Małżeństwo kontra konkubinat
Ci, którzy mówią nie małżeństwu, a się nie spażyli.
Może sie naoglądali, nasłuchali i nie chcą powtarzać cudzych błędów ?
A dlaczego od razu zakładać że małżeństwo to błąd? nawet jak 2 razy się nie udało to dlaczego ma nie wyjść 3 raz?
Ja sie bardzo ciesze, ze nadeszly (nadchodza?) czasy, w których czlowiek MA WYBÓR.
Jeszcze dwadziescia lat temu bylo praktycznie nie do pomyslenia, zeby najpierw nie bylo slubu a dopiero potem wspólnego mieszkania (bo co idzie za wspólnym mieszkaniem? Wspólne SYPIANIE, w imie ojca i syna!).
Stad malzenstwami zostawaly nierzadko pary, które w dzisiejszych czasach pewnie by sie rozeszly po kilku latach mieszkania razem. Mi sie dobrze zyje 'na kocia lape', ale niewykluczone, ze kiedys slub wezme. Musze jednak byc 100% pewna tego, ze chce, ze warto. Na pewno nie teraz, zaraz - tak jak to widza moi dziadkowie. Dla nich to czarna rozpacz, sodoma i gomora, ze wnuczka bez slubu ZYJE Z MEZCZYZNA. 👀
I tak, slub niestety potrafi czasem niezle nakaszanic w zyciu. Przyklad mi bardzo bliski: siostra mojej mamy. Oczywiscie po slubie, z doroslym juz dzieckiem. Z mezem - pijakiem i debilem - rozwiodla sie niemal 10 lat temu. Wszystko fajnie, tyle, ze wysoki sad uznal, ze ona nie ma prawa wyrzucac go z domu (mimo, ze on mialby sie gdzie podziac, bo ma duza rodzine), a on nie ma na tyle honoru, zeby sie wyniesc sam. No i tak mieszkaja w jednym mieszkaniu, po rozwodzie, nienawidzac sie z calego serca. Ba, w jednym mieszkaniu. W jednym pokoju spia. Z jednej lodówki korzystaja, z jednej wanny i z jednego kibla.
Chore, prawda?
To taki przyklad blisko ziemi, a mozna przytoczyc jeszcze celebrytów, którzy musza oddawac malzonkowi przy rozwodzie polowe (jak nie wiecej) majatku, bo przeciez SIE NALEZY.
No właśnie, kolejna sprawa - należy sie.
Jedna połowa pracuje całe życie, a druga siedzi i nic robi.
Po czym jak przychodzi do rzowodu to dzieli sie po równo.
Tylko, że Wy nie znając innych ludzi, którzy nie chcią brać ślubu przyklejacie im plakietke - gówniarze co to nie chcą zobowiązań.
😉
Jeśli ktoś się sparzył 5 razy biorąc ślub to ja mu nie przyklejam plakietki "gówniarz nie chcący zobowiązań" ale postrzegam tę osobę po prostu jako nie chcącą zobowiązań.
Może mieć i 50-tkę na karku. Chce być w związku ale nie chce podpisywać papierka, bo ...?
Bo nie chce zobowiązań, ponieważ już je na siebie kilka razy wzięła i nie chce/nie lubi/nie umie im sprostać.
Albo partnerzy, jakich miała nie potrafili pozostać w związku i teraz obawia się, że partner im nie sprosta.
To ja takich związków nie traktuję jako konkubinat ale jako przelotne romanse 😉 Z założeniem, że krótkotrwały, bo przecież nie może być stały skoro cały czas żyje się w lęku przed rozstaniem.
Ja nie zauważyłam, żeby moi znajomi po ślubie zachowywali się względem siebie inaczej. Po nas też tego nie widzę. To była formalność 😉 Taka bardzo miła formalność.
No cóż.
Ja tam mam inne zdanie i inne doświadczenia z życia mojej rodziny.
Heh, bolało 😉
Moja niechęć do ślubów nie jest spowodowana strachem przed rozstaniem lub brakiem odpowiedzialności. Uważam, że każdy może decydować za siebie i jeśli ktoś chce ślub ok jego sprawa jeśli ktoś woli żyć w nieformalnym związku to też jego sprawa i tyle.
tulipan, moi rodzice się rozwiedli w bólach, rodzice męża też wzięli rozwód. A my wzięliśmy ślub po 5 latach bycia razem (z większymi i mniejszymi przebojami). Nie zakładam z góry, że u nas też będzie źle.
slojma, gorzej jak jedna strona chce a druga się wzbrania.
