Sprawy sercowe...

tulipan, myślę, że kobiety boją się zależności... od słabych mężczyzn. Nie od mężczyzn w ogóle. Znane mi kobiety związane z silnymi psychicznie, zaradnymi, odpowiedzialnymi i godnymi zaufania partnerami się tej zależności nie boją.
Tylko takich mężczyzn jest coraz mniej i tu jest moim zdaniem problem.

escada może, jak dziewczyny piszą, o tyle gada, bo ty tego oczekujesz, chce doskoczyć do twojego ideału? Spala się na tym kminieniu jak być mega aktywnym i dlatego gnije na kanapie? A może serio spala go praca i potem kwas i leży?

Mnie natomiast zawsze zastanawiał mechanizm- zdobyte, zaklepane, można przestać się starać. Ciuchy spadają ze mnie jak stoję i cóż, ktoś może pozbiera, a jak nie, to da się ominąć. Talerz został na stole, bo jeszcze tyle innych, a może ktoś weźmie. Ktoś bierze, bo szlag go trafia na gorę szmat na meblach, na zaschnięte talerze wszędzie. Mechanizm działa co raz lepiej- hurra! mam samozmywające się naczynia, samochowające i piorące ubrania. Dochodzi do patowej sytuacji. Jedno wybucha, że won syfiarzu, drugie łka- o co za podła istota, beszta mnie i skupia się na pierdołach, wszach życie nie składa się z walających skarpet....i idzieeeee
Dzionka poukładałaś mi trochę...
😉
Murat-Gazon ale to nie ma znaczenia bo ja mówię o zależności uczuciowej, a nie materialnej  😉
RaDag, cieszę się - widzisz, tęsknię za pracą, to chociaż amatorsko mogę sobie popisać 😉
tulipan ale to właśnie chodzi o zależność uczuciową, przynajmniej ja to tak rozumiem. Zaufanie i wiara w to, że jak się wyłożymy psychicznie na życiowym zakręcie, to partner będzie oparciem i będzie umiał nas pozbierać, ma związek ze stabilnością psychiczną tegoż partnera. Jak facet jest słaby psychicznie i przeżywa przez tydzień, że ktoś się na niego krzywo spojrzał, to trudno o zaufanie, że w kryzysowej sytuacji można na niego liczyć.
Zależność materialna jak dla mnie może być co najwyżej konsekwencją zależności uczuciowej, nigdy odwrotnie.
Murat-Gazon, nie widzę tego. Tym bardziej nie, że definicja "słaby", "silny" jest... skomplikowana.
Nie ma dwojga równiutko silnych osób. Zawsze ktoś jest silniejszy, ktoś słabszy. Tak, w różnych dziedzinach, ale pewnie i sumarycznie ktoś jest mocniejszy. Odwieczne prawa głoszą, że silniejszy dominuje. Tu jest problem: bo atawizmy każą nam szukać silnych mężczyzn, a współczesność "broni" podporządkować się i być zależną, mniej decyzyjną. Można wymieniać się funkcjami szefa, ale gdzie jest grupa ludzi (para to już grupa) tam musi być szef.

Wg mnie to jest gigantyczny konflikt. Że kobiety zasadniczo, tak w głębi, instynktownie chcą być " ja taka mala, ty duża miś - zaopiekuj się", "Ty Tarzan - ja Jane" ale "Idziemy tam, robimy to, robimy tak" to już nie bardzo. A już o "feedbacku" ze strony faceta - zapomnij! Wiele z nas fuczy i na przyganę i na pochwałę.

Na okrągło widuję fajne babki i fajnych facetów bezskutecznie próbujących dobrać się w pary. Mechanizm jest taki: Ona szuka miłego, odpowiedzialnego, Ustępliwego faceta. Bo ma już dość tych "macho" i łapserdaków, ona chce Autentycznego Partnera (co sprzątnie, ugotuje, dzieckiem się zajmie... ale nie chodzi tylko o czynności, chodzi o to, żeby "mnie" wspierał). I znajduje. A potem jest dym. Bo on "taki słabeusz", "mówię i mówię, a on nie che się zmienić, nieambitny taki", i ona leci za jakimś "macho". Zasadniczo testosteron i estrogeny (i inne)  działają inaczej. Chyba nie trzeba tego rozwijać?
Natomiast partnerzy (ex-partnerzy) tych kobiet mówią o nich: "egoistyczna jędza", "sama nie wie czego chce", "może i fajna, ale mało kobieca", "ona to potrzebuje takiego, co by ją po pysku sprał - to by doceniła".

