Jak zmienić swoje życie? Czy to możliwe?



A co robic, jeżeli komuś wygodniej jest tkwić w tym stanie, a wszystkim przy okazji wmawiać, że jest najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie?
Co zrobić, gdy jest się osobą bliską takiej osoby?
Jak temu zaradzić?
Od razu mówię, że tłumaczenie, oferta pomocy itp nie skutkują....


A co robic, jeżeli komuś wygodniej jest tkwić w tym stanie, a wszystkim przy okazji wmawiać, że jest najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie?
(...)

To jest Twoja ocena sytuacji i osoby. Tak myślę. Jako praktyczna osoba też tak oceniałam (chyba już z bezsilności?). A potem pomyślałam, że się mylę. Że nieszczęśliwa osoba patrzy innymi oczami i używa innych kategorii. Dlatego się nie umiemy zrozumieć.  😵
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
25 marca 2013 18:15
Da się. Ale to długi i bolesny proces.
Ja zaczęłam zmieniać swoje życie dopiero, kiedy zaczęłam wyciągać trupy z szafy i potwory spod łóżka. Kiedy zaczęłam stawać z nimi oko w oko. Koszmarny proces, ale tylko to pozwoliło mi iść do przodu z moim życiem, zacząć stawać się inną osobą. Przede mną jeszcze cała masa straszydeł, ale nie zamykam już oczu...
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
25 marca 2013 18:33
Trzeba uważać też żeby nie popadać ze skrajności w skrajność. Mojego kolegi mama tak właśnie wpadła. Wyszła z kompulsywnego objadania się chodząc do AŻ, rozwiodła się z mężem alkoholikiem, a teraz fanatyczką religijną jest.
Gienia-Pigwa   Vice-Ambasador KAV w Dojczlandii, dawniej pigwa :P
25 marca 2013 19:24
mnie najbardziej wkurza tekst: "nikt nie powiedzial, ze bedzie latwo!" no dziala on na mnie jak plachta na byka  😤
Jara, a jak objawia się ten fanatyzm ? Bo m.in. to miałam na myśli w swoim poście, tzn. jedni wierzą w religię czy proboszcza, a inni w Boga i Bogu . Zaś z drugiej strony, ktoś kto zaczął często odwiedzać kościół, dużo się modlić itd. niekoniecznie jest fanatykiem, a po prostu głęboko wierzącym i praktykującym chrześcijaninem.
Gienia-Pigwa   Vice-Ambasador KAV w Dojczlandii, dawniej pigwa :P
25 marca 2013 19:44
dokladnie lira  🙂
dla niektorych fanatyzmem isc pojscie do spowiedzi...ostatnio zostalam tak opisana  🤔
No bywa  😉 . Ja w sumie rozumiem ''zagorzałych'' racjonalistów, wierzących tylko w świat materialny, że mogą odbierać ludzi wierzących jako dziwaków, czy inny gatunek  😉. A tak poważnie , to dla mnie to nie ma znaczenia. Zresztą, nie tylko częstym odwiedzaniem kościoła, czy ilością różańców daje się świadectwo swojej wiary, ale tym jakim człowiekiem ktoś się staje. Czy powtarza bezmyślnie kościelne dogmaty i popada w dewotyzm i chce ''palić niewiernych na stosie'', czy ma w sobie coraz więcej pokoju , miłości, dobra. To po prostu widać.
I chciałam dodać , że nie zgadzam się z gllosia. Jeśli religia-Bóg, nie ma pomóc w leczeniu doła (m.innymi oczywiście) , to w czym pomaga ? Bóg jest zawsze, i  kiedy masz doła i kiedy jest ci dobrze, więc dlaczego miałabyś nie poprosić Go o pomoc i wsparcie w trudnej chwili ?
lira, nie zrozumiałaś mnie. Religii nie należy traktować jako lekarstwo kiedy w nią tak naprawdę nie wierzymy. Po prostu jeśli ktoś stara się zacząć wierzyć w Boga tylko dlatego, że uznaje iż On mu pomorze, to uważam, że nie o to w tym chodzi.. Zupełnie inaczej ma się sprawa kiedy ktoś wierzy (a kiedy wierzy naprawdę, to siła w nim już tkwi w środku), a kiedy tej wiary brakuje. Więc Bóg i religia to nie jest swoiste lekarstwo na życiowe problemy, ale jeśli jest On w naszym życiu obecny, to owszem, jak najbardziej może okazać się pomocny. Więc kolejność jest taka: najpierw wiara, a potem zwracania się o pomoc do Boga, a nie na odwrót. Oczywiście jeśli ktoś w ogóle chce religie do życia wpuszczać.
Zazwyczaj taki problem jest, że jest tam gdzieś w środku, w przeszłości, w sercu - zadra, wyrwa, dziura, rana - która krzywi cały obraz świata. A wcale nieprosto ją dostrzec, dotrzeć, uleczyć. 100 tys mechanizmów obronnych - jak wir, który od siebie odpycha. A bywa kilka.
Strach ruszyć, bo po A idzie B i potrafi naprawdę szyybko się rozpędzić, jak kostki domina, a nie każdy chce siedzieć w rollercoasterze.
Trzeba ufać, czemuś, komuś ufać. Wierzyć w sens. Wsparcie mistyczne jest nie do przecenienia, ale osoby nieszczęśliwe są łatwym łupem dla sekt różnorakich, nie tylko religijnych.
Cały mechanizm współczesnej konsumpcji na tym bazuje. Że x załatwi twoje problemy.
Szczęśliwy ten, kto naprawdę ma komu ufać. Szczęśliwy ten, kto wie, że najpierw trzeba umieć zadbać o siebie a potem - tylko troska o innych nadaje sens życiu.
Istota (?) Najwyższa ma taką zaletę - nie ma żadnego interesu, żeby moje JA robić w bambuko (z ludźmi bywa różnie) 🙂 - jest energią pełną i władcą spełnionym. Wada - wysoki poziom abstrakcji 🙂, nieogarnialność i nieuchwytność. A "malutkie żuczki" bardzo potrzebują konkretów.
Przerażające, że realna, bezpośrednia pomoc zagubionym leży i kwiczy.
Doświadczając na własnej skórze, że "każdy dobry uczynek musi być ukarany" tracimy z oczu, jak ważne są proste dary serca - jak wiele mogą zmienić "tu i teraz".

