Potwór w rodzinie

dla mnie nie ma usprawiedliwienia np. typu wojna, typu trudne dzieciństwo, typu coś tam = bo wtedy każdy "wojenny" byłby potworem, każdy z rozbitej rodziny byłby zły, każdy kto miał w rodzinie alkoholika byłby alkoholikiem
wg. mnie każdy rodzi sie z charakterem, z pewnym bagażem, który jest niezmienny = widać to doskonale po dzieciach - od 1-go dnia życia jeden jest wesoły, pogodny, spokojny, inny wrzeszczący,absorbujący itd.

Oczywiscie okolicznosci kształtują - ale niekoniecznie w dół.
W nurcie, w którym pracuję, nie nadaje się ludziom etykietek i nie stawia diagnoz "numerkowych", tylko opisowe. Zaliczyłam na studiach zajęcia o diagnozie klinicznej i staram się do tego nie wracać 😉

Tunrdia, psychiatrzy chyba też raczej rzadko diagnozują psychopatię/socjopatię same w sobie, nie?
dla mnie nie ma usprawiedliwienia (...)

No wiesz, ale rozmyślasz, szukasz przyczyn. Wytłumaczenia. Mnie też te argumenty nie przekonują. Jednak są lepsze od takiego:
-Jeśli ktoś bliski cię tak źle traktuje, to widocznie na to zasługujesz.
Bo jak tak się pomyśli, to już w ogóle dno.
Popatrzcie na te dwa cytaty:

Ja poświęciłam dużo czasu, żeby Potwora zrozumieć. I wyszło, że wojna/okupacja. Dominujący ojciec. Choroba i śmierć matki. Nieudane małżeństwo. Niechciana ja. Niespełnione aspiracje zawodowe.Co Cie nie zabije 😉 Ja ze swojej relacji z trudnym ojcem wyciagnelam wnioski dla siebie, to byla lekcja, ktorej zycie moglo mi oszczedzic, ale skoro nie oszczedzilo, to chociaz wynioslam z tego, co moje.