Powiedziałabym nawet, że oprócz sytuacji wyraźnie patologicznych dziś nie widzę innego źródła konfliktów. W kółko i w kółko to samo.
Oj halo masz 100% racji co do tego posta.
Dokładnie tych samych słów użył jeden z moich profesorów - poszukiwany typ faceta: "misiomacz".  😉 Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale po przeczytaniu postu halo pomyślałam, że faktycznie znam kilka par wpisujących się w schemat: najpierw "Tarzan i Jane", kolejny związek (bo maczo okazał się być dominującym prostakiem) z "Misiem" - takim co utuli, przyniesie kwiaty i stanie pod oknem z gitarą, a za jakiś czas Misio idzie w odstawkę, "bo jest chłopcem, a ja potrzebuję prawdziwego mężczyzny".
Halo jakby mi nie zależało to dawno zamknęłabym za sobą drzwi.

Tulipan możesz mieć rację z ambicjami. Tyle że jak mówi mi że go praca zżera mowie zmień, nie musisz tyle zarabiać możesz wtedy dorobić na fuchach czy coś. Wiec nie chodzi o ambitniejsze plany a wręcz odwrotnie. Tłumacze mu ze zarabia różnie i czy tysiąc w tą czy w tamtą i tak przed pensja ma zero na koncie wiec żadna różnica. Niestety ostatnie co mogę o nim powiedzieć to ze jest zaradny, odpowiedzialny tylko za to o co już była awantura, np psy (dla mnie było oczywiste że choćby skały sraly to najpierw ich spacer potem spanie, dla niego nie)  to trochę taki typ pępka świata,  zawsze najpierw myśli o sobie, potem o innych choć jak mu się to wspomni to jest oburzony wielce.

Halo nawet bardzo w głębi nie chce mieć macho w domu,  tylko normalnie funkcjonującego człowieka który sam myśli ze trzeba coś zrobić, załatwić itp a nie leży i czeka aż się mu przypomni. Nijak nie ma się to do porównań tarzan Jane 😉

Nika tak jak pisałam wyżej nie wymagam od niego żeby czynił cuda czy więcej zarabiał, tyle żeby samodzielnie funkcjonował, nie jest przeze mnie terroryzowany ze ma to czy tamto, tylko wkurzam się kiedy mamy jasno ustalone co kto robi a on nie robi nic.

Sytuacje kryzysowe hm, ściągnąć auto z obwodnicy przyjedzie, ale jakiekolwiek pocieszenie kiedy mam zły dzień czy coś się stało, zapomnij. Narcyzm typu: nooo ja też się źle czuje tu mnie boli tamto jest źle, ja i ja i ja... Kiedy on mi marudzi staram się zainteresować sytuacją, niestety w druga stronę to nie działa.

Czasem mam wrażenie ze on ma depresję czy coś. Nic go nie obchodzi zasadniczo, nie tylko ja ale też otoczenie. Byle spać i nic nie robić, byle za nic nie odpowiadać itp. I nie, nie czeka aż ja zaproponuje rozstanie bo zaproponowałam i nie chciał.


Jakoś ogarnę tą kuwete,  napewno wszelkie inicjatywy rozmowy z mojej strony nie wchodzą w grę, bo próbowałam juz
wszystkiego. Poczekam, a jak całkiem zmęczy mnie ten marazm i cisza to zwyczajnie odejdę i już.


zawsze taki był?
Co do zmiany pracy, to czasem człowiek się dusi, ale się boi zmiany. Czasem lepszy znany wróg niż nowy. Mniej zarabiać? No nie wiem, czy to takie hop🙂 Ja się zbierałam do zmiany pracy dłuuuuugo, teraz nawet nie robię tego, bo nie wierzę w to, że znajdę coś lepszego. Zwyczajnie duszę się, ale wolę to niż nowe nie-wiadomo-co. Szukam plusów- opieka nad dzieckiem jest tym plusem. I tak o.
Nie zawsze, wpadał w takie stany ale nigdy nie trwało to tak długo.

