A ja się muszę Wam pochwalić.
Pierwszy raz miałam normalną jazdę na sznurkach (kiedyś próbowałam, ale odpuściłam po tym jak mnie niosła na taką wieeelką przeszkodę 😉 korzystając z okazji).
Generalnie frajda była nieziemska. koń zadowolony chodził prawie jak na ogłowiu wędzidłowym. No właśnie prawie. 🤣
Sterowność podstawowa super (zatrzymania, cofania, zmiany kierunków itp.), ale już niuanse wyginania, bocznych kombinacji niestety gorzej.
Tyle czasu mi się marzyło śmiganie na sznurkach. A teraz przyszła mi myśl, czy przypadkiem wracając z wędzidła na sznurki nie zaczniemy się cofać z małą... W każdym bądź razie jestem mega dumna z konia, tym bardziej, że było kilka powodów do wystraszenia się.
Poświat w wersji sznurkowej

I tu jakieś jedno nasze zatrzymanie na wolności (przed jazdą)

Śmiać mi się chciało z niej na drążkach. Pierwszy raz tak się napaliła, że poszła pod lekkim skosem i się pogubiła, puknęła jedną nóżką. Dałam jej luz by zobaczyć co zrobi. Skubana zrobiła zwrot. Powąchała drążki ('co to ją puknęło' 😉 ). Przeżuła. Odeszła kawałek, zakłusowała i znowu napalając poszła na drążki (tu jej tyci pomogłam lepiej najechać). 😁 Przeszła ślicznie, zatrzymała się dumnie, wzięła głęboki oddech, przegryzła sprawę. I po chwili odeszła stępem jakby odhaczając sprawę. 💘
Do końca jazdy już się ani nie napalała przesadnie, choć wyraźnie miała ochotę śmigać po drążkach.