Generalnie to nie było wielkiej awantury.
Cisza, spokój, ale mimo wszystko dzielenie majątku - ble.
abre- to zrozumiałe dlatego nie zakładam, że kiedyś ślubu nie będzie ale jeśli miałabym decydować i mój partner też by był za to zdecydowanie wersja związek nieformalny jak najbardziej mi odpowiada.
Tu jest trochę prostych wytłumaczeń, jak to jest z małżeństwami, związkami nieformalnymi, wspólnotami majątkowymi, separacjami, rozwodami itp.:
http://www.codziennikprawny.pl/strona/rodzinaA ja uważam, że ludzie po ślubie już nie są tacy jak przed. Jednak ślub daje pewność, której wcześniej nie ma. Moim zdaniem ślub daje najwyżej złudzenie pewności.
(Której i tak nigdy nie ma, choć niewygodnie o tym pamiętać.)
Te0- dobrze to ujęłaś złudzenie 😉
Ja nie mam złych przeżyć związanych z małżeństwem, moi rodzice sie nie rozwiedli, nie mam za sobą nieudanego małżeństwa.Gdy spotkałam mojego męża byłam po kilku związkach i nigdy nie myślałam o małżeństwie z którymś z byłych. Pare godzin po poznaniu męża powiedziałam do koleżanki "To będzie mój mąż i urodze mu dzieci".
Nie umniejszając konkubinatowi to moi bracia żyją na "kocią łapę".Jeden rozstał sie po 15 latach i fakt że nie mają żadnych problemów prawnych.On sie spakował i wyniósł, nie ma prawa do mieszkania(kupili na nią).Drugi żyje od 5 czy 6 lat i mimo że chcą mieć ślub przekładają go z roku na rok.Już sie 2 razy oświadczał, ale tzreba co miesiąc spłacać 4 kredyty mieszkaniowe, urządzić łazienkę itp itd Niby chcą ale bardzo sie zdziwie jak ustalą date ślubu. Niedawno gdy dowiedział sie ze jestem w ciąży, pare mcy przed ślubem chyba natchnęłam go do myślenia nad ich przyszłością
Nie można poweidzieć że małżeństwo jest lepsze od konkubinatu i na odwrót.To tak jak by gdybać czy jogurt jest lepszy od kefiru.
Jak słyszę słowo konkubinat to od razu staje mi przed oczami "para": ona z winem w brudnej rece, podbitym okiem i fają w ustach. On zaszczany, nachlany, szuka peta, który mu wypadł. Obydwoje nieziemsko smierdzą.
Swego czasu nie przeszkadzało mi, że jestem w nieformalnym związku, że tak powiem. jednak po kilku latach brakuje mi tego slubu. Zresztą dziwna sprawa, nigdy wcześniej nie sciskało mnie jak słyszałam Marsz weselny. teraz wyję jak durna.
Stanowczo NIE życiu na kocią łape.
Ale ja generalnie jestem przeciwna "wolnym związkom bez zobowiązań"
Wg mnie ślub umacnia związek i uczucie.
A nie takie tam bycie ze sobą w typie malolatów co to dziś są a jutro nie no bo przecież robimy co chemy i nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań 😉
Wiadomo, różnie w życiu wychodzi ale osobiście nigdy bym nie zdecydowała się na życie w konkubinacie.
Ale co kto lubi 🙂
Jak słyszę słowo konkubinat to od razu staje mi przed oczami "para": ona z winem w brudnej rece, podbitym okiem i fają w ustach. On zaszczany, nachlany, szuka peta, który mu wypadł. Obydwoje nieziemsko smierdzą.
Swego czasu nie przeszkadzało mi, że jestem w nieformalnym związku, że tak powiem. jednak po kilku latach brakuje mi tego slubu. Zresztą dziwna sprawa, nigdy wcześniej nie sciskało mnie jak słyszałam Marsz weselny. teraz wyję jak durna.
Zgadzam się z każdym słowem.