Zobaczcie, jakie dwie różne miary.
Ja jeszcze wrócę do tego, dlaczego dla jednych Potwór jest potworem, a dla innych dusza człowiek (a jak nie dusza to przynajmniej ok). Moim zdaniem to wynika z tego, na ile sobie kto pozwala w takiej relacji. Potwór będzie szukał ludzi, którzy nie potrafią się obronić, najczęściej w rodzinie, bo przecież bliżsi i dalsi znajomi albo sobie nie pozwolą, albo uciekną, jeśli nie będą się potrafili postawić, silniejsze więzy ich nie trzymają.
Rodzina ma trudniej, bo ciężko (a do pewnego wieku niemożliwe) się odciąć od matki/ojca/dziadka/babci/męża, a potem trzyma nas przy nich skrzywione poczucie moralności (bo trudno zostawić staruszka, bo on np. mąż był kiedyś przecież taki kochany itp.).
No i poza tym, jak już potwór znajdzie sobie obiekt do gnębienia to wyżywa na nim swoje frustracje i czuje się pod tym względem zaspokojony i w kontaktach z innymi już nie potrzebuje się wyżywać, więc zachowuje się w miarę normalnie.
Alveaner - tak, ale..
Ja sobie myślę, że Potwór ma całkiem inny obraz świata. I w niego wierzy. Myśli, że jest lubiany, miły, wymagający. Ma misję.
Mój to jest przekonany, że ma nieziemskie poczucie humoru. Nie wie, jak bolą jego "żarciki". I ja czasem myślę, że Potwór jest taki jaki jest bo mu na to pozwalamy. Ustępujemy, tolerujemy, milczymy, uciekamy. Zamykamy go w jakiejś oderwanej od życia bańce i on tam szaleje sobie. I potwornieje coraz bardziej.
Mój miał bardzo wysokie mniemanie  o sobie. Nieomylny, niewinny, najlepszy!
Czy prawdziwy potwór może się zmienić, czy taka już natura ? Mój łagodnieje na starośc, chyba ze chce uśpić moją czujność, może za mało spędzamy czasu ze sobą,żeby to ocenić...
"Mój" Potwór jest wieczną ofiarą i nieudacznikiem - do niczego się nie nadaje, nic w życiu już nie osiągnie, chociaż się napije. Rodzina podła, bo zamiast głaskać po główce i mówić jaki to biedny i niezrozumiany, to mówi prawdę. I Potwór próbuje się odgryzać - uprzykrza życie, jest złośliwy - wszystko w poczuciu jakiejś "sprawiedliwości" i odgrywania się za własne nieudane życie...
Kurczę, przeczytałam własne posty.  😡
Ja się nadal obwiniam. Nie umiem znaleźć w sobie złości. Potwór mi ją wykorzenił?
Mnie jest tylko smutno/przykro. I wciąż mi Potwora żal. Szczególnie teraz.
No, co za toksyczna relacja, do licha!
Taniu, to chyba dobrze, ze nie masz zlosci w sobie? Po co takie emocje wysylac w przestrzen 😉 Ja nie analizuje dlaczego moj ojciec byl jaki byl, staram sie pamietac pozytywy, analizuje tylko swoje polozenie i dla siebie szukam punktu odniesienia. To doswiadczenie wiele mi dalo, plusow i minusow. Z plusow to glownie to, ze doskonale wiem, ze nic w zyciu nie jest na pewno.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
02 stycznia 2014 14:32
Tania, szukasz usprawiedliwienia. Po co?
A złość powinna być, żeby móc zamknąć sprawę. W pewnym momencie musi się pojawić.
Potwór według mnie rodzi się też przez osoby które z nim żyją. Sama jestem DDA, mój ojciec niestety do tej pory pije, ale mieszkamy już kilka lat oddzielnie. Moja mama przez pierwszy rok wykazywała współzależnienie. Prowokowała mnie i moją siostrę do awantur. Kiedy mieszkaliśmy jako rodzina to zawsze było tak, że mama w trakcie awantury albo się nie oddzywała do niego kilka dni. Albo jeśli rzucał się z łapami, nożem czy czym kolwiek to wtedy wzywało się policje. Z perspektywy czasu wiem że oni jako para nie dobrali się, bo ojciec nie słuchał mamy, nie interesował się tym co jest w domu. Generalnie odbieram go do tej pory jako egoistę. Choć jak był i jest trzeźwy, to nie powiem normalny człowiek z którym można pogadać. Dlatego całkowiecie się od niego nie odciełam, jednak jak dzwoni po pijanemu. To odrzucam połączenie, potem po kilku dniach jak się z nim widzę to mówię mu że ma tak nie robić. Bo nie mam ochoty z nim rozmawiać.

Kiedy podczas swojej terapii, rozmawiałam z moimi bliskimi a zwłaszcza z mamą. To okazało się że gdyby nie przypadkowa ciąża z moją siostrą. To ona odeszła by od ojca. Jednak czasy były inne. Był ślub, w między czasie ojciec miał wypadek - potem obwiniał moją mamę że to przez nią wpadł pod ciężarówkę  🤔wirek: i w sumie życie potoczyło się dalej. Potem doszły weekendowe pijaństwa, brak wystarczających środków na utrzymanie domu. Pytałam się mamy, czemu nie odeszła od ojca jak byłyśmy małe. Mogła jeszcze wrócić do mojej babci i dziadka. Byłoby ciężko ale bezpiecznie. Nie potrafiła mi odpowiedzieć, choć moja babcia i dziadek to byli normalni ludzie.

Od siebie też dodam że teraz policja jeszcze bardziej reaguje na problemy w domu, ja kiedy byłam nieletnia 15 lat temu. Często podczas interwencji spotykałam się ze strony policjantów - że oni go nie zabiorą bo to awantura rodzinna. Dopiero jak widzieli poszarpane bluzy, albo połamane rzeczy w domu. Wtedy z wielką łaską zabierali do izby. Teraz jak komuś pomagam, a zdarza się to dość często to po jednym telefonie przyjeżdzają i zabierają nawet jeśli w domu jest jako tako. Kampanie społeczne są coraz odważniejsze i mam jeszcze tylko nadzieje że zadbają o lepszy system terapeutyczny. Bo uważam z pewnych obserwacji że ma dziury, które powinno się załatać.
Nie rozumiem tego, ze zlosc musi sie pojawic. Po co? Zlosc na co, na kogo? Na cos, na co nie masz wplywu? Zlosc nie powinna byc motorem do dzialania i pracy nad soba, no chyba, ze jestes w bezposrednim zagrozeniu zycia i zlosc na agresora wyzwala w Tobie sile, adrenaline. Inaczej po co sie zloscic?
Tania, to ze sie obwiniasz jest bez sensu ale to, ze zal, ze potwor jest zaburzony i ze przechlapal sobie zycie, to moze i normalne? W koncu bliski czlowiek.

