Jak zmienić swoje życie? Czy to możliwe?
Zakładam wątek zainspirowana niedawną rozmową z kimś zrozpaczonym.
Samotnym, zagubionym i pozbawionym nadziei.
Radziłam: weź się w garść, zmień swoje życie na sensowne. I nie wiem czy to jest możliwe.
Czy osoba słaba, rozbita i pozbawiona wsparcia może sama się za włosy wyciągnąć z bagna?
Gdzie szukać pomocy? Od czego zacząć?
Mnie się wydaje, że od bilansu strat i możliwości . I drobnych kroczków. Może od szukania wsparcia w religii?
U psychoanalityka? Jak zrobić ten pierwszy krok ku poprawie? W trudnych czasach kryzysu, bezrobocia.
Wiem, że piszę bardzo ogólnie. Jednak jestem ciekawa opinii. Mamy takie przykłady? Rady?
Tania, tak na przyszłość - radzenie komuś 'weź się w garść' jest jak radzenie człowiekowi z grypą, że powinien się jej pozbyć.
Można zmienić, tylko ta osoba musi sama tego chcieć.
Dla mnie najlepszym przykładem, który po cichu podziwiam to mój chłopak. Jak udało mu się po kilku próbach wyjść z ciemnej strony mocy i zrobić coś ze sobą i swoim życiem. Nie zrobił tego sam, pomogła mu grupa ludzi, ale chcial to zrobić i to zmienia się w sukces. Radzi sobie na różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale stara się i walczy. Ma zawsze do kogo zadzwonić, pogadać, pójść na kawę. Również zaczął bigać aby się wyłądować, wyluzować. Mimo, że pali jak smok. I to bieganie, niby nic wielkiego bardzo go motywuje i ratuje mu życie. I to zaczyna też zmieniać się w jakiś sukces, czym chwaliłam się wątku biegaczy 😉
faktycznie bardzo ogolnie, ciezko odpowiedziec. na pewno najgorsze jest nie robienie niczego.
wiem, ze np wsrod osob starszych, samotnych, ktore czuja sie niepotrzebne i zapomniane wolontariat jest fajna opcja. wyciaga spowrotem do ludzi, na swiatlo dzienne, daje spelnienie i spojrzenie z innej perspektywy na swoje zycie.
w ogole znalezienie pasji (jak np u chlopaka JARY), czegos w czym mozna sie spelniac, do czego bedzie sie chcialo wstawac z lozka.
a w przypadku depresji... no coz, specjalista. psycholog, psychiatra w razie potrzeby.
Ja nie znam odpowiedzi na tytułowe pytanie, jestem ciekawa odpowiedzi...
Ale wydaje mi się, że bardzo zakrawa to o wątek " Psycholog terapia psychoterapia - lek na wszystko?" i poruszane w nim tematy.
Jeszcze gorsi są ludzie, którzy w ramach pomocy rzucają złotymi radami typu "znajdź sobie chłopaka", "załóż rodzinę", "zajmij się czymś pożytecznym". I dodawania 'ja w życiu też nie miałem łatwo, ale jakoś się nie załamałem"/ "życie jest ciężkie, ale wszyscy tak żyją, więc narzekaj". Takie rady nadają się do wsadzenia w jedno konkretne miejsce.
Julie- może masz rację, może to dubel. Psychoterapia tylko pomoże?
Mnie jest trudno się odnieść bo ja zwykle sama się wyciągałam. Stąd to "weź się w garść".
Możliwe, że działa jak na mnie "wyluzuj" ?
No, nic. To zostawmy ten temat.
Averis- to jaki masz pomysł?
Nie ma jednej recepty dla wszystkich osób. Jednej osobie pomoże terapia/psycholog, a innej upadek na dno, przyjaciel, dziewczyna, praca, wyzwanie, pasja czy inne.
Tylko trzeba chcieć i mieć w kimś oparcie. Wiadomo, że zmiany to coś nowego, odejście od własnych nawyków i przyzwyczajeń.
Najbliższej mi osobie - po próbie samobójczej (z grubej rury, na dwa różne sposoby...), z której ledwo została odratowana - pomógł pobyt na oddziale zamkniętym i sztab specjalistów oraz grupa wsparcia. No ale to już skrajna sytuacja. Teraz jest to inny człowiek.
