Jak zmienić swoje życie? Czy to możliwe?

Szemrana, oczywiscie masz troche racji, ale wierz mi, ze ta osoba przeginala w druga strone. Zreszta sama uparla sie, zebym nie pozyczala w banku, tylko od niego, bo szkoda bankowi dawac zarobic. Nasze drogi sie rozeszly takze z innych powodow.


Ja tylko wskazuję na niebezpieczeństwa takich przysług.
Oczywiście jest masa osób, które pożyczą. Będą szczęśliwe jak się odda i nic nie będą od nas chciały 🙂
Są oczywiście - ale każda każda nawet niewinna prośba przestaje byc niewinna zwlaszcza, że nasza wdzięczność wręcz zmusza nas do "spłacenia" dawnego spłaconej pożyczki. I bywa, że nam z tym źle bo nie umiemy odmówić choćbyśmy chcieli 🙂
A to przyjaźniom nie wychodzi na dobre. 


"Karanie dobrych uczynków" nie dotyczy tylko pożyczek. Pożyczki to są jeszcze w miarę wymierne. Po prostu ludzie, którzy potrzebowali wsparcia (jakiegokolwiek) czują się z tym... niekomfortowo. Tak niekomfortowo, że często-gęsto dyskredytują osobę, która pomogła - żeby samemu poczuć się lepiej. I pomocny staje się w świadomości takiej osoby - podły. Zaczyna się od przypinania drobnych łatek - ot tak, żeby "wyrównać szanse", prawdziwych - bo któż jest doskonały? a potem - wykreowanych. Czasem ten proces przebiega błyskawicznie - i z punktu ten, który oferuje pomoc staje się wrogiem.
Pierwszy raz usłyszałam to od swojego promotora 🙂 Było tak: pewien chłopak miał bardzo kiepski dyplom, naprawdę groziło mu (ewenement) że obleje obronę. "U nas" obrony były publiczne. Dyplom robił u nas w pracowni, więc byłam w nim dobrze zorientowana. Na obronie (bardzo chcąc pomóc) zadałam pytanie, na które prosta odpowiedź  - obroniłaby pracę, wystarczyło odpowiedzieć: tak, to istotna wartość mojej pracy. Tymczasem zostałam z całą zajadłością zaatakowana, niemalże zelżona publicznie przez magistranta 🤣 Później promotor to mi właśnie powiedział: "niech pani pamięta, każdy dobry uczynek Musi być ukarany". 🙂
No tak, tak. Ale na pożyczkach było mi najprościej wyjasnić.
Ja nie lubię tego powiedzenia. A najbardziej nie lubię tej chwili, kiedy mi się przypomina.  😉
Czy można zmienić siebie, własne życie ? Oczywiście że tak, tylko trzeba chcieć.
Wziąć odpowiedzialność za własny los w swoje ręce. Nie zwalać wszystkiego na zło tego świata.
Wyciąganie za uszy topielca, który koniecznie chce się utopić mija się z celem.


a jesli topielec wcale nie chce sie topic, tylko plywac nie umie? jesli ktos chce zmienic swoje zycie, ale nie wie jak? wie jaki jest cel ogolny, ale nie wie, zupelnie nie ma pojecia jaka jest do tego droga.
to sie fajnie mowi- wez i zrob, musisz tylko chciec. ale jesli chcesz, ale gdzie sie nie obrocisz tam sciana z gowna, to slabo sie trzyma glowe w gorze i ma motywacje do kolejnego obrotu. slabo.
"bo ty powinnas"- moje ulubione.

(...)
a jesli topielec wcale nie chce sie topic, tylko plywac nie umie? jesli ktos chce zmienic swoje zycie, ale nie wie jak? wie jaki jest cel ogolny, ale nie wie, zupelnie nie ma pojecia jaka jest do tego droga.
to sie fajnie mowi- wez i zrob, musisz tylko chciec. ale jesli chcesz, ale gdzie sie nie obrocisz tam sciana z gowna, to slabo sie trzyma glowe w gorze i ma motywacje do kolejnego obrotu. slabo.
"bo ty powinnas"- moje ulubione.

No właśnie! Ja dokładnie taką sytuację miałam na myśli. Co wtedy poradzić?
katija
Chodzi o forme wypowiedzi czy o co ?
Bo jesli plywac nie potrafi, topi sie, jesli nie wie jak sie z czegos we wlasnym zyciu wymiksowac, jedyne co mu pozostaje to wlasnie zastosowac sie do czyjej rady, tj. odpowiedziec na to czyjes nieszczesne "powinienes to czy tamto".
Grunt to wybrac wlasciwa osobe jako wsparcie. A z tym bywa roznie.

