Wróciłam, odpoczywam, czas coś wam napisać 😉 W Tatrach byłam wcześniej raz - na wycieczce szkolnej (jak dobrze pamiętam to szliśmy wtedy z Murzasichla w kierunku Kościelca, doszliśmy chyba na Mały Kościelec i powrót). Wybrałam się sama, czego z jednej strony zupełnie nie żałuję, bo nie marudziłam nikomu i nikogo nie musiałam brać pod uwagę przy planowaniu wypadów. Z drugiej strony mimo ogromnych tłumów, czułam się wyjątkowo samotnie, co mnie trochę dobijało. Pierwszego dnia przeszłam się po Zakopanem, by się rozejrzeć, zobaczyć skąd i o której jeżdżą busy, gdzie można zrobić zakupy, zjeść itd. Spotkałam kolegę do którego chodziłam kiedyś na sekcję (jakiż ten świat mały :lol🙂 i który miał jechać ewentualnie w Sokoły i mieliśmy się razem na tradach wspinać. Na drugi dzień spakowałam już plecak i wyszłam na szlak. Za radą znajomej poszłam z Palenicy, przez Wodogrzmoty do Doliny 5 Stawów (z pominięciem wodospadów które po Norwegii nie robią na mnie żadnego wrażenia 😀).

Zrzuciłam część bagażu, zjadłam jajecznicę i poszłam na Szpiglasowy Wierch. Pierwszy raz zetknęłam się z łańcuchami, ale nie widziałam raczej potrzeby ich użycia (w deszczu by były przydatne pewnie). Dalej w dół do moka... koszmarne tłumy! Uciekłam jak najszybciej bo było nieco błędem, bo idąc dalej do piątki zabrakło mi wody, a upał był konkretny... Na szczęście nie uschłam z pragnienia 😉

Nocleg w piątce... Ludzi tyle, że nie było jak przejść gdziekolwiek. Do łazienki się dopchałam, ale wody praktycznie nie było... Spałam na dziedzińcu, mając nadzieję że będzie tam spokojniej - niespecjalnie było. Za to miałam widok na miliardy gwiazd i góry - cudo!

Rano spakowałam się i ruszyłam w kierunku Zawratu. Zdecydowałam się iść na Orlą Perć.

Łańcuchy w górę nie robiły na mnie zbytnio wrażenia, gorzej z zejściami w dół - tam już się bałam. Drabinka - bez emocji, oprócz tego że cieszyłam się, że byłam w tym 'słynnym' miejscu 😉

Na Kozim Wierchu odpoczynek i zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Ale spotkani tam panowie zapewniali mnie, że najtrudniejsze mam za sobą, a plan dojścia na Krzyżne jest dobry i w tym tempie, które mam powinnam spokojnie dać radę - z zapasem. Tak więc ruszyłam dalej. Kawałek przeszłam, ale w Żlebie Kulczyńskiego zacięłam się na tyle, że się popłakałam aż... To miejsce mnie przerosło, mimo chęci pomocy napotkanych osób postanowiłam zawrócić, bo w górę wiedziałam że podejdę spokojnie, a schodzenie w takim strachu i przy takim stanie zmęczenia mogłoby być już niebezpieczne. Trochę przykro, bo wiem że to zejście to tylko i wyłącznie kwestia mojej słabej psychy, ale trudno. Żyję, jestem w jednym kawałku i bogatsza o nowe doświadczenia. Pokornie cofnęłam się w górę, zeszłam czarnym szlakiem do Doliny 5 Stawów i w dół do Palenicy. Byłam na tyle zmęczona, że sporym problemem było dla mnie chodzenie po schodach. Jedzenie w siebie wmusiłam...
Następnego dnia czułam się zdecydowanie lepiej (szybko się regeneruję), więc postanowiłam przejść się na krótszy spacer. Padło na ścieżkę nad reglami i Sarnią Skałę. Bardzo fajny spacer - polecam! 🙂

W weekend miałam warsztaty. Pogoda się zepsuła, więc obawiałam się, czy w ogóle się odbędą. W sobotę - poruszanie się w terenie eksponowanym z elementami wspinania. Zapoznałam się z zasadami chodzenia na lotnej asekuracji, więc ciekawie. Szkoda tylko, że trafiłam na najmniej zaangażowanego instruktora - podpatrywałam, co robi poprzednia grupa i sama pokazywałam mojej grupie jak się robi np wyblinkę 🙄

W niedzielę pogoda jeszcze gorsza... a w planie było wyjście na Mnicha... Zawieźli nas do moka, tam odbył się wstęp teoretyczny z budowania stanowisk.

Potem wyszliśmy w góry i poszliśmy na Mnicha 🙂 grupka z warsztatu wspinaczkowego weszła na wierzchołek, a my na półki - ćwiczyć budowę stanowisk i zjazdy. Bardzo fajne ćwiczenia wyszły, tylko pogoda dała się we znaki.


Ot i tyle 🙂 Wsiadając do busa do Krakowa zakręciła mi się łezka, że to już koniec... Mimo że wolę wspinanie, zapewne wrócę i w Tatry połazić. Obawiałam się, że nie wytrzymają mi plecy albo stopy - tak się nie stało! 🙂 Umęczyłam się konkretnie, spaliłam skórę, zamarzłam w niedzielę. Zresetowałam się totalnie i chcę więcej.
W weekend wybieram się w końcu na Jurę. Do tego wracam na sekcję - znajomi bardzo chwalą jedną instruktorkę, więc pójdę sprawdzić czy mi podpasuje 😀 Zbiera się nas cała grupa znajomych na ten sam termin, więc na pewno będzie bardzo wesoło. Do tego mamy w większości podobny poziom, więc motywacja wzajemna będzie dobra 😉