Wlasna Matka, przyjaciel czy .. niekoniecznie ?
Ja niestety również z moją mamą nie mam i nigdy nie miałam najlepszych kontaktów. Pamiętam może 2-3 razy z dzieciństwa kiedy na prawdę się ze mną bawiła. Resztę robił mój tata. To on czytał mi bajki, on mnie kąpał, budził rano, robił śniadanie, zabierał na wycieczki, do teatru, kina itd. Moja mama zawsze tłumaczyła się tym, że ona ma tak wiele do zrobienia w domu. Rozumiem, że chciała żeby było czysto, ładnie, żebyśmy zjedli ciepły obiad, ale ja mam wrażenie jakby dla niej to sprzątanie było wtedy ważniejsze niż spędzanie czasu z własnym dzieckiem. W weekendy moi rodzice często spotykali się ze znajomymi. W niedzielę o 9 miałam zawsze umówione jazdy. Pamiętam jeden jedyny raz kiedy moja mama pojechała z nami (ze mną i z tatą) do stajni i to tylko dlatego, że znajomi akurat też jechali ze swoją córką. Zawsze było tak, że mimo zawalonej nocy i często bólu głowy mój tata ubierał się i jechał ze mną żeby odstać 2 godz. na mrozie. Mama w tym czasie leżała w łóżku przed tv, a dla mnie tak ważne było to, aby rodzice byli ze mnie dumni, aby cieszyli się z moich sukcesów i razem ze mną przeżywali porażki. Później zaczęłam dorastać. Oj, okres kiedy byłam nastolatką był chyba najgorszy. Awantury z mamą o byle co, często z mojej winy, ale równie często z jej. Często wyczuwałam w niej jakąś dziwną, niewytłumaczalną zawiść. Pamiętam jak potrafiła przekręcać fakty, aby postawić mnie w jak najgorszym świetle. Często też miałam wrażenie, że ja nigdy nie byłam dla niej tym cudownym, ukochanym, wyczekiwanym dzieckiem, które notabene urodziła mając 27 lat, więc z pewnością nie była "małolatą". Kiedy miałam 14 lat rodzice się rozwiedli (z winy mamy) i wtedy zaczął się koszmar. Mama odeszła do kochanka. Ja zbuntowana nastolatka znienawidziłam ją z całych sił i trąbiłam o tym głośno, a tak na prawdę po prostu bardzo jej wtedy potrzebowałam. Bywało tak, że prosiłam ją o wspólne wyjście, o zakupy, o czas dla mnie i zawsze słyszałam NIE, chyba że zaakceptuję jej kochanka. Wtedy udowodniła mi, że nie jestem najważniejszą osobą w jej życiu. Po rozwodzie zostałam z tatą, kontakt z mamą raz miałam, innym razem nie odzywałyśmy się do siebie pół roku i tak jakoś czas zleciał aż do teraz kiedy jestem dorosła, mam własne mieszkanie, pracę, plany itd. W tej chwili mimo, że mieszkamy bardzo blisko widujemy się w sumie rzadko. Przez telefon rozmawiamy często, ale chyba nie potrafię jej traktować jak matki, ani nawet jako przyjaciółki. Jest z pewności bliską mi osobą, ale ciężko nazwać mi tą relację.
jest samotna (po rozwodzie), i z tego też powodu pojawiają się moje wyrzuty sumienia
Przeczytaj to sobie spokojnie kilka razy. To trafny przykład zupełnie irracjonalnych przekonań. Gdyby ktoś inny coś takiego napisał - dostrzegłabyś jaka to bzdura, prawda? Niby z jakiego powodu miałabyś mieć wyrzuty sumienia? że rodzice się rozwiedli? czy też - że mama z własnej woli wybiera takie a nie inne życie? (gdyby chciała innego, to by zawalczyła). Życie nie jest bajką ani (naszym ulubionym) pląsaniem po tęczy z jednorożcem 🙁 Szczęśliwość powszechna jest szkodliwym mitem. Wiesz i rozumiesz, że mamie jest smutno i trudno - ale to jeszcze nie powód, żeby się nad nią litować (no ma trudno - jak każda istota żywa) i "uszkadzać" swoje życie, dołować się lub dawać "wrabiać" w zagrywki emocjonalne. Współczucie/empatia - tak, litowanie się, przeżywanie, odpowiedzialność gdzie być jej nie może - NIE. Za kogoś innego się nie odpowiada! Odpowiadać można wyłącznie za siebie (i to się błądzi dość często = życie).