gllosia, ok. teraz Cię rozumiem . Dodam jednak, że nawet jeśli ktoś uważa się za niewierzącego, a stanie w życiu pod ścianą i szczerze , z serca zwróci się do Boga, nawet słowami ''jeśli jesteś ...'', to może na Jego pomoc liczyć. Ale to nie jest tak , jak w restauracji, że zamawiasz i dostajesz (i potem musisz zapłacić  😉). Wszystko ma swój czas. Jest takie powiedzenie ''gdy uczeń jest gotowy, mistrz się znajdzie ''.
halo, fajnie napisałaś  :kwiatek:.  Według mnie nie do końca Bóg jest aż tak abstrakcyjny, czy nieuchwytny (a że nieogarnialny to muszę się zgodzić). Pozostaje też kwestia tego , czy chcemy magii w swoim życiu czy nie . Specjalnie piszę ''magii'' , bo tak to widzę i czuję. Otwarcie się na inne wymiary jest bardzo ważne. To trochę jak z wędrówką po górach. Można iść, narzekając na trudy i niedogodności - bo kamienie, bo buty obcierają, bo zbyt stromo- i właściwie nie dostrzegać piękna gór wokół siebie. A kiedy człowiek otworzy się wewnętrznie na to co jest dookoła niego , to inne sprawy schodzą na plan dalszy. Są, ale już tak nie doskwierają.
Jeszcze Cię zapytam o to ''karanie dobrych uczynków'', bo kiedyś spotkałam się z takim powiedzeniem, ale nie zastanawiałam się nad tym. Teraz natomiast wiem, że robiąc coś dobrego nie powinnam liczyć na wdzięczność, i nie liczę (nie chce mi się), bo to już jest interesowność. A jeśli ktoś mi się odwdzięcza tak z serca, to cieszę się i wiem gdzie mogę szukać wsparcia w razie potrzeby. To po prostu się dzieje naturalnie.
"Karanie dobrych uczynków"  to takie pełne goryczy powiedzenie. Napisało je życie. Nie religia.
Tak w praktyce polega na tym, że zwykle ktoś, komu pomagasz na koniec się obrazi. Najczęściej ten, komu pożyczasz pieniądze.
W religii może jedynie jest powiązane z "niech nie wie lewa ręka, co robi prawa" ? Czyli- nie chwal się dobroczynnością , ale gdzieś w domyśle- nie oczekuj nic w zamian. Tak tu i teraz- bezpośrednio.
Jest też powiedzenie, że "całe dobro i zło jakie czynimy do nas wraca" - ale nie wiem skąd się wywodzi.