Da się pod jednym - koniecznym - warunkiem: osoba faktycznie tego chce (uczciwie przed samą sobą). Nie tylko mówi na około że "chce" - ona chce i taką decyzje podjęła, że chce zmiany.
Bo to wcale nie jest takie oczywiste.
Wiele z takich osób w ten sposób manipuluje otoczeniem, zwraca na siebie uwagę, chce aby inni się nimi zajęli, aby przejeli za nich odpowiedzialność, aby poczuli wyrzuty sumienia.
Gdy osoba faktycznie zmiany chce i jest przed soba uczciwa - to już większa połowa sukcesu. Ma wiele możliwości, wiele dróg na wyjscie ze stanu beznadziei. Ale jeszcze raz powtarzam - ona sama musi tego wewnętrznie chcieć.
Pomijam tu ew. choroby typu depresja itp. , bo na to są przepisywane leki farmakologiczne.
Czytałam wczoraj w dodatku psychologicznym Polityki świetny artykuł o samodyscyplinie. Właśnie o tym co zrobić, żeby coś się zaczęło w życiu zmieniać, dziać. Nie chodziło o jakieś głębokie zmiany, przynajmniej nie od początku. Jak ktoś ciekawy mogę potem wrzucić 🙂
teraz ta psychoterapia to jest dla każdego polecana i wskazana, a czasem wystarczy po prostu przyjaciel.
Tania, a jakby wpaść do tego załamanego człowieka z wielką butlą wina i pysznym ciastem i spróbować na kartce, jasno, nakreślić co i jak trzeba zmienić? często łatwiej jest jak jest jakiś plan. i chyba spróbowałabym takimi domowymi sposobami, wlasnie razem opracowując "drogę", bo nie każdy jest do psychoterapii i obcych w zyciorysie nastawiony pozytywnie. dzwoniłabym w miarę możliwości i dopytywała, żeby człowiek czuł, że nie jest sam, że ktos mu kibicuje i wspiera? oczywiscie, zakladając, ze osoba chce, ale brak jej motywacji i siły.
może to pozwoli ocenić, czy wsparcie przyjaciela wystarczy, czy to już pora na wezwanie profesjonalnej pomocy?
Czytałam wczoraj w dodatku psychologicznym Polityki świetny artykuł o samodyscyplinie. Właśnie o tym co zrobić, żeby coś się zaczęło w życiu zmieniać, dziać. Nie chodziło o jakieś głębokie zmiany, przynajmniej nie od początku. Jak ktoś ciekawy mogę potem wrzucić 🙂
Wrzucisz? Jestem ciekawa.
Ja też jestem ciekawa. Bo mi chodzi o taki stan ducha, kiedy na każdy argument jest podawany ten-NIE DA SIĘ.
A bagno wciąga i wciąga.
Skan mogę wrzucić dopiero wieczorem, ale ogólnie rzecz biorąc artykuł jest o 5 filarach samodyscypliny, gdzie:
1) Odwaga - wyjście poza strefę komfortu. Czyli musimy uświadomić sobie, że nie ma ludzi niepopełniających błędów i zacząć działać, dając sobie przyzwolenie na poniesienie porażki. Błędy traktować jak doświadczenia i wyciągać z nich wnioski. Wyrobić sobie nawyk robienia rzeczy, których się boimy, bo widocznie są rozwojowe.
2) Planowanie. Również rzeczy przyjemnych, spotkań towarzyskich, wyjść kulturalnych, czasu tylko dla siebie. Na początku robić rzeczy, na które najmniej mamy ochotę i które wydają się najbardziej przerażające i najtrudniejsze (porównanie do zjadania ohydnej żaby na śniadanie). Potem mamy poczucie ulgi, zadowolenia z siebie i możemy bez wyrzutów sumienia zająć się sprawami przyjemnymi i lekkimi. Jeśli nie połkniemy żaby od razu, będzie nam rosła i rosła i wydawała się w końcu niemożliwa do połknięcia.
3) Trzymanie porządku. Zajmowanie się jedną rzeczą na raz, płynne przechodzenie od zadania do zadania, bez tworzenia chaosu i robienia kilku rzeczy na raz.