Kurczak, niezwykle smutna opowieść. Ugh - to już wolałabym burzliwe relacje... no jakoś tak... przerażająco "życiowo" mi się zrobiło :przytul:
W ciągu tego tygodnia przekonałam się jak wielkie oparcie mam w Mamie. Z końmi nie ma nic wspólnego, głaszcze je z odległości metra,ale gdy usłyszała, ze koń musi jechać na artroskopię, to ani razu nie powiedziała 'a nie mówiłam', nie robi wymówek, tylko mnie ogromnie wspiera duchowo. Dla mnie to ogromnie dużo, bo sama mam dość ciężki okres.
U mnie zawsze miałam specyficzne kontakty z mamą. Niby wiedziałam i czułam, że zarówno ja i siostra jesteśmy dla niej najważniejsze, ale mimo wszystko często były głupie kłótnie, nie umiałam z nią nigdy do końca szczerze porozmawiać. Bolało mnie to, że moje koleżanki ze swoimi mamami gadają o sprawach damsko męskich, a ja tego nie umiałam, bo mama nigdy nie zaczęła ze mną tematu.
Wszystko zmieniło się w tę wiosnę, kiedy to ja byłam w klasie maturalnej i nikt nie denerwował mnie tak jak mama, non stop przypominając mi o nauce. 😉 Pewnej nocy w kwietniu dostałam smsa od mojej chrzestnej. Napisała mi, że muszę porozmawiać z mamą, bo ma ona jakiś problem, żebym się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Dopisała tylko, że chodzi o jej zdrowie. Kolejnego dnia powiedziała mi, że mama wykryła guza w piersi, ale nie umie mi o tym powiedzieć (co dla mnie nie było nowością..). Wracając do domu całą drogę w autobusie płakałam, nie chciałam tego robić przy mamie, jednak jak weszłam do domu to zobaczyłam, że stoi w przedpokoju i czeka na mnie. Też płakała. Powiedziała mi, że standardowo miała problem, żeby mi o czymś powiedzieć, że robiła wszystko żebym sama się domyśliła. Np. zostawiała wyniki badań na stole(chociaż wie, że nie ruszam nie swoich rzeczy). Powiedziała jednak, że lekarze mówią, że to najprawdopodobniej nie jest nawet rak, tylko jakiś nieszkodliwy guzek.
Potem nastąpiły badania, zawsze byłam razem z nią. Kolejna była wiadomość, że jest to nowotwór złośliwy, potrzebna jest natychmiastowa operacja, później chemioterapie, naświetlania. W jeden dzień straciłam całą swoją życiową radość, ale też zyskałam poczucie, że jest ona dla mnie najważniejszym człowiekiem na ziemi, że chociażby nie chciała to będzie walczyć, że nie pozwolę jej nawet na chwilę zwątpić w sens swojej walki. Od tej pory stałam się innym człowiekiem. Staram się dostrzegać w życiu tylko najpiękniejsze rzeczy, idziemy sobie razem przez tę walkę i dajemy radę. Kiedy straciła włosy, miałam też ochotę ogolić swoje, żeby nie była z tym sama. Przez tę całą sytuację okazało się jaką mam cudowną rodzinę i przyjaciół.