Jest też powiedzenie, że "całe dobro i zło jakie czynimy do nas wraca" - ale nie wiem skąd się wywodzi.


to chyba prawo karmy 😉
Tania,  :kwiatek:
A co do czynionego dobra lub zła, to wraca zwielokrotnione
edyta, właśnie karma  🙂, czyli prawo przyczyny i skutku. Tu nikt nikogo nie karze, po prostu takie zasady rządzące wszechświatem. I nie ma przypadków !
Pamiętam jak moja znajoma buddystka, dawno temu mi "załatwiła" zdany egzamin.
Zapaliła trociczki, miała taki ołtarzyk i pogadała a ja zdałam.
Ale też i uczyłam się przy okazji.  😉
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
26 marca 2013 10:20
Ogromne pragnienie zmiany potrafi w czlowieku toczyc zajadla walke z rownie ogromnym strachem przed ta zmiana. I tak bledne kolo karze siedziec w bagnie, bo choc to bagno, to w koncu nasze bagno- znajome, oswojone i zbadane. Cos jak 'leza na tej kapie juz tydzien, wiec jak jeszcze dzien-dwa sobie poleze, to przeciez nic sie nie stanie, sprobuje wstac pojutrze...' Wieczne odraczanie dzialania, ktore daje chwilowe poczucie ulgi. Bo co bedzie jak sie nie uda? A to jedyna nadzieja? Moze lepiej w ogole nie probowac, bo wtedy jest swiadomosc, ze moglo sie udac. A jak sprobujemy i sie nie uda?
Prokrastynacja- tak to sie chyba nazywa. Utrudnia zycie, zabiera szanse i sprawia, ze czasem banalne z pozoru wyzwania sa w kolko i w kolko odraczane, przekladane, w koncu- umarzane.

Bardzo dobrze wiem, o czym pisze.
Jeszcze tak sobie myślę, co to w zasadzie znaczy "zmienić swoje życie". Dla kogoś to będzie rzucenie pracy i wyjechanie do jakiegoś wymarzonego kraju, decyzja o rozwodzie, decyzja o odchudzaniu się i zadbaniu o siebie... a dla innego drobna, na pozór, zmiana w myśleniu, która zmienia optykę na świat i nie jest taka spektakularna z zewnątrz, ale z perspektywy tej osoby właśnie zmienia jej życie.
szafirowa, 100% racji!! Tak niestety jest często.. Czas mija nieubłaganie, a człowiek stoi w miejscu, a może nawet dalej się stacza. Dlatego trzeba znaleźć tą wiarę i nadzieję, że się uda, bo wtedy jesteśmy w stanie jednak podjąć próbę i zawalczyć o swoje.
A moze wystarczy inaczej spojrzec na tzw. porazki.
Nie jak na kleske (ktora wielu przetwarza na zyciowa tragedie), ale jak na informacje zwrotna o tym, co nalezy zmienic w swoich dzialaniach.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
26 marca 2013 11:49
Jeszcze tak sobie myślę, co to w zasadzie znaczy "zmienić swoje życie". Dla kogoś to będzie rzucenie pracy i wyjechanie do jakiegoś wymarzonego kraju, decyzja o rozwodzie, decyzja o odchudzaniu się i zadbaniu o siebie... a dla innego drobna, na pozór, zmiana w myśleniu, która zmienia optykę na świat i nie jest taka spektakularna z zewnątrz, ale z perspektywy tej osoby właśnie zmienia jej życie.