A jak tak czytam i skladam jedno do drugiego i moze tych potworow to ja wiecej znam? Jest sobie osoba, gorsze dziecko swojej zaburzonej matki, z pewna liczba zauwazalnych odchylow od normy. I partner, ktory odkad sie z nia zwiazal zmienil sie w jej klona, w sensie upodoban i podgladow (nie odchylow). I zyja sobie razem wiele lat, wygladaja na naprawde szczesliwych, poukladanych i bedacych w harmonii, tyle ze on nie jest soba, takim jakim go znalismy sprzed zwiazku. I teraz pytanie czy moze byc tak, ze taka osoba o mocnej osobowosci zgra sie z druga osoba tak, ze nie jest dla niej potworem? Ze nie wymusza "nielubienia koloru zielonego", tylko ta druga strona po prostu lubi byc pod pantoflem?
Chyba racze chodzi o poznanie wszystkich swoich emocji, ja miałam problemy ze złością. Długo trwało zanim potrafiłam nazwać swoje emocje. Złość w niczym nie pomoże, chyba że jest to część terapii. Czyli np mamy uderzać w poduszkę i mamy w tym rozładować napięcie. Że sami bijemy potowora żeby poczuć komfort tego że jesteśmy od niego silniejsi.

bobek - byłaś na terapii, albo jesteś dzieckiem potwora? Potrafisz rozpoznać świdomego potwora od nieświadomego? Dobrze się zastanów, bo jeśli coś zrobisz z relacjami tej rodziny to potem ich złość a nawet agresja. Może odwrócić się przeciwko tobie.
Nie czuje sie przekonana z ta zloscia, rozumiem prace nad wlasnymi emocjami i odczuciami, ale..ale zeby walic w poduszke..? Bez przesady. Dla mnie kluczem do sukcesu jest zrozumienie swoich emocji i umiejetnosc stawienia im czola w logiczny i poukladany sposob, na chlodno, z otwarta glowa. Po co walic piesciami w poduszke? W czym to rozwiazuje problem..? Wychladza glowe? Hmm..bo juz myslenie, ze poduszka imituje czlowieka a ja go leje, to sorry. Paranoja.
Próbowałaś uderzać w poduszki? Albo polecam iść na pole i wykrzyczeć się za wszystkie czasy, wydrzeć z siebie wszystkie emocje które nie chce się pokazać przed potworem. W USA jest system gdzie dzieci właśnie w ten sposób rozładowują emocje. U nas głównie się o tym rozmawia...