Ja wiem ze zmiana to nie hop siup, tyle że on ma już upatrzona firmę tylko jakoś przez pół roku cv nie wysłał bo nie było kiedy...
Czasem mam wrażenie ze on ma depresję czy coś. Nic go nie obchodzi zasadniczo, nie tylko ja ale też otoczenie. Byle spać i nic nie robić, byle za nic nie odpowiadać itp. I nie, nie czeka aż ja zaproponuje rozstanie bo zaproponowałam i nie chciał.
Może (jeśli rzeczywiście mocno to podejrzewasz) spróbowała byś go namówić na jakąś wizytę u psychologa? No bo jednak jest to choroba mocno wpływając na życie i może Wasze problemy też po części z tego wynikają?
Nie wiem, nie znam Was, a przez internet to ciężko raczej diagnozować, ale myślę że spróbować nie zaszkodzi.
escada, to brzmi poważnie, jak całkowite nieporozumienie. Ma jakieś zalety ten twój facet?
Bo to brzmi jakbyś chciała mieć koło siebie zupełnie kogo innego. Aktywnego, samodzielnego, wspierającego.
Trzeba zapytać co się stało. Zawsze taki był? Za to go kochałaś? Jeśli się zmienił, to dlaczego? Depresja, inne kłopoty motywacyjne, zjawisko "ona sobie świetnie radzi, dobrze mi z tym" czy co innego, jakieś wydarzenia?
Uczono mnie, że rozwiązanie każdego problemu zaczyna się od analizy sytuacji, "stanu istniejącego". Co się stało? Jaka przyczyna? Gdzie naprawdę-że-naprawdę leży problem? Dopiero wtedy powstaje szansa na znalezienie rozwiązania.
Nie zawsze da się taką analizę zrobić samemu. Bo, np. partner stał już się niekomunikatywny. Ale trzeba zrobić analizę, bo zupełnie co innego, gdy partner zawsze taki był, teraz "jest sobą", a ty mu "tylko marudzisz", a zupełnie co innego gdy rozpaczliwe potrzebuje konkretnej pomocy.
Odkąd cię znam na forum, zawsze byłaś (takie wrażenie) osobą o bardzo silnych motywacjach, takim napędzie. Chcę? Kombinuję jak - i Robię. Na uszach stanę, żeby dopiąć swego. Łapałaś się i łapiesz do "Klubu Stalowych Magnolii". Nie jestem pewna, czy wiesz, że taka postawa to wcale nie jest reguła. Że z 70% ludzi miewa poważne kłopoty motywacyjne. Skoro nie ma dwóch takich samych koni, tak samo (mentalnie) podchodzących do przeszkód, to co dopiero mówić o ludziach? Choćby przykład Teodory: jednych gadanie napędza, innych blokuje, jednym pozwala się dobrze przygotować, dla innych jest wymówką. Każdy z nas inaczej podchodzi do przeszkód.
Mawiają, że gdy ktoś się pogubił (a wygląda na to, że "twój" się pogubił, jakoś nie tryska z niego entuzjazm właściwy dla waszych przedsięwzięć 🙁) trzeba go poprosić, żeby wyobraził sobie swoje życie za x lat. Ma być "jak teraz" (plus konsekwencje)? Czy jednak ten stan jest nieznośny? Jak nieznośny, to trzeba poszukać klucza, jak się zabrać do siebie samego, jak zacząć realizować cele. Ale najpierw muszą być cele. Autentyczne i własne, nie czyjeś. Cele, a nie bezproduktywne marzenia. 90% ludzi (i słusznie) boi się zmian. Do zmiany trzeba mieć niebagatelną motywację.

Gdy chcemy po coś sięgnąć, albo utrzymać co jest dla nas cenne, lubił-nie lubił spodziewamy się oporu. Niektórzy podejdą do sprawy tak: Co mi zależy? Sprawdzę! Co ma się nie udać? Inni tak: Nawet jak dostanę po łbie, to będzie to cenne, a tak jak jest, dłużej być nie może. Inni: I tak mi się nie uda, po co się starać? Inni: A jeśli mi się uda, to co? Na pewno tego chcę? I tak setki możliwych podejść. "Rach-ciach", "maniana"...

