałam na samym początku, że uciekła i teraz ma stajnię, dom i męża? Otóż jest jeden mankament. Moja znajoma jest, mówiąc krótko, poj***ana. Długie przebywanie z Potworem sprawiło, że teraz OCZEKUJE od ludzi, że sprawią jej krzywdę, że wszyscy dookoła niej są okropni, nie wolno pod żadnym pozorem im ufac, że wszyscy chcą tylko zniszczyc jej życie. Ma nawet "urojenia", jej wyobraźnia pracuje na wysokich obrotach - i to w bardzo negatywnym sensie. W okolicy jest bardzo znana z tego, że nie należy się do niej zbliżac, wszyscy mówią o niej bardzo źle i bardzo głośno. Wszelkich przyjaciół ma na bardzo krótko, traci ich na własne życzenie. Całe szczęście, że ma tego męża, jak to mówią: miłośc i wspólny biznes potrafią wiele wybaczyc.
Kiedy ją widzę, myślę sobie "Jezu, co za okropne życie, wolałabym umrzec, niż życ w takim piekle" Bo jeżeli Piekło istnieje, to musi wyglądac właśnie tak - bycie więźniem własnego umysłu, niszczenie samej siebie oraz własnego życia na własne życzenie.
Kochani, życzę wam pozbycia się takiego potwora - żeby nie skończyc jak właśnie ta moja znajoma. Żeby nie skończyc jak jakiś wariat, który ucieka z deszczu pod rynnę - bo osobą, która może najbardziej zniszczyc wam życie jest nie inna osoba, tylko wy sami. Przebywając zbyt długo z destrukcyjną osobą możecie sami się stac swoimi Potworami.
eeee jestem nauczycielką i mam męża na byłego mundurowego, na emeryturze po ZK 🤔
Moja babcia żyła z potworem w postaci swojej synowej pod jednym dachem wiele lat. Kłóciły się o coś, ale z czasem problem zaczął narastać. To synowa wprowadziła się do mojej babci, później dom sprzedali i wybudowali nowy, babcia zamieszkała razem z nimi. Za gospodarkę syn miał się nią opiekować. To, że się kłóciły i były konflikty to o tym wiedzieliśmy, ale pewnego dnia babcia zadzwoniła, że synowa próbuje ją otruć. Więc moja mama i jej siostra wsiadły w auto i pojechały tam. Synowej już od jakiegoś czasu waliło na dekiel, kryzys wieku średniego miała, odmładzała się, fitnessy, nie wracała na noc itp. Babcia przyjechała do nas, była kilka miesięcy i wróciła znów do syna i synowej. To człowiek pracy, ma 85 lat, ale bez pracy jest chora: ma ogródek, który musi wyplewić, psa, chodzi zrywać jabłka, aronie, porzeczki. Po dwóch tygodniach u nas w mieście jest chora, od 6 rano już lata na miotle. Oczywiście syn z konfliktu na linii matka-żona nie widział, bagatelizował. Babcia potrafiła ważyć 42kg przez nerwy, a później.. urojenia. Któregoś dnia przyjechała do nas moja babcia i siostra mojej mamy i babcia zaczęła opowiadać historie, których najwięksi pisarze powieści szpiegowskich by nie byli wstanie wymyślić. I wtedy powiedziałam im, że czas najwyższy babcie zabrać do psychiatry. Widzi twarze w piekarniku, nagich ludzi na księżycu, ludzi na dachu, ogólnie ma halucynacje.
anyann duża grupa, a nie każdy nauczyciel i każdy mundurowy.
anyann duża grupa, a nie każdy nauczyciel i każdy mundurowy.
Dokładnie, wydawało mi się, że to logiczne 😉
anyann, to znaczy, że umrzesz 🤣 My tu mówimy o stereotypach, nie znaczy, że KAŻDY policjant, czy nauczycielka od razu zwariują.
Mój wujek też był mundurowym - był stróżem w więzieniu, teraz na emeryturze - człowiek dusza, z nim by konie kraśc 😉 Z drugiej strony - mój dziadek. Potwór dla jego żony, jednak dla mojej mamy i mnie - anioł.