Zen - zobacz, potwór jak idzie z łapami na dzieci czy partnera/partnerkę po przemocy fizycznej uspokaja się. Więc dlaczego dzieci czy dorosłe osoby nie mogą w ten sam sposób pozbyć się swoich negatywnych emocji? Kto dał potorowi prawo do tego żeby tylko on odczuł przez kilka chwil ulgę?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
02 stycznia 2014 15:04
zen, dla Ciebie to paranoja, dla terapeutów nie. I niefajnie, że w taki sposób to mówisz.
Masz swój obraz chłodnej głowy i odcięcia się od złości i super. Ale to nie jest stawianie im czoła.
Czasem dopiero walenie w poduszkę pozwala na uświadomienie sobie, że ta "chłodna głowa" skrywa pod spodem pokłady nieuświadomionych emocji, w tym złości, przykrytych tylko żalem, strachem, smutkiem. Ale one tam są. Ba, czasem waląc w poduszkę, okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego, że w człowieku skryło się coś, co wyparł i dopiero przy okazji takiego pootwierania się i odcięcia "chłodnej, logicznej głowy" i pozwolenia emocjom mówić, okazuje się, co tak naprawdę jest problemem.
Strzyga - masz rację. Fajnie to ujełaś  :kwiatek: mnie już nie jest potrzebne walenie w poduszki  😁 ale przerobiłam to, tak samo krzyczenie na polu. Teraz zostało głośne słuchanie muzyki, ja niestety jestem człowiekiem który dużo myśli, o wszystkim i o niczym. Więc zagłuszam myśli muzyką, bardzo różną. Jak mam podły nastrój to słucham Chylińską, albo zwykłego rocka. Przy nadmiernym podnieceniu/wzburzeniu emocjami słucham relaksacyjnej muzyki.
Złość jeśli sie pojawia jest dobrym odruchem samoobrony.
Bo o ile wcześniej szuka się winy w sobie, potem szuka usprawiedliwień dla potwora tłumacząc go trasą do szkoły pod górkę.
Mnie też się wydawało, że znalazłam spokój. Z jednej strony był brat zbity jak pies, z drugiej ja - księżniczka i ojciec, którego umiałam usprawiedliwić.
Długo żyłam pogodzona ze światem zastanym ale tak naprawdę ulgę przyniosła złość.
Drzeć mi się też zdarzyło (zresztą zdarza mi się po dziś dzień) ale przede wszystkim jest we wkurzenie na starego drania, że czynił to, co czynił.
Nikt z nas nie zasługiwał na takie traktowanie.
Byliśmy zwyczajnymi dzieciakami, Normalnymi, porządnymi gówniarzami.
I mama też była łagodną, pracującą i dbającą o dom i o nas matką.
Złość pojawiła się późno. Pojawiła się gdy zrozumiałam tak dogłębnie, że nasza rodzina miała pecha. Że nikt z nas nie ponosi winy za czyny potwora,
Nie miał prawa nas tak traktować.
Nie miał prawa nikogo poniżać i nie miał prawa nikogo wywyższać.
Kiedy patrzę na naszą trójkę w czasie rodzinnych spotkań wiem, że mamy siłę być razem.
Potwór zniszczył psychikę brata, naznaczył mnie i mamę ale też sprawił, że w "kupie" nic nas nie pokona.
I kiedy raz na kilka lat (będąc przejazdem w okolicy) zajrzę do ojca na cmentarz odczuwam dumę i mściwą satysfakcję, że nie do końca mu się udało wszystko schrzanić. Być może gdyby nie on - nie bylibyśmy ze sobą tak blisko.
Mówię mu to za każdym razem kiedy zajadę na cmentarz. Jakbym chciała mu powiedzieć - spieprzaj dziadu bo w ostatecznym rozrachunku to my wygralismy tę wojnę
 
Alveaner - tak, ale..
Ja sobie myślę, że Potwór ma całkiem inny obraz świata. I w niego wierzy. Myśli, że jest lubiany, miły, wymagający. Ma misję.

Nie no, oczywiście, że wszystko to się dzieje podświadomie, przecież nie zestawia sobie potencjalnych ofiar i nie robi zestawienia matematycznego szukając najłatwiejszej.
Poza tym nikt nie lubi o sobie myśleć, jako o złym człowieku, więc jestem przekonana, że żadnemu Potworowi tak przez myśl nie przejdzie.
Tylko że ja nie widzę powodu, żeby sobie na pewne zachowania pozwalać i utrzymywać potwora w przekonaniu o własnej wspaniałości albo jaki to on biedny i niedoceniony.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
02 stycznia 2014 15:38
szemrana, piękne jest to co napisałaś, naprawdę, naprawdę się wzruszyłam. Bo opisujesz prawdziwą wygraną.
Złość nie jest celem samym w sobie, jest etapem pogodzenia się i przystankiem na drodze do pokoju. Takiego prawdziwego, głębokiego, nie odcięcia się od emocji, a pogodzenia się z nimi. I tym, co Cię spotkało. I mam nadzieję, że masz w sobie ten pokój =) 