Nikt z nas nie może mieć pojęcia jak jest u was i co jest źródłem kłopotów. Mogę jedynie coś podejrzewać, a kto inny co innego. Bo każdy z nas ma odmienne doświadczenia, i odmienną konstrukcję osobowości. Ze swoją osobowością bardzo źle bym się czuła, gdyby ktoś mocno naciskał na realizację Jego celów, wcale nie moich, nie "uwewnętrznionych". Gdyby mi nie zależało, powiedziałabym: bye. A gdyby mi zależało? Gdyby ta osoba była dla mnie cenna? Ale chcąca innego stylu życia, niż ja po cichutku chciałabym? Mająca "projekt" na mnie, jaka mam być? Zbuntuję się - mogę stracić tę osobę. A tu jej wizje mnie nie porywają 🙁 Miałabym duży problem. Prawdopodobnie zwlekałabym z rozstrzygnięciem, byłabym bardzo bierna. Jak znam siebie, mogłoby się to posuwać wręcz do sabotażu. Świadomego bądź nie. Bo ja robię super, i szybko - ale czego Naprawdę Chcę. Nie to, co "powinnam chcieć". Ale to ja. Może "twój" ma tak dużą potrzebę bezpieczeństwa, że jest w potrzasku: bez ciebie źle, z tobą też niebezpiecznie 😉 Mogą być setki możliwości. Próbowałabym, zanim wygaśnie Miłość, dociec do przyczyny problemu. Autentycznej.

A może "twojemu" dokucza "zwykła" prokastrynacja? Podobno najczęstszy problem psychologiczny ludzkości.
Alveaner
Jak czytam o psychologu to sie we mnie krew gotuje. Mnie w malzenstwie wmawiano ze jestem prokrastynantka i socjopatka. I zmuszano mnie do wizyt u psycjologa w celu ratowania malzenstwa. A jak sie okazuje nie jestem. Co wiecej. Okazalo sie ze chce i potrafie zalatwic wszystko. Potrafie ogarnac mieszkanie, gotowanie, pranie i wychodzenie z psem i nigdy nie marudze. Potrafie dazyc do wyznaczonych sobie celow i wierzyc w to ze jestem dobra w tym co robie. Nikt mi nie mowi co mam robic , jak mam robic, jak wygladac i jak zyc. Jesli mam ochote przespac caly dzien to spie. Jak mam ochote nie gotowac obiadu to nie gotuje, jak chce zmienic prace to ja zmieniam.  Jak nie chce robic niczego to nikt mnie nie zmusza i nie robi wyrzutow. I uwazam ze na tym polega dobry zwiazek. Na kims kto ma takie same podejscie do zycia i oczekiwania. A na dokladke powoduje u partnera chec rozowju, zadowolenie z zycia i z samego siebie. W innym przypadku to nieporozumienie.
I za nic w swiecie nie chcialabym wrocic do zwiazku z osoba, ktora doprowadza mnie do stanu  zyciowej pasywnosci.
I nie... psycholog nie jest tu potrzebny. 

Edit
Aha i bylam w takim zwiazku ponad 10 lat . Nalezalo go zakonczyc po 8. A nie zakonczylam, bo uwierzylam ze nic nie potrafie i nie dam sobie rady. Ze potrzebuje kogos kto bedzie moim zyciem kierowal.
Halo, wszystko działa w dwie strony... Również powiedzenie widziały galy co brały! Taka sama byłam trzy lata temu, ale z tego co wiem jestem jego pierwsza partnerka która sama się utrzymuje i ma większe ambicje niż stanie za ladą. Chciał to ma, tylko chyba słabo się w tym odnajduje. Mi też czasem się nie chce, mam lenia czy coś, Tyle że w końcu to robie i ciesze się ze mam za sobą, bo bardziej mnie wkurza ze coś jest do zrobienia niż mi się nie chce.. Czy ma jakieś zalety? No jasne że  ma, ponoć jest przystojny, ma pr godny przedstawiciela handlowego, kiedy pracuje to jest bardzo sumienny.

Ps. Brak dialogu chyba działa bo właśnie pucuje salon i rzekomo ma w planach rozsyłanie cv  👀 milczenie owiec chwilowo przerwane, hm. No to nie odzywam się dalej skoro takie postępy są.

KaNie współczuję ci przeżyć jednak nasza sytuacja jest zupełnie inna, brak wiary w siebie u niego to nie moja zasługa. Swoją drogą ciekawe ze da się wątpić w siebie i być narcyzem jednocześnie.

Ostatni rok mieliśmy mocno intensywny, skoro ja urodzona z motorem w tyłku miałam momentami wszystkiego dość to ktoś bardziej wrażliwy mógł faktycznie popaść w dziwne stany...
Swoją drogą ciekawe ze da się wątpić w siebie i być narcyzem jednocześnie.