4) Jak praca to praca, a jak zabawa to zabawa. Gdy pracujemy nie tracimy czasu na siedzenie na facebooku albo dzwonienie do przyjaciółki. Jak odpoczywamy, to nie rozmyślamy nad pracą, nie piszemy służbowych maili. Oszczędzamy tak czas i możemy go na 100% poświęcić na to, co jest akurat ważne.
5) Uczenie się. Poświęcenie co najmniej 20-30 minut na czytanie o rzeczach, które nas rozwijają/interesują. Przez to nie wiadomo kiedy stajemy się "ekspertami" w naszej dziedzinie, nasza samoocena wzrasta, czujemy się pewniej w naszej działce.
To tak w skrócie 🙂 Pewnie te filary bardziej pomocne będą dla osób dość dobrze funkcjonujących, ale myślę, że po małym przeformułowaniu mogłyby się przydać też osobom w dołku i zrezygnowanym.
cele (przekute z marzen, gdyban, bujania w oblokach, a takze z praktycznych potrzeb)
motywacja
plan dzialania
grupa wsparcia - w przypadku osob slabszych psychicznie
samodyscyplina - najtrudniejszy element
zmnienianie zycia to m.in.
- zmienianie nawykow - b. bolesne
- podejmowanie decyzji
- wytyczanie mierzalnych (!!!) rezultatow
- odwaga, by powiedziec jestem odpowiedzialny
To zjedzenie zaby na sniadanie i ogolne zasady m.in. organizowania swojego czasu, a co za tym idzie wzrostu efektywnosci w zyciu prywatnym i zawodowym zapewne zostaly zapozyczone od amerykanskiego mowcy motywacyjnego Briana Tracy.
Fakt, na poczatek warto przeczytac 1-2 ksiazki tego typu. Mozna sciagnac z chomika. Mozna rowniez w wersji audiobook (w wersji pl i/ lub en).
Tania, tak na przyszłość - radzenie komuś 'weź się w garść' jest jak radzenie człowiekowi z grypą, że powinien się jej pozbyć.
Święte słowa.
I szereg głupot w ten deseń z którymi się spotkałam:
- nie martw się inni mają gorzej.
- nie martw się ja miałam gorzej,
- zakochaj się, znajdź sobie normalnego chłopa,
- idź w końcu do ludzi
- zmień siebie.
Ja też jestem ciekawa. Bo mi chodzi o taki stan ducha, kiedy na każdy argument jest podawany ten-NIE DA SIĘ.
A bagno wciąga i wciąga.
Czasami brakuje tej wewnętrznej siły, która nas napędza do zmian .Jesteśmy zdruzgotani tym, że - ,,Znowu w życiu mi nie wyszło".
Robimy małe zestawienie i okazuje się ze przeleciało nam bezefektywnie pół życia.
Przykre ale często jest tak, że sami jesteśmy kowalami własnego losu. Tylko nasze decyzje ( oraz odpowiedzialność za nie) nie zawsze idą w parze z planowanym życiem.
Ja też jestem ciekawa. Bo mi chodzi o taki stan ducha, kiedy na każdy argument jest podawany ten-NIE DA SIĘ.
A bagno wciąga i wciąga.
Wtedy już tylko farmakologia. Wszelkie dobre rady nie docierają nawet do mózgu, bo wszystko co mówisz do takiego człowieka on słyszy jak zza okna.
Świetne są te posty dzionki i baby_jagi. Dla mnie- wyczerpują temat. Po prostu- konkretnie i w punktach.
Warunek- to co piszecie- trzeba chcieć. Tak naprawdę, naprawdę, naprawdę.
( coś jak z rzucaniem palenia. Niby chcemy, ale nie do końca, bo tak naprawdę kiedy nie jesteśmy na to gotowi. A wtedy mimo deklaracji to nic z tego nie wyjdzie)
Więc to chcenie- to podstawa.
Pytanie- co robić kiedy ktoś aż tak bardzo nie chce?
Ja bym się zastanowiła DLACZEGO nie chce. I w zależności od tego, jaka by była odpowiedź, to takie by było moje działanie.