Ja nie mam nic przeciwko życiu na kocią łapę ALE dopóki nie będziemy mieli dziecka. W tym roku zamierzamy z moim chłopakiem zamieszkać razem i ślub w ogóle nie jest u nas tematem. Ja nie mam na to ochoty, on tym bardziej. Jednak jak pojawi się dziecko, to już inna sprawa. Ufam mu bardzo, ale na tyle siebie lubię, że nie zostawię nikomu otwartej furtki, żeby zostawić mnie z dzieckiem i nie ponieść żadnej (lub nikłą) odpowiedzialności. Dopóki dziecka nie będzie, czyli jeszcze jakieś 5-6 lat, nie widzę problemu żeby mieszkać razem bez ślubu 🙂
A co ślub zmienia jeśli chodzi o rozstanie jeśli ma się dziecko?
[quote author=ami_071 link=topic=8062.msg307137#msg307137 date=1248856150]
A co ślub zmienia jeśli chodzi o rozstanie jeśli ma się dziecko?
[/quote]
Dzieci urodzone przez kobietę żyjącą w konkubinacie nie są z mocy prawa uznawane za będące również potomstwem jej partnera. Bierze się to stąd, że przy nieformalnych związkach nie działa takie domniemanie, z jakim spotykamy się w przypadku małżeństw. W przypadku potomstwa urodzonego w konkubinacie konieczne jest wykazanie swego rodzaju aktywności: albo przez matkę, albo też przez jej konkubenta, względnie przez samo dziecko. W takiej sytuacji niezbędne staje się uznanie ojcostwa lub ewentualnie sądowe ustalenie ojcostwa. Dopiero formalne załatwienie tej sprawy pociąga za sobą powstanie prawnie sankcjonowanej więzi rodzicielskiej, tym samym niesie określone prawa i obowiązki w relacji ojciec – dziecko.tzn. jeżeli mężczyzna ma takie podejście do pracy, jak do małżeństwa - niesformalizowane - to trzeba mu udowodnić, że jest ojcem, a wysokość alimentów (o które trzeba powalczyć) może nie być znacząca.
za:
http://www.codziennikprawny.pl/pytanie/32/900/co_zrobic_by_doszlo_doCytat pochodzi ze strony autorstwa RPO, dzięki uprzejmości Teodory.
... na tyle siebie lubię, że nie zostawię nikomu otwartej furtki, żeby zostawić mnie z dzieckiem i nie ponieść żadnej (lub nikłą) odpowiedzialności.
Zakładając czysto hipotetycznie, to że dziecko urodziłoby się w niesformalizowanym związku nie zwalnia faceta z odpowiedzialności, w tym z konieczności płacenia alimentów.
Lotnaa dokładnie.
To,że jest się małżeństwem i ma się dziecko wcale nie znaczy,że ojciec je uzna i nie będzie trzeba udowadniać,że nim jest,albo zawinie się po urodzeniu bo dziecko go przerośnie-rożnież bez znaczenia bedzie to czy ślub jest czy go nie ma.
[quote author=ami_071 link=topic=8062.msg307191#msg307191 date=1248859890]
To,że jest się małżeństwem i ma się dziecko wcale nie znaczy,że ojciec je uzna[/quote]
W małżeństwie dziecko automatycznie uznawane jest za dziecko męża i żony. Nie ma żadnego uznawania dzieci w małżeństwie - co najwyżej ojciec może wystąpić o zaprzeczenie ojcostwa.
edit:
http://www.codziennikprawny.pl/pytanie/38/900/kto_wedlug_prawa_jest_ojcem
Oto mi chodziło,źle się wyraziłam: może zaprzeczyc ojcostwa.
No tak, ale to chodzi o sytuację, kiedy mężczyzna rzeczywiście nie jest ojcem dziecka.
To jest jakiś lęk przed odpowiedzialnością za swoje czyny. Dopóki można w każdej chwili wszystko zamknąć to jest fajnie, a kiedy trzeba coś udźwignąć można się przecież zmyć.
