Abstrahując od cytowania blogerów, umowy handlowej, opinii w necie czy praw autorskich to właśnie się ścięłam dosyć potężnie z osobami 50+ na ten temat przy okazji programu Tomasza Lisa, którego przez to nawet nie widziałam, a sąsiedzi najprawdopodobniej widzieli ale nie słyszeli 😉
Głównymi argumentami tych osób było szkodzenie sobie nawzajem w internecie. Pokolenie nie do końca obeznane z tym medium, i tutaj broń boże nie chce nikogo dyskryminować czy obrażać, a jedynie stwierdzić fakt, że takie osoby są, argumentowały mi słuszność ACTA tym, że będzie można wyłapywać ludzi wyładowujących swoje frustracje na forach, czy słynnych już komentarzach na onecie. Moi rozmówcy byli zdziwieni, że po wpisaniu własnych nazwisk w wyszukiwarkę wyskakują jakieś stare dane, drzewa genologiczne czy opnie na temat ich firm i chcieli, chcą koniecznie to zmienić. Przestraszeni byli, że internet zrobił się wyrocznią, że stworzenie komuś profilu i nazwanie go "dziwką" może spowodować utratę pracy, a opis jakości usług klienteli.
I to właśnie było dla nich podstawą do zmian. Nie prawa autorskie, a właśnie owa bezkarność.
Batalie przegrałam sromotnie, bo jestem za mała i mam za dużo szacunku by przekrzykiwać się z 5 starszymi osobami.
Ale wnioski i wewnętrzne moje przemyślenia są ... smutne.
Jak walczyć o wolność słowa jak jej ograniczenie potrafi być argumentem?
edit:
Czy czeka nas pierwsza rewolucja internetowa i stan wojenny?