Jak zmienić swoje życie? Czy to możliwe?

slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 17:04
Ja myślę, że jeśli ktoś dopatruje się stale zła i niepowodzeń to faktycznie będzie na nie trafiał. Jeśli myślimy bardziej pozytywnie to więcej dobroci nas spotyka.
A najważniejsze to być szczęśliwym samym ze sobą bo nikt i nic nam tego nie da. Co do kwestii zmian bo trochę zbaczamy z tematu to każdy może coś zmienić i to zależy tylko od nas. Czasem mała zmiana potrafi przyczynić się do ogromnych zmian i odwrotnie czasem ogromna zmiana nie oznacza wielkich zmian. Człowiek jest istotą omylną, stale poszukującą szczęścia i lepszego życia. Warto też zastanowić się co dla nas oznacza zmiana i po co chcemy tej zmiany.
a ja mysle, ze "trzeba chciec" do osoby ktora chce, tylko nie wie jak, mowienie, ze jak sie nie ma wiary i odwagi, do osoby ktora wlasnie nie ma wiary i odwagi, to dokladnie mowienie choremu na grype- wyzdrowiej. bardzo dobra i sluszna rada.
a ja mysle, ze "trzeba chciec" do osoby ktora chce, tylko nie wie jak, mowienie, ze jak sie nie ma wiary i odwagi, do osoby ktora wlasnie nie ma wiary i odwagi, to dokladnie mowienie choremu na grype- wyzdrowiej. bardzo dobra i sluszna rada.

A jak można inaczej? Jakich argumentów użyć? Ja pisałam o wierze w siebie i małych kroczkach.
Zresztą.... nieważne. "Moja" osoba jest młoda, ładna, zdrowa, mądra. I ja mam i wiarę i odwagę sadzić, że sobie poradzi.

Averis   Czarny charakter
27 marca 2013 21:19
Tania, ale nie jesteś nią i za nią życia nie przeżyjesz. Możesz jej mówić wiele rzeczy.
slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 21:47
a ja mysle, ze "trzeba chciec" do osoby ktora chce, tylko nie wie jak, mowienie, ze jak sie nie ma wiary i odwagi, do osoby ktora wlasnie nie ma wiary i odwagi, to dokladnie mowienie choremu na grype- wyzdrowiej. bardzo dobra i sluszna rada.
- a czym innym jest chęć jak nie wzięciem swojego życia we własne ręce i właśnie odwagą i wiarą. Na samych chęciach się nie skończy nawet jeśli ktoś w swojej głowie ma wielkie CHCĘ.
Averis   Czarny charakter
27 marca 2013 22:01
Ale ludzie w depresji nie mają w głowie CHCĘ. Nie mają nic w głowie. Mają jedynie adres najbliższej apteki, gdzie mogą kupić odpowiednie tabletki. To jest istota tej choroby, że ma siły, nie ma odwagi - nie ma niczego. Nie da się wyleczyć raka siłą woli, trzeba się leczyć.
Tu nie chodzi o depresję tylko o ścianę z gówna. Co się nie zrobi, gdzie nie obróci, tam ściana. I wobec tego chęci, a nawet odwaga to dość mało. Ja nie wiem co powiedzieć i jak pomóc człowiekowi w takiej sytuacji.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
27 marca 2013 22:08
Averis - to jest nieprawda. Czasem ludzie w depresji chcą. Bardzo, bardzo, bardzo chcą i robią wiele, wiele rzeczy, żeby poczuć się lepiej, ale nie mogą, bo organizm im przeszkadza.