Oj da się. To strategia obronna wobec otoczenia i jednocześnie sposób samooszukiwania się.
KaNie, "stan życiowej pasywności". Bardzo trafne, bardzo ciekawe. To chyba jest taki stan kompletnej frustracji, niespełnienia elementarnych potrzeb, utraty kontaktu z samym sobą.

Ostatni rok mieliśmy mocno intensywny, skoro ja urodzona z motorem w tyłku miałam momentami wszystkiego dość to ktoś bardziej wrażliwy mógł faktycznie popaść w dziwne stany...

Ciekawy trop. Bardzo możliwe. Jakiś czas temu odkryłam, że ludzi najbardziej różni... próg odczuwania dyskomfortu. Który leci jakoś równo - i odczuwanie bólu, i ogólnie odbieranie czegoś jako nieprzyjemne. Niektórzy nazywają to wrażliwością, i może jakoś jest skorelowane, ale to co innego. Bo może być bardzo wrażliwy, (na bodźce), wysublimowany socjopata, po którym wszystko spływa jak po kaczce. Większość z nas ma to ustawione, jak to większość 😉 - przeciętnie. Gdy kto ma bardzo wysoki ten próg... no, to może się np. podejmować różnych "ciekawych inaczej" zawodów. Spotyka się z komentarzami, że cyborg etc. Ale gdy ma się niski, to jest bardzo niefajnie. Życie ciąży, boli i doskwiera. Upał jest za duży, zimno zbyt dotkliwe, przykrość to koniec świata, wszystko ma wielkie oczy itd. Każdy z nas musi funkcjonować jak dyktuje mu system nerwowy, uczymy się odpalać przeróżne mechanizmy obronne.

Wygląda na to, że "twój" jest pewny jednego: że nie chce cię stracić 😀
Jeśli mogę radzić, przedstawiaj mu sprawy tak, żeby wyraźnie odczuł swój żywotny interes w zrealizowaniu jakiegoś "drobiazgu". My, ludzie, jakoś tak działamy. Niemal jak konie 🤣 - za smaczkami wszędzie. Tylko te smaczki wymyślamy sobie sami. Wiem po sobie, że trudno się odbić od stanu braku satysfakcji. Ale jak już ruszy, to jest z górki, chce się bardziej i bardziej.
Yegua - dziekuje za troske :kwiatek: po historii, ze tak to ujme, dzialaja juz tylko prawnicy.
Murat taki rodzaj znam, tutaj to co innego, nie udawana samolubnosc i stawianie swoich potrzeb nad obowiązki. On chce spać i nic się nie liczy, jego boli głowa to nic nie zrobi (tabletki tez nie weźmie żeby przestało boleć) itp.

Jak mówiłam narazie czekam co zrobi, nic mu więcej przedstawiać nie będę bo mam dość złych emocji w domu, wole nie mieć ich wcale 😉
... wychowany w cieniu siostry, wyśmiewany przez rodziców..


duża jest szansa, że to jest źródło aktualnych problemów
albo dobra "wymowka", zeby sie ze soba cackac  🙂
Właśnie obie opcje są możliwe 😉
jak tak sobie mysle, to moj maz tez jest podobny do Twojego partnera - w sensie duzo by chcial, ma pare pomyslow, ale nic z tym nie robi. W domu pomaga jak prosze, na szczescie dzieckiem sie zajmuje sam z siebie, ale poza tym to tez taki typ, ktory w moich oczach sie marnuje. Ale doszlam tez do tego co Dzionka - jesli on sam nie zechce i nie ruszy tylka, to nikt za niego zyc i decydowac przeciez nie moze. Wiec ciesze sie tym, co jest - utrzymuje dom, a jesli z jakiegokolwiek powodu nie zrobi nic zeby byc zawodowo bardziej zadowolony to trudno. Tyle, ze jestesmy przyjaciolmi, swietnie sie dogadujemy, mamy wspolne pasje i dobrze nam ze soba na co dzien. Jesli tego czynnika brakuje, to trudno cos budowac. Bo akceptowac wybory partnera mozna sie nauczyc, ale szczescia z bycia po prostu ze soba juz nie.
Pewnie znowu powinnam się ugryźć w język, ale mnie tak świerzbi od kilku dni...