O, właśnie mi się przypomniało, co jeszcze miałam napisac - zastanawia mnie, jak niektórzy potworzy działają wybiórczo - urządzic piekło jednej osobie, a byc wspaniałą osobą dla innych. Skoro potrafią byc dobrą osobą - to nie gryzie ich sumienie, że są tacy okropni wobec konkretnej znajomej/znajomego? Co się dzieje w głowach takich osób?
ja wiem, ale mnie chodzi o sam fakt, że mamy duuuże możliwośći do popisu ja i mąż 😉 objawy szaleństwa u siebie już zauważam 😂
Moja znajoma jest, mówiąc krótko, poj***ana. Długie przebywanie z Potworem sprawiło, że teraz OCZEKUJE od ludzi, że sprawią jej krzywdę,
Bardzo krzywdzisz tę osobę tak o niej pisząc. Trauma - szczególnie długotrwała bardzo zmienia ludzi. Takie osoby nie potrzebują epitetów jakich tu użyłaś - a pomocy psychologa, lub psychiatry. Dokładnie znam stan, kiedy człowiek kilka lat w tyłek dostaje i co się podniesie, to znów wpiernicz i na glebę... na prawdę bez profesjonalnej pomocy cholernie ciężko później wstać... W opisanej sytuacji skoro mąż nie szuka pomocy - też jest swego rodzaju potworem...
_Gaga, wybacz, że używam epitetów, ale ta osoba bardzo mi zaszkodziła. I prawie stała się dla mnie potworem - prawie, bo się nie dałam. :nunchaku:
Mój kuzyn jest zawodowym żołnierzem i sam wpływ wojska po nim widać, jak każdy musi wykonywać polecenia jak na rozkaz. A dwie misje w ogóle odcisnęły piętno na głowie. Chłopaka kuzyn też żołnierz zawodowy i też po misjach, jak wrócił z Afganistanu to zarośnięty jak tamtejszy i chodzi po mieście na oriencie jakby ktoś go śledził. Biega tylko o 12 w nocy po lesie, jakby przed talbami się ukrywał.
Kolega klawisz w więzieniu, opowiadał jak się z więźniami obchodzą, jak podglądają ich jak się stukają. Z dnia na dzień poprzestawiało mu się w głowie, codziennie kościół, modlitwa, pielgrzymki, świecie. Jezus na niego zaczęli mówić. Nawet szef w pracy "zapuściłeś brodę i w Jezusa się bawisz"?
A kiedyś chciałam iść do wojska...
W takich służbach sprawdzają się najlepiej psychopaci. Dlatego ich tam ciągnie. I tam się odnajdują. Co prawda są testy psychologiczne i mam nadzieję, że tak ich odsiewają. Tych najgorszych. Ale ci, którzy nie byli ewidentnie zaburzeni chyba przechodzą testy i potem cechy im się utrwalają.
Osoby zbyt wrażliwe nie powinny tam pracować. A ktoś musi.
Ojciec był policjantem. Sam nie pił. Ale mieszkałam w policyjnym bloku i świetnie wiem jakich miał kolegów. Wiem też, co urządzali swoim rodzinom. Oczywiście nie wszyscy! To jasne! Ale specyficzne środowisko, zarówno w pracy jak i po pracy. Mundurowi wykonują rozkazy. I to samo przenoszą do domów. Rozkazy, swoje rządy. I jeśli do tego dojdzie jeszcze alkohol.... lipa.
Jara- ci wracający z misji to jest jeszcze inna para kaloszy !!!
_Gaga, wybacz, że używam epitetów, ale ta osoba bardzo mi zaszkodziła. I prawie stała się dla mnie potworem - prawie, bo się nie dałam. :nunchaku:
Tak jak ktoś wcześniej napisał - czasem potworom trzeba pomóc nie być potworem. Antydepresanty potrafią zdziałać cuda...
Ale to rola męża tej znajomej...
_Gaga, dokładnie. Ja na początku chciałam pomóc. Byłam po jej stronie, pomagałam, wspierałam w trudnych momentach. Jednak, jak powiedziałam wcześniej - przyjaciele odchodzili z jej winy. A ja jestem osobą, która potrzebuje POWAŻNEGO powodu, aby się od kogoś odwrócic.
Widzisz, czasami trzeba podjąc trudną decyzję - ktoś chce zeskoczyc z klifu, ty tą osobę chcesz uratowac - albo udaje ci się ją wyciągnąc, albo... spadasz razem z nią. Trzeba wiedziec, czy będziemy wystarczająco silni, by się tego podjąc, aby samemu nie zginąc.
Eee bo z tymi mundurowymi to trochę nie tak 😉. Część obserwacji się pokrywa, część... Ponieważ ja akurat z wojskiem (inne służby podejrzewam, że podobnie, za bardzo się to nie różni) to ja 25 lat swojego życia przeżyłam a 90% moich znajomych do pewnego czasu to dzieci wojskowych (różnych formacji) to i sobie poobserwować mogłam.