Katija - powiedz, że jesteś, że słyszysz i rozumiesz. I będziesz. To naprawdę, naprawdę wiele.
slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 22:40
Ale ludzie w depresji nie mają w głowie CHCĘ. Nie mają nic w głowie. Mają jedynie adres najbliższej apteki, gdzie mogą kupić odpowiednie tabletki. To jest istota tej choroby, że ma siły, nie ma odwagi - nie ma niczego. Nie da się wyleczyć raka siłą woli, trzeba się leczyć.
- ja myślałam, że to wątek o zmianie swojego życia, a nie depresji widocznie byłam w błędzie
A co do kwestii zmian co jest tematem wątku zmienić życie zawsze można. Czasem do tego potrzebny jest przyjaciel, czasem wiara, czasem siła, a czasem wielki ból, strata i nieszczęście. Wszystko zależy od człowieka i nie ma recepty na zmianę. Na pewno trzeba dążyć do zmiany, jeśli człowiek czuje się źle ale jakimi środkami to zrobi to nie jest to ważne, ważne by zrobić krok w przód.
Da sie zmienic zycie, jesli sie bardzo chce. Czasem trzeba przeskoczyc przez wlasny cien, zebrac sie na odwage. Czasem trzeba zrezygnowac z czegos, aby zdobyc cos nowego. Nalezy tez przyjac fakt, ze ta zmiana wcale nie musi od razu oznaczac polepszenia (dojscie do polepszenia moze byc dlugim procesem) ale sam fakt "wydarcia" sie ze starych schematow dodaje wiary w siebie i sily do nastepnych dzialan.

Duze zmiany w zyciu trwaja i skladaja sie z wielu malych krokow, ktore czesto nie sa przyjemne, ale jesli ma sie cel przed oczami, przynajmniej jedna sprzyjajaca nam osobe przy boku i ewentualnie cos, co jest motorem checi, to wszystko sie da.

"With great pain comes great change. If you`re not ready to change, then you`re not in enough pain"

Tak wiem, czasem brak sil. Mowiac z autopsji (i pomijajac stany depresyjne): zawsze mozna cos zmienic i zawsze warto jest walczyc.  😉
dempsey   fiat voluntas Tua
28 marca 2013 09:25
Moim zdaniem doskonałym przykładem na to, że można zmienić swoje życie jest Tunrida   :kwiatek:
w kontekście wątku o odchudzaniu.
Dużo walki sama ze sobą, wyrzeczenia i zmiany. Wyjście ze strefy komfortu wymaga wielkiego wysiłku.
Tunrida naprawdę chciała zmienić swoje nawyki żywieniowe i to zrobiła. Torby z jedzeniem do pracy, nawet tarka. 🙂
ale to jest cena, jaką zapłaciła za sukces
Bo za każdy sukces (osiągnięcie jakiegokolwiek celu) trzeba zapłacić  "z góry" 😉
Czasem trzeba też trafić na odpowiedniego człowieka, dla którego będzie chciało się zmienić swoje życie. Bo często samemu dla siebie się nie chce. Czy brakuje odwagi.


W moim odczuciu człowiek musi chcieć się zmienić przede wszystkim dla siebie. Ludzie dzisiaj z nami są, jutro z różnych powodów może ich przy nas nie być i co wtedy? Jeszcze większa depresja? Utrata wiary w sens tego, co już się zrobiło?

Bez pomocy czasem się nie da wyjść z dołka, ale trzeba dojrzeć do tego, żeby ją przyjąć, jak słusznie wiele z Was już napisało. Jednak sam proces nie może się opierać na konkretnych osobach, tylko na naszej własnej pracy nad sobą i relacjami z innymi. To są bardzo trudne i indywidualne sprawy, ale niesamowicie ważne. Bardzo łatwo w trudnych chwilach za mocno oprzeć się na kimś i potem tego bardzo żałować.
nie mogłam się powstrzymać....

kujka   new better life mode: on
28 marca 2013 10:45
esef, swietne! ukradlam 🙂
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 marca 2013 15:49
Wlasnie zaczelam czytac cavalliera "wizualizacja". Polecam, bardzo fajnie i obrazowo tlumaczy dlaczego kestesmy jacy jestesmy i jak myslenie na to wplywa.
Moim motywatorem do zmiany stylu życia i przyzwyczajeń był m.in. blog http://teatimeandwhiterabbits.blogspot.com/
Biorąc przykład z autorki, postanowiłam wziąć się w garść i zacząć robić COŚ. Dawniej potrafiłam przesiedzieć 8h przy komputerze, nie chciało mi się nigdzie wychodzić, nie jadłam śniadania, byłam wiecznie zła i zmęczona. W ciągu 6 miesięcy zmieniłam się diametralnie. ćwiczę, biegam, chodzę na długie spacery z psem, gotuję, przeszłam na vege, dużo czytam i spotykam się ze znajomymi, szukam fajnych miejsc w moim mieście, jestem wolontariuszką w hospicjum dla dzieci :-) Teraz widzę ile traciłam, i wstyd mi za "tamtą" siebie.