Mama jest teraz dla mnie zarówno mamą, jak i przyjaciółką. Zdenerwować potrafi mnie tylko wtedy jak walnie jakimś głupim tekstem o tym, że pewnie niedługo umrze. Pomimo, że ja i moja siostra jesteśmy bardzo daleko od domu to mama wie, że tak naprawdę zawsze jesteśmy blisko niej. Czasem tylko kilkaset kilometrów dalej. 😉
Ja mojej mamie chyba nigdy nie wybaczę, że nie powiedziała mi, że chorowała na raka. Dowiedziałam się po 5 latach, w dodatku nie od niej samej. Jak jej to wygarnęłam, zaczęła płakać i mówić, że byłam dzieckiem i nie chciała mnie obciążać. Może i prawda, ale ja bym chciała być wtedy z nią, wiedzieć co się dzieje, a tak to nawet dostatecznie nie doceniłam jej powrotu ze szpitala w Warszawie ani tego, że walczy i żyje. Dalej mnie to boli.
halo dziękuję :kwiatek: Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że tak jest, ale tak na prawdę to potwornie brakuje mi takiej prawdziwej "matki polki".
Averis zazdroszczę. Kiedy ja niedawno powiedziałam rodzinie, że mojemu źrebakowi być może będzie potrzebna kosztowna operacja usłyszałam od mamy jedynie, że po co mi to było, że widocznie za bogata jestem, że powinnam się pozbyć koni itd. Natomiast mój tata od samego początku mnie wspierał pocieszał i zapewniał, że na pewno mi pomoże, a konik będzie zdrowy.
flygirl rozumiem Twoją mamę. Postaraj się i Ty ją zrozumieć. Zawalił się jej świat, dowiedziała się, że jest bardzo ciężko chora. Podejrzewam, że sama nie wiedziała jak sobie poradzić z tą sytuacją i pewnie nie widziała jak ma z Tobą o tym rozmawiać. Ona chciała Cię chronić, pokazała jak bardzo Cię kocha. Nie potrafiłaś wtedy docenić tego co masz, zrób to teraz, kiedy wiesz co mogłaś stracić.
Kurczak, zgadzam się z Tobą, chociaż ja też na pewno miałabym do swojej mamy żal. U mnie nie ma opcji, żebym nie wiedziała-mama nie ma włosów, w domu chodzi bez peruki, ogólnie bardzo źle po chemiach się czuje, więc i tak bym o tym wiedziała. 😉
Właśnie doczytałam Twoją historię i aż nie wiem co napisać..czasami szkoda, że rodziny się nie wybiera, miałabyś wiele zmartwień i problemów z głowy.
Kurczak tak też robię. Teraz naprawdę jest między nami dobrze. Chyba pierwszy raz mówię jej tak dużo, a co ważniejsze ona słucha i się interesuje. Zresztą oboje rodzice nareszcie zaczęli mnie traktować inaczej, lepiej. Ale i tak, tak jak mówi karolinaaa żal mi pozostanie. W tych latach co była chora nie byłam aż takim dzieckiem pod względem psychicznym i naprawdę wolałabym wtedy przeżywać to razem z nią, a nie żyć w błogiej nieświadomości.
czytam wasze posty w tym temacie aby zrozumiec i poprawic własne relacje z córka. Corką która jest dla mnie najważniejsza i najkochanszą osobą na swiecie. Gdzies nasze drogi się "rozjechały". Dzwnoi może raz na miesiąc, widuje ja może raz na trzy miesiące. Wiem, wiem ma swoje życie, swoje towarzystwo ale...jakos mi teskno za Nią Skłamałabym jakbym napsiała ,że gdy jest potrzebna to jej nie ma.Nie- zawsaze jak cos się dzieje ,jak do Niej zadzwonie po pomoc to chetnie bez słowa protestu przyjedzie i pomoże. Gdy wiedziała ,z dziadek jest chory , umierał na raka płuc, była u niegop codziennie i codziennie pomagała.Tak samo było po mojej operacji, była zawsze i zawsze wiem ,że moge na nia liczyc ale....brakuje mi jej ot tak na codzien.
Karolinaaa wspieraj mocno swoja mamę w tych bardzo dla Niej trudnym okresie. Musi byc Wam bardzo trudno.Mocno tzryama za Was kciuki. Przechodziłam przez to i wiem jak to trudne i dla osoby chorej i dla bliskich.