Czym jest miłość? Czym jest to coś co powoduje, że w głowie pojawia się myśl "chcę z tym człowiekiem być" "chcę żeby zamiast ja i Ty było my" 
Jedni mówią, że kocha się za coś. Inni, że kocha się mimo czegoś.
Nie kochałam, chyba nawet nie byłam zakochana, więc tylko obserwuję i rozmawiam.
I tak mi wychodzi, że Coś co łączy ludzi w parę jest takie trudne do zdefiniowania.
Tak wiele z Was pisze o takiej sytuacji, która mi się kojarzy z tworzeniem bilansów zysków i strat. I przyznaję, że to mnie jakoś... no... to nie to, co moje wyobrażanie.
Niektóre piszą w tonie jak Dzionka czy nerechta. Że jednak nie tylko chodzi o tą listę plusów i minusów w takiej logiczno-matematycznej ocenie. Że jest coś jeszcze.
I w sumie musi być coś jeszcze skoro w związkach, małżeństwach są osoby ewidentnie kłótliwe, niezaradne życiowo, roztrzepane, "słodkie idiotki" i "wredne zołzy", ciapowate miśki i oschli macho...
Tylko co to jest to COŚ?
Według mnie nie ma żadnego bilansu, nie ma żadnych plusów i minusów, nie ma kochania za coś i pomimo czegoś. A to coś jest trudne do zdefiniowania bo nie leży w sferze rozumu  😉 Miłość nie jest do opisywania, tylko do odczuwania. Każdy przeżywa inaczej, dlatego nawet jeśli ja to opiszę to drugi człowiek może kompletnie się ze mną nie zgodzić. Mimo, że kocha i jest kochany.
faith, trzymam kciuki obyś jak najszybciej miała to za sobą. Świetnie sobie radzisz w tej ogromnie trudnej sytuacji.

Co do miłości to podzielam zdanie Tulipan. To się po prostu czuje.
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
09 lutego 2016 09:45
Ascaia, Bo jednoczesnie tak wlasnie jest i nie jest. Nie kazda milosc jest na zawsze i nie kazda uszczesliwia. Zwiazki nie sa za kare, nie sa przymusem i, zeby byly zdrowe, musza dawac cos dobrego obu stronom, partnerzy musza moc czerpac z relacji, nie tylko angazowac uczucia, sily, srodki i czas. To jest ten bilans zyskow i strat, poniewaz zdaza sie, ze 'wypada ujemnie'. Troche jak przyjazn, o ktorej kiedys wspominalas- gdzie Ty bylas strona bardziej zaangazowana, zabiegajaca, ofiarowujaca, a w zamian niedostawalas tyle ile powinnas, by czuc sie w tej relacji dobrze. W zwiazkach, malzenstwach nawet, zdaza sie, ze w koncu tylko jedna osoba 'to ciagnie', az dalej nie ma sily.
Rozmowy o miłości są trudne, bo trudno rozmawiać poważnie o poważnych uczuciach.

Ja po prostu męża kocham i już. Nie zastanawiam się, czy na pewno, a może już nie, a co będzie kiedyś, czy on mnie też. Od 8 lat, od smarkacza jesteśmy razem i zawsze wiedzieliśmy, że to się tak po prostu nie zmieni. Poza pierwszą fazą luźnego zakochania nie zastanawiałam się czy on mnie nie rzuci, czy będzie chciał ze mną być i co my z tą całą wspólną przyszłością zrobimy. Bo to, że będziemy razem było już jasne jak słońce i równie niezmienne.

Na pewno moja miłość musi być oparta na przyjaźni. Seks, namiętność - bardzo ważna, bardzo lubiana, ale jestem pewna, że kocham go jako człowieka i bez tego. Jest dla mnie straszliwie ważnym i wspaniałym człowiekiem. Jego brak byłby solidną wyrwą w mojej duszy.

Oczywiście zapewne nie oznacza to, że taka miłość nie przemija. To znaczy - nie wiem. Na pewno nie trwa bez wszelkich wysiłków.

Dla mnie najbliższy i najpiękniejszy opis miłości stworzyła Iwona Chmielewska w swoim picturebooku "Dwoje ludzi". Zaczyna się tak:
Gdy dwoje ludzi żyje razem,
to jest im łatwiej, bo są razem,
i jest im trudniej, bo są razem.


Polecam całą książkę, jest przecudowna i bardzo prawdziwa.
Atea, pięknie napisane.  💘 Chyba mamy podobną historię.  😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się