W trudnej chwili zamiast najpierw myslec co chcemy/ powinnismy zmienic (co moze byc zbyt trudnym poczatkiem), warto spisac to wszystko co "nie wyszlo".
Przydaloby sie przy czyims wsparciu, aby ten ktos wskazal plusy badz delikatnie naprowadzil na inna sciezke.
baba_jaga, nie o forme. chodzi o traktowanie osoby "zaplatanej" jak debila. powinnas to czy tamto. gdyby to bylo takie proste, to ta osoba by to zrobila, nie sadzisz? a moze i robila, nawet wiele roznych rzeczy, tylko w ktora strone nie poszla to tam ta sama sciana. co wtedy? co radzisz takiej osobie, ktora nie chce sie topic, ktora choc nie umie plywac uparcie trzyma glowe na powierzchni, tylko wyjsc nie moze?
a co jesli NIE MA osoby, ktora poradzi? ktora "naprowadzi na sciezke"? co jesli taka osoba jest sama, nie ma wsparcia, i coraz mniej sil?
Jesli zadne z dotychczas podjetych dzialan nie pomoglo to oczywiscie nalezy szukac kolejnych rozwiazan. Jak dlugo nie mialoby to trwac ! Niezbedna bedzie wytrwalosc (przy braku sil wewnetrznych, bez wsparcia niemal bez szans...) do czasu uzyskania wlasciwego rezultatu.

Jesli ktos w ogole nie widzi rozwiazania (niczego nie probuje), to nie przyjmujac rady z zewnatrz, utonie. I tu pojawia sie kwestia formy wsparcia. Nie ma jednoznacznej sciezki, bo ludzie sa zbyt rozni. Niektorych trzeba uglaskac, innych opieprzyc, jeszcze innym przedstawic konkretne przyklady, ze dane dzialanie wyciagnelo juz wielu z opresji, moze zaprowadzic na sile do specjalisty (albo sciagnac takiego na wizyte domowa), wreczyc ksiazke motywacyjna, wreczyc namiary na tzw. "telefon wsparcia czy zaufania", pomoc znalezc prace, pomoc przy dziecku, sciagnac lek z zagranicy, dziesiatki innych.
Mozna poprosic te osobe, zeby spisala na kartce wszystko co sie zawalilo i punkt po punkcie zweryfikowac czy to az taka katastrofa i czy na pewno nie ma zadnej drogi wyjscia (znowu niezbedna jest pomocna dlon).

Jesli osoba jest sama i/ lub samotna, to albo sama znajdzie w sobie ostatnia iskre instynktu zachowawczego (by poprosic kogokolwiek o pomoc), albo ktos z otoczenia (niekoniecznie rodziny) zdecyduje sie na pomoc, albo ta osoba jest stracona.
Swego czasu ciekawie opisala te kwestie halo (chwilowo nie pamietam w ktorym watku).

Wiekszosc rad i tak brzmi bardzo ogolnikowo. Ale - nie znajac szczegolow - trudno wskazac najdogodniejsze rozwiazania.


p.s. Niestety nie tylko nie sadze, ale po licznych przykladach (w tym swoim) jestem pewna, ze prostota bynajmniej nie popycha do (wlasciwego) dzialania.
Jest to IMO najbardziej widoczne w sytuacjach kryzysowych i w przypadku nalogow.
baba_jaga, no wlasnie. ale wszystko co piszesz odnosi sie do sytuacji, kiedy dana osoba kogos obchodzi, ma kogos bliskiego w poblizu (a nie 300, 1000 km dalej).
Ja już nie wierzę, że bez "chcenia tonącego" może się to pomaganie udać.
I jak rozpoznać tego, kto tej pomocy naprawdę szuka od tego, kto jedynie płacze nad sobą ?

Znacie to (jak nie z życia to z opowieści) ?
Przychodzi spłakana bo on bije, pije i wyzywa.
Wyciągamy pomocną dłoń:
- chodź, zrobimy odbukcję
- założymy mu niebieską kartę.
- pomożemy Tobie i jemu
- znalazłam Ci: psychologa, grupę wsparcia (niepotrzebne skreślić) i pójde tam z Tobą
- będę z Tobą ja, moja rodzina, Twoja rodzina.
I ona wraca do domu a tam ........kwiaty, przeprosiny, że to ostatni raz.
Ostatni do nastepnego razu. Ale ona szczęśliwa, bo on juz nie pije, i nie bije .........przez 3 tygodnie.
Ona go kocha i on ją kocha.