Flygril sa ludzie którzy jesli już muszą cierpiec wola cierpieć w samotnosci. Ja niestety tez do takich należę. Przez 3 lata walczyłam z mega bólem, byłam pod opieką (i jetsem nadal) poradbi leczenia bolu w Warszawie przy Rentega i wiesz mi w najgorszych atakch bolu wyrzucalam wszystkich z pokoju. Potwornie nie znosiłam gdy wszystcy zbierali się przy mnie, gdy głaskali ,gdy współczuli. Brrr. Choc myslę,ze powiedzialabym (zresztą mówiłam o wszystkim rodzinie) to prosiłam i prosze zawsze o nie pokazywania mi współczucia.Zawsze bylam osoba silna, niezlaeżna i nie potrafię nagle psychicznie się zmienic. Myslę ,że Twoja mama jest podobna, jest dzielna i za nic nie chciała Was denerwowac, wierzyła mocno ,że wygra i da sobie radę sama.Musi być wspoaniałą osobą.
moja matka: nadgorliwa, upierdliwa, przezywa byle co jak mrowka okres, maskra, w jednej sekundzie doprowadza mnie do szalu! 👿
Moja matka jest najukochańszą osobą na świecie. Żremy się codziennie - o pierdoły, potrafimy się do siebie nie odzywać przez kilka dni, mieszkając w jednym domu. Ciągle mamy do siebie nawzajem pretensje (chociaż ja to w sumie nie mam za co i głupio mi z tego powodu), ogółem jeden wielki sajgon...
Ale co z tego?? Wiem, że mnie kocha ponad życie i dałaby się za mnie pokroić, stara się chronić mnie od całego zła tego świata, mam w niej przyjaciółkę i lek na wszystkie troski.
Codziennie rozmawiamy o pierdołach, o życiu, o wszystkim... Daje poczucie bezpieczeństwa i ciepła...
Tak więc czym są te kłótnie i czepialstwo w porównaniu do całej tej miłości...
Bez względu na wszystkie nasze kłótnie i odmienne zdanie w wielu sprawach KOCHAM ją ponad życie i nie ma dla mnie ważniejszej osoby na tym świecie!!
Taak... Moja mam jest kochana. Chciałaby jak najlepiej, ale... jak długo można wytrzymywać to, ze stara babę 9czyli mnie) wciąż traktuje jak pieciolatkę we mgle?
czasem naprawdę mam dośc...
A ja wam powiem tak. Nie przeczytałam całęgo tematu, tylko wybiórczo ale...
Ja kochałam moją mamę, wkurzałam się na nią, a ona na mnie, były kłótnie o byle co, ale było też mnóstwo cudownych chwil. Ale doceniłam to wszystko dopiero po jej śmierci. Miałam 16 lat, wypadek samochodowy, w którym tez brałam udział. Bardzo mi jej brakuje. Najbardziej to odczułam jak byłam w ciąży i zaraz po porodzie. No ale... Teraz staram się być najlepszą mamą pod słońcem i brać przykład z mojej mamy bo była naprawdę dobrą osobą.
Ja powiem krotko:
u mnie matka nie jest ani przyjaciolka, ani osoba bardzo bliska, ani kims, kogo obdarzam uczuciami...szkoda, ze tak wyszlo, ale nie jest mi zal: Kiedys zazdroscilam kolezankom i przyjaciolce ich rodzicow, relacji z mamami. Zawsze chcialam byc dzieckiem innych ludzi. Po tylu latach jednak nauczylam sie z tym zyc i wiem, ze niestety nigdy nie bedzie lepiej.
Mam tylko nadzieje, ze pewnego dnia bede lepsza mama, aby moje dziecko nie powiedzialo kiedys tych samych slow o mnie.
Zycze wszystkim dziewczynom, ktore wiedza, ze mamy ich kochaja, aby nauczyly sie to doceniac, bo najgorsze jest wlasnie dojrzewanie bez tego...
Co do obserwacji jakie mogą być matki...