Ja ze swoją siostrą jeszcze nadal buduje relacje, częściej obrywała, ale z drugiej strony nie była świętym aniołem. Wagary, palenie papierosów, picie alkoholu, może miękkie narkotyki? Choć pewnie był to sposób na zwrócenie swojej uwagi, może wtedy też odreagowała swoje emocje. Ani ona ani moja mama nie przeszły terapii, jednak bardzo się uspokoiły. Do wyprowadzki sama namówiłam mamę, jako że byłam córkeczką tatusia, zaczęłam mu się też stawiać. Nie raz walczyłam z nim, będąc w gimnazjum ważyłam ponad 90 kilo. Dzięki tej masie ciała, mogłam się z nim siłowć podczas awantur. Intuicja mi podpowiedziała że musimy odejść od ojca z mamą i siostrą. Bo gdybym poszła na swoje i zostawiła mamę w domu z tym tyranem, to wiem że byłoby tak nadal. Jednej rzeczy do tej pory sobie nie mogę wybić z głowy, widzieć w oczach ojca wzrok bezględnego mordercy, a w ręku siekiera czy inne narzędzie. Ciężko to opisać, trzeba to przeżyć. I nikomu tego nie życzę.

Piszę to dlatego że może ten temat czytają osoby które właśnie mają taki teror w domu. Mam nadzieje że nasze rozmowy pozwolą wam zawalczyć o swoje lepsze życie.
Nie doświadczyłam dzieciństwa z potworem, ale znam chów na grzeczną dziewczynkę. Nie w wersji ekstremalnej, ale jednak. Było i rugowanie złości...

Nie za wiele z tego pożytku. Człowiek nie ma wprawy w bronieniu siebie. Nie staje "po swojej stronie", kiedy akurat byłoby warto. Mniej o sobie wie. Miej wie, czego nie chce - ale również: czego chce. Mi to wychowanie poszło w lekką potworkowatość (więc to tym bardziej na temat wątku) - w bierny opór, bierną agresję (to znaczy myślę, że już nie jest tak źle, że i praca ze sobą w trakcie terapii dużo dała). A, jeszcze trudno mi było wyrażać na bieżąco negatywne uczucia w związku (OK, z tym nie jest nadal zbyt różowo) - długie tłumienie, a potem nagły wybuch (bezsensowny, nieadekwatny).

Człowiek odcięty od swojej ciemnej strony się męczy. To nie o to chodzi, żeby sztucznie szukać w sobie żalów do kogokolwiek. Nie chodzi też o to, żeby zawsze i w dowolny sposób wyrażać swoje emocje "bo tak". Raczej o to, że emocje są - nie ma co z tym faktem walczyć.

BTW teraz pomaga mi jazda na rowerze. O dziwo od czasu wypadku coś się we mnie uwolniło. Zbudowałam w sobie takie "mam prawo być tutaj" - to nie znaczy, że pcham się pod samochody i autobusy, ale  bardziej umiem protestować, albo chociaż poczuć wkurzenie, jeśli mam do czegoś prawo, korzystam. Zaskakujące. Wyszło, że mam w sobie agresję i aż taka grzeczna trusia nie jestem ;-)
Człowiek składa się z dobrych emocji i z tych złych. Np teraz kłucę się z mamą czy z siostrą. Jednak pokrzyczymy sobie, wyrzucimy z siebie to co nie pasuje. A po 15 minutach wracamy do normalnej rozmowy. W moim byłym domu, ten stan nie miałby racji bytu. To ojciec miał prawo do złego humoru, do tego żeby sobie pokrzyczeć jakie to on ma złe życie. Dlatego uważam że każdy powienien okazywać swoje emocje. Tej zasady nie pokazuje natomiast na forum, na ironię czy zaczepki wolę odpuścić. Co innego w realu, wtedy widzę znacznie więcej, jestem w stanie stwierdzić czy mam do czynienia z prawdziwą złościwością czy tylko wymianą poglądów.