Burza, ja kiedyś myślałam bardzo podobnie jak Ty i Lukasowa, że to strach przed odpowiedzialnością i życiowe tchórzostwo, jeśli konkubinat nie jest formą sprawdzania, czy się dogadujemy (jak to kiedyś określiła Edytka, "jazdy próbnej" 😉 ), ale długofalowym rozwiązaniem. Zmieniło moje zdanie bardzo obserwowanie z bliska ciągnącego się rozwodu, w którym jedna ze stron po póltorej roku życia w separacji dalej odrzuca wszelkie próby zachowania się w porządku wobec siebie i przeprowadzeniu rozwodu szybko i bezboleśnie i w pełni świadomie utrudnia sobie i (prawie) byłemu mężowi życie, pomijając już kompletny brak kultury przy jakiejkolwiek komunikacji. Papierek jednak sporo zmienia i rozpad małżeństwa zostawia w człowieku bardzo głębokie rany, wpływając na wszystkie przyszłe związki.
wydaje mi się, że jeśli ktoś przy decyzji o tym czy wejść w związek
a. konkubinat
b. małżeństwo
myśli przede wszystkim o tym, że lepszy jest konkubinat, bo latwiej się rozejść, to faktycznie ma rację. Jeśli wchodząc w związek już planujemy jego koniec, to o czym my tu rozmawiamy.
hmm masz trochę racji,ale zakładając,że to do końca życia to w czasie rozstania też może nie być pięknie i spokojnie.Myślę, że warto brać pod uwagę taki obrót spraw i za wczasu sie odpowiednio zabezpieczyć.
Każdy medal ma dwie strony
kate wyjęłaś mi to z ust.
W życiu nie bralam pod uwagę tego, że jak nie wezmę ślubu z moim mężem to łatwiej będzie nam się później rozstać - to jakieś chore. Gdybym w ogóle brała pod uwagę rozstanie w przyszłości i ewentualne problemy z tym związane to nie brałabym ślubu bo to oznaczałoby że to nie ten facet, to nie to uczucie i że to nie jest dobry pomysł. Wzięłam ślub bo byłam/jestem przekonana że nam się uda i bedzie dobrze.
Różnica w przypadku dziecka jest taka, że mąż może udowadniać żonie, że to nie jego dziecko. W przypadku konkubinatu, jeśli ojciec dobrowolnie nie uzna dziecka to trzeba mu udowodnić, że nim jest. Co w praktyce oznacza założenie sprawy, ciąganie się po sądach by sąd zmusił do badań itp. Zanim się alimentów matka doczeka to dziecko może już do szkoły biegać :/
Ale zastanawiało mnie kiedyś coś takiego. Wychodzę za mąż za faceta, który ma już dziecko. Gromadzimy wspólny majątek przez lata. W razie jego śmierci ja dziedziczę razem z jego dzieckiem. Niby ok. Ale co by było kiedy to ja więcej przynoszę do domu? Dlaczego mam potem oddawać coś obcej dla mnie osobie? Są też intercyzy oczywiście, ale dla niektórych intercyza to też coś złego 🙄
Albo jak dzielony jest spadek, kiedy giniemy obydwoje, a mamy też dzieci własne? Moje dziedziczą i z ojca i z matki, a dziecko jego tylko z niego czy z naszego wspólnego majątku?
A pisząc o dzieciach, nie dawno czytałam list czytelniczki do "Wysokich Obcasów" w którym to pisze że wychodząc za mąż za swojego męża od samego początku podkreślała że nie chce mieć dzieci, gdy jednak wzięli ślub i widziała ból swojego męża z powodu braku potomka zdecydowała się na dziecko a gdy urodziła on odszedł, niszcząc jej karierę i życie. Powiem szczerze że po przeczytaniu tego dostałam gęsiej skórki zwłaszcza gdy napisała że ex mąż ma daleko gdzieś dziecko a co gorsza ona dziecka nie kocha, ale wychowuje je najlepiej jak umie.
Myślę że to jest chyba gorsze niż rozwód, niż dzielenie się majątkiem. Materialne rzeczy to materialne rzeczy ale gdy drugi człowiek okrada nas z marzeń i planów a potem nas zostawia a my musimy żyć ze świadomością że tak wiele straciliśmy to jest to chyba najgorsza z możliwych rzeczy jaka się może zdarzyć z małżeństwie.
Powiem szczerze, ludzie którzy chcą ze sobą żyć formalnie muszą się nie tylko kochać, ale akceptować i wspierać, gdy brakuje czegoś co jednoznacznie mówi nam że powinniśmy powiedzieć sobie TAK, szkoda poświęcać się dla idei.
Z dwojga złego wolę nie formalny związek żyjący w zgodzie niż nie formalny okłamujący siebie i często Boga przed którym się przysięga.