Mam teściową. I wiadomo z teściową nigdy nie będzie tak jak z własną matką. Ale ona wie że moja mama wcześnie umarła i szczerze jej kiedyś powiedziałam, że tego mi brakuje i kiedyś chciałabym, żeby teściowa była mi taką drugą matką. Wtedy jeszcze ślubu nie planowaliśmy z moim mężem więc nie było to adresowane konkretnie do niej. Teraz wiem, że ona za bardzo na matkę się nie nadaje. Ja z nią mam kiepskie kontakty. Ona jak coś potrzebuje i wie, że ja jestem w stanie jej to załatwić to jestem dobra synowa, jak nie ma do mnie interesu to tylko mnie krytykuje. Swojego syna zresztą również. Nie wiem co to za matka, która zamiast motywować syna w trudnych chwilach ona go jeszcze bardziej dołuje, krytykuje. Czasem mam ochotę jej wygarnąć, że krytykując jego jednocześnie krytykuje siebie bo przecież to ona go wychowała. Zresztą w stosunku do drugiego syna tak samo się zachowuje. Czasem szczerze jej nienawidzę. A ona się dziwi, że synowie się nią nie interesują, a jak jedziemy do niej na obiad czy święta to mój mąż po godz ma ochotę wyjść. Nerwówa i wieczne ocenianie wszystkich pokolei negatywnie.
W ten weekend, na moich zajęciach z pomocy psychologicznej poruszany był temat kryzysów rozwojowych. Coraz bardziej jestem przekonana, że moja matka ma problem z zaakceptowaniem faktu, że jest samodzielną, dorosłą jednostką ludzką.
Właśnie zagroziła mi, że jeśli nie pokażę jej indeksu, to zadzwoni do mojej babci, powie jej że jestem nieukiem, leniem i idiotką, żeby babcia odebrała mi wszystko, co do tej pory od niej dostałam (chodzi głównie o mieszkanie).
I znowu mam to uczucie: wielką chęć, żeby jutro spakować wszystkie moje rzeczy i wyprowadzić się, i już nigdy nie mieć z nią kontaktu.
[quote author=Tomek_J link=topic=18676.msg1188183#msg1188183 date=1321379645]
Czytam niektóre Wasze opisy matek i dużo chciałbym tu napisać - niestety nie mogę, bo nie mam prawa opisywać cudzych perypetii. Powiem za to tyle: dziewczyny, proszę, nie najeżdżajcie tak na nadgorliwość swoich rodziców. Może i macie rację, że oni są nadgorliwi, nadopiekuńczy, niedzisiejsi i ogólnie popaprani - ale są. Są dla Was - nawet jeśli im to nie najlepiej wychodzi. Wierzcie mi, prawdziwe tragedie rodzą się nie tam, gdzie jest ta nadgorliwość, ale tam, gdzie jej nie ma, a za to jest egoizm i brak nie tylko miłości, ale wręcz jakichkolwiek uczuć do własnych dzieci.
[/quote]
Bardzo ładnie napisane. Moja mama nie była ideałem, zmieniła sie po sierci Ojca i...zapomniałam jej wszystkie złe chwile. Kocham ją, bo mamę mam tylko jedną a Ojca, ukochanego taty już nie ma.
Czy sama jestem dobrą matką? Nie wiem, chciałabym nią byc. Ale czy są ideały? Moze i byłam zbyt wymagająca, moze chciałam zbyt wiele. Ale...zawsze kochałam i kocham swoją córkę. Nie jest latwo byc rodzice,m i tak sobie myslę ,że zazwyczaj doceniamy i rzumiemy swoich rodziców gdy mamy własne dzieci.
szepcik, jeju, ile ty masz lat, że mama ci każe indeks pokazywać? To naprawdę przegięcie, moja przy całym swoim zamiłowaniu do kontroli nie wpadła na to przez 5 lat i chyba żadnego z moich indeksów na oczy nie widziała 🙂 Naprawdę chyba porządna bitwa przed tobą do stoczenia - bitwa o separację.