Znam taka kobietę, która sobie poradziła z takim problemem. Nadal jest z mężem. I on nie pije i nie bije.

Wiem, to nie jest wszystko takie proste.

Spotkałam wielu, którzy pomocy potrzebowali.
Problem w tym, że to co mogliby zrobić było im nie w smak.
Bo oni chcieliby zmieniać żeby nic sie nie zmieniło.
Niech sie dzieje samo, niech świat zmieni się sam.

A ja wiem, że jeśli się czegoś bardzo chce to można wszystko.
I znam przykłady ludzi, którzy nauczyli sie wierzyć w siebie, ufać sobie samym, zmienili i nadal zmieniają własne życie.
Da się - naprawdę się da.
A ja będę uczestniczyła, wspierała, ocierała łzy kiedy się potknie. I będe kopać w dupsko do dalszego działania.
I będę kibicowała. I będę szczęśliwa, gdy komuś się uda.
To są ludzie przy których warto być, wspierać. popychać.
Na jedynie jojczących zwyczajnie szkoda czasu.

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 marca 2013 21:41
Dokładnie. Niczego bez chcenia się nie zrobi. Wiem po sobie. Wiem jak reagowałam na próby pomocy, kiedy nie byłam na nią gotowa. Aż w końcu coś we mnie pękło i sama się za siebie zabrałam.
szemrana, z tego co piszesz wnioskuje, ze jestes osoba twardego charakteru i silnej osobowosci. imponuje mi to. ale nie wszyscy tacy sa.
Z powodu braku checi do zmiany przy jednoczestnym wiecznym marudzeniu (stara bida, beznadziejna praca, zdrowie nie teges, facet do luftu, NIC sie nie da zrobic, bla bla bla) w ostatnich kilku latach zerwalam kilka znajomosci. Zostawilam tylko jednego "wampirka" energetycznego (ale odleglosc 350 km dobrze sie na co dzien sprawdza). Jesli ktos nie chce wziac odpowiedzialnosci za swoje zycie, to jego wybor i strata czasu. Kwestia mentalnosci.

katija
W przypadku odleglosci (zakladajac, ze osoba chce wsparcia i - oby - rowniez wprowadzenia zmian), siec wlasnych kontaktow albo zbiorowosc (np. forumowa - mielismy juz tutaj przyklady nieoczekiwanych sytuacji kryzysowych, a nawet tragedii zyciowych) moglaby pomoc.
szemrana, z tego co piszesz wnioskuje, ze jestes osoba twardego charakteru i silnej osobowosci. imponuje mi to. ale nie wszyscy tacy sa.


Jestem przykładem sporych zmian.
Zresztą cały czas się zmieniamy. Ty, ja i my wszyscy.
Ale powiedz mi proszę jak pomagać komuś, komu jest wygodnie. Żle, beznadziejnie, strasznie ale ......wygodnie.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 marca 2013 22:18
Poczekać aż będzie mu tak źle, że pęknie.
i być obok 🙂 w razie czego 🙂
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 marca 2013 22:40
Dokładnie. Podać chusteczkę, a potem zaprowadzić do kogoś, kto pomoże.
Hm.... w sumie trudno pisać w tym moim nieszczęsnym wątku, nie odkrywając za bardzo spraw osobistych.
Ale spróbuję. Ja myślę, że człowiek nigdy nie jest sam. Tylko tak myśli. Bo ma zawsze SIEBIE. Takiego rozsądnego i silnego.
Tylko czasem o tym zapomina lub traci wiarę. Bywałam w dużych kłopotach. I też widziałam ściany wokół. I czekałam na zbawcę na białym koniu. I takie próby zwierzenie się komuś, kogo uważałam za bliską osobę najcześciej zawodziły. A sama siebie nie zawiodłam. Mnie pomogło.... pisanie. Opisane kłopoty oddalały się a na drugi dzień wyglądały na papierze całkiem inaczej.
Dziś już bym do tamtych opowiadań nawet nie zajrzała. Bo wydają się śmieszne.
Dużo czytałam, słuchałam muzyki, spacerowałam, sprzątałam. Pracowałam w ogródku. I pomaleńku się układało.
Tak naprawdę, to chyba psychoterapeuta też nam pomaga odszukać siłę w sobie? Nie wiem, nie byłam nigdy. Tak sobie wyobrażam.
Wierzę, że każdy ma w sobie dość sił na niesienie własnego krzyża. Wielki Tydzień to dobry czas na przemyślenia. Serio.
slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 08:01
Na drodze do zmian stoi moim zdaniem tylko własne "ja". Jeśli brakuje wiary, odwagi i samemu się nie chce to niczego się nie zmieni. Chęć zmian to praca nad sobą, spojrzenie na dotychczasowe życie z perspektywy trzeciej osoby, wyciągnięcie wniosków i zrobienie kroku do przodu. To także czasem na nowo nauczenie się szczęścia i cieszenia się małymi momentami, które niekiedy w zabieganiu gdzieś nam mijają. I nie ważne jest czy zmieniamy swoje życie diametralnie (nowa praca, partner, miasto, etc.), czy zmiany dotyczą małych aspektów naszego życia: każda zmiana musi być poprzedzona przemyśleniem czego tak naprawdę chcemy, co mamy osiągnąć.
Ja na podstawie swojej osoby mogę stwierdzić, że dwa razy w swoim, życiu zmieniałam kompletnie wszystko. Ktoś z boku może powiedzieć jesteś szalona, głupia etc. Ale ja nigdy nie żałuje moich decyzji i bardzo słucham swojego wewnętrznego "ja".
Mnie pomogło.... pisanie. Opisane kłopoty oddalały się a na drugi dzień wyglądały na papierze całkiem inaczej.