wbrew pozorom zmiana w myśleniu jest często o wiele trudniejsza niż inne wymienione przez ciebie zmiany.
ElaPe, uważam dokładnie tak samo. Te "spektakularne" zmiany to, z moich obserwacji, albo impulsywne decyzje (z różnymi skutkami) albo efekt właśnie tej zmiany optyki.
Kiedyś był taki wątek, jak konie wpływają na nasze życie. Mnie posiadanie konia zmieniło z pani w garniturku na panią w zakurzonych butach. Czy to dobrze czy źle ? Nie wiem. Inaczej na pewno. Trochę to trwało, ale zmiana jest bardzo duża.
Jednak to była moja fanaberia i tyle. W granicach bezpieczeństwa.
Mnie idzie o zmianę typu-wyszarpanie się z beznadziejnego smutku i konkretnej opresji. I to jest z pewnością bardzo trudne.
Ja bym jednak szukała ratunku w małych kroczkach i wymiernych postępach. Nie wiem czy takie szarpnięcie się na głębokie wody jest dobre? Takie typu: jadę do Nowej Zelandii. Bo smutek i chaos i tak z nami tam pojedzie w naszej głowie.
A Pana Boga bym prosiła nie o konkretną pomoc tylko o odpowiedź.
Tania
Jesli nawarstwilo sie duzo spraw i negatywnych emocji, to najlepiej zaczac od celu, ktory stanowi wyzwanie, ale jednoczesnie jest realny i wiarygodny.
Np. w kwestii utraty wagi. Zakladajac, ze chcemy/ powinnismy stracic 10 kg jako cel wyznaczamy sobie zrzucenie 1 kg. Taki cel nie jest wyzwaniem ponad mozliwosci. Jednoczesnie jest mierzalny, wzglednie prosty i rozsadny. Po jego osiagnieciu, albo wyznaczamy nowy cel w postaci kolejnego 1 kg. Albo rzucamy sobie wieksze wezwanie - cel=2 kg.

(zgodnie z zasada: jak zjesc slonia ? po kawalku)
baba_jago- w pełni się zgadzam. Słyszałam też w radio, jak pan radził jak się wyrwać z tej prokrastynacji.
Taką technikę podpowiadał. Otóż radził, coś co odkładamy robić z założenia 5 minut. Potem już samo rusza.
Próbowałam -pomaga.
A w ramach zmian - to przed chwilą coś i ja zmieniłam. Kiedyś, dawno temu posprzeczałam się z dobrym znajomym.
Już nawet nie pamiętam dokłądnie o co. I tak się z konieczności widywaliśmy i omijaliśmy pełni złości.
I dziś podeszłam, wyciągnęłam rękę i powiedziałam: ciężko mi z tą kłótnią, tyle lat się znamy. Proszę o wybaczenie. Pogódźmy się.
Pan tak pojaśniał . I mi wybaczył. I lżej mi na sercu. Swoją drogą, to on nakaszanił, ale odpuszczam. Można jak się chce.
majek   zwykle sobie żartuję
26 marca 2013 13:32
"Karanie dobrych uczynków"  to takie pełne goryczy powiedzenie. Napisało je życie. Nie religia.
Tak w praktyce polega na tym, że zwykle ktoś, komu pomagasz na koniec się obrazi. Najczęściej ten, komu pożyczasz pieniądze.


o rety, przyznam się, że faktycznie z osobami, które mi pożyczały pieniądze .. \musiałam zerwać kontakty, bo robiły się natrętne. Pieniądze dawno oddane, a oni ciągle korzystając z mojego spłacania długu wdzięczności ciągle chcieli więcej. Nie mogłam się na to zgodzić...