Moja widziała raz. Jak go dostałam 😁
Na szczęście mogę spokojnie powiedzieć, że moja Mama jest dla mnie przyjacielem. Wiem, że ze wszystkim moge do Niej iść i liczyć na wysłuchanie i pomoc. Czasem oczywiście wysłucham przy tym masy dodatkowych rzeczy, często jest to straszne suszenie głowy. Czasem paskudnie się pokłócimy, ale mimo wszystko wiem, że się na mnie nie wypnie.
Dzionka, 25 będzie za kilka miesięcy. Fakt, bitwa będzie ciężka, zastanawiam się nad wizytą u psychologa, ale w zasadzie to chyba jej by się to przydało - bo to ona nie potrafi dostosować się do tego, że jestem dorosła i że nastał dla mnie czas na budowanie swojej rodziny...
moja mama jest moja przyjaciolka. Nie wyobrazam sobie zeby bylo inaczej.
Moim zdaniem bardzo czesto jest tak, ze dzieci nie daja szansy swoim rodzicom na zblizenie sie do nich. Tak po prostu, zeby pogadac, porobic cos razem, z przyjemnoscia a nie z przymusu. Dzieci uwazaja sie za zyciowo najmadrzejsze i ze rodzic i tak nie zrozumie ich problemow. Dlatego jak dla mnie nie ma miedzy nimi wiezi, zaufania itd co po prostu konczy sie tym ze rodzice musza stosowac mocniejsza reke i siluja sie z dzieciakami - ale jakie maja wyjscie??
wiadomo ze sa rodzice ktorzy sami nie potrafia zbudowac wiezi z dziecmi, nie dbaja o to i zyja swoim zyciem, ale mi sie wydaje ze wiekszosc rodzicow bardzo by chciala miec dobre stosunki z dziecmi, przeciez je kochaja. Ale im dalej w las tym wiecej drzew, dzieci tworza bariere, nie probuja rozmawiac o tym co czuja, czego by chcialy i oczekiwaly od rodzicow, rodzice tworza bariere i tak jakos to wychodzi...
Zostane jednak po stronie rodzicow i po prostu musze to powiedziec - wpienia mnie niesamowicie, ze dla wielu dzieciakow rodzice sa ok kiedy cos kupia, utrzymuja, maja placic rachunki za telefon itd. bo tak nalezy - chcieli miec dzieci, prosze bardzo. Poza tym wcale nie sa potrzebni i tylko dupe zawracaja, bo kaza wracac do domu przed 22ga, bo cos tam im sie nie podoba, bo czegos zabraniaja.
Ja dzieci jeszcze nie mam, i mimo ze sama mialam i wciaz miewacm z rodzicami problemy to mysle ze kazdy z nas spojrzy na relacje w rodzinie zupelnie inaczej jak samo bedzie rodzicem. Na pewno nie jest to takie proste jak nam sie wydaje.
Szepcik mozecie wybrac sie razem, mysle ze bedzie z tego wiecej korzysci bo problem jest ciagle aktualny.
Jakoś nigdy raczej nie postrzegałam mojej mamy jako przyjaciółki. Zawsze mogłam zgłosić się do niej z problemem, pogadać, pożartować, omówić wszystko- ale to jednak mama, czyli dla mnie coś większego i ważniejszego niż przyjaciółka. Zawsze była i jest dla mnie wzorem- zawsze starannie ubrana, umalowana, chodząca z podniesionym czołem niezależnie od zmęczenia. Nauczyła mnie szacunku do starszych, mówienia "dziękuję, prosze, przepraszam" niezależnie od humorów i sytuacji, patrzenia na wszystko okiem innych, empatii, szczerości. I chciałabym być kiedyś taką kobietą, jaką ona jest na co dzień. Jeszcze naprawdę wieeeeele mi brakuje, ale mam nadzieję, że dużo cierpliwości i pracy pomoże mi to osiągnąć.