Po pierwsze to różne formacje od zawsze były inaczej na stres narażone oraz inaczej (mimo identycznej hierarchii) wyglądała "wolność decyzyjna" - trudno mi to inaczej nazwać 😉. Inaczej wyglądał także dzień codzienny w różnych formacjach - czas pobytu poza domem, rozłąki z rodziną oraz możliwość zabrania rodziny, gdy było się na dłużej rzucanym 500km od domu.
I na sam koniec - najważniejsze moim zdaniem, potwierdzone obserwacjami - im wyżej w hierarchii i mniej dowódców nad sobą tym mniejsza chęć do odreagowania dyrygowania przez innych w domu na rodzinie.
Mój ojciec był pilotem, na samolotach naddźwiękowych - oni szybko dość mieli wysokie stopnie w wojsku. Mieli też inaczej dzień ułożony - daleko tam było do typowej wojskowej musztry. Do tego mieli prawo i pierwszeństwo w zabieraniu rodziny, jeśli ich na dłużej przenosili w inne miejsce. To na serio bardzo wpływa. Normalniejszego człowieka, bardziej nastawionego na dobro rodziny (3 baby w domu), ciepłego, opiekuńczego - chyba nigdy nie widziałam. Do tego stroniącego od alkoholu, choć niby w wojsku się pije... I taka była większość moich "wujków" - czyli jego kumpli z którymi szedł od szkoły lotniczej aż do emerytury (z tymi którym dane było przeżyć). Oczywiście były wyjątki, były - ale to były jednostki. Oni na serio mieli tyle pozytywnej adrenaliny na co dzień, mam też wrażenie, że spełniali się naprawdę zawodowo - praca mimo utraty zdrowia i ciężkich warunków była satysfkcjonująca. Do tej pory jak się spotykają to ja nie mogę się od nich oderwać, od ich opowieści, wspomnień, doświadczeń. Ci ludzie mieli udane życie zawodowe, w większości fajne żony w domu. (Swoją szosą więcej alkoholiczek było wśród ich żon, niż wśród nich - nie pracujące często żony, czekające miesiącami na mężów...).
Natomiast mundurowi niższego stopnia, w niespecjalistycznych formacjach - no to była zawsze masakra. To co mieli w pracy odbijali w domu. I to na serio były potwory. 🙁. Jak się na jednym czy drugim dowódca wyżył 50 razy dziennie to cóż - rodzina najbardziej bezbronna, bo w pracy to on gęby otworzyć nie miał prawa - bo to nie szef, to dowódca. 🙁 Do tego często praca wykonywana sfrustrować mogła i to nieźle. Sorki, ale oni tam latami całymi nie mieli okazji awansować, bo za co? Owszem, po latach doszła jakaś gwiazdka ale czekali latami i wpływu na to za dużego nie mieli. Wpływ to mieli co najwyżej na to, gdzie szeregowych posłać na kolejny małpi gaj 🙁. Ehh, tam faktycznie się potem w domach działo. I
I wiecie, że to było widać, kto jakiego ojca ma w domu? Bo jak przychodzili z pracy (podstawowy zakres pracy też koło 16 kończyli) to widać było, które dzieci lecą do domu do ojca, a które właśnie wychodzą na dwór, żeby z nim nie siedzieć 🙁. Bardzo przykre to było 🙁
Jeszcze wrócę do tego watku: "WYBÓR" a "PRZYMUS".
To mnie zastanawia.
Nawet jeżeli przyjąć, że zawsze jest wybór (jak pisałyście), a jeżeli uważamy że przymus to wygoda - to jak wytłumaczyć cos takiego:
- decyduje sie na wysilek i wyrywam się z toksycznej relacji z Potworem. Idę własną drogą. Ale mam świadomośc że Potwór (bliska mi osoba) czuje ból i żal za utraconą relacją, za kontrolą mojego zycia. To jest AUTENTYCZNY ból i żal tej osoby. Jej dotychczasowy świat się wali.
Co z tego, że JA mogę iść własna drogą, że JA (samolubnie) żyję tak jak ja chcę - mając obok świadomośc że decydując się na "samodzielność" zraniłam i ranię bliską osobę (co oczywiście na każdym kroku mam powtarzane)?
Ta osoba cierpi i cierpi REALNIE.
Jak z tym problemem sobie poradzić?