Pisanie to nic innego jak nazywanie własnych emocji.
Co nienazwane, nie istnieje.
Nienazwane majaczy jedynie, ciśnie w piersi jakby ktoś położył nam kamień.
Pisanie pozwala jednak stanąć obok siebie, spojrzeć z boku.
Papier jest cierpliwy nawet jeśli jest mokry od naszych łez.
To długi proces ale warto, bo ułatwia zrozumienie samego siebie.

i być obok 🙂 w razie czego 🙂

i znow rozbijamy sie o czyjakolwiek obecnosc. osoba, ktora nie ma nikogo w takim momencie po prostu skonczy ze soba.
Jeśli brakuje wiary, odwagi i samemu się nie chce to niczego się nie zmieni.

gdyby NIE BRAKOWALO odwagi i wiary, to by w ogole nie bylo problemu.
Moim zdaniem ciężko ludziom czasami zmienić cokolwiek w swoim życiu ze względów finansowych.
Na pewno względy finansowe są ważne. I są trudną przeszkodą.
Ale ta bariera w głowie jest trudniejsza. Bo wydaje się być niepokonana.
Tylko tak myślę, że pomocny może być taki wspólny ludzki dorobek.
Zawsze ludziom było trudno. I jest filozofia, literatura, religia, sztuka.
I wiele odpowiedzi.
Da się zmienić swoje życie, da się też bez nakładów finansowych, bo często taka zmiana siedzi tylko i wyłącznie w naszej psychice.

I tak jak JARA powiedziała, trzeba CHCIEĆ!

Zależy też jak bardzo chcemy zmienić życie. Czy chcemy zmienić siebie, swoje nawyki, swój charakter, czy może to co nas otacza?
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
27 marca 2013 12:50
Czasem trzeba też trafić na odpowiedniego człowieka, dla którego będzie chciało się zmienić swoje życie. Bo często samemu dla siebie się nie chce. Czy brakuje odwagi.
slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 14:32

Jeśli brakuje wiary, odwagi i samemu się nie chce to niczego się nie zmieni.