Z motywujących rzeczy mam jeszcze obrazki (choćby z popularnego weheartit.com) i znajomych z super pasjami (koleżanka- skoki ze spadochronem).
Chcieć to móc! Ja teraz żyję wszystkim, co mnie otacza :-)
suchajka, mogłabyś tak konkretnie napisać co traciłaś, co zyskałaś? No bo wcześniej też żyłaś wszystkim co otacza - nie da się inaczej 🙂 (czyli np. komputerem).
suchajka, mały off, ale w sumie też zmian dotyczy - to Twój brzuszek w avatarze?

Ja mam nadzieję, że jak co roku z nadejściem wiosny zmienię coś w swoim życiu..
halo, chodzi o to, że wcześniej nie robiłam tak naprawdę nic. Szkoła-dom-korepetycje i tak w kółko (tylko konie w weekendy mnie ratowały, czasami jakieś tam spotkanie ze znajomymi). Nie to, że byłam zabiegana i nie miałam czasu. Ja ten czas po prostu marnowałam na takie głupoty jak TV, komputer. A jak już nic mi się nie chciało, to szłam spać. Zdecydowanie pogorszył mi się wtedy kontakt z ludźmi. Traciłam wszystko, na czym mi zależało- znajomych, rodzinę a nawet zdrowie (wiecznie zmęczona, zła i słaba).

W końcu nastąpił moment, w którym zaczęłam mieć dość samej siebie i postanowiłam coś odmienić, tak po prostu. Taki impuls do działania. Zainteresowałam się gotowaniem, jak już mówiłam zmieniłam dietę na bezmięsną. Nadal dużo siedziałam w Internecie, ale tym razem nie bezczynnie gapiąc się w facebooka, tylko szukając nowych przepisów. To pociągnęło za sobą chęć do posiadania zdrowej i wysportowanej sylwetki i zaczęłam sobie ćwiczyć. Tak jak się wciągnęłam, tak już przepadłam 🙂 Zrobiłam sobie taki eksperyment. Na miesiąc schowałam laptop głęboko w szafie i ani razu po niego nie sięgnęłam. W ciągu tego czasu zaczęłam ODKRYWAĆ. Nowe miejsca w moim mieście, nowych ludzi z pasjami, nowe pomysły na fajne spędzenie dnia. I teraz czuję, że to jest życie. Zyskałam bardzo wiele, choćby nowych przyjaciół, odnowiłam też stare znajomości na których mi zależało, jestem pełna energii i optymistycznie nastawiona do świata. Generalnie wszystkie jest teraz jakieś prostsze i przyjemniejsze, nawet pomimo drobnych przeszkód. Po prostu- jest dobrze.
Nie mówię, że nie korzystam z Internetu, bo jak widać korzystam :P Ale nie jest to 8 godzinn dziennie, a 1-2.
Jak to teraz opisuję, to widzę że byłam uzależniona od komputera. A wcześniej tego w ogóle nie dostrzegałam. Cieszę się, że udało mi się zebrać w sobie 🙂 Facebooka używam sporadycznie, ale raczej nic tam nie publikuję. Ostatni post na mojej tablicy jest sprzed miesiąca.
Naprawdę, blog o którym wspomniałam bardzo mnie zmotywował. Jak widać potrzebowałam osoby, z której będę mogła wziąć przykład.
Czyli, podsumowując, zmienił ci się poziom zainteresowania światem?
Zdecydowanie tak 🙂 Wskoczyłam na wyższy level, jeśli tak to można określić.
Moim zdaniem doskonałym przykładem na to, że można zmienić swoje życie jest Tunrida   :kwiatek:
w kontekście wątku o odchudzaniu.
Dużo walki sama ze sobą, wyrzeczenia i zmiany. Wyjście ze strefy komfortu wymaga wielkiego wysiłku.
Tunrida naprawdę chciała zmienić swoje nawyki żywieniowe i to zrobiła. Torby z jedzeniem do pracy, nawet tarka. 🙂
ale to jest cena, jaką zapłaciła za sukces
Bo za każdy sukces (osiągnięcie jakiegokolwiek celu) trzeba zapłacić  "z góry" 😉