Jest to paradoks nad którym psychiatrzy do tej pory pracują. Może się okazać że z ofiary stajesz się katem. Ale może to być też fakt, że twój potwór świetnie Tobą manipuluje. Bo jednak osiągnął swój cel - czujesz się winna.
Ale czego? Skoro taka jest kolej rzeczy że dzieci wyrastają i "wylatują" z gniazda.
A jeśli jest potworem nie z potrzeby manipulacji i chęci krzywdzenia ale dla tego że jest smutnym i depresyjnym człowiekiem?
Wybór jest - odejść i zostawić definitywnie taką osobę, która autentycznie w życiu sobie nie radzi i nie ma nikogo innego? A może być uwiązanym, na dłuższym sznurku ale mimo wszystko uwiązanym? Czy zostać w bliskiej relacji i "nieść krzyż"? Dla mnie każdy wybór jest zły a wrażenie wolności tego wyboru złudne.
>Czy najbliższe otoczenie odbiera je jako potwory zatruwające im życie? 😲 Nigdy jakoś tak nie patrzyłam na moje babuleńki. 😲
To spróbuj tak popatrzeć i zastanów się czy nie przydałoby się porozmawiać z najbliższymi takiej babuleńki. Bo ona płacze, że świat zły i ciężko. I płacze tak 365 dni w roku, 16 h na dobę a rodzina być może ma ochotę oknem wyskoczyć.
Można a nawet powinno się zadbać o przestrzeganie granic. Asertywność w stosunku do potwóra jest alternatywnym rozwiązaniem jeśli z jakiegoś powodu jesteśmy nadal zależni. Uważam jednak że tylko emocjonalnie zależni. Bo gdy zrozumiemy schematy, odejście od potwora jest kwestią czasu.
A jeśli się leczyć, to warto przejść terapię zarówno w ośrodkach DDA. Jak i szukać duchowego wsparcia w religii. Choruje nie tylko ciało, ale też dusza.
Czasem poziom lecytyny np. I taka prosta sprawa, że starsze osoby mało jedzą - coraz mniej, a wszystko wchłania się coraz gorzej. Wystarczy, że zabraknie lipidów i układ nerwowy szaleje.
Jakie to dziwne, do jakiego stopnia człowiek jest fabryką chemiczną i jak bardzo reakcje zależą od tej chemii.
I też tam myślę, ile osób hoduje potwora - zamiast na maksa faszerować lekami (gdy co innego zawodzi). Współczesne... medyczne substancje psychoaktywne niejedno potrafią. Nie - lepiej codziennie chcieć ukatrupić (i rozmontowywać swoje życie w diabły) niż oszołomić (z błogosławieństwem medycyny).To może warto tu dodać, że takie daleko posunięte oszołomienie to skrajność. Są antydepresanty, łagodne uspokajacze, dużo różnej "chemii". Żeby nie namalować obrazka, na którym wszystkich się pacyfikuje do stanu warzywnego :-)
Co z tego, że JA mogę iść własna drogą, że JA (samolubnie) żyję tak jak ja chcę - mając obok świadomośc że decydując się na "samodzielność" zraniłam i ranię bliską osobę (co oczywiście na każdym kroku mam powtarzane)?
Ta osoba cierpi i cierpi REALNIE.
"Mój" potwór nie jest szczęśliwy i nigdy nie był. Mogłam zostać w tym układzie albo z niego wyjść i zawalczyć o własne życie. On jak był prześladowany przez cały świat i wszystkich wokół - tak jest, teraz może do listy żali dorzucić to, że ja też się od niego odwróciłam.
Większość potworów, które znam jest nieszczęśliwa i tym nieszczęściem dzieli się z najbliższymi. Padło tu określenie, że odchodząc jest się samolubnym - ale dlaczego dawać siebie komuś, kto nie jest w stanie zrobić tego samego?
Większość potworów, które znam jest nieszczęśliwa i tym nieszczęściem dzieli się z najbliższymi. Padło tu określenie, że odchodząc jest się samolubnym - ale dlaczego dawać siebie komuś, kto nie jest w stanie zrobić tego samego?
Może chodzi raczej o to, że wybierając "własną drogę" i odsuwając sie od Potwora, niestety nie oznacza to że będziemy automatycznie szczęśliwi.
Będziemy nieść inne, nie mniej bolące brzemię - poczucia winy, że skrzywdziliśmy i realnie krzywdzimy Potwora (z którym łączą nas więzi emocjonalne).