gdyby NIE BRAKOWALO odwagi i wiary, to by w ogole nie bylo problemu.
[/quote]
Jasne dlatego właśnie nie da się nic zmienić jeśli jedyne co można robić to narzekać. Kurcze ile ja razy słyszę, że to jest nie tak, tamto etc. i co ludzie nadal tkwią w martwym punkcie. Dlatego odwaga i wiara w siebie jest najważniejsza, bez niej nic nie zmienisz.
Averis   Czarny charakter
27 marca 2013 15:02
Tak trudno zrozumieć, że są ludzie, którzy tak bardzo boją się życia, że z tego strachu się zabijają? Że nie pomoże im ciasto, wino i rozmowa, bo z rozpaczy mają ochotę wymiotować?  I im gadanie o odwadze i sile nie pomaga, bo oni inaczej widzą świat? Mają zaburzony odbiór rzeczy. Widzą rzeczy, których nie ma (np. śmiejących  się z nich ludzi na ulicy). To tak jakby chcieć krotkowidza uzdrowić herbatą i pogadanką.  Jemu potrzeba lekarza. A jak ktoś mi mówi, że on nie wierzy w depresję, to mnie śmiech pusty ogarnia. 
slojma   I was born with a silver spoon!
27 marca 2013 15:13
Co do kwestii depresji osobiście znam trzy przypadki moich znajomych którzy walczą z depresją. I to nie są ludzie o których można by było powiedzieć "tak ten to może mieć problemy w życiu". Koleżanka po 5 kierunkach studiów bardzo inteligentna, która miała super pracę, niestety nie wytrzymała presji jednego dnia wyszła z domu i skończyła błąkając się po ulicach, a następnie w Monarze bo nikt nie chciał jej pomóc. Nie miała problemu z narkotykami ale miała zapaść alkoholową. Problem: zbyt duża presja społeczeństwa dążenia do perfekcji. Zagubiła się w gonitwie za czymś czego wcale nie potrzebowała. I mimo, iż każdy kto ją widział mógł powiedzieć zazdroszczę jej życia nie była szczęśliwa. Kolega niepoprawny optymista, który stracił pracę, w tym samym czasie rozstał się z partnerem wystarczyło. I jeszcze jedna znajoma która wychowywała się w wielodzietnej rodzinie, zawsze dużo od siebie wymagała, zbyt duże ambicje...nie podołała.
Becia23   Permanent verbal diarrhoea
27 marca 2013 16:07
A czasami bywa i tak, że co się człowiek podniesie, to zaraz znajdzie się jakiś sukin..., który dowali mu z kolanka w brzuch i znowu leżysz. I co, jak się tak stanie 10, 20 razy, to skąd masz mieć siłę by wstać ponownie, wiarę w dobro ludzi, nadzieję, że to był już ten ostatni raz?
Niektórzy są naprawdę bezbronni wobec krzywdzących. A ten świat na serio jest pełen złych ludzi, którzy wyczuwają słabość jak rekin krew w oceanie 😤
Tak trudno zrozumieć, że są ludzie, którzy tak bardzo boją się życia, że z tego strachu się zabijają? Że nie pomoże im ciasto, wino i rozmowa, bo z rozpaczy mają ochotę wymiotować?  I im gadanie o odwadze i sile nie pomaga, bo oni inaczej widzą świat? Mają zaburzony odbiór rzeczy. Widzą rzeczy, których nie ma (np. śmiejących  się z nich ludzi na ulicy). To tak jakby chcieć krotkowidza uzdrowić herbatą i pogadanką.  Jemu potrzeba lekarza. A jak ktoś mi mówi, że on nie wierzy w depresję, to mnie śmiech pusty ogarnia. 


Tu potrzebny jest lekarz i to dobry lekarz.
Żadna przyjacielska dłoń nie pomoże w chorobie jaką jest depresja.

Temat o zmienianiu siebie rozumiem, jako pracę nad własnym umysłem i własnym życiem.
Wiele lat temu sięgnęłam po Alchemika Paulo Coelho i to było dla mnie objawienie.
Byłam gotowa na zmiany ale ta książka to był solidny kopniak w leniwy tyłek.
Niedawno do niej wróciłam i ..........ze zdumieniem stwierdziłam, że jest grafomańska, banalna 😁
Ale lata temu dała mi nowe życie.

Nauczyłam się, że szczęście to droga. Że szczęśliwym się bywa i nie jest to stan permanentny.
Że mam prawo do niewiedzy i wątpliwości.
Nauczyłam się prosić i nauczyłam się odmawiać. Nauczyłam się stawiać granice innym ale i sobie, troszczyć się o siebie.
Człowiek szuka oparcia i pewności siebie na zewnątrz a nie w sobie samym.
Sami stwarzamy swój  świat - przez myśli, przekonania i lęki.
I to nie ma nic wspólnego z ilością kasy.

Różewicz napisał
"Kto nie może złożyć swojego świata, ten żyje z dnia na dzień; nawet się nie domyśla, że go nie ma.
Oczywiście przykro człowiekowi, że siedzi zamknięty w sobie. Ale Ci na zewnątrz po prostu nie istnieją."

"Zatrzymuję się nad sprawami drugorzędnymi, szukam wybiegów"

Książki dla mnie ważne ?
Stwarzanie siebie Marii Szyszkowskiej,
Bliski przyjaciel Marie Chapian
I jeszcze Kotarbiński, Różewicz, Josef Kirshner, Szymborska, Poświatowska i wielu innych.

Edit
Becia23 bo szuka się potwiedzenia własnej wartości w oczach innych zamiast w sobie.
To moja droga, moje życie, mój biznes bez możliwości powtórki.
I kto Ci powiedział, że ludzie są dobrzy.
Ludzie bywają dobrzy. Zdarzają się tacy dobrocią przesiąknięci ale wiara w dobro ludzi (jako ogół) , to wiara w kosmitów.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się