Chcę jeszcze też dopisać że moja mama, jest jak najbardziej normalna. Więc może dlatego nasza relacja po odejściu od ojca, bardzo szybko się poprawiła, dużo przegadanych godzin. Czasem płacz, czasem rzucanie czymś w siebie. Ale wreście zaczęłyśmy rozmawiać. Teraz jak jej coś nie pasuje to mówi mi o tym, więc z wiekiem stała się bardziej świdomą matką. Potrafi mnie czy mojej siostrze "dokopać" moralnie żebyśmy zastanowiły się nad swoimi wyborami w życiu. Czasem aż boję się myśleć, co byłoby gdyby i ona była potworem?... Zastanawiam się czy takie myślenie ma teraz sens?
Przeczytałam cały wątek i także długo myślałam, czy coś napisać, czy jednak nie. Ale skoro tak, jak piszecie, może to komuś pomóc, to napiszę.

Ja także miałam w życiu Potwory. Dwa. Jestem dzieckiem Potwora i byłą żoną Potwora. Każdy Potwór był zupełnie inny i żaden nie miał świadomości tego, że jest Potworem i co robi z moją psychiką.

Potwór z dzieciństwa to chyba ciekawy przypadek, bo właściwie to kategoria "doktor Jekyll i pan Hyde". Uwielbiany do dziś przez wszystkich człowiek, dusza towarzystwa, wykształcony, kulturalny, oczytany itp. - ale od czasu do czasu mający całodzienne napady niczym nieusprawiedliwionej furii, kiedy awanturę mogło sprowokować cokolwiek, nawet krzywo postawiony talerz. Byłam ukochaną córeczką Potwora, który nigdy nie podniósł na mnie ręki (choć moja mama to już co innego niestety...), ale tresował mnie jak psa - miałam być grzeczna, dobrze wychowana, miła, dobrze się ucząca i ZAWSZE posłuszna bez dyskusji. Nie stawiałam się, zbyt się bałam - każdy poranek to było niespokojne zerkanie, w jakim nastroju obudził się Potwór. W dobrym - ufff..., w złym - nie odzywać się i schodzić z drogi, bo jak go zdenerwuję, to wyżyje się na mamie. Zbuntowałam się bardzo późno, dopiero pod koniec trzeciej klasy liceum, kiedy Potwór oznajmił mi, że mogę nie iść do czwartej klasy, bo i tak się nie uczę, więc nic innego poza zamiataniem ulic w życiu robić nie będę - dla Potwora "nie uczę się" oznaczało, że mam same piątki i czwórki i kilka trójek z fizyki i matematyki. Uciekłam z domu, nie było mnie trzy dni. Potwór szalał. To był początek zmian, bo okazało się, że to nie Potwór rządzi, ale jemu można stawiać warunki.
Potwór się zmienił. Stopniowo, bardzo powoli, to trwało latami. Nadal jest apodyktyczny i przekonany, że zawsze musi mieć rację, że wszystko wie najlepiej - ale zrozumiał, że każdy musi iść własną drogą i że nie może wybierać życia za mnie, zmienił się też w stosunku do mojej mamy. Było między nami bardzo źle, po wyjeździe z rodzinnego miasta przez rok w ogóle się do niego nie odzywałam. Ale naprawiliśmy relacje. Dużo mnie to kosztowało, jego też, ale - udało nam się. I mogę powiedzieć, że dziś Potwór jest moim przyjacielem i wiem, że jest po mojej stronie, cokolwiek by się działo w moim życiu. Niektóre Potwory się zmieniają - a dlaczego? Chyba tak, jak ktoś napisał (szemrana?), że kluczem jest miłość. Potwór kocha mnie i moją mamę. Mógł nas stracić, ale nie chciał.