chyba zartujesz. zmiana nawykow zywieniowych, czy zmuszenie sie do cwiczen, samodyscypliny to rzecz nieporownywalnie prostrza do tej, o ktorej tu mowa. i zeby nie bylo- schudlam wlasnie 10 kg, po kilku latach meczenia sie z tym i brakiem efektow. to cos ZUPELNIE INNEGO i nieporownywalnie prostszego niz zmiana calego zycia. sory, nic nie ujmuje tunridzie. ani nawet sobie.
Dopiero to widzę. Edyta- dziękuję ci za taką ocenę :kwiatek:, ale jednak katija ma rację. Nawyki żywieniowe to jednak nic w porównaniu ze zmianą całego życia. Noszenie tarki do roboty jest upierdliwe to fakt, ale nijak się to nie ma do zmian jakie muszą wykonać osoby o których tu mowa w wątku.
Zmienić trzeba SPORO w swoim trybie życia i też uważam, że dużo zmieniłam, ale myślę jednak, że to takie 5-8 % tego co musi dźwignąć osoba o których tu mowa.  🤔
Poruszamy tu kwestie zmian w zyciu czy leczonych (badz - z roznych powodow - nie) chorob ?
Porownywanie zmian (w jakimkolwiek aspekcie zycia) do leczenia (bez ktorego z depresji sie nie wyjdzie, bedacego jednoczesnie etapem niezbednym przed wprowadzeniem zmian w zyciu) jest raczej niezbyt trafne ?
A "prostote" i samodyscypline w zmienianiu nawykow zywieniowych - w Warszawie - widac niemal na kazdym metrze chodnika.
Mam odwrotny problem 🙂: jak tu swojego życia NIE zmienić 🤣 A ta cholera się zmienia! I to boli. Prościzna: wydatków coraz więcej/drożej i drożej, przychodów/możliwości zarobienia coraz mniej. I jestem w sytuacji "nie kcem ale muszem" a wcale mi się to nie podoba, wcale a wcale. Jakoś tak się porobiło, że są tylko dwie opcje: stajesz się skrajnym pragmatykiem i zapisujesz do wyścigu szczurów albo... żreć mlecz. A gdzie wszystko co powinno być możliwe "pośrodku"?
Odgrzebuję wątek. Jest tu może ktoś, kto poradził sobie z odkładaniem rzeczy na później? Uciekaniem od problemów? Nie chodzi mi o uczenie się do egzaminu dzień przed tylko o większe sprawy?
Ja niestety mam ten kłopot. Niewielkie problemy potrafię rozwiązywać od ręki, nad trochę większymi czasem muszę się trochę zastanowić, czasem zaczynam się wycofywać ale zwykle zawracam w połowie drogi i sobie radzę. Raz na jakiś czas zdarza mi się jednak sprezentować sobie koszmarne bagno. Czasem poddaję się w obliczu problemu dość poważnego albo bardzo złożonego, wymagającego dużego zaangażowania, wielu działań. Boję się, że nie udźwignę, że to za trudne. Chyba wolę jak najdłużej tkwić w niepewności, bo wtedy istnieje szansa, że uda mi się to rozwiązać. Jeśli zabiorę się za to z wynikiem negatywnym to wtedy tej szansy już nie ma. Czasem lepiej nie usłyszeć nic niż usłyszeć NIE. I karmić się nadzieją, że może jednak będzie TAK. Dlatego daję sobie czas na przemyślenie, znalezienie rozwiązania, zamykam się w swojej strefie komfortu zostawiając problem poza nią. Przez chwilę czuje się dobrze, mam wrażenie, że coś robię - bo przecież nie zapomniałam o problemie, myślę jak go rozwiązać. Wraz z upływem czasu dobre samopoczucie się kończy i z dużego problemu robi się monstrum (przynajmniej w mojej głowie). Wiadomo, że im dłużej zwlekamy z podjęciem działania tym później ten kłopot rzeczywiście może się zrobić jeszcze większy i bardziej złożony. Wtedy zupełnie mnie to przygniata i o ile po pojawieniu się problemu wydaje mi się on nie do pokonania, to po jakimś czasie zupełnie nie jestem w stanie się za to zabrać. Jakbym była sparaliżowana. Mam w głowie tylko to, że już nic nie da się z tym zrobić. Zwykle jestem z tym sama, bo jeśli bliscy pytają czy wszystko ok, to rzadko kiedy powiem komuś, że nie. Zwykle pod presją czasu uda znaleźć mi się siłę (często potem okazuje się, że jednak nie było tak źle), ale teraz to sama nie wiem (nie chcę za bardzo wnikać w szczegóły). Dzisiaj i jutro mam w planach się z tym skonfrontować i mam za sobą nieprzespaną noc.
Ktoś sobie poradził z takim czymś? Jakieś rady jak wygrzebać się z takiej totalnej niemocy?