Ja też jedną ważną rzecz wygrałam w życiu, byłam w tej walce sama, bo moi najbliżsi nawet nie wiedzieli, że muszę z czymś walczyć. Może zdawali sobie sprawę, ale jak pytali, czy mam problem, to zawsze mówiłam, że ten problem nie istnieje, a tak naprawdę był i z całą mocą zatruwał mi życie i spokój.

Ale namieszałam. Chciałam tylko napisać, że da się zmienić swoje życie. Jak się jest twardym, to się da samemu.
Ja bym jednak szukała ratunku w małych kroczkach i wymiernych postępach. Nie wiem czy takie szarpnięcie się na głębokie wody jest dobre? Takie typu: jadę do Nowej Zelandii. Bo smutek i chaos i tak z nami tam pojedzie w naszej głowie.


Na głęboką wodę też się można rzucić. Tylko też jest różnica czy (jeśli mówimy o wyjeździe) wyjeżdżamy do pracy (przypuśćmy, że jest ona już załatwiona) czy jedziemy ot tak. Jeśli to pierwsze to fajne, bo prawdopodobnie nie będziemy mieć czasu na myślenie o problemach, jeśli to drugie, to pewnie się będziemy zadręczać, a może być nawet gorzej. Bo obcy ludzie, bo obcy język, bo ogólnie wszystko jest obce i to może człowieka dodatkowo dołować. Ale jeśli np. jedziemy do pracy, pracy w której możemy się spełniać, w której jest nam dobrze, to wtedy można zacząć tą poprawę małymi kroczkami. Może będziemy chwaleni i doceniani, może zaawansujemy, odłożymy pieniądze, poznamy fajnych nowych ludzi. To wszystko może sprawić, że zachce nam się żyć i wszystko się zmieni. Tylko, że rzucanie się na głęboką wodę jest trudne i wymaga odwagi. Warto też, po podjęciu takiej decyzji, działać szybko, póki się nie rozmyślimy.
Ja się na taką głęboką wodę rzuciłam i wiązała się ona właśnie z wyjazdem. Podjęłam decyzję, a potem starałam się o tym w ogóle nie myśleć, aż w końcu znalazłam się w samolocie i jakoby postawiłam sama siebie przed faktem dokonanym, bo odwrotu już nie było. Prawie się popłakałam ze strachu, wciąż sobie wmawiałam "nie dam rady, co ja robię, nie chcę tam jechać". Naprawdę już miałam ochotę wyskoczyć z tego samolotu i zakończyć cały ten proces. Ale nic takiego się nie stało, przeżyłam, dotarłam tam, gdzie miałam dotrzeć i nie żałuję ani odrobiny, że to zrobiłam. Zapomniałam kompletnie o dołku, bo myślenie i ogólnie samopoczucie przejął stres. Wszystkie złe wspomnienia zostawiłam daleko w tyle, za sobą, w Polsce! Okazało się, że życie może być ok. Dziś jestem odważniejsza, pewniejsza i trochę bardziej uwierzyłam w siebie. Ta cała przygoda mnie wzmocniła, pokazała, że mogę, że jest wiele życiowych możliwości, na które trzeba się otworzyć, że mam wpływ na swoją przyszłość i po prostu sporo mogę dokonać.
Więc takie rzucenie się na głęboką wodę może nas wzmocnić i pokazać, że życie i wyzwania niekoniecznie muszę być tak straszne, jak nam się wydaje. Mogą zaopatrzyć w optymizm i siłę potrzebną do walki z problemami.

edit: lit.
[quote author=Tania link=topic=91104.msg1728022#msg1728022 date=1364287211]
"Karanie dobrych uczynków"  to takie pełne goryczy powiedzenie. Napisało je życie. Nie religia.
Tak w praktyce polega na tym, że zwykle ktoś, komu pomagasz na koniec się obrazi. Najczęściej ten, komu pożyczasz pieniądze.