Drugi Potwór to wciąż świeża sprawa, mimo że już sporo czasu minęło, odkąd zbuntowałam się i usunęłam go ze swojego życia. Ten Potwór koniecznie chciał mi wmówić, że jestem nic niewartym śmieciem, który nic nie wie, nic nie umie i w ogóle cud, że samodzielnie oddycha - dziś wiem, że po to, by zatuszować własne poczucie niższości i przeświadczenie o tym, że "śmieciem" jest sam i powinien zrobić wszystko, bym tego nie zauważyła. Oczywiście to nie była prawda, Potwór jest inteligentnym, wykształconym, myślącym człowiekiem mającym wiele ciekawego do powiedzenia na wiele tematów - ale sam tego nie widział. Kochałam Potwora, więc bardzo chciałam mu pomóc, ale im bardziej walczyłam, by pokazać inne drogi, tym gorzej było. Dopóki kochałam, jakoś się to jednak trzymało, ale Potwór był tak pewien, że zawsze będę go kochała, że nawet nie zauważył, że sam zniszczył tę miłość. I chyba znowu - miłość jest kluczem, to prawda. Gdy jej zabrakło, musiałam uciekać od Potwora, bo zniszczyłby mnie kompletnie. Ale Potwór nie kochał mnie, jedynie potrzebował kogoś, na kim mógłby odreagowywać swoje frustracje i niepowodzenia, więc choć także szalał, gdy odchodziłam, nie zatrzymał mnie, nawet nie próbował, i z tego, co mi wiadomo, nie zmienił się wcale.

Wybaczyłam obu Potworom. Jeden się zmienił, w co włożył dużo ciężkiej pracy i samo to spowodowało, że doceniłam jego wysiłek i zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Drugi - moim zdaniem jest głęboko nieszczęśliwym człowiekiem, toteż mogę mu jedynie współczuć. Bo najgorszym Potworem jest sam dla siebie. Ja odeszłam, ułożyłam sobie życie, a on został sam ze sobą...
Ja się też cały czas zastanawiam, dlaczego jedni ludzie po ciężkim dzieciństwie wychodzą na ludzi, a inni całe dalsze życie się podpierają tym ciężkim dzieciństwem... Dlaczego dla jednych to trampolina, a dla innych kamień u szyi?


Wydaje mi się, że często osoby wychowane przez Potwora w mniemaniu społecznym właśnie "wychodzą na ludzi".

Mają potrzebę udawadniania, że potrafią, że nie zawodzą... Przywykły przeglądać się w oczach kogoś, kogo NIGDY nie dało się zadowolić (średnia 5,6 na koniec liceum - "nudne te twoje oceny"😉, więc potem niestety często ich poczucie własnej wartości zależy od otoczenia. Znajdują sobie mentora - partnera, szefa, idola - i wpadają w pułapkę spełniania oczekiwań innej osoby. Jeżeli trafią na kolejnego potwora - to pułapka się zamyka.

Nie mają swoich marzeń, bo zawsze żyły dla spełniania marzeń Potwora ("nie możesz tego zrobić. Wszystko, co osiągnęłaś, zawdzięczasz nam, nie po to inwestowaliśmy w twoją naukę tyle pieniędzy, żebyś to teraz zmarnowała"😉

Ale często przy okazji zakładają rodziny, robia karierę... I społeczeństwo uważa, że wyszli na ludzi.

szemrana, pięknie piszesz  :kwiatek:
Nie ma czegoś takiego jak dobre ani złe emocje. Emocje są moralnie obojętne. Działania pod wpływem emocji - już nie. Konieczna jest przestrzeń między emocjami a ich wyrażaniem. Własne emocje można spokojnie oglądać, nie trzeba być wydanym na ich łup. Nie to, że to łatwe 🙁

Jak to jest, że gdy już jesteśmy dorośli, okrzepli, to... potrafimy się serdecznie śmiać? Czy jestem potworem, skoro historie Tani mnie totalnie... ubawiły? Moje własne też mnie już bawią - i widzę, że bawią innych - bliskich. No - śmieszne są.  A gdy jesteśmy dziećmi/młodymi osobami to nie do śmiechu nam 🙁, oj, nie do śmiechu. Co tworzy tę różnicę? Że jako "szczawie" bierzemy wszystko tak bardzo serio? Dajemy sobie ranić serca głupotami?