EDIT: Dodam też, że czasem jak miałam załatwić coś trudnego to potrafiłam podejść pod drzwi (np. jakiegoś biura gdzie miałam coś załatwić) i wycofać rękę w połowie drogi do klamki. Usiąść na krzesełku przed drzwiami i dalej myśleć jak to ugryźć, jakie są scenariusze, wymyślać co odpowiem lub co zrobię jak sprawy potoczą się w rozmaitych kierunkach (choć przecież robiłam to już milion razy). Zwykle wtedy znowu się nakręcałam i potrafiłam wyjść, czasem zrobić kółko lub dwa wokół tego miejsca i dopiero wrócić. Na to znalazłam sposób - nie pozwalam sobie na siedzenie. Jak już się zbiorę do konfrontacji, to praktycznie wbiegam do pokoju/biura, zanim mój mózg zacznie znowu prezentować mi czarne wizje. Mój problem to zdecydowanie fakt, że za dużo myślę. Swoją drogą w tamtych chwilach jakby ktoś pochodził za mną z kamerą to pewnie wyglądałoby to komicznie  😂
oo... mam to samo! do tej pory nie znalazłam skutecznego rozwiązania. Absolutnym koszmarem jest załatwianie czegokolwiek przez telefon, brrr... aż ciarki przechodzą! :/

"Dodam też, że czasem jak miałam załatwić coś trudnego to potrafiłam podejść pod drzwi (np. jakiegoś biura gdzie miałam coś załatwić) i wycofać rękę w połowie drogi do klamki. Usiąść na krzesełku przed drzwiami i dalej myśleć jak to ugryźć" - ha, a ja mam gorzej, nie zrobię tak! bo nie daj Boże ktoś to zobaczy i co sobie o mnie pomyśli? więc ja bym po prostu siadła i siedziała aż bym się zebrała i możliwie jak najbardziej niepostrzeżenie bym się wsmyknęła przez drzwi. Generalnie większość czasu pragnę zniknąć. Masakra.
Gillian, parsknelam przez Ciebie śmiechem w autobusie. A mianowicie ją też ciągle powtarzam, że chciałabym zniknąć. Albo być kamieniem. Więc jak to zobaczyłam w Twojej odpowiedzi to poczułam jakbym czytała siebie.

Ją generalnie nie mam problemu z załatwianiem czegoś ani face to face ani przez telefon. Dopóki czuje, że to zwykła sprawa to nawet się nie zastanawiam. Ale jak coś jest skomplikowane i trudne, a przy tym ważne i czuje, że nie dzwignie, to Amen.
dla mnie nie ma zwykłej sprawy 😉 nawet przed podjechaniem do McDrive muszę mieć ułożone w głowie co konkretnie chcę, co powie ten człowiek, jak to będzie wyglądało. I jeśli coś nie o idzie zgodnie z moim planem to bardzo mnie to stresuje. Najdziwniejsze jest to, że pracę mam bardzo z ludźmi gdzie muszę cały czas gadać, pytać, produkować się i być niekiedy dość agresywna słownie - po 12h takiego horroru jestem w stanie jedynie paść bezwiednie na płaskie a w głowie to aż mi iskrzy :/
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się