Może nie chcieć, bo: brak odwagi, brak wsparcia otoczenia, brak możliwości finansowych, brak chęci- (= choroba? osobowość? jak to zmienić, by chęci się pojawiły? Leki? Terapia? Rozmowy?), itd itp.
Dziękuję bardzo. Już mam w głowie, to o co pytałam.
Ja tylko wtrącę, odnośnie Twojego pierwszego postu Taniu, że z religią bywa różnie , natomiast pewna jestem i widzę to wokół siebie i w sobie, że Bóg na pewno pomaga się zmienić, jeśli czujemy, że z naszym życiem coś jest nie tak. Trzeba się tylko na Niego otworzyć . Czasem dzieje się to nagle, czasem powoli. Trzeba być cierpliwym, szczerym ze sobą i z Bogiem aż do bólu . Piszę o tym dlatego, że religia i Bóg nie zawsze idą jedną drogą, niestety, choć dostrzegam (przynajmniej w przypadku Kościoła katolickiego), pewne nowe ruchy- no, może nie nowe, ale narastające, które pomagają otworzyć się na Boga.
I podpisuję się pod postem Tunridy . Trzeba samemu chcieć coś zmienić, a jeśli ktoś nie chce, to znaleźć odpowiedź na pytanie DLACZEGO nie chce. I potem myśleć dalej .
lira- ja też w to wierzę . :kwiatek:
DA SIĘ zmienić swoje życie. Podstawą, jak było już wspominane, jest CHĘĆ. Ogromna, wewnętrzna chęć do zmiany, która nas pcha do przodu i stawia w gotowości do podjęcia pewnych kroków w stronę lepszego. Religia pomocna być może, a nawet jest, ponieważ dodaje właśnie wiary w przyszłość, w nas i nasze życie, dodaje odwagi i umacnia. Z tym, że wiary nie da się kupić, nie można jej sobie zamówić, ani nie zdobędziemy jej z dnia na dzień i to jest problem. Jest wielu ludzi, którzy wierzyć chcą, a nie potrafią. W przypadku gdy jest naprawdę źle, pomocna może być psychoterapia czy psychiatra i leki, z tym że trzeba w sobie tez odnaleźć sporo siły i odwagi, by do lekarza pójść. Leki mogą nas w pewnym sensie naprowadzić na prostą, dzięki nim człowiek odnajduje sporo motywacji i optymizmu i może zacząć działać. Niestety leczenie nie jest takie proste, pojawiają się efekty uboczne, złe stany często powracają. Nie mniej mi pomogły i nie żałuję, że je brałam. Więc kiedy przejedziemy ten najgorszy etap załamania, czujemy się na tyle dobrze, by mieć na nowo chęć do kontaktów z ludźmi, do wyjścia w ogóle z domu, do pracy należy znaleźć pasję lub powrócić do tej przerwanej (jeśli takowa była). Jeśli mamy coś, co nas uszczęśliwia, co kochamy to bardzo dobrze i jesteśmy na dobrej drodze. Po sobie mogę wręcz powiedzieć, że pasja uratowała mi życie. Ważne jest też, by iść za głosem swojego serca, by słuchać siebie, a nie ludzi wokół. To my mamy podejmować decyzje zgodnie ze sobą, nawet jeśli miałyby się okazać błędne. Jeśli mamy jakiś pomysł na siebie, to go realizujmy nawet jeśli otoczenie uważa, że ów pomysł jest bez sensu, jest nieopłacalny albo zwyczajnie głupi.
Należy dać sobie szansę, próbować i dążyć za wszelką cenę do spełnienia marzeń czy drobnych celów. Czasem warto postawić na swoim, powiedzieć sobie ostro "dojdę do tego o czym marzę choć by się waliło i paliło!" i iść do przodu z klapakami na oczach na negatywne i zniechęcające nas opinie.
Dodam jeszcze, że poradzić można sobie bez wsparcia otoczenia. To czasem może być nawet dopingujące, niekiedy wręcz nakłania nas do pokazania innym,że potrafi się wiele. "Ja wam wszystkim jeszcze pokażę!" - można mówić. Trzeba być samodzielnym i pokazać innym, że się potrafi i że jest się kimś! 🙂
Ale tez z wyjezdzaniem z religia czy Bogiem to trzeba ostroznie. Bo wielu, lacznie ze mna - by sie popukalo w czolko, jakby im ktos probowal leczyc dola wyciaganiem do swiatyni albo namawianiem do modlitwy/medytacji/pojednania z Absolutem.