o rety, przyznam się, że faktycznie z osobami, które mi pożyczały pieniądze .. \musiałam zerwać kontakty, bo robiły się natrętne. Pieniądze dawno oddane, a oni ciągle korzystając z mojego spłacania długu wdzięczności ciągle chcieli więcej. Nie mogłam się na to zgodzić...
[/quote]

Pożyczałaś na procent ?
Oddałaś z odsetkami ? Nie wierzę,
A przecież ten ktoś poźyczając Ci kasę ryzykował. Wyświadczył Ci przysługę z której nie miał nic, poza ryzykiem.
Może pomyślał - ja pomogę jej a ona kiedyś pomoże mnie.
Nie lepiej wziąć pożyczkę w banku albo w lombardzie pod zastaw, albo u jednego z wielu pożyczkodawców ?
Problem w tym, że trzeba oddać z odsetkami ale przynajmniej nie ma się zobowiązań.
Bo jeśli te zobowiązania się zaciąga, to nie należy się później dziwić, że pomagający czegoś od nas chce.

Piszecie tu o zmianach  a ja sobie myślę, że trzeba być silnym, żeby się zmieniać. Tak wewętrznie, od środka trzeba chcieć.
I jeśli się nie jest gotowym, to nikt z boku nie pomoże.
Żyję sporo lat na tym świecie i od zawsze miałam duszę zbawiciela. Ale dzisiaj rozum mówi - nie.
Rozum mówi: poczekaj aż delikwent dojrzeje do zmian , wyciągnie rękę po pomoc. I wtedy dopiero podaj swoją.

Zbyt wielu poznałam którym narzekanie, dziamganie, marudzenie wystarczało.
Nie chodziło wcale o pomaganie a o wspólne użalanie sie nad nieszczęśliwym losem nieszczęśnika..

Czy można zmienić siebie, własne życie ? Oczywiście że tak, tylko trzeba chcieć.
Wziąć odpowiedzialność za własny los w swoje ręce. Nie zwalać wszystkiego na zło tego świata.
Wyciąganie za uszy topielca, który koniecznie chce się utopić mija się z celem.
Ja jestem z siebie bardzo dumna, bo zrobiłam wielki postęp w postrzeganiu siebie i otoczenia. No ale krok do przodu można zrobić tylko wtedy, kiedy się chce. Tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć OD TERAZ ogarniać siebie i własne życie. No chyba, że lenistwo, ale z tym akurat powinno się walczyć. Użalanie się nad sobą jest znacznie prostsze niż wzięcie się w garść. Sierotkom niejednokrotnie podtyka się coś pod nos, załatwia za nie różne sprawy. Czy to nie wygodne? Nasze życie (a trzeba pamiętać, że mamy tylko jedno i to w dodatku dosyć krótkie) oraz to jak je wykorzystamy, zależy tylko od nas. Nie warto niepotrzebnie robić sobie pod górkę i marnować czas, który przecieka przez palce.
Niestety, osobie chorej, z depresją pomogą tylko leki i pomoc specjalisty. Sama po sobie widzę, jak bardzo zmieniło się moje myślenie od kiedy jestem "zdrowa". Jasne, zdarzają się okresowe chwile słabości, ale tak naprawdę kto ich nie ma? Wprowadziłam w życie kilka zasad i faktycznie dostrzegam, że działają.
Mi bardzo pomogło przeczytanie kilku blogów o rozwoju osobistym. Te bardziej przydatne stronki mam zapisane, mogę wrzucić, jeśli ktoś też chce małymi kroczkami zacząć działać 🙂
majek   zwykle sobie żartuję
26 marca 2013 15:48
Szemrana, oczywiscie masz troche racji, ale wierz mi, ze ta osoba przeginala w druga strone. Zreszta sama uparla sie, zebym nie pozyczala w banku, tylko od niego, bo szkoda bankowi dawac zarobic. Nasze drogi sie rozeszly takze z innych powodow.
Otóż radził, coś co odkładamy robić z założenia 5 minut. Potem już samo rusza.


O! To dobra porada. Zastosuję w życiu. Wiem już nawet kiedy i z czym zacznę.  😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się