Jedna historia nie moja: "A. - Obcięłaś warkocz??? Przecież to była twoja JEDYNA ozdoba!"
Druga taka: moja najstarsza siostra przyprowadziła do domu pierwszego chłopaka. To, co urządzili moi rodzice to był czysty żywy koszmar. Tortury. Zebrali CAŁĄ rodzinę przy małym stoliku. Ode mnie - prawie malucha po staruszków - wujostwo. Zrobili total inspekcję i dręczenie. I drwiny. Młoda para się wiła. Ojciec: "No, ja cię raz widziałem. Jak on cię prowadził. Za paluszek - za jeden paluszek. To moja córka, że tak się daje prowadzić za jeden paluszek???". W tym stylu. Potem już ŻADNE z nas NIGDY nie przyszło z nikim do domu 🙁 Dopiero, gdy już było pewne, że to będzie mąż/żona. Że pary NIKT i NIC nie rozwali. Teraz - umieramy ze śmiechu, ilekroć wspomnimy tamten "podwieczorek". Siostra też. Mój przyjaciel, wysłuchawszy kiedyś ciekawych historyjek, oświadczył: "To już wiem, czemu poszłaś na studia do Gdańska. Bo dalej od K. jest tylko Szczecin, a tam nie ma plastycznej"  🤣 (granic kraju wtedy przekraczać się nie dało 🙁 - inaczej wylądowałabym w Australii, minimum w Kanadzie).

Mam pytanie do szemranej. Pisałaś, że bratu NIE WOLNO było siedzieć na kanapie.  Jak to się działo? Jak potwór to egzekwował? Pisałaś, że nie stosował przemocy fizycznej ani nie był brutalny. Dlaczego bez gadania mu się WSZYSCY podporządkowaliście? Jakie był źródło nacisku? Co by się stało, gdyby brat spokojnie usiadł na tej kanapie? Dlaczego żadna z was nie wzięła go za rękę i na tej kanapie nie posadziła? Na czym polegał TERROR?
Nie rozumiem, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Braku protestu przy nieludzkim traktowaniu. Przecież was było troje. Co "ON" mógł wam zrobić? Rusza mnie to, bo mam wrażenie, że cokolwiek cennego ocaliłam z czasów dzieciństwa - ocaliłam dzięki solidarności rodzeństwa. Ilekroć ta solidarność pękała - było Naprawdę źle. W tym roku buduję swój świat jakby od nowa. Bo jednej siostry już NIE MA. Niewzruszona baza pewności - że jest "nasza piątka" runęła bez odwołania  🙁.

Na swojego potwora trafiłam całkiem niedawno. Mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem, ale jest TRENEREM. Od dziecka totalnie nawykłym, że inni GO SŁUCHAJĄ. Bez gadania. Konie. Ludzie. Bo jak nie - to szybko poniosą konsekwencje niesubordynacji - nie musi w tym celu nic robić. Było fajnie, dopóki mąż... bywał w domu gościem. Bo w sumie - wtedy było święto. Przyszedł czas choroby, brak treningów i siedzenie w domu. Ból. Frustracja. I moje przerażenie: "Z KIM ja się związałam???" Strasznie było. Na szczęście mój mąż należy do ludzi, do których DOCIERA. Naprawdę. Naprawdę potrafi się zmienić, gdy uprzytomnię co się dzieje. W drobiazgach i rzeczach poważnych. I po prostu - przestał. Przestał traktować mnie jak śmiecia, neptka, jak... szeregowca  😎 Bo przez jakiś czas tego nie widział. Że tak, jak zaczął traktować mnie, nie traktowałby NIGDY NIKOGO. I o to zapytałam. Na jakiej zasadzie traktuje tak kogoś, kogo, jak twierdzi - kocha? Skoro PRZENIGDY nie potraktowałby tak innego człowieka? ("Wszyscy" wiedzą, że może jest bardzo wymagający ale ciepły i łagodny).

Nie spotkalam na swojej drodze terapeuty, ktory by mi kazal walic piesciami/kopac/etc. w cokolwiek, co mialoby imitowac osobe, ktora mi wyrzadzila krzywde. I dobrze, bo to dla mnie znizanie sie do poziomu tego, co zadaje przemoc. Ja na wywalenie nadmiaru emocji mam ruch, biegnac nie wyobrazam sobie kogos, jak go depcze stopami.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
02 stycznia 2014 17:32
zen, no to dla Ciebie. A u ilu terapeutów byłaś? Ile nurtów poznałaś? Ile znasz metod pracy zarówno grupowej jak i indywidualnej?
Na grupie czasem stoi 3-4 facetów za 3 materacami, a ktoś w nie naparza...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się