Ale tez z wyjezdzaniem z religia czy Bogiem to trzeba ostroznie. Bo wielu, lacznie ze mna - by sie popukalo w czolko, jakby im ktos probowal leczyc dola wyciaganiem do swiatyni albo namawianiem do modlitwy/medytacji/pojednania z Absolutem.
No to lira napisała ostrożnie i ja też. Ale chyba nadal jeszcze wolno? 😉
w takiej sytuacji to wlasciwie chyba ze wszystkim trzeba ostroznie
Ale tez z wyjezdzaniem z religia czy Bogiem to trzeba ostroznie. Bo wielu, lacznie ze mna - by sie popukalo w czolko, jakby im ktos probowal leczyc dola wyciaganiem do swiatyni albo namawianiem do modlitwy/medytacji/pojednania z Absolutem.
Bo do tego namawiać nie można i moje reakcje też były kiedyś takie, a zresztą czy dziś nie są inne? Religia to nie jest lek na zło i nikogo nakłaniać do niej nie należy ani traktować jej jako swoistej pomocy. Albo się wierzy albo nie. Albo się tego chce, albo nie. Tania wspomniała mimochodem w pierwszym poście o religii, ja też wspomniałam, ale nie w tonie, że wierzyć ma czy powinien każdy ani w takim, że wiara ulecza ani w takim, że jest wielce pomocna. Bo to też nie jest tak, że jak ktoś zdobędzie wiarę to nagle wszystkie problemy znikną, a skąd. Niektórzy jednak, wierzący, czerpią z religii sporo siły do życia i walki z problemami, tyle.
Więc na pytanie Tani, czy można szukać wsparcia w religii, odpowiem: tak, można. Ale tylko kiedy coś nas do tego ciągnie, a nie w tedy kiedy na samą myśl pukamy się po głowie.
Religia nie służy i nie ma służyć do leczenia doła.
Czasem warto postawić na swoim, powiedzieć sobie ostro "dojdę do tego o czym marzę choć by się waliło i paliło!" i iść do przodu z klapakami na oczach na negatywne i zniechęcające nas opinie.
Dodam jeszcze, że poradzić można sobie bez wsparcia otoczenia. To czasem może być nawet dopingujące, niekiedy wręcz nakłania nas do pokazania innym,że potrafi się wiele. "Ja wam wszystkim jeszcze pokażę!" - można mówić. Trzeba być samodzielnym i pokazać innym, że się potrafi i że jest się kimś! 🙂
Pogrubienie moje. Z powyższym zgadzam się w całej rozciągłości. Ja dopiero na początku tego roku taką przyjęłam postawę. I małymi krokami do realizacji moich celów i siebie dążę. I już nie mogę się doczekać, kiedy stanę przed niektórymi i powiem: mieliście mnie za nieudacznika, a ja dokonałam tego, co uważaliście za niemożliwe. I chociaż to mnie najmniej w tej chwili napędza, to gdzieś tam z tyłu ciągle pobrzmiewa.
Dzionka Super "streszczenie". Nic dodać, nic ująć.
Trzeba pomału poprzestawiać sobie organizację własnej pracy, własnego dnia, własnego odpoczynku, fajny jest też
TEN blog. Myślę, że można go proponować osobom, które się pogubiły i CHCĄ inaczej organizować swoje życie. Małymi (jak np. w blogu) 30 dniowymi wyzwaniami sprawdzać na sobie, czy jest się w stanie podjąć zmian.
Ja mam znajomą, która też nie wie co ze sobą zrobić. Ale jej np. nie da się pomóc, bo potakuje na propozycje, a i tak nic nie robi sobie z rad i żyje dalej w tym "amoku". Niektórym brakuje siły już, żeby jej doradzać, przez co traci znajomych. To też jest niefajne, bo tak, jak ktoś napisał wcześniej, jest to przykład robienia tylko szumu wokół siebie, żeby pozyskać zainteresowanie...