I najbardziej cenię ją za to, że nigdy nie podcinała mi skrzydeł. Jej rodzice, a moi dziadkowie, zniszczyli jej jedyne marzenie- chciała iść do szkoły plastycznej. Ale niestety- tłumaczenie dziadków "bo gdzie ty po plastyce pracę znajdziesz, biedna będziesz, daj spokój". I skończyło się na zdobnictwie szkła- co w parę lat zniszczyło mojej mamie ręce, do dziś walczy z egzemą. I kiedy dzieliłam się z nią marzeniami- rysowanie, jazda konna, technikum, życie z K.- i jeśli miała wątpliwości zawsze mówiła: "Córciu. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Możesz zrobić tak: ... , ale to Twój wybór. Jeśli naprawdę chcesz i wiesz, że będziesz z tym szczęśliwa, to zrób to. Ja Ci pomogę."
Przyjaciółka? Nie, moja mama nie jest przyjaciółką. Jest zdecydowanie kimś ważniejszym i lepszym 🙂
powiem wam tak.... niektórzy piszą że ma ją kiepski kontakt z matkami.... narzekacie że są nadopiekuńcze...nadgorliwe... itp. Zamiast tak narzekać doceńcie je bardziej... 😉 wiecie ile niektórzy by dali żeby móc mieć taką nawet nadopiekuńczą mamuśkę? jak moja matka zmarła miałam 10 m-c więc wiem co mówię.....
jeżeli trudno się dogadać to i tak warto walczyć o tą relacje... 😉
Mi aż trudno uwierzyć w to jak się nam stosunki poprawiły. Przez cały ten rok nie doprowadziłyśmy siebie nawzajem do płaczu. Wcześniej działo się to prawie co tydzień. To takie cudowne uczucie wracać do domu z radością, że w końcu mamę zobaczę. W końcu mogę jej powiedzieć wszystko, ona mnie nie zbywa, nie przejmuje się tak szkołą, mam więcej luzu. To też bardzo wpływa na relacje z rówieśnikami, nie spodziewałam się nawet, że aż tak. 😉 I jak wcześniej pisałam, że byłam na nią zła, że nie powiedziała mi o chorobie tak teraz już mi sama z siebie powiedziała, że w marcu jedzie do Warszawy na kontrolę. Zaczęła też mi mówić więcej o naszej rodzinie, babci, wcześniej tego unikała. No po prostu żyć, nie umierać. 😀
flygirl, u mnie tak samo zmieniły się relacje-kiedyś złe, a teraz? Świetne. 😉 Wczoraj zadzwoniłam do niej tylko po to, żeby powiedzieć, że ją kocham.
Nadal nie dociera do mnie to, że ma raka.
Jest szansa na wyleczenie? Do mnie nie dociera, że go miała. Jak tak sobie pomyślę, że mogłoby jej już nie być, a ja nie wiedziałam od początku to aż mnie ciarki przechodzą.
A ja tam indeks sama pokazywałam, bo zawsze jakieś bonusy z tego były.
Co do matek, to chyba ich postępowanie najłatwiej ocenić będąc już sama matką. OCENIĆ, nie chodzi mi o to, że wszystkie mamy są cacy, bo nie są.
Ja się właśnie dowiedziałam od matki, że nawet jak się wyprowadzę to będzie mi truć głowę o moje studia, bo ona chce wiedzieć czy je kiedyś skończę.
Fakt, kiedyś ją okłamywałam i ukrywałam przed nią niepowodzenia, ale za tym kryje się uraz jeszcze z podstawówki: jak nie dostałam 5, to była awantura. Jak nie radziłam sobie z jakimś problemem, słyszałam, że ze mną jest coś nie tak. Nie miałam prawa do błędu, do niewiedzy i do słabości. I taki jest tego efekt.
Odkąd się wyprowadziłam i przepracowałam temat mamy na szkoleniu terapeutycznym, moje stosunki z mamą są... o 200% lepsze. Aż nie wierzę. Wybaczyłam jej to i owo, doceniłam masę rzeczy, której jakoś nie dostrzegałam, zobaczyłam jak jej zależy na naszej relacji... i jest git 🙂 A kiedyś tylko wióry leciały między nami. Tak więc polecam dogadywanie się z mamami nawet po wielu